08-09-2023, 01:43 AM
Harper musiałaby z ogromnym niezadowoleniem stwierdzić, że to chyba pierwszy raz, kiedy Mickey Cavington, ten skończony idiota, którego nawet nie miała siły słuchać większość czasu, kiedy decydował się wygłaszać jakieś wątpliwe mądrości w jej zasięgu, ten sam... Miał rację. A jednak gdy tylko ocknęła się z tego wstrętnego, ohydnego koszmaru, okazało się, że wbrew samej racji, wciąż nie przejęłą się akurat brokatem. Działy się rzeczy dużo gorsze. Na przykład to, że stała tak blisko niego było okropne samo w sobie. Gorszy był fakt, iż przerwał jej właśnie... Flirt? Przyjazną pogawędkę? Co to w ogóle było?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, w których malowało się coś pomiędzy szokiem a przerażeniem. Następnie zmierzyła go wzrokiem, zakrywając przy tym usta. Nagle poczuła, że jest jej po prostu niedobrze. Nie z obrzydzenia, oczywiście. Być może nazwałaby Cavingtona obrzydliwym w odpowiednim kontekście, ale z pewnością przesadzała i nie to wywołało u niej dziwny taniec w żołądku. Wszystko to przez nagły, niespodziewany stres. Przez to, że jeszcze przed chwilą zdawała się nie panować nad własnymi słowami? Było jej też gorąco, a tłum dookoła nie pomagał. Rozejrzała się dyskretnie, jakby upewniała się, czy aby na pewno nikt nie widział, a przede wszystkim nie słyszał jej przez ostatnie kilkanaście minut, po czym bez słowa wyjaśnienia, obróciła się szybko i skierowała się ku wyjściu. Nawet jeśli miałaby jeszcze tu wrócić, potrzebowała ochłonąć. Potrzebowała opanować oddech, bicie serca i wszystkie inne efekty, jakie spowodowała nie bezpośrednio sama lukrecja, a nagłe opamiętanie się w rozmowie ze Ślizgonem.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, w których malowało się coś pomiędzy szokiem a przerażeniem. Następnie zmierzyła go wzrokiem, zakrywając przy tym usta. Nagle poczuła, że jest jej po prostu niedobrze. Nie z obrzydzenia, oczywiście. Być może nazwałaby Cavingtona obrzydliwym w odpowiednim kontekście, ale z pewnością przesadzała i nie to wywołało u niej dziwny taniec w żołądku. Wszystko to przez nagły, niespodziewany stres. Przez to, że jeszcze przed chwilą zdawała się nie panować nad własnymi słowami? Było jej też gorąco, a tłum dookoła nie pomagał. Rozejrzała się dyskretnie, jakby upewniała się, czy aby na pewno nikt nie widział, a przede wszystkim nie słyszał jej przez ostatnie kilkanaście minut, po czym bez słowa wyjaśnienia, obróciła się szybko i skierowała się ku wyjściu. Nawet jeśli miałaby jeszcze tu wrócić, potrzebowała ochłonąć. Potrzebowała opanować oddech, bicie serca i wszystkie inne efekty, jakie spowodowała nie bezpośrednio sama lukrecja, a nagłe opamiętanie się w rozmowie ze Ślizgonem.