23-10-2023, 09:50 PM
Zosia ze swoim przebraniem miała swoisty problem już na samym początku- nie wiedziała całkowicie za co. W jej poprzedniej szkole nie obchodziło się w taki sposób tego święta, bliższe to było Mickiewiczowym ,,Dziadom", a dotychczas kontakt z Halloween miała tylko w niektórych, niemagiczno-amerykańskich filmach.
Wiedziała, że trzeba się przebrać, i z zasady powinno się przebrać za jakiegoś potwora, ale ludzie często wybierali kostiumy śmieszne bądź seksowne.
I, z tego co zrozumiała, to właśnie drugą opcję wybrał Pascal. I na tę realizację jej oczy optycznie się powiększyły, w swoistej mieszance zdziwienia i zainteresowania.
- Greckiego Bo... i będziesz taki półnagi, w todze? Bogowie, to się muszę z Tobą nagadać teraz, potem pewnie się nie odgonisz od adoratorów i nawet mi podejść nie dadzą- odpowiedziała żartobliwie, kręcąc głową - i jasne, pomogę, jak tylko będę w stanie.
I w tym właśnie momencie weszła Ona. Bogowie.
Do Pascala się już nawet przyzwyczaiła. Nawet, bo czasami łapała się na tym, że się zastanawiała jak to jest być takim pięknym człowiekiem, czy ma jakiś skincare routine że tu nie widać nawet mikroniedoskonałości, jakie perfumy używa że tak pięknie pachną morską bryz- dobra, zwolnij do cholery, już to przerabiałaś.
No, więc można powiedzieć że do niego się w z g l ę d n i e przyzwyczaiła, bo widywała go bardzo często. Orianne natomiast widziała tak naprawdę raz. Z bliska, na jarmarku. Potem kilka razy na korytarzu. Brata się nie wyprze, piękny z nich duet. I niby wiedziała że jest półwilą, tak? I że może tam jakieś magiczne eges szmeges działa, ale no była to po prostu niesamowicie piękna pani.
Więc po całych trzech sekundach amoku patrzenia na nią, otrząsnęła się, również ucałowała policzki (tak też się witano w jej otoczeniu) i uśmiechnęła szeroko.
- Hej, to ja się cieszę, że mnie zaprosiliście! - powiedziała, w jej przypadku całkowicie odczytywalną szczerością- To moje pierwsze Halloween więc cieszę się, że nie będę przygotowywać się sama.
Oczywiście, w takich momentach żałowała że jednak rodzice wysłali ją na rosyjski a nie francuski, a jej znajomość ograniczała się do bardzo minimalnej ilości słów, ale nie przeszkadzało jej ro za bardzo. Są rodzeństwem, mają swój język w którym czują się komfortowo; poza tym, bardzo przyjemnie się tego słucha.
Jednak, gdy Pascal zwrócił się w jej stronę, jakby oczekując kontynuacji wątku, Zosia zawahała się chwilę. W sumie, czym ty jesteś?
- Ja będę... autorską interpretacją satyra? Kozłopodobnego? Nie wiem czy w sumie wpisuje się to jakoś w kanon, ale to najbliższe jak mogę to opisać.
Bo co jak co, Zosia bardzo ambicjonalnie podchodzi do wszystkiego, co ma w sobie znamiona robótek ręcznych. Zarówno koźle rogi, maskę którą ma zamiar nosić, jak i kopyta wyrzeźbiła sama. Sama też je złączyła z innymi, wcześniej zmodyfikowanymi częściami stroju, szyjąc, klejąc, przybijając gwoździami lub alterując je wedle możliwości.
Była z niego dumna. Udało jej się połączyć kilka elementów jej stroju ludowego z czymś, co akurat umiała zrobić, i miała nadzieje że będzie wyglądało tak dobrze w oczach innych, jak wygląda w jej.
Wiedziała, że trzeba się przebrać, i z zasady powinno się przebrać za jakiegoś potwora, ale ludzie często wybierali kostiumy śmieszne bądź seksowne.
I, z tego co zrozumiała, to właśnie drugą opcję wybrał Pascal. I na tę realizację jej oczy optycznie się powiększyły, w swoistej mieszance zdziwienia i zainteresowania.
- Greckiego Bo... i będziesz taki półnagi, w todze? Bogowie, to się muszę z Tobą nagadać teraz, potem pewnie się nie odgonisz od adoratorów i nawet mi podejść nie dadzą- odpowiedziała żartobliwie, kręcąc głową - i jasne, pomogę, jak tylko będę w stanie.
I w tym właśnie momencie weszła Ona. Bogowie.
Do Pascala się już nawet przyzwyczaiła. Nawet, bo czasami łapała się na tym, że się zastanawiała jak to jest być takim pięknym człowiekiem, czy ma jakiś skincare routine że tu nie widać nawet mikroniedoskonałości, jakie perfumy używa że tak pięknie pachną morską bryz- dobra, zwolnij do cholery, już to przerabiałaś.
No, więc można powiedzieć że do niego się w z g l ę d n i e przyzwyczaiła, bo widywała go bardzo często. Orianne natomiast widziała tak naprawdę raz. Z bliska, na jarmarku. Potem kilka razy na korytarzu. Brata się nie wyprze, piękny z nich duet. I niby wiedziała że jest półwilą, tak? I że może tam jakieś magiczne eges szmeges działa, ale no była to po prostu niesamowicie piękna pani.
Więc po całych trzech sekundach amoku patrzenia na nią, otrząsnęła się, również ucałowała policzki (tak też się witano w jej otoczeniu) i uśmiechnęła szeroko.
- Hej, to ja się cieszę, że mnie zaprosiliście! - powiedziała, w jej przypadku całkowicie odczytywalną szczerością- To moje pierwsze Halloween więc cieszę się, że nie będę przygotowywać się sama.
Oczywiście, w takich momentach żałowała że jednak rodzice wysłali ją na rosyjski a nie francuski, a jej znajomość ograniczała się do bardzo minimalnej ilości słów, ale nie przeszkadzało jej ro za bardzo. Są rodzeństwem, mają swój język w którym czują się komfortowo; poza tym, bardzo przyjemnie się tego słucha.
Jednak, gdy Pascal zwrócił się w jej stronę, jakby oczekując kontynuacji wątku, Zosia zawahała się chwilę. W sumie, czym ty jesteś?
- Ja będę... autorską interpretacją satyra? Kozłopodobnego? Nie wiem czy w sumie wpisuje się to jakoś w kanon, ale to najbliższe jak mogę to opisać.
Bo co jak co, Zosia bardzo ambicjonalnie podchodzi do wszystkiego, co ma w sobie znamiona robótek ręcznych. Zarówno koźle rogi, maskę którą ma zamiar nosić, jak i kopyta wyrzeźbiła sama. Sama też je złączyła z innymi, wcześniej zmodyfikowanymi częściami stroju, szyjąc, klejąc, przybijając gwoździami lub alterując je wedle możliwości.
Była z niego dumna. Udało jej się połączyć kilka elementów jej stroju ludowego z czymś, co akurat umiała zrobić, i miała nadzieje że będzie wyglądało tak dobrze w oczach innych, jak wygląda w jej.