21-12-2023, 12:06 AM
W ciągu kilku sekund wydarzyła się cała masa rzeczy. Rzeczy, których Zośka w większości nie zarejestrowała.
Ona przez te kilka sekund nie była nawet pełnoprawnie obecna. Myślami znów była w jej rodzinnym domu, gdzie głównym akompaniamentem był płacz matki, ryk ojca i głuche uderzenia ciała o ścianę. Podświadomie jej wszystkie mięśnie się napięły, jakby przygotowywały się do kolejnego lotu w kierunku ściany- bo nie wyobrażała sobie, że potwór stojący przed nią nie wykorzysta sytuacji, by odpłacić się jej po tylu latach. Jedyne co kazało przypuszczać, że Zosia nadal jest tutaj był płytki oddech, drżenie i lejące się łzy, które już widocznie zaczerwieniły oczy i doprowadziły powieki do opuchnięcia.
Krzyk Orianne nawołujący o bagietkę; rzucane zaklęcie; Pascal, który staną pomiędzy nią a ojcem, chcąc jej bronić.
Z tego wszystkiego Zosia zdała sobie sprawę dopiero, gdy ojciec zaczął przybierać trochę inną, bardziej znaną jej twarz... Pascala?
Czyli... to nie jest jej ojciec? Jest bezpieczna?
Cóż, bezpieczeństwo jest pojęciem stosunkowo względnym, skoro obecną sytuację dziewczyna uznała za bezpieczną. To nie był jej ojciec. To było najważniejsze.
Zamrugała kilka razy, przez co więcej łez spłynęło jej po policzkach, ale widoczność otoczenia nieznacznie się poprawiła. Spojrzała na Orianne walczącą z Boginem, na roznegliżowanego Pascala, który po rzuconym pod nosem przekleństwie (co wiedziała bo użył jedne z niewielu słów, które kojarzyła w tym języku) i postawie kazał przypuszczać, że nie wcale nie czuje się o wiele lepiej niż ona. Szczególnie, że to prawdopodobnie jego strach przybrał teraz Bogin.
W czasie, jak powoli świadomość wracała do niej z najciemniejszych zakamarków wspomnień, czuła, że przerażenie powoli zastępuje złość. Złość na ojca? Na sytuację? Nie wiedziała, a nawet jeśli chciała się dowiedzieć, nie było czasu.
Jedyna trzeźwo myśląca na ten moment komórka mózgowa wydała tylko jedną komendę - różdżka w torbie. Gwałtownie więc Zośka powędrowała wzrokiem w kierunku torby. Ta, w niezmienionej formie leżała kilka metrów za nią, pod ścianą. Niewiele myśląc rzuciła się w jej kierunku, kilka ostatnich kroków przejeżdżając po płytkach na kolanach. Szybko wygrzebała różdżkę z torby i popędziła w stronę Pascala.
Riddiculus. Przecież ona nawet nie znała jeszcze tego zaklęcia. Jedyne co wiedziała to to, że trzeba wymyślić jak ośmieszyć Bogina oraz że należy w tym czasie myśleć o czymś miłym. O czym miłym można kurwa myśleć w takiej sytuacji? - pomyślała wściekła, zaciskając różdżkę na rękojeści.
Gdy dobiegła do Pascala, który stał jakby musiał a nie chciał, chwyciła go za ramię i odsunęła do tyłu. Sama wyprzedziła go może o półtorej kroku- wystarczająco, by choć w połowie go zasłonić.
Coś miłego. Coś miłego? Pierwsza wizyta w nowym domu? Impreza? Nie zdążyła jeszcze narobić miłych wspomnień, żeby móc w nich przebierać!
- Riddiculus! - krzyknęła, celując z determinacją w abnominację. Chyba zadziałało, bo Bogin powoli przekształcał się w coś na kształt trójwymiarowego, dziecięcego bazgroła, które miało wyglądać jak Pascal, ale- jak to z sztuką dziecięcą bywa- nie oddawał za bardzo obiektu rysowanego.
Bogin skrzywił się trochę, ale chyba nie był to pełna możliwość tego zaklęcia. Może było w niej jeszcze zbyt mało radości, a zbyt wiele złości.
Kostka: 6
Boguś: 18/50
Ona przez te kilka sekund nie była nawet pełnoprawnie obecna. Myślami znów była w jej rodzinnym domu, gdzie głównym akompaniamentem był płacz matki, ryk ojca i głuche uderzenia ciała o ścianę. Podświadomie jej wszystkie mięśnie się napięły, jakby przygotowywały się do kolejnego lotu w kierunku ściany- bo nie wyobrażała sobie, że potwór stojący przed nią nie wykorzysta sytuacji, by odpłacić się jej po tylu latach. Jedyne co kazało przypuszczać, że Zosia nadal jest tutaj był płytki oddech, drżenie i lejące się łzy, które już widocznie zaczerwieniły oczy i doprowadziły powieki do opuchnięcia.
Krzyk Orianne nawołujący o bagietkę; rzucane zaklęcie; Pascal, który staną pomiędzy nią a ojcem, chcąc jej bronić.
Z tego wszystkiego Zosia zdała sobie sprawę dopiero, gdy ojciec zaczął przybierać trochę inną, bardziej znaną jej twarz... Pascala?
Czyli... to nie jest jej ojciec? Jest bezpieczna?
Cóż, bezpieczeństwo jest pojęciem stosunkowo względnym, skoro obecną sytuację dziewczyna uznała za bezpieczną. To nie był jej ojciec. To było najważniejsze.
Zamrugała kilka razy, przez co więcej łez spłynęło jej po policzkach, ale widoczność otoczenia nieznacznie się poprawiła. Spojrzała na Orianne walczącą z Boginem, na roznegliżowanego Pascala, który po rzuconym pod nosem przekleństwie (co wiedziała bo użył jedne z niewielu słów, które kojarzyła w tym języku) i postawie kazał przypuszczać, że nie wcale nie czuje się o wiele lepiej niż ona. Szczególnie, że to prawdopodobnie jego strach przybrał teraz Bogin.
W czasie, jak powoli świadomość wracała do niej z najciemniejszych zakamarków wspomnień, czuła, że przerażenie powoli zastępuje złość. Złość na ojca? Na sytuację? Nie wiedziała, a nawet jeśli chciała się dowiedzieć, nie było czasu.
Jedyna trzeźwo myśląca na ten moment komórka mózgowa wydała tylko jedną komendę - różdżka w torbie. Gwałtownie więc Zośka powędrowała wzrokiem w kierunku torby. Ta, w niezmienionej formie leżała kilka metrów za nią, pod ścianą. Niewiele myśląc rzuciła się w jej kierunku, kilka ostatnich kroków przejeżdżając po płytkach na kolanach. Szybko wygrzebała różdżkę z torby i popędziła w stronę Pascala.
Riddiculus. Przecież ona nawet nie znała jeszcze tego zaklęcia. Jedyne co wiedziała to to, że trzeba wymyślić jak ośmieszyć Bogina oraz że należy w tym czasie myśleć o czymś miłym. O czym miłym można kurwa myśleć w takiej sytuacji? - pomyślała wściekła, zaciskając różdżkę na rękojeści.
Gdy dobiegła do Pascala, który stał jakby musiał a nie chciał, chwyciła go za ramię i odsunęła do tyłu. Sama wyprzedziła go może o półtorej kroku- wystarczająco, by choć w połowie go zasłonić.
Coś miłego. Coś miłego? Pierwsza wizyta w nowym domu? Impreza? Nie zdążyła jeszcze narobić miłych wspomnień, żeby móc w nich przebierać!
- Riddiculus! - krzyknęła, celując z determinacją w abnominację. Chyba zadziałało, bo Bogin powoli przekształcał się w coś na kształt trójwymiarowego, dziecięcego bazgroła, które miało wyglądać jak Pascal, ale- jak to z sztuką dziecięcą bywa- nie oddawał za bardzo obiektu rysowanego.
Bogin skrzywił się trochę, ale chyba nie był to pełna możliwość tego zaklęcia. Może było w niej jeszcze zbyt mało radości, a zbyt wiele złości.
Kostka: 6
Boguś: 18/50