19-06-2023, 10:15 PM
Jej piękny królewicz. I pomyśleć że to wszystko dzięki temu, że zaciągnęła się w nieznaną uliczkę w Hogsmeade.
Dłonią, która znajdowała się póki co na policzku chłopaka, zgarnęła delikatnie kosmyk z jego twarzy, by mogła ją podziwiać w całej okazałości. Następnie, jej dłoń położyła dłoń na jego ramieniu, poprawiając trochę ułożenie jego koszuli.
- Zdecydowanie trudno będzie to przebić czymkolwiek. - odpowiedziała z uśmiechem, po czym oderwała wzrok, żeby rozejrzeć się po sali. Są w końcu na imprezie.
Niektórzy pili, niektórzy się bawili, dużo osób rozmawiało; ktoś robił beczkę na miotle, a gdzieś tam chyba będą się bić?
Nie mieli pojęcia, że Pascal i Zosia byli w swoim świecie, zainteresowani tylko i wyłącznie sobą. Patrzyli się na burzę i biedną parę zaatakowaną deszczem... a niektórzy właśnie widzieli namiastkę tego świata, z którego Zosię powoli coś wyciągało.
Katharsis.
Według poetyki Arystotelesa jest to stan polegający na wyzwoleniu się od uczuć strachu i litości dzięki intensywnemu przeżyciu przez widza, używany w kontekście sztuki starożytnej.
Czy można takim określeniem nazwać to, co właśnie działo się wewnątrz Zofii? Pewnie tak.
Ale, jeśliby porównać do czegokolwiek ten stan, to byłby to koniec losowej piosenki z lat 90, gdzie refren, powtarzany bez końca, powoli staje się coraz cichszy i cichszy.
- ...ojej. O...jej- bo tylko tyle była w stanie z siebie wykrzesać.
Powoli zaczęło do niej docierać, czego doświadczyli w ciągu ostatnich kilku minut. Spojrzała na swoją bransoletkę- której kamienie mieniły się gradientową mieszanką żółci i różu, a nie, jak jeszcze sekundę temu, na pomarańczowo.
Spojrzała na chłopaka, który dalej trzymał ją niejako w objęciach. To dalej był ten sam szarmancki, przystojny chłopak którego poznała w Hogs. Który nadal pachniał morską bryzą.
To było naprawdę dziwne uczucie, bo z jednej strony Zosia może nie czuła już motyli w brzuchu, ani wszystkiego tego, co czuła przez ostatnie minuty, ale wszystko pamiętała. I pamiętała też to, co czuła, żywo i wyraźnie, jakby mogła po te uczucia sięgnąć ręką i przyciągnąć je do siebie.
Tylko, że w odróżnieniu do całego tego romantycznego cyrku, wiedziała już, że to amortencja. I że lepiej będzie dla nich obojga, żeby może tych uczuć nie rozdrapywać.
Ale wiecie, co można? Odreagowywać.
-... Pascal...? Co myśmy narobili...?- zaczęła, a jej ton był... specyficzny.
Było słychać szok. Trochę zawstydzenie, z lekką nutą zażenowania swoim zachowaniem, ale to wszystko jakby ubrane w taką nerwową radość, głupawkę, skołowanie.
Czy żałowała? Ani trochę- przynajmniej swój pierwszy pocałunek przeżyła w jakiś interesujący i emocjonujący sposób.
I to z kim! Jakby miała jakieś psiapsi to pewnie byłyby zazdrosne. Problem tylko, że ich nie ma, a owy akt uniesienia odbył się w sali pełnej uczniów, gdzie kilka dni temu i tak poszły o nich ploty w gazetce szkolnej.
Bogowie, i jest tu jeszcze Orianne. Zapadnę się zaraz pod ziemię, doprawdy.
Czuła, jak jej twarz się nagrzewa, jakby miała zamiast policzków dwa węgielki. To trzeba będzie przepić. I przepracować.
I zapisać, póki pamięta.
Wieczność, jak widać, potrafi trwać pięć minut.
Dłonią, która znajdowała się póki co na policzku chłopaka, zgarnęła delikatnie kosmyk z jego twarzy, by mogła ją podziwiać w całej okazałości. Następnie, jej dłoń położyła dłoń na jego ramieniu, poprawiając trochę ułożenie jego koszuli.
- Zdecydowanie trudno będzie to przebić czymkolwiek. - odpowiedziała z uśmiechem, po czym oderwała wzrok, żeby rozejrzeć się po sali. Są w końcu na imprezie.
Niektórzy pili, niektórzy się bawili, dużo osób rozmawiało; ktoś robił beczkę na miotle, a gdzieś tam chyba będą się bić?
Nie mieli pojęcia, że Pascal i Zosia byli w swoim świecie, zainteresowani tylko i wyłącznie sobą. Patrzyli się na burzę i biedną parę zaatakowaną deszczem... a niektórzy właśnie widzieli namiastkę tego świata, z którego Zosię powoli coś wyciągało.
Katharsis.
Według poetyki Arystotelesa jest to stan polegający na wyzwoleniu się od uczuć strachu i litości dzięki intensywnemu przeżyciu przez widza, używany w kontekście sztuki starożytnej.
Czy można takim określeniem nazwać to, co właśnie działo się wewnątrz Zofii? Pewnie tak.
Ale, jeśliby porównać do czegokolwiek ten stan, to byłby to koniec losowej piosenki z lat 90, gdzie refren, powtarzany bez końca, powoli staje się coraz cichszy i cichszy.
- ...ojej. O...jej- bo tylko tyle była w stanie z siebie wykrzesać.
Powoli zaczęło do niej docierać, czego doświadczyli w ciągu ostatnich kilku minut. Spojrzała na swoją bransoletkę- której kamienie mieniły się gradientową mieszanką żółci i różu, a nie, jak jeszcze sekundę temu, na pomarańczowo.
Spojrzała na chłopaka, który dalej trzymał ją niejako w objęciach. To dalej był ten sam szarmancki, przystojny chłopak którego poznała w Hogs. Który nadal pachniał morską bryzą.
To było naprawdę dziwne uczucie, bo z jednej strony Zosia może nie czuła już motyli w brzuchu, ani wszystkiego tego, co czuła przez ostatnie minuty, ale wszystko pamiętała. I pamiętała też to, co czuła, żywo i wyraźnie, jakby mogła po te uczucia sięgnąć ręką i przyciągnąć je do siebie.
Tylko, że w odróżnieniu do całego tego romantycznego cyrku, wiedziała już, że to amortencja. I że lepiej będzie dla nich obojga, żeby może tych uczuć nie rozdrapywać.
Ale wiecie, co można? Odreagowywać.
-... Pascal...? Co myśmy narobili...?- zaczęła, a jej ton był... specyficzny.
Było słychać szok. Trochę zawstydzenie, z lekką nutą zażenowania swoim zachowaniem, ale to wszystko jakby ubrane w taką nerwową radość, głupawkę, skołowanie.
Czy żałowała? Ani trochę- przynajmniej swój pierwszy pocałunek przeżyła w jakiś interesujący i emocjonujący sposób.
I to z kim! Jakby miała jakieś psiapsi to pewnie byłyby zazdrosne. Problem tylko, że ich nie ma, a owy akt uniesienia odbył się w sali pełnej uczniów, gdzie kilka dni temu i tak poszły o nich ploty w gazetce szkolnej.
Bogowie, i jest tu jeszcze Orianne. Zapadnę się zaraz pod ziemię, doprawdy.
Czuła, jak jej twarz się nagrzewa, jakby miała zamiast policzków dwa węgielki. To trzeba będzie przepić. I przepracować.
I zapisać, póki pamięta.
Wieczność, jak widać, potrafi trwać pięć minut.