27-04-2023, 10:46 PM
-Przyjemność z rozbierania? To raczej jej nie odczuwam. Zazwyczaj mi wtedy zimno. Bo teraz przykładowo wcale ciepło nie jest - stwierdził, co brzmiało trochę dziwnie przy akompaniamencie jego rozgrzanych policzków, na których z pewnością widniał rumieniec. Oczywiście jawnie to ignorował, jakby zupełnie nie zauważał, że obecność, jak również gesty Ślizgona pod wieloma względami go peszyły. Nie był na to gotowy, chociaż powinien. Wszak to nie był pierwszy raz, kiedy Ian wprawiał go w zakłopotanie chociażby samym swoim jestestwem, nie mówiąc już o pewności siebie, której Maxwell aż tyle nie miał.
Starał się w tym wszystkim zachować twarz. Nie chciał wyjść na kogoś strachliwego, nie był przecież Puchonem, bez urazy. Powinien być zdecydowanie bardziej stanowczy i umieć przekonać rozmówcę, że wcale mu się nie podoba to, co robił.
Bo nie podobało, przecież to oczywiste!
W głowie już miał głos ojca, który mu wygrażał mówiąc, że to co robi, kim jest, jest po prostu chore. Zniszczył mu psychikę, jebany.
-Mam chcieć, żebyś mnie napastował? To się chyba trochę kłóci, nie? W sensie napastowanie samo w sobie nie może być przyjemne. za zgodą, to już coś innego - odpowiedział, uciekając gdzieś wzrokiem. Ian za bardzo się w niego wpatrywał. Litości, przecież to było takie żenujące.
-Pójdę do skrzydła? Mamy spoko pielęgniarza, chociaż chyba lubi się znęcać nad uczniami. Pewnie by mnie otruł, tak dla zabawy - wzruszył ramionami. Właśnie dlatego nie latał do szpitala za często. Tylko, kiedy musiał, a niestety zdarzało się to często. Ostatecznie oberwanie cegłą nie było fajne i później głowa bolała.
Trochę wewnętrznie spanikował, kiedy ten wyciągnął różdżkę, celując w niego. Nie dość, że znajdował się tak blisko, to jeszcze miał przewagę, której Gryfon nie mógł nadrobić. Jego ostatecznie znajdowała się zupełnie gdzie indziej. Gdzieś na drzewie, podobnie jak cała torba.
-Mówiłem, że chcesz mnie zabić. Nie wyglądam jak królik doświadczalny. Króliki są kochane, urocze i puchate. A ja… ja jestem inny - zerknął na siebie. Chudy, raczej bez mięśni i z pewnością nie włochaty. - I wcale nie lubię autodestrukcji. Mówiłem ci już, że wszystko pojawia się nagle i chce się zemścić nie wiadomo za co - rzucił. Pewnie ojciec rzucił klątwę, to było jedyne wyjaśnienie. Mścił się w taki sposób, nie chcąc dać mu swobody nawet w szkole. Bolało go, że tutaj nie kontrolował Maxa i nie wiedział, co ten wyprawia.
-Postaraj się chociaż, żeby nie bolało - mruknął, obserwując jego ruchy. Chyba nie tak powinny wyglądać, ale grunt, że go nie zabił. - Nie tak źle. W sensie… dzięki - skinął głową. - Czy teraz mogę się ubrać? W coś? Znaczy, w moją koszulkę?
Starał się w tym wszystkim zachować twarz. Nie chciał wyjść na kogoś strachliwego, nie był przecież Puchonem, bez urazy. Powinien być zdecydowanie bardziej stanowczy i umieć przekonać rozmówcę, że wcale mu się nie podoba to, co robił.
Bo nie podobało, przecież to oczywiste!
W głowie już miał głos ojca, który mu wygrażał mówiąc, że to co robi, kim jest, jest po prostu chore. Zniszczył mu psychikę, jebany.
-Mam chcieć, żebyś mnie napastował? To się chyba trochę kłóci, nie? W sensie napastowanie samo w sobie nie może być przyjemne. za zgodą, to już coś innego - odpowiedział, uciekając gdzieś wzrokiem. Ian za bardzo się w niego wpatrywał. Litości, przecież to było takie żenujące.
-Pójdę do skrzydła? Mamy spoko pielęgniarza, chociaż chyba lubi się znęcać nad uczniami. Pewnie by mnie otruł, tak dla zabawy - wzruszył ramionami. Właśnie dlatego nie latał do szpitala za często. Tylko, kiedy musiał, a niestety zdarzało się to często. Ostatecznie oberwanie cegłą nie było fajne i później głowa bolała.
Trochę wewnętrznie spanikował, kiedy ten wyciągnął różdżkę, celując w niego. Nie dość, że znajdował się tak blisko, to jeszcze miał przewagę, której Gryfon nie mógł nadrobić. Jego ostatecznie znajdowała się zupełnie gdzie indziej. Gdzieś na drzewie, podobnie jak cała torba.
-Mówiłem, że chcesz mnie zabić. Nie wyglądam jak królik doświadczalny. Króliki są kochane, urocze i puchate. A ja… ja jestem inny - zerknął na siebie. Chudy, raczej bez mięśni i z pewnością nie włochaty. - I wcale nie lubię autodestrukcji. Mówiłem ci już, że wszystko pojawia się nagle i chce się zemścić nie wiadomo za co - rzucił. Pewnie ojciec rzucił klątwę, to było jedyne wyjaśnienie. Mścił się w taki sposób, nie chcąc dać mu swobody nawet w szkole. Bolało go, że tutaj nie kontrolował Maxa i nie wiedział, co ten wyprawia.
-Postaraj się chociaż, żeby nie bolało - mruknął, obserwując jego ruchy. Chyba nie tak powinny wyglądać, ale grunt, że go nie zabił. - Nie tak źle. W sensie… dzięki - skinął głową. - Czy teraz mogę się ubrać? W coś? Znaczy, w moją koszulkę?