09-06-2023, 03:54 PM
Przez te kilka sekund, gdy jego dłoń znajdowała się przy jej twarzy, miała wrażenie, że wygrała.
Nie wiedziała co, nie wiedziała jak, ale czuła, jakby w tym właśnie momencie wszystkie problemy - strach przed ludźmi, przed plotkami w gazetce szkolnej czy inne bolesne wspomnienia - rozpłynęły się w powietrzu. Gdy czuła opuszki palców, delikatnie wędrujące po skroni, by odgarnąć jej włosy, zastanawiała się, czy gryfon czuje ciepło jej rozpalonych policzków? Czy czuje, jak bije jej serce? Czy, przejeżdżając palcami wzdłuż jej ręki, czuł, jak przechodzą ją ciarki? Czy czuje choć namiastkę tego, co ona?
Nie musiała się, na szczęście, zbyt długo zastanawiać. W takich chwilach lepiej nie dawać przestrzeni domysłom.
Przecież tak dobrze znała jego głos. Przeprowadzili tyle rozmów, dywagacji, dyskusji. Zdążyli podzielić się już fragmentami swoich myśli, opinii, historii i różnic - a mimo to chciała, by wciąż do niej mówił. Słuchając jego głosu, czuła się, jakby ktoś dedykował jej najpiękniejszy utwór; melodyjność jego głosu, w połączeniu z jego ciepłą barwą, jednocześnie miękką i delikatną jak jedwab, a nadal ujmującą i wyrazistą jak kawa po nieprzespanej nocy, sprawiała, że czuła rzeczy, których nawet nie umiała opisać.
Była pewna jednego - że nie przeżyłaby momentu, w którym kiedyś nie byłoby jej dane go słuchać. Ale teraz mówił - i mówił do niej, tylko do niej, jedne z piękniejszych rzeczy, jakie słyszała. I jego głos okazywał się nie być najsłodszą rzeczą w tej chwili.
Jej wzrok widocznie się rozmarzył, a ona sama westchnęła cichutko. No tak, bransoletki.
Szybko, by nie odrywać zbyt długo wzroku od Pascala, zerknęła na ich dłonie oraz okalające je bransoletki. Rzeczywiście, mieniły się na pomarańczowo, co oznaczały miłość. Na ten moment Zosia nie była tym ani trochę zaskoczona - przecież była pewna, że to, co czuje, jest prawdziwe. Amortencja mogła po prostu odblokować w niej głęboko skrywane, autentyczne uczucia do gryfona, które nie znikną- ani dziś, ani jutro, ani za rok.
Znów spojrzała na niego, jednocześnie delikatnie i z nieśmiałością, chwytając palce jego wolnej dłoni, jednocześnie przybliżając się o pół kroku bliżej.
- Nawet nie wiesz, jak wiele chciałabym Ci powiedzieć- zaczęła szeptem, tak, by tylko on słyszał- Opisać, co czuję; jak bardzo jesteś dla mnie ważny, jak bardzo cieszę się, że wtedy w Hogs do mnie podszedłeś. I jak bardzo cieszę się, że jesteś tu ze mną. Ale brak mi nie tylko słów, by to opisać, ale też nawet ćwiartki umiejętności tak umiejętnego władania językiem jak ty. Nie mówiąc już o tym, że patrząc na Ciebie nie mogę się nawet skupi...
Grzmot. Hałas, który na krótki ułamek wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że aż drgnęła ze strachu. Niestety, wszelkie nagłe hałasy nie działają na nią zbyt dobrze.
Instynktownie, już nawet nie uwarunkowane amortencją, a czystym przestraszeniem się hałasu, przysunęła się bliżej Pascala, by trochę uciec od źródła hałasu, które w postaci burzy, z niewiadomych przyczyn, rozpętała się kilka metrów dalej - nad głowami dwójki studentów. Ojej, biedni pomyślała z szczerą przykrością co do ofiar nie aż tak przyjemnego żartu. Wtedy też zdała sobie sprawę, że znajdowali się w polu rażenia deszczu - nie na tyle, by zmoczyć ich do suchej nitki, ale by trochę ich zmoczyło.
Z tego powodu spojrzała na swoją miłość życia ze zmartwieniem, by sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku - jak bardzo zmókł, czy wiatr z burzy go nie zawieje, czy czasami nic mu się nie dzieje.
Gdy znalazła się bliżej Pascala, otulił ją nieznany jej zapach. Oczywiście, że używa perfum- pomyślała, próbując rozpoznać nuty zapachowe. Pachniał taką... świeżością? Ozonowo, jak wiatr nad brzegiem plaży, z delikatną nutą cytrusów, szałwi...? bergamotki? Drzewa, chyba sandałowego?
- Pachniesz... morską bryzą...? -dodała ciszej. W jakiś sposób to, że pachniał w taki sposób wydawało się jej oczywiste, i nawet nie wiedziała dlaczego.
Nie wiedziała co, nie wiedziała jak, ale czuła, jakby w tym właśnie momencie wszystkie problemy - strach przed ludźmi, przed plotkami w gazetce szkolnej czy inne bolesne wspomnienia - rozpłynęły się w powietrzu. Gdy czuła opuszki palców, delikatnie wędrujące po skroni, by odgarnąć jej włosy, zastanawiała się, czy gryfon czuje ciepło jej rozpalonych policzków? Czy czuje, jak bije jej serce? Czy, przejeżdżając palcami wzdłuż jej ręki, czuł, jak przechodzą ją ciarki? Czy czuje choć namiastkę tego, co ona?
Nie musiała się, na szczęście, zbyt długo zastanawiać. W takich chwilach lepiej nie dawać przestrzeni domysłom.
Przecież tak dobrze znała jego głos. Przeprowadzili tyle rozmów, dywagacji, dyskusji. Zdążyli podzielić się już fragmentami swoich myśli, opinii, historii i różnic - a mimo to chciała, by wciąż do niej mówił. Słuchając jego głosu, czuła się, jakby ktoś dedykował jej najpiękniejszy utwór; melodyjność jego głosu, w połączeniu z jego ciepłą barwą, jednocześnie miękką i delikatną jak jedwab, a nadal ujmującą i wyrazistą jak kawa po nieprzespanej nocy, sprawiała, że czuła rzeczy, których nawet nie umiała opisać.
Była pewna jednego - że nie przeżyłaby momentu, w którym kiedyś nie byłoby jej dane go słuchać. Ale teraz mówił - i mówił do niej, tylko do niej, jedne z piękniejszych rzeczy, jakie słyszała. I jego głos okazywał się nie być najsłodszą rzeczą w tej chwili.
Jej wzrok widocznie się rozmarzył, a ona sama westchnęła cichutko. No tak, bransoletki.
Szybko, by nie odrywać zbyt długo wzroku od Pascala, zerknęła na ich dłonie oraz okalające je bransoletki. Rzeczywiście, mieniły się na pomarańczowo, co oznaczały miłość. Na ten moment Zosia nie była tym ani trochę zaskoczona - przecież była pewna, że to, co czuje, jest prawdziwe. Amortencja mogła po prostu odblokować w niej głęboko skrywane, autentyczne uczucia do gryfona, które nie znikną- ani dziś, ani jutro, ani za rok.
Znów spojrzała na niego, jednocześnie delikatnie i z nieśmiałością, chwytając palce jego wolnej dłoni, jednocześnie przybliżając się o pół kroku bliżej.
- Nawet nie wiesz, jak wiele chciałabym Ci powiedzieć- zaczęła szeptem, tak, by tylko on słyszał- Opisać, co czuję; jak bardzo jesteś dla mnie ważny, jak bardzo cieszę się, że wtedy w Hogs do mnie podszedłeś. I jak bardzo cieszę się, że jesteś tu ze mną. Ale brak mi nie tylko słów, by to opisać, ale też nawet ćwiartki umiejętności tak umiejętnego władania językiem jak ty. Nie mówiąc już o tym, że patrząc na Ciebie nie mogę się nawet skupi...
Grzmot. Hałas, który na krótki ułamek wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że aż drgnęła ze strachu. Niestety, wszelkie nagłe hałasy nie działają na nią zbyt dobrze.
Instynktownie, już nawet nie uwarunkowane amortencją, a czystym przestraszeniem się hałasu, przysunęła się bliżej Pascala, by trochę uciec od źródła hałasu, które w postaci burzy, z niewiadomych przyczyn, rozpętała się kilka metrów dalej - nad głowami dwójki studentów. Ojej, biedni pomyślała z szczerą przykrością co do ofiar nie aż tak przyjemnego żartu. Wtedy też zdała sobie sprawę, że znajdowali się w polu rażenia deszczu - nie na tyle, by zmoczyć ich do suchej nitki, ale by trochę ich zmoczyło.
Z tego powodu spojrzała na swoją miłość życia ze zmartwieniem, by sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku - jak bardzo zmókł, czy wiatr z burzy go nie zawieje, czy czasami nic mu się nie dzieje.
Gdy znalazła się bliżej Pascala, otulił ją nieznany jej zapach. Oczywiście, że używa perfum- pomyślała, próbując rozpoznać nuty zapachowe. Pachniał taką... świeżością? Ozonowo, jak wiatr nad brzegiem plaży, z delikatną nutą cytrusów, szałwi...? bergamotki? Drzewa, chyba sandałowego?
- Pachniesz... morską bryzą...? -dodała ciszej. W jakiś sposób to, że pachniał w taki sposób wydawało się jej oczywiste, i nawet nie wiedziała dlaczego.