28-04-2023, 12:30 AM
Tadzio brał bardzo na poważnie swoją pozycję obrońcy. Jak widać, nie tylko na boisku, bo zrządzeniem losu był na miejscu, kiedy Liv była w opałach. Niczym rycerz w złotej zbroi i na białym koniu pojawiał się na horyzoncie, Tadzio - rycerzyk w aluminiowej zbroi i na koniku na biegunach - pojawiał się na tyle blisko, żeby stać się tarczą Reagan przed czyhającym niebezpieczeństwem. I ani trochę nie narzekał.
Wylegując się tak, nie do końca z wyboru, przyglądał się Gryfonce w swych własnych ramionach. Była na tyle blisko, że mógł dostrzec kilka piegów więcej na jej nosie, niż miał zarejestrowane w pamięci. Może po prostu wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się jej z bliska, ale teraz zauważył jak ładne ma oczy. Błękitne, z ciemniejszą zewnętrzna obwódką tęczówki. Nie było mu dane dodać więcej szczegółów do portretu Liv w pamięci, bo podniosła się do siadu. Na nim. Przynajmniej mógł teraz zaczerpnąć więcej powietrza, bo zniknął ciężar z klatki piersiowej.
Dopiero po lepszym dotlenieniu mózgu przeanalizował ich aktualną pozycję. Hm. Nie miał nic przeciwko, żeby używała go jako pufy do leżenia/siedzenia, ale, um... jego myśli ze zbyt dużą ochotą i łatwością podryfowały w strefę marzeń, gdzie z jakiegoś powodu nie było drzewa, łąki ani zamku w oddali, ale wciąż była Liv. Oj, była. Ekhem. Potrząsnął lekko głową, może nawet nieznacznie się rumieniąc, ale całe szczęście mógł odłożyć zastanawianie się nad własnymi myślami na później.
- Zrzucić? - Spojrzał podejrzliwie na drzewo. Nie ulegało wątpliwości, że jest ono magiczne. - Może to krewniak Wierzby Bijącej i też lubi brutalne zabawy. Nie wspinaj się nigdy na Wierzbę Bijącą, co? Jest jeszcze bardziej krwiożercza i wredna. - Skąd to wiedział? Próbował jej przybić piątkę. Skończyło się tym, że przybiła mu tę piątkę w splot słoneczny, aż go zamroczyło. Ma drzewko cela... Innym razem chciał spróbować ja przytulić. Podcięła mu nogi, zanim zbliżył się choćby na dwa metry. Podobno można ją było jakoś wyłączyć, ale najwyraźniej informacje jakie otrzymał nie były właściwe.
Jak tylko Livka w końcu sturlała się na trawę, podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć na swoje stopy. Trochę zdrętwiały od tego uderzenia, ale już odzyskiwał w nich czucie. Znowu położył głowę na trawie, ale tym razem odwróconą w kierunku Reagan.
- Do usług. Nie spodziewałem się robić za materac w trakcie spaceru, ale spoko, służę sprężystością pośladków, dzisiaj udowodniły, że dobrze amortyzują. - Podrapał się po policzku, czując jakieś łaskotanie nieopodal ucha. Wyczuł coś pod palcami, więc złapał i podniósł nad sobą, żeby móc się przyjrzeć znalezisku. Rudy włos. Puścił go wolno na trawę obok siebie.
- Jeśli dziesięć oznacza "już umarłem", to w tej pozycji jestem bardzo żywy. Może poczuję oddech śmierci na karku, kiedy usiądę. - Uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się przez dwie sekundy, jak lekki wiaterek wprawia rude kosmyki tuż przy twarzy Livki w lekki ruch. A jak zorientował się, że z jakiegoś powodu bardzo świadomie zarejestrował ten detal, zaczerpnął głęboki oddech i odwrócił głowę, tym razem patrząc na kolorowe liście korony drzewa. Nie ociągając się, zaczął się powoli podnosić do siadu. I dopiero w trakcie tej czynności poczuł, że chyba trochę stłukł sobie łopatki. Na tyle, żeby wyrwało mu się z gardła krótkie jęknięcie, kiedy spróbował rozciągnąć ramiona.
- Pięć. Umieram na piątkę. Może na czwórkę, bo jednak trawa zamortyzowała uderzenie. Jakbyś ważyła więcej, to pewnie umierałbym na szóstkę. Na szczęście jesteś wagi piórkowej. Skąd ty bierzesz siłę na odbijanie tłuczków z taką mocą? - Nie miał pojęcia czemu tak nagle się tym zainteresował. Znaczy trochę miał pojęcie, bo od jakiegoś czasu Liv wzbudzała w nim fascynację, z jaką wcześniej na nią nie spoglądał. Wiedział, że ma jaja, ale nie podejrzewał, że większe od nie jednego męskiego przedstawiciela rasy ludzkiej. Włączając w to grono pedagogiczne i jego samego. Szacuken.
Wylegując się tak, nie do końca z wyboru, przyglądał się Gryfonce w swych własnych ramionach. Była na tyle blisko, że mógł dostrzec kilka piegów więcej na jej nosie, niż miał zarejestrowane w pamięci. Może po prostu wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się jej z bliska, ale teraz zauważył jak ładne ma oczy. Błękitne, z ciemniejszą zewnętrzna obwódką tęczówki. Nie było mu dane dodać więcej szczegółów do portretu Liv w pamięci, bo podniosła się do siadu. Na nim. Przynajmniej mógł teraz zaczerpnąć więcej powietrza, bo zniknął ciężar z klatki piersiowej.
Dopiero po lepszym dotlenieniu mózgu przeanalizował ich aktualną pozycję. Hm. Nie miał nic przeciwko, żeby używała go jako pufy do leżenia/siedzenia, ale, um... jego myśli ze zbyt dużą ochotą i łatwością podryfowały w strefę marzeń, gdzie z jakiegoś powodu nie było drzewa, łąki ani zamku w oddali, ale wciąż była Liv. Oj, była. Ekhem. Potrząsnął lekko głową, może nawet nieznacznie się rumieniąc, ale całe szczęście mógł odłożyć zastanawianie się nad własnymi myślami na później.
- Zrzucić? - Spojrzał podejrzliwie na drzewo. Nie ulegało wątpliwości, że jest ono magiczne. - Może to krewniak Wierzby Bijącej i też lubi brutalne zabawy. Nie wspinaj się nigdy na Wierzbę Bijącą, co? Jest jeszcze bardziej krwiożercza i wredna. - Skąd to wiedział? Próbował jej przybić piątkę. Skończyło się tym, że przybiła mu tę piątkę w splot słoneczny, aż go zamroczyło. Ma drzewko cela... Innym razem chciał spróbować ja przytulić. Podcięła mu nogi, zanim zbliżył się choćby na dwa metry. Podobno można ją było jakoś wyłączyć, ale najwyraźniej informacje jakie otrzymał nie były właściwe.
Jak tylko Livka w końcu sturlała się na trawę, podniósł nieco głowę, żeby spojrzeć na swoje stopy. Trochę zdrętwiały od tego uderzenia, ale już odzyskiwał w nich czucie. Znowu położył głowę na trawie, ale tym razem odwróconą w kierunku Reagan.
- Do usług. Nie spodziewałem się robić za materac w trakcie spaceru, ale spoko, służę sprężystością pośladków, dzisiaj udowodniły, że dobrze amortyzują. - Podrapał się po policzku, czując jakieś łaskotanie nieopodal ucha. Wyczuł coś pod palcami, więc złapał i podniósł nad sobą, żeby móc się przyjrzeć znalezisku. Rudy włos. Puścił go wolno na trawę obok siebie.
- Jeśli dziesięć oznacza "już umarłem", to w tej pozycji jestem bardzo żywy. Może poczuję oddech śmierci na karku, kiedy usiądę. - Uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się przez dwie sekundy, jak lekki wiaterek wprawia rude kosmyki tuż przy twarzy Livki w lekki ruch. A jak zorientował się, że z jakiegoś powodu bardzo świadomie zarejestrował ten detal, zaczerpnął głęboki oddech i odwrócił głowę, tym razem patrząc na kolorowe liście korony drzewa. Nie ociągając się, zaczął się powoli podnosić do siadu. I dopiero w trakcie tej czynności poczuł, że chyba trochę stłukł sobie łopatki. Na tyle, żeby wyrwało mu się z gardła krótkie jęknięcie, kiedy spróbował rozciągnąć ramiona.
- Pięć. Umieram na piątkę. Może na czwórkę, bo jednak trawa zamortyzowała uderzenie. Jakbyś ważyła więcej, to pewnie umierałbym na szóstkę. Na szczęście jesteś wagi piórkowej. Skąd ty bierzesz siłę na odbijanie tłuczków z taką mocą? - Nie miał pojęcia czemu tak nagle się tym zainteresował. Znaczy trochę miał pojęcie, bo od jakiegoś czasu Liv wzbudzała w nim fascynację, z jaką wcześniej na nią nie spoglądał. Wiedział, że ma jaja, ale nie podejrzewał, że większe od nie jednego męskiego przedstawiciela rasy ludzkiej. Włączając w to grono pedagogiczne i jego samego. Szacuken.