06-05-2023, 09:15 PM
Ani trochę nie potrafił się skupić. Ślizgon wywoływał w nim niemałą presję, czy to świadomie czy nie. Maxwell starał się jak mógł, aby temu podołać, ale zwyczajnie mu nie wychodziło, co z pewnością nie umknęło uwadze rozmówcy. Przecież on nawet do końca nie wiedział, jakie głupoty plecie! Chciał tylko w jakikolwiek sposób, dość desperacko pokazać, że ten wcale nie robi na nim wrażenia. A robił, czego McKay nie rozumiał. Niby wiedział, niby czuł, ale wcale nie chciał tego przyznać.
Bo tak było łatwiej. Wystarczy, że miał w głowie obraz twarzy ojca i tę pogardę. Mało przyjemne.
Uchylił lekko usta, aby coś powiedzieć. Szkoda, że nie wiedział co, bo do podobnych tekstów nie przywykł. Zazwyczaj ludzie go wyzywali, a przynajmniej tak pośrednio, ewentualnie prowadził normalne konwersacje bez podtekstów, od których aż parował mu umysł.
Dlatego ostatecznie usta zamknął, woląc się nie ośmieszać. I tak już zaprezentował sobą wszystko to, co najbardziej żałosne.
-Może być nekrofilem, wiesz… lubi sobie tak czasem potruć, żeby zmacać trupa. Albo uczy się czarnej magii. Nigdy nie wiesz. Najciemniej jest pod latarnią, zapamiętaj - wyrzucił z siebie. No i jak stwierdzić, że ogarniał, skoro nie ogarniał wcale? Te zdania nie miały sensu, a on paplał co mu ślina na język przyniesie. A wszystko to było winą Leightona.
-Mało pocieszające - burknął, zerkając gdzieś w bok, jakby był obrażony. Nie był, po prostu nie umiał skupić na jego twarzy dłuższej chwili czując się obserwowanym. - Ktoś powinien cię zapoznać z definicją urocze. Ja nie jestem. Urocze mogą być dziewczyny, o! - pokiwał skwapliwie głową na potwierdzenie i przypieczętowanie swoich słów. Nie wypadało tak mówić o facecie. Nawet, jeśli facet to był z niego w połowie.
Nie zginął i nawet nie bolało tak bardzo. To było nawet miłe, że Ślizgon postanowił mu pomóc. Co innego, że Maxwell zaczął podejrzewać, że w którymś momencie będzie chciał coś w zamian, co już nie było tak fajne.
-No ale przecież na golasa nie wrócę. Muszę coś założyć - i zanim w ogóle odebrał swoją potarganą koszulkę, ten założył na niego własną kurtkę.
Jakie romantyczne. Znaczy co?
-Co ty robisz? Będzie ci zimno. Weź ją. Bo… to dziwne, że mi ją dajesz, wiesz? To tak, jakbyś uważał, że jestem twoją dziewczyną, bo tak się robi w tych wszystkich serialach - wypalił, zanim zdążył pomyśleć, co takiego plecie.
Wolał się więc zamknąć i udawać, że to co powiedział wcale nie brzmiało tak, jak brzmiało.
-No… ćwiczyłem rzuty, wiesz i jakoś tak poleciała w kosmos. Albo miała, tylko o drzewo zahaczyła - stwierdził. Nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się ani do tego, że w domu pierze go ojciec, ani do tego, że pewne szkolne osobniki zrobiły sobie z niego worek treningowy. Wystarczająco to było żałosne.
Bo tak było łatwiej. Wystarczy, że miał w głowie obraz twarzy ojca i tę pogardę. Mało przyjemne.
Uchylił lekko usta, aby coś powiedzieć. Szkoda, że nie wiedział co, bo do podobnych tekstów nie przywykł. Zazwyczaj ludzie go wyzywali, a przynajmniej tak pośrednio, ewentualnie prowadził normalne konwersacje bez podtekstów, od których aż parował mu umysł.
Dlatego ostatecznie usta zamknął, woląc się nie ośmieszać. I tak już zaprezentował sobą wszystko to, co najbardziej żałosne.
-Może być nekrofilem, wiesz… lubi sobie tak czasem potruć, żeby zmacać trupa. Albo uczy się czarnej magii. Nigdy nie wiesz. Najciemniej jest pod latarnią, zapamiętaj - wyrzucił z siebie. No i jak stwierdzić, że ogarniał, skoro nie ogarniał wcale? Te zdania nie miały sensu, a on paplał co mu ślina na język przyniesie. A wszystko to było winą Leightona.
-Mało pocieszające - burknął, zerkając gdzieś w bok, jakby był obrażony. Nie był, po prostu nie umiał skupić na jego twarzy dłuższej chwili czując się obserwowanym. - Ktoś powinien cię zapoznać z definicją urocze. Ja nie jestem. Urocze mogą być dziewczyny, o! - pokiwał skwapliwie głową na potwierdzenie i przypieczętowanie swoich słów. Nie wypadało tak mówić o facecie. Nawet, jeśli facet to był z niego w połowie.
Nie zginął i nawet nie bolało tak bardzo. To było nawet miłe, że Ślizgon postanowił mu pomóc. Co innego, że Maxwell zaczął podejrzewać, że w którymś momencie będzie chciał coś w zamian, co już nie było tak fajne.
-No ale przecież na golasa nie wrócę. Muszę coś założyć - i zanim w ogóle odebrał swoją potarganą koszulkę, ten założył na niego własną kurtkę.
Jakie romantyczne. Znaczy co?
-Co ty robisz? Będzie ci zimno. Weź ją. Bo… to dziwne, że mi ją dajesz, wiesz? To tak, jakbyś uważał, że jestem twoją dziewczyną, bo tak się robi w tych wszystkich serialach - wypalił, zanim zdążył pomyśleć, co takiego plecie.
Wolał się więc zamknąć i udawać, że to co powiedział wcale nie brzmiało tak, jak brzmiało.
-No… ćwiczyłem rzuty, wiesz i jakoś tak poleciała w kosmos. Albo miała, tylko o drzewo zahaczyła - stwierdził. Nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się ani do tego, że w domu pierze go ojciec, ani do tego, że pewne szkolne osobniki zrobiły sobie z niego worek treningowy. Wystarczająco to było żałosne.