Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Zastanowiła się ciut ostentacyjnie, zupełnie jakby było tam sporo ludzi i musiała przypomnieć sobie wszystkich. On był na niej zdecydowanie długo, w dodatku na czołówce! Dumne pierwsze miejsce. I potem tak się wybił, że aż wysrało go poza listę i już nie wrócił, teraz był na drugiej, krótszej liście tych, których darzyła bardzo dużą sympatią.
- A jest tam parę nazwisk, niektóre zielone... - Sekunda, może dwie, pauzy, po czym na jej usta wpełzł szerszy uśmiech, bardziej przyjazny, ciepły. - Ale ostatnio trochę zmalała, jak sprawdzałam.
A niech wie, że już go mordować nie chce, w sumie to chyba akurat było jasne jak słońce już od jakiegoś czasu. Nadal nie potrafiła się nadziwić chwilami, jak tak myślała o tym szerzej. Niby powinna była przyzwyczaić się do tego, że jej życie to ciągłe zmiany, zakręty i zwroty, ale nie.
I ponownie też nie mogła mu zaprzeczyć, bo prezent, jaki jej podarował, był bardzo satysfakcjonujący, co zresztą potwierdził jej mimowolny uśmieszek na wspomnienie całego spędzonego razem czasu.
- To prawda, nie powiem. - Westchnęła cicho, upijając wina. - Mimo że ciężko przechodzi mi przez gardło zgodzenie się z tobą...
Akurat to dodała luźnym żartem, niby cierpiąc, bo też obaj wiedzieli jak to bywało dopiero co i że prędzej by zjadła własny język niż mu przyznała rację w czymkolwiek. I vice versa, w zasadzie! Roześmiała się krótko gdy wymienił co mu pasowało z listy. W sumie miał rację, niewiele więcej z tego łapało i jej uwagę. Acz jak mówić o sytuacji gdyby chcieli...
- No tak, faktycznie, to już dwa do sukcesu. Ale patrz, masz tu w tej linii też żeby zaśpiewać. W sumie to jak wszyscy będą zaraz nawaleni, może i ty też, to wszystko jedno, możesz nawet zaśpiewać fraszkę dwuzdaniową, nie napisali. - Wzruszyła ramionami z rozbawieniem. - I prezent. Możesz też dać cokolwiek, komukolwiek, nie jest napisane jaki to ma być prezent, jaką ma mieć formę. - Postukała się lekko w skroń, patrząc na niego z zadowoleniem. - Kreatywne myślenie. Co jak co, ale sprytu mi nie odmówisz.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
- Aha, interesujące, na mojej jest całkiem sporo czerwonego koloru... - Rzucił to niby w ramach przekomarzania się, ale też było w tym sporo prawdy. Mimo że ostatnio ta pula zmalała o jedno nazwisko zajmujące chyba ze trzy pierwsze miejsca, to nadal było tam czerwono. I zielono i żółto i niebiesko też, również neutralnie, ale kto by wchodził w szczegóły. - No popatrz, co za dziwny zbieg okoliczności, ostatnio w bardzo wielu rzeczach się zgrywamy, nawet w aktualizacji czarnych i białych list. - Oczywiście nie był to zbieg okoliczności i nie był to przypadek, doskonale obydwoje o tym wiedzieli. I nawet jeśli nadal mieli zbyt dużo dumy, żeby oficjalnie na głos przyznawać, że się lubią, to wystarczyło na nich spojrzeć i sprawa była dość jasna.
Udał zachłyśnięcie się powietrzem, kiedy w trudach Rose przyznała mu rację.
- Nie wierzę, Blackwood, zgodziłaś się w czymś ze mną otwarcie. Albo świat się kończy, albo jestem naprawdę dobry w tym co robię. Obstawiam to drugie. - Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, ale wciąż rozbawiony, bo akurat pewności siebie mu nie brakowało. A już tym bardziej, kiedy wiedział, widział i czuł, że Rose też tak uważa. Jakby się wypierała, zawsze mógłby jej przypomnieć i nie potrzebowali do tego żadnego wina, jedynie trochę prywatności.
Zaraz jednak posłał jej sceptyczne spojrzenie, kiedy zaczęła sugerować śpiewanie jako realną opcję. No chyba jednak nie. Znaczy może ona, ale Dexter śpiewać nie zamierzał, nawet po pijaku, nawet jakby ktoś mu rzucił wyzwanie.
- Muszę zawieść twoje oczekiwania, nigdy nie usłyszysz mnie śpiewającego. Już i tak wystarczy, że słyszałaś jak gram na pianinie, to i tak zarezerwowane dla bardzo wąskiego grona. I trzeba sobie na to zasłużyć. - Potrząsną karteczką, jakby prostował ją przesadnie. - Nie wydaje mi się, żeby takie dawnie czegokolwiek się liczyło. W sensie jak wezmę ze stołu laskę lukrecji i ci ją dam, to pewnie byłoby zbyt łatwe. Różdżki nie oddam, a jakoś nie wpadłem na to, żeby zabierać na imprezę arsenał potencjalnych podarków. - Wyobraził sobie tachanie choćby torby na jakąkolwiek imprezę i aż parsknął krótko, bo go ta wizja rozbawiła. - Cóż, muszę pogodzić się z faktem, że w bingo nie wygram. Przynajmniej dzięki temu inni mają więcej szans, taki ze mnie altruista. - Spojrzał z uśmiechem na Rose, jakby to jej dając tę swoją szansę, jeśli tylko chciała próbować coś wygrać.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Ilość pięter: 1
Kostki: 5, 18
Inne: nada
Narzucenie na sukienkę szkolnej szaty z nadzieją, że potencjalny patrol uzna ją za patrolującego prefekta było dobrym pomysłem. Aż za dobrym - Irytek zdecydowanie dał się nabrać. Inaczej nie piałby w zachwycie: "Śmierdzący prefektunio!" kiedy obrzucał ją łajnobombami. Oriane zmuszona była wykonać manewr zwany taktycznym odwrotem.
Porządny prysznic później zdecydowała się nieco pokusić los. Skoro woźny nie złapał jej podczas nieszczególnie subtelnej ucieczki przed drącym się wniebogłosy a rechoczącym poltergeistem mogła zaryzykować obcas w którym nie będzie w stanie biegać, prawda? Wciągając na nogi ciasne a'la kozaczki z ostrym szpicem i cieniutką szpilką zrobiła drobny zakład z samą sobą - jeśli zostanie przez obcas złapana następnym razem przegapi imprezkę. Spojrzała w lustro ostatni raz przed drugą próbą dotarcia na miejsce. Dotarłszy do wniosku, że czarna szamizjerka okazała się być może nawet lepszym wyborem niż pierwsza sukienka, i że sczesane w tył, wciąż wilgotne włosy, nie wyglądają wcale źle złapała małą torebkę i postukotała szpilkami w kierunku przyjęcia.
Być może nawet swoim spóźnieniem i sukienką udającą, że jest jedynie za długą marynarką, zrobi małe zamieszanie?
Huh. Może powinna kusić los nieco częściej? Tym razem dotarła na miejsce słysząc jedynie w oddali kroki do złudzenia przypominające ucieczkę paru osób przed korytarzowym predatorem. Woźnym? Irytkiem? Mało ważne. Ważne, że kroki się oddalały a wraz z nimi oddalał się polujący na ich powód patrol.
W wejściu otrzymała jakąś kartkę - imprezowe bingo jak się okazało po krótkim zbadaniu zawartości. Cóż, jest to jakiś sposób na rozkręcenie zabawy. Oriane nie chciała z góry zakładać, że był to sposób zły. Chociaż nie paliła się doń szczególnie iskierka kompetytywności zapaliła się wewnątrz jak malutkie podrażnienie prądem. Złapała kątem oka kilka typowych spojrzeń, no co zapracowały nieszczególnie długa sukienka jak i wilowaty urok, na co nieco wyżej uniosła głowę. Być może socjalizowanie się na szkolnej zabawie nie będzie aż tak dziwne jak się spodziewała?
Nie raz i nie dwa zazdrościła bratu zdolności odnajdowania się w podobnych sytuacjach.
Ale już była na miejscu więc raz kozie śmierć.
Raz wili śmierć?
Mniejsza o większość.
Skierowała się, zręczna mimo niebotycznej szpilki, ku stołowi z przekąskami. Założyła, że tam właśnie najłatwiej będzie znaleźć inne zbłąkane dusze. Kto w końcu nie lubił czasem porozmawiać z bufetem?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Imprezy nie były w stylu Laviego. Nie chodziło o to, że był aspołeczny, bo daleko było mu do kogoś podobnego, a o fakt, że zazwyczaj wydawały mu się nudne i mało konstruktywne, jakby ludzie nie mieli na nie większego pomysłu i robili głównie po to, by robić i szaleć. To on już wolał posiedzieć w Pokoju Wspólnym i się uczyć, przynajmniej mógł coś z tego wynieść.
Tym jednak razem, kiedy dowiedział się od jednego ze swoich kolegów, o tajnej imprezie w piwnicy, ciekawość wzięła górę i postanowił się przejść. Nie zakładał od razu, że spędzi tam cały udany wieczór, ale zaintrygowało go to wszystko. kto przyjdzie, czy ludzie zostaną złapani. Ostatecznie nie było to wydarzenie organizowane przez kadrę nauczycielską, jak również nie było robione w żadnym dormitorium, co zdarzało się najczęściej. Ba, to było coś stworzone przez Puchonów, a już samo to zasługiwało na obecność.
W umówiony dzień, zaledwie pół godziny przed rozpoczęciem, wyszedł z wieży, starając się nie rzucać w oczy. Już wcześniej widział parę osób, oczywiście błędnie podróżujących w grupach. A przecież tak można było ich znacznie szybciej zobaczyć! Lloyd postanowił iść sam, tak dla bezpieczenstwa, bo łatwiej było wytłumaczyć pojedynczą osobę, niż zgraję.
Już na starcie pojawiły się problemy w postaci szkolnego patrolu, przed którym całe szczęście udało mu się ukryć. Co prawda niewiele brakowało i stracił trochę czasu, ale był zwycięzcą!
Kolejne piętra zdawały się dużo łatwiejsze. Szedł ostrożnie, nie święcąc za bardzo różdżką, by nie obudzić śpiących portretów, których właściciele mogli narobić niezłego rabanu. Nie potrzebował tego.
Poczuł się zdecydowanie zbyt pewnie uznając, że patrol nie może go tu znaleźć i omal nie wpadł. Jeszcze tego brakowało, by został przyłapany. Musiał przyznać, że miał niebywałe szczęście.
Unikając ich jeszcze później ostatecznie dotarł na miejsce. Ledwo znalazł się na imprezie, a dostał karteczkę, którą od razu postanowił przestudiować. Wolał wiedzieć, czy ktoś przypadkiem nie będzie chciał wymusić na nim podpisu, że odda po śmierci nerkę.
Tak się zaczytał, że z miejsce wlazł na kogoś, lekko odbijając się od pleców osobnika.
- Och, przepraszam - rzucił pospiesznie, bo tego wymagała kultura osobista.
Ilość pięter: 6
Kostki: 12, 17, 20, 11, 9, 19
Inne: N/A
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Pokiwał głową na słowa Hiro, niby ze zrozumieniem.
- Wrócimy do tematu za godzinę.
W końcu, kto wie? Może z pijanym łatwiej się dogadać? Przynajmniej taki był plan. A w trakcie czekania, można było realizować to całe bingo. Z jakiegoś powodu Valerian czuł silną potrzebę zrobienia siostrze na złość. Może czepiała się go o coś jakiś czas temu? Właściwie miewała problemy o jakieś głupoty. Na przykład, po co dopytywała skąd czasem miał pieniądze?
- Na szczęście nie wybieram się na razie na korytarz, nie? - odpowiedział, już szukając czegoś po kieszeniach, aż w końcu wydobył z jednej z nich niewielką butelką, w której szalała właśnie burza.
Następnie zamachał krótko, choć mało dyskretnie przedmiotem przed oczami Hiro, aby chwilę później ponownie opuścić rękę i zacząć czytać załączone informacje.
Uwolniona z butelki Pogoda panuje na obszarze dwudziestu pięciu metrów kwadratowych przez kolejną godzinę. Etykietka mówi, że firma nie ponosi odpowiedzialności za szkody, jakie może wyrządzić produkt w pomieszczeniu, jednak podkreśla jednocześnie, że nie zniechęca do podobnych działań.
Zmarszczył lekko brwi w chwili zastanowienia. Dwadzieścia pięć metrów kwadratowych to z pewnością za dużo. Podniósł wzrok, aby przesunąć wzrokiem po pomieszczeniu, zupełnie jakby szacował, na jakiej przestrzeni byli, zanim nie przypomniał sobie, że matematyka nie jest czymś, czego uczą w Hogwarcie i z pewnością miał pewne braki w tej dziedzinie. Przynajmniej nie aż takie, by nie wiedzieć, że dwadzieścia pięć metrów kwadratowych całkowicie zniszczy całą imprezę całej szkole...
Spontanicznie - czyli tak, jak zwykle - podjął decyzję, jak poradzić sobie z tym problemem. Odstawił butelkę na beczkę obok nich, aby zaraz wyciągnąć różdżkę i rzucić na butelkę skuteczne Reducio, które ją zmniejszyło... I mógł tylko liczyć na to, że działanie również obejmie dużo mniejszy obszar.
- Ale ej, przynajmniej dowiemy się, jak to właściwie działa, nie? - rzucił do Hiro, zerkając na niego i pyrgając go lekko łokciem, jakby szukał jeszcze drobnej zachęty.
Niezależnie od tego, jak przyjaciel zareagował, Valerian przeszedł parę kroków w niewielkie zbiorowisko osób, z którego miał lepszy widok na Rose i Dextera. Cóż, siłą rzeczy musiał celować w oboje... Chyba nawet mu to nie przeszkadzało. Sprawnie odkorkował butelkę, której otwór jeszcze na moment zatkał palcem, aby następnie wycelować nią odpowiednio, niczym granatem pod nogi pary, która ledwie sekundę później stała już w pełnym, ulewnym deszczu. Chmury dramatycznie skłębiły się nad nimi i chwilę później zaczęły miotać między nimi cienkimi piorunami.
Od razu po udanym rzucie, wycofał się z powrotem do beczek, licząc, że Hiro nie zdążył stamtąd zwiać.
Rzut na zakłócenia: 7
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 9
Niespodziewanie rozpętała się gwałtowna burza. Ulewny deszcz oraz pioruny były nie do przeoczenia, choć wiele osób mogło sprawnie odskoczyć, unikając tym samym całkowitego przemoczenia, czy też nieprzyjemnego spotkania z wyładowaniem. Zdecydowana większość imprezowiczów już wcześniej stała w bezpiecznej odległości. Nie można jednak powiedzieć, by nie zauważyli oni ciemnej, gęstej chmury kłębiącej się pod sufitem w jednej części pomieszczenia.
W momencie wzrok niemal każdej osoby przynajmniej na moment skupił się na Rosemary i Dexterze, którzy trwali w samym środku tego calego nieszczęścia oraz ewidentnie stali się celem małego, niewinnego pranku. Jednak nie mogli oskarżyć nikogo o brak ostrzeżeń - w końcu było to jedno z zadań tej nocy! Ktoś właśnie stał się o jeden mały krok bliżej wypełnionego bingo.
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 117
Przyjrzała się dokładniej karteczce, rozpraszając się przy tym jedynie na moment, kiedy ktoś spowodował niespodziewanie niewielką... Burzę? Zmarszczyła brwi i utkwiła na moment wzrok na parze stojącej w samym środku całej tej ulewy i skrzywiła się lekko wyobrażając sobie tylko, jak musieli się teraz czuć. Czyli to takich pranków mogła się spodziewać? Nagle zwątpiła, czy aby na pewno chciała tu być. Chciała się wyluzować, ale chyba bezpieczniej byłoby znaleźć sobie zajęcie i towarzystwo. A najlepiej oba.
Jedna opcja była jednak dużo prostsza do osiągnięcia. Zawsze mogła poszukać znajomych twarzy za chwilę, ale przecież wino miało być tu główną atrakcją. A skoro dali jej też zadanie związane ze sztuczką na miotle, szkoda byłoby nie spróbować!
Oderwała w końcu wzrok od burzy, która trwała w najlepsze i obeszła ją ostrożnie, aby znaleźć sobie kubek na wino, wypić je, a następnie odnaleźć dostępną miotłę. Na swoje szczęście, czuła się wystarczająco dobrze, by wierzyć w możliwość zaliczenia zadania! Może nawet wino dodało jej trochę odwagi, choć zwykle w tematach dotyczących latania, czuła się dosyć pewnie. W wielu przypadkach czuła również, że musi coś udowodnić niektórym osobom, ale to jedynie mało istotny szczegół...
Dopiero gdy dosiadła miotły, zrozumiała trudność całego zadania. Na zewnątrz, czy nawet w pomieszczeniu takim jak Wielka Sala, to wyzwanie byłoby dużo prostsze. Tu mieli jednak bardzo ograniczoną przestrzeń.
Wzięła głębszy wdech i nie czekając dużo dłużej, odbiła się od ziemi, aby spróbować wykonać odpowiedni manewr, który o dziwo wyszedł jej nawet lepiej niż myślała! Może i prawie otarła się twarzą o posadzkę, jednak w razie jakichkolwiek problemów, była gotowa się kłócić, że wszystko odpowiednio wyliczyła i właśnie tak miało być!
Tolerancja: 1
Poziom upicia: 6
Beczka: 7 + 4 - 6 = 5
Napij się i zrób beczkę na miotle - zaliczone
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Pascal byłby niesamowitym sprzedawcą, bo przez chwilę Zosia byla skłonna uwierzyć, że musi go mieć. Na szczęście, takie dywagacje zostawimy sobie na za kilka minut, gdy w końcu oboje skosztują lukrecji.
- Najważniejsze jest to, że udało Ci się dotrzeć. Nie będę kłamać, jestem ci za to niezmiernie wdzięczna- dodała z uśmiechem, zdając sobie sprawy że nawet nie otarła się o procent czarowności uśmiechu Pascala.
W jej rodzinie często mówi się, że "Gdy Bóg rozdawał dary w niebie, ja stałem w kolejce po pączki"- stojący przed nią młodzieniec musiał się najwyraźniej wcześnie ustawić, by takich kolejek obskoczyć kilka. Ale, przynajmniej pączki były dobre- pomyślała Zosia, gdy przyszło im się stuknać kubeczkami.
- Za udany wieczór - odpowiedziała, czując że się trochę rumieni. Nie umiała się jeszcze całkowicie odnaleźć w tego typu konwenansach- i mowa tu nie tylko o tym, co odpowiadać na komplementy, ale też o tym, co odpowiadac na takie toasty.
Skosztowała puchońskiego wina, trochę niepewnie, ale z ciekawością, starannie delektując się każdym łykiem. Mimo braku doświadczenia w piciu alkoholu, smak tego trunku zdawał się jej naprawdę przyjemny. Czuła delikatne ciepło rozchodzące się w jej wnętrzu, co sprawiało, że chciała spróbować więcej. I mimo tego, że głos w jej głowie mówił jej żeby spróbowała się nie upić, to tłumaczyła sobie że przecież że nie ma zamiaru się tutaj upodlić.
Na słowa Pascala uśmiechnęła się, nawet trochę zaskoczona jego decyzją. Myślała, że na początku skusi się na kaczogłowy, ale, może to i lepiej? Przynajmniej decyzja została już podjęta, to z głowy.
Lukrecja. Pierwsza osoba, którą zobaczy, będzie przez klika minut obiektem jej westchnień.
- Będziesz moim królikiem doświadczalnym. Jeśli za kilka minut mam mieć kaca moralnego w związku z uczuciami, to wolę je mieć w stosunku do Ciebie niż randoma w sali.
Na te słowa wzięła od Pascala pałeczkę lukrecji, przyjrzała się jej bacznie i wzięła głęboki wdech.
- ...z nią się zawsze zgadzać trzeba- odpowiedziała na słowa chłopaka, podnosząc jedną laskę lukrecji do ust.
Kiedy pierwszy kęs lukrecji dotknął jej języka, odniosła wrażenie, że nie czuła nic. Ale zdała sobie sprawę, że jednak nie, gdy wlepiła swój wzrok w Pascala. Poczuła, jak przez jej ciało przetacza się niepowtarzalna energia, której jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nagły przypływ euforii sprawił, że wszystkie inne myśli i troski zniknęły z jej umysłu. Jej serce biło tak mocno, że mogła usłyszeć jego dźwięk w uszach, a reszta świata jakby zastygła w bezruchu.
W tym właśnie momencie zdała sobie sprawę jak niezwykły jest Pascal.
Nie było to jedynie kwestią jego wyjątkowego uroku, wychowania czy elegancji. To spojrzenie, które skierował na nią tymi swoimi bursztynowymi, lśniącymi oczami, zdołało przyćmić całą resztę. Zdawały się mieć własne źródło światła, które sprawiało, że mieniły się i ożywały, nawet będąc w ciemnej, puchońskiej piwnicy. To jedno, krótkie spojrzenie wystarczyło, by jej kolana stały się miękkie jak wosk.
Chciała zobaczyć jak w tych oczach odbija się światło słoneczne, każdej możliwej pory dnia i nocy; jak pojawiają się w nich iskierki ekscytacji, gdy mówi o czymś, co go interesuje; jak roni łzy wzruszenia, podczas chwil, które spędzą razem. Pragnęła przyciągnąć go do siebie, objąć go mocno w ramionach i poczuć się bezpiecznie w jego otoczeniu. Chciała przeskakiwać w wyobraźni przez dni i miesiące, tworząc miraże wspomnień, które mogliby razem przeżyć. Co?
- ...ojej. O...jej- bo tylko tyle była w stanie z siebie wykrzesać.
Chociaż wiedziała, że to tylko efekt lukrecji, to jej ciało pod wpływem ukrytej amortencji mówiło jej, że to nie prawda- że to prawdziwa miłość, że będzie trwała wiecznie, najlepiej już planuj wesele i myśl jak zyskać uznanie jego rodziny.
Ta dwojakość myśli, związana z działaniem amortencji oraz świadomością, że się ją specjalnie skosztowało, była... niesamowita.
Ale nie myślała o tym za długo, nie była w stanie.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Zaśmiał się serdecznie na to stwierdzenie, że jak już kac moralny, to chociaż z Pascalem w roli głównej. Nawet mile połechtało to jego ego i aż jakby wyprostował się nieco bardziej unosząc i swoją laskę lukrecji.
- Nic się nie bój, Sophie, nie zostawię cię samej w tym eksperymencie. I masz też okazję poszerzyć swój eksperyment i sprawdzić co się stanie, jak dwie osoby jednocześnie zjedzą lukrecję, patrząc na siebie nawzajem. - Brzmiał wyjątkowo entuzjastycznie na perspektywę... ciężko powiedzieć, czy samego przedsięwzięcia naukowego, czy domniemanego efektu amortencji. Podchodził trochę sceptycznie do działania słodycza, ale przecież nie dowie się jak jest naprawdę, dopóki nie spróbuje.
Nie odwlekając i będąc słownym w swojej obietnicy, ugryzł kawałek lukrecji w tym samym czasie co Sophie, z nieznacznym uśmiechem odznaczającym się lekko napęczniałymi radością policzkami i nie odrywając od blondynki równie radosnego spojrzenia.
Ta radość w spojrzeniu stopniowo zmieniała się w rosnącą fascynację. Odkąd zaczęli rozmawiać wtedy w Hogsmeade, Sophie obudziłą w Pascalu zainteresowanie swoją osobą, ale jakoś do tej pory nie poświęcił uwagi na przemyślenie jak bardzo inteligentną i bystra osóbką jest ta niepozorna blondyneczka. Zdecydowanie odznaczała się urodą na tle innych uczniów Hogwartu, ale poza tym miała tak niesamowity umysł i pomysły, że Pascal aż miał w tej chwili ochotę paść przed nią na kolana i prawić komplementy, wychwalać jej mądrość, urodę, kreatywność, ale również wspaniałomyślność i troskę, jaką otacza znajomych. Przecież podarowała mu bransoletkę przyjaźni nie tak dawno temu! W tej konkretnej chwili, właśnie teraz była to najcenniejsza rzecz, jaką posiadał. Aż bez zastanowienia objął własny nadgarstek drugą dłonią i kciukiem potarł materiał. Spojrzałby na kolor bransoletki, ale nie potrafił zmusić się do oderwania spojrzenia od jej lśniących oczu.
Niby wiedział, że tak właśnie powinna zadziałaś lukrecja, że to działanie amortencji, ale czy to uczucie motyli w brzuchu i nagłego zastrzyku adrenaliny mogły być wynikiem magii innej niż prawdziwe zauroczenie? Czy to wszystko naprawdę mogło być nieprawdziwe? I czy akurat on byłby w stanie rozpoznać różnicę, nie będąc nigdy wcześniej prawdziwie ustrzelonym przez strzałę amora? Nie, to musiała być prawda, te uczucia z pewnością były prawdziwe, potwierdzało to mocne bicie serca!
Puścił własny nadgarstek i bez zawahania sięgnął do jej twarzy i odgarnął jakiś zbłąkany kosmyk, może nawet pojedynczy włos za ucho.
- Sophie... Jesteś genialna, wiesz? I ten pomysł z eksperymentem... wiesz, nie jestem pewien, czy ta lukrecja działa, bo przecież jesteś wciąż tą samą cudowną, piękną i fascynującą Sophie. - Opuściwszy rękę z wysokości jej twarzy, przesunął lekko palcami wzdłuż jej ramienia do dłoni, tak jakby nieco nieśmiało zatrzymując jeden na wysokości jej bransoletki przyjaźni określającej jego emocje w tej chwili. Jarzyła się na pomarańczowo. - I te bransoletki przecież pokazują prawdziwe emocje. - Ha, oszukali naukę, po prostu Pascal zrozumiał, że ta sympatia do Sophie nie była przypadkowa! I to nie tylko przyjaźń! Przecież tak świetnie się dogadywali, potrafili rozbawiać się nawzajem, podnosić na duchu. Jak nic są sobie pisani!
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Przez te kilka sekund, gdy jego dłoń znajdowała się przy jej twarzy, miała wrażenie, że wygrała.
Nie wiedziała co, nie wiedziała jak, ale czuła, jakby w tym właśnie momencie wszystkie problemy - strach przed ludźmi, przed plotkami w gazetce szkolnej czy inne bolesne wspomnienia - rozpłynęły się w powietrzu. Gdy czuła opuszki palców, delikatnie wędrujące po skroni, by odgarnąć jej włosy, zastanawiała się, czy gryfon czuje ciepło jej rozpalonych policzków? Czy czuje, jak bije jej serce? Czy, przejeżdżając palcami wzdłuż jej ręki, czuł, jak przechodzą ją ciarki? Czy czuje choć namiastkę tego, co ona?
Nie musiała się, na szczęście, zbyt długo zastanawiać. W takich chwilach lepiej nie dawać przestrzeni domysłom.
Przecież tak dobrze znała jego głos. Przeprowadzili tyle rozmów, dywagacji, dyskusji. Zdążyli podzielić się już fragmentami swoich myśli, opinii, historii i różnic - a mimo to chciała, by wciąż do niej mówił. Słuchając jego głosu, czuła się, jakby ktoś dedykował jej najpiękniejszy utwór; melodyjność jego głosu, w połączeniu z jego ciepłą barwą, jednocześnie miękką i delikatną jak jedwab, a nadal ujmującą i wyrazistą jak kawa po nieprzespanej nocy, sprawiała, że czuła rzeczy, których nawet nie umiała opisać.
Była pewna jednego - że nie przeżyłaby momentu, w którym kiedyś nie byłoby jej dane go słuchać. Ale teraz mówił - i mówił do niej, tylko do niej, jedne z piękniejszych rzeczy, jakie słyszała. I jego głos okazywał się nie być najsłodszą rzeczą w tej chwili.
Jej wzrok widocznie się rozmarzył, a ona sama westchnęła cichutko. No tak, bransoletki.
Szybko, by nie odrywać zbyt długo wzroku od Pascala, zerknęła na ich dłonie oraz okalające je bransoletki. Rzeczywiście, mieniły się na pomarańczowo, co oznaczały miłość. Na ten moment Zosia nie była tym ani trochę zaskoczona - przecież była pewna, że to, co czuje, jest prawdziwe. Amortencja mogła po prostu odblokować w niej głęboko skrywane, autentyczne uczucia do gryfona, które nie znikną- ani dziś, ani jutro, ani za rok.
Znów spojrzała na niego, jednocześnie delikatnie i z nieśmiałością, chwytając palce jego wolnej dłoni, jednocześnie przybliżając się o pół kroku bliżej.
- Nawet nie wiesz, jak wiele chciałabym Ci powiedzieć- zaczęła szeptem, tak, by tylko on słyszał- Opisać, co czuję; jak bardzo jesteś dla mnie ważny, jak bardzo cieszę się, że wtedy w Hogs do mnie podszedłeś. I jak bardzo cieszę się, że jesteś tu ze mną. Ale brak mi nie tylko słów, by to opisać, ale też nawet ćwiartki umiejętności tak umiejętnego władania językiem jak ty. Nie mówiąc już o tym, że patrząc na Ciebie nie mogę się nawet skupi...
Grzmot. Hałas, który na krótki ułamek wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że aż drgnęła ze strachu. Niestety, wszelkie nagłe hałasy nie działają na nią zbyt dobrze.
Instynktownie, już nawet nie uwarunkowane amortencją, a czystym przestraszeniem się hałasu, przysunęła się bliżej Pascala, by trochę uciec od źródła hałasu, które w postaci burzy, z niewiadomych przyczyn, rozpętała się kilka metrów dalej - nad głowami dwójki studentów. Ojej, biedni pomyślała z szczerą przykrością co do ofiar nie aż tak przyjemnego żartu. Wtedy też zdała sobie sprawę, że znajdowali się w polu rażenia deszczu - nie na tyle, by zmoczyć ich do suchej nitki, ale by trochę ich zmoczyło.
Z tego powodu spojrzała na swoją miłość życia ze zmartwieniem, by sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku - jak bardzo zmókł, czy wiatr z burzy go nie zawieje, czy czasami nic mu się nie dzieje.
Gdy znalazła się bliżej Pascala, otulił ją nieznany jej zapach. Oczywiście, że używa perfum- pomyślała, próbując rozpoznać nuty zapachowe. Pachniał taką... świeżością? Ozonowo, jak wiatr nad brzegiem plaży, z delikatną nutą cytrusów, szałwi...? bergamotki? Drzewa, chyba sandałowego?
- Pachniesz... morską bryzą...? -dodała ciszej. W jakiś sposób to, że pachniał w taki sposób wydawało się jej oczywiste, i nawet nie wiedziała dlaczego.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Poczuł wyraźny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa i stawiający włoski na karku, kiedy tylko palce Sophie dotknęły jego dłoni. I to był ten bardzo przyjemny dreszcz, który chciało się czuć jeszcze raz, więcej, mocniej! Posłał jej lekki uśmiech, splatając ich palce odważniej niż ona i z urzeczeniem przyglądając się jej oczom, kiedy mówiła. Miał wrażenie, że jej szept jakby głaszcze jego duszę, porusza wszystkie wrażliwe, niedostępne dla większości osób struny, trafia w samo serce i wprawia je w mocniejsze bicie.
Z pewnością by odpowiedział. Już na języku formowały mu się te wszystkie słowa, jakie chciał wypowiedzieć, myśli krążyły wokół jej wspaniałej osoby i tego cudownego uczucia, które wybuchło między nimi nieoczekiwanie, ale z pewnością prawdziwie. Odpowiedziałby!... gdyby nie nagły grzmot, podskakująca z przestrachem Sophie i... deszcz? Akurat to ostatnie w ogóle Pascala nie przejęło z punktu widzenia siebie samego, ale Sophie! Ale może po kolei...
Kiedy podskoczyła i przysunęła się bliżej po tym huku, automatycznie objął ją ramionami i przytulił do siebie, chcąc ochronić ją przed wszelkimi lękami, niewygodami, złem. Sam jedynie drgnął na ten dźwięk, rozglądając się automatycznie za źródłem. Nie musiał oczywiście szukać długo, bo burza rozpętała się naprawdę blisko i chociaż nie stali w jej epicentrum, to nadal byli w polu rażenia. Bez większego zastanowienia zrobił dwa kroki w tył, ciągnąc krukoneczkę za sobą, ale daleko uciec nie mogli, bo przy stole też stało trochę ludzi. Wpadł na kogoś plecami, obejrzał się przelotnie, rzucił krótkie "pardonnez-moi" i znowu uwagę poświęcił blondynce w objęciach. O mało nie rozpłynął się na widok tych szeroko otwartych, wspaniałych oczu, teraz zmartwionych i chyba trochę przestraszonych? Poczuł jak gdzieś w klatce piersiowej nagle urosło w nim coś, co mógłby porównać do jakiejś niewidzialnej tarczy, którą musiał osłonić dziewczynę, choćby nie wiadomo co! Nie pozwoli by stała jej się jakakolwiek przykrość! Ani włos jej z głowy nie spadnie, ani jedna więcej kropla jej nie zmoczy!
Niewiele myśląc, puścił ją z objęć tylko po to, żeby pospiesznie zdjąć własną marynarkę i nie tyle zarzucić ją na ramiona Sophie, co trzymać wyżej, osłaniając również jej głowę przed chlapiącą wodą.
- Wszystko w porządku, Sophie, nie musisz się obawiać, nie pozwolę żeby cokolwiek ci się stało. - Nawiązał oczywiście do jej przestrachu i dyskomfortu sytuacji, chcąc dać jej pewność, że rozwiąże wszystkie ewentualne problemy.
Nie spodziewał się - a może raczej nie zakładał, że wywoła to aż taką silną reakcję jego ciała i duszy - że na jej kolejne słowa poczuje coś jakby nagły zryw całego stada ptaków do lotu gdzieś w centrum swojego jestestwa. Miał wrażenie, że nie tylko jakby zaczął unosić się nad podłogą, ale jakby wyrosły mu setki skrzydeł, jakby znalazł się właśnie gdzie na morzu, dryfując w tejże morskiej bryzie razem z nią, z Sophie. Uśmiechnął się aż lekko, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów odpowiedz. Jedyna reakcja jaka zdawała mu się w tej chwili w pełni właściwą i najlepszą, było to, co za sekundę zrobił. Bez zawahania, bo chciał to zrobić cholernie bardzo, ale z delikatnością, niespiesznie wychylił się w jej stronę, zamykając tę i tak niewielką odległość między nimi i pocałował ją prosto w usta. I, och!, co to było za uczucie! Porównywalne z fajerwerkami wybuchającymi w całym ciele, stadem motyli w brzuchu podrywających się do lotu, lekkości chmur dryfujących po niebie, nieokreślonej przestrzeni na rozgwieżdżonym niebie! Nie, to nie mogło być wynikiem żadnej amortencji! To była najprawdziwsza miłość!
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Mimo bycia przestraszoną, i pomimo wilgoci przesiąkającej jej ubranie to i tak Zosia czuła, że niczego więcej już nie potrzebuje. Mogłaby nawet stać tak do końca wieczności, jeśli stała by, będąc tulona przez Pascala. Czuła wtedy takie ciepło, spokój; spokój i bezpieczeństwo, które ledwo poczuła raz- gdy zamieszkała z mamą, tatą i babcią na wsi, z dala od ojca. Ta ulga i błogość nie błogosławiły Zosi swoją obecnością zbyt często- dlatego przyjęła je z otwartymi ramionami, jak dawnych przyjaciół.
Oczywiście, trochę się przemieścili- choć w oczach krukonki to niemalże płynęli- żeby odsunąć się trochę od burzy i deszczu. Ale, nie przeszkadzało jej to- mogli stać, mogli się przesuwać; towarzystwo Pascala sprawiało, że zapominała o wszystkich niebezpieczeństwach i niewygodach.
Nagle Pascal przestał ją tulić i Zosia niemalże zamarła. Dlaczego przestał? Czy coś się stało? Czy coś zrobiła nie tak? Czy uznał, że jednak jej nie lubi? A może coś się mu stało?
Myśli Zosi nie miały (na szczęście) okazji się rozpędzić prędkością porównywalną do chomika w kołowrotku, bo zauważyła że chłopak ściąga swoją marynarkę, by ochronić ją przed deszczem. Do tego znów do niej mówił- bogowie, co do niej mówił!- że nie musi się obawiać; że będzie ją bronić, że jest bezpieczna.
Mimo prawdziwej miłości, którą czuła, przez ostatnie kilka minut Zosia zaliczyła kilka różnych stanów emocjonalnych. Teraz dołączył kolejny- wzruszenie.
Jej serce ponownie zadrżało, jakby ktoś je ścisnął w dłoni jak antystresową zabaweczkę. Do tego zaczęło jej brakować tchu- z tego wszystkiego aż wstrzymała oddech, a jedyne co mogła zrobić w tej chwili to wydać z siebie cichutkie westchnięcie- jakby kamień spadł jej z serca.
I rzeczywiście spadł. Bo teraz Zosia nie tylko kochała, ale czuła się naprawdę i szczerze kochana. Czuła, że komuś na niej zależy, że ktoś się o nią martwi i troszczy, że jest dla kogoś ważna. Ze ktoś mógł spojrzeć na nią i zobaczyć w niej kogoś wartościowego, a nie dziwną dziewczynę ze wsi.
Wszystkie te myśli i emocje sprawiły, że oczy Zosi zaszkliły się, a przez uśmiech (który pojawił się chwilkę po tym wszystkim, trawiła jednak emocje i komunikaty), który rozświetlił jej twarz, kilka pojedynczych kropel łez spłynęło po jej policzku.
I mogła pomyśleć, że to tyle. Że nic wspanialszego jej się już nie przydarzy. Czy by narzekała- ani trochę, bo miała wszystko, czego (jak sądziła) mogła potrzebować.
Ale wtedy Pascal ją pocałował.
Bogowie.
Kiedy ich usta się spotkały, Zosia czuła jak cały świat zamiera. Czas stanął w miejscu, a powietrze wokół nich zdawało się wstrzymywać oddech. Choć, to pewnie po prostu Zosia, zszokowana, zapomniała oddychać.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Jej tętno przyśpieszyło, a ona sama miała wrażenie, że serce wyskoczy jej zaraz z piersi. I to były jedyne zjawiska, które była w stanie nazwać.
Dlatego zamknęła oczy i odwzajemniła pocałunek, kładąc lekko drżącą dłoń na jego policzku. Nie zagościła tam długo, bo po chwili zjechała delikatnie, na wysokość jego szyi, pieszczotliwe muskając go po karku.
To był jej pierwszy pocałunek. Nie miała w tym ani grama doświadczenia. Widziała je tylko w serialach, które oglądała babcia. I pewnie w normalnych warunkach by się martwiła, że robi coś źle. Ale nie dziś; nie tu. Zosia nie była w stanie za dużo myśleć w tym momencie- po prostu czuła. Czuła wewnętrzne oblężenie, jakby każda komórka jej ciała była opanowana przez ekscytację. Jej zmysły rozbudziły się jak poranna rosa, a każde dotknięcie wywoływało burzę emocji. Ciepło płynęło przez jej żyły, z przypływem emocji, którego nie mogła i za żadne skarby nie chciała powstrzymać.
To był początek czegoś niezwykłego, a Zosia pogrążyła się w tym bez oporu. Znała tylko te chwile z marzeń i baśni, gdzie pocałunek był najpiękniejszym wyrazem uczuć. Nic innego nie miało znaczenia, próżno było analizować i rozważać. Była w pełni obecna w tym jednym, magicznym momencie.
Gdy tylko oderwali się od siebie, spojrzała mu głęboko w oczy, jakby chciała zapamiętać ten widok.
W jej oczach gryfon mógł odczytać poczucie spełnienia, radość płynąca z odkrycia tej jednej, prawdziwej miłości. Wiedziała, że to było coś więcej niż tylko chwilowa ekstaza. To było połączenie dwóch dusz, które znalazły swoje przeznaczenie w sobie nawzajem.
Jej dłoń, wcześniej ułożona na karku, znów powędrowała na policzek chłopaka, delikatnie go gładząc.
- ... to można powiedzieć... - zaczęła po chwili, nadal cichutko, ale z uśmiechem, gdyż nadal targały nią emocje, a jej serce dopiero się uspokajało- ... że możemy wykreślić aż dwie rzeczy z bingo?
W takim tempie, może mają szansę na wygraną? Chociaż, Zosia i tak już wygrała.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Nawet jeśli sprawiał wrażenie wprawionego, to Pascal również nie miał zbyt wielkiego zaplecza doświadczeń w relacjach tego typu, tak naprawdę dopiero w te wakacje zaczął rozwijać swoje fizyczne umiejętności w stosunkach międzyludzkich. W Beauxbatons ani nie miał na to czasu, ani tak naprawdę jeszcze się nie interesował koleżankami i kolegami. Przeprowadzka do Wielkiej Brytanii bardzo szybko podjudziła typowe dla dorastającego nastolatka ciekawości. Nie mniej, Sophie nie była sama w swoim deficycie doświadczeń.
Ale to niczemu nie przeszkadzało.
W tej chwili - przynajmniej w przypadku Pascala - instynkt brał górę. Nie zastanawiał się, nie myślał, nie rozważał, ani nie analizował tego co robi i jak robi, po prostu czuł i doświadczał tego najwspanialszego w życiu pocałunku. Był przekonany, że nigdy nie doświadczy lepszego, że tu i teraz to najwspanialszy pocałunek w jego życiu. Ta miękkość ust Sophie, ten delikatny, ale pobudzający zmysły dotyk, jej bliskość i to, jak wyraźnie pragnęła tego samego co on, ach! najwspanialsza chwilo trwaj!
Nie była to dzika demonstracja pasji, a pełen uczucia i pragnienia dzielenia tej chwili gest. Nie musiał trwać długo, przecież nikt ich nie goni, mają całą wieczność na znacznie więcej pocałunków. Teraz patrzenie sobie w oczy było równie ekscytujące! No i Pascal zmartwiony był też tym, żeby Sophie nie została przemoczona do suchej nitki. Skontrolował bardzo pobieżnym rzutem oka czy marynarka osłania dziewczynę wystarczająco, po czym znowu zawiesił wzrok na jej błyszczących oczach i uśmiechnął się lekko na jej słowa. Zupełnie nie myślał w tej chwili o bingo, ale nawiązanie do gry odrobinkę sprowadziło go na ziemię i przypomniało, że wokół nich jest jakiś świat i jakaś impreza. Nadal nie były ważne, ale uświadomiły, że nie są tutaj sami. Co w sumie wcale w niczym nie przeszkadzało, to Sophie była dla Pascala najważniejsza na świecie.
- Myślę, że jak najbardziej upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. - And what a fire it is! Zaśmiał się krótko, cicho, ledwo wydając z siebie jakikolwiek dźwięk. - Aczkolwiek jakoś przestało mnie interesować wygranie bingo, niemożliwe żeby nagroda była lepsza od tego. - Miał na myśli oczywiście ich wspaniałą, głęboką, prawdziwą miłość i ten cudowny pocałunek. Jak cokolwiek mogło to przebić?! Z pewnością nic.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Jej piękny królewicz. I pomyśleć że to wszystko dzięki temu, że zaciągnęła się w nieznaną uliczkę w Hogsmeade.
Dłonią, która znajdowała się póki co na policzku chłopaka, zgarnęła delikatnie kosmyk z jego twarzy, by mogła ją podziwiać w całej okazałości. Następnie, jej dłoń położyła dłoń na jego ramieniu, poprawiając trochę ułożenie jego koszuli.
- Zdecydowanie trudno będzie to przebić czymkolwiek. - odpowiedziała z uśmiechem, po czym oderwała wzrok, żeby rozejrzeć się po sali. Są w końcu na imprezie.
Niektórzy pili, niektórzy się bawili, dużo osób rozmawiało; ktoś robił beczkę na miotle, a gdzieś tam chyba będą się bić?
Nie mieli pojęcia, że Pascal i Zosia byli w swoim świecie, zainteresowani tylko i wyłącznie sobą. Patrzyli się na burzę i biedną parę zaatakowaną deszczem... a niektórzy właśnie widzieli namiastkę tego świata, z którego Zosię powoli coś wyciągało.
Katharsis.
Według poetyki Arystotelesa jest to stan polegający na wyzwoleniu się od uczuć strachu i litości dzięki intensywnemu przeżyciu przez widza, używany w kontekście sztuki starożytnej.
Czy można takim określeniem nazwać to, co właśnie działo się wewnątrz Zofii? Pewnie tak.
Ale, jeśliby porównać do czegokolwiek ten stan, to byłby to koniec losowej piosenki z lat 90, gdzie refren, powtarzany bez końca, powoli staje się coraz cichszy i cichszy.
- ...ojej. O...jej- bo tylko tyle była w stanie z siebie wykrzesać.
Powoli zaczęło do niej docierać, czego doświadczyli w ciągu ostatnich kilku minut. Spojrzała na swoją bransoletkę- której kamienie mieniły się gradientową mieszanką żółci i różu, a nie, jak jeszcze sekundę temu, na pomarańczowo.
Spojrzała na chłopaka, który dalej trzymał ją niejako w objęciach. To dalej był ten sam szarmancki, przystojny chłopak którego poznała w Hogs. Który nadal pachniał morską bryzą.
To było naprawdę dziwne uczucie, bo z jednej strony Zosia może nie czuła już motyli w brzuchu, ani wszystkiego tego, co czuła przez ostatnie minuty, ale wszystko pamiętała. I pamiętała też to, co czuła, żywo i wyraźnie, jakby mogła po te uczucia sięgnąć ręką i przyciągnąć je do siebie.
Tylko, że w odróżnieniu do całego tego romantycznego cyrku, wiedziała już, że to amortencja. I że lepiej będzie dla nich obojga, żeby może tych uczuć nie rozdrapywać.
Ale wiecie, co można? Odreagowywać.
-... Pascal...? Co myśmy narobili...?- zaczęła, a jej ton był... specyficzny.
Było słychać szok. Trochę zawstydzenie, z lekką nutą zażenowania swoim zachowaniem, ale to wszystko jakby ubrane w taką nerwową radość, głupawkę, skołowanie.
Czy żałowała? Ani trochę- przynajmniej swój pierwszy pocałunek przeżyła w jakiś interesujący i emocjonujący sposób.
I to z kim! Jakby miała jakieś psiapsi to pewnie byłyby zazdrosne. Problem tylko, że ich nie ma, a owy akt uniesienia odbył się w sali pełnej uczniów, gdzie kilka dni temu i tak poszły o nich ploty w gazetce szkolnej.
Bogowie, i jest tu jeszcze Orianne. Zapadnę się zaraz pod ziemię, doprawdy.
Czuła, jak jej twarz się nagrzewa, jakby miała zamiast policzków dwa węgielki. To trzeba będzie przepić. I przepracować.
I zapisać, póki pamięta.
Wieczność, jak widać, potrafi trwać pięć minut.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
W pełni zgadzał się z jej słowami. A nawet pokusiłby się na stwierdzenie, że nie istnieje nic, co mogłoby przebić to wspaniałe uczucie, tak głębokie, tak prawdziwe, które połączyło ich w tej magicznej chwili. Częściowo niespodziewanej, częściowo jak najbardziej zamierzonej, bo przecież zjedli te laski lukrecji z amortencją i sprowokowali wybuch emocji najwyraźniej czających się w cieniu podświadomości.
Pascal nie mógł wyjść z podziwu jak bardzo ślepy był na własne pragnienia odkąd poznał Sophie. Przecież od początku ją polubił, bardzo dobrze się dogadywali, mieli podobne poczucie humoru, potrafili razem stawić czoła przeciwnościom losu w postaci złośliwego artykułu w gazetce szkolnej... Jak miałby nie darzyć jej tak silnym uczuciem?
W dodatku naprawdę uważał ją za nadzwyczajnie śliczną, uroczą zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Imponowała mu jej inteligencja i ciekawość świata, iskra naukowca pchająca ją do tak wielu oryginalnych pomysłów oraz projektów, które stopniowo wprowadzała w życie. Chciał móc podziwiać ją całe życie! Wychwalać pod niebiosa, stawiać na piedestale, czcić i uwielbiać! Wszyscy powinni, ale egoistycznie nie chciał, żeby na tych wszystkich zwracała uwagę.
Posłał jej jeszcze jeden czarujący, ale szczerze szczęśliwy i urzeczony uśmiech, kiedy tak odgarnęła kosmyk z jego czoła. Również rozejrzał się na boki, trochę zdając sobie sprawę z tego, że chyba zapomnieli gdzie są, ale nie poświęcił temu zbytniej uwagi. Nadal przejęty całą sytuacją odnalazł wzrokiem niedaleko wolną przestrzeń, gdzie przy okazji nie padało i łapiąc Sophie za dłoń, poprowadził ją właśnie tam, żeby jednak nie mokli bez sensu. Kto w ogóle wymyśla burze na imprezie? Bez sensu.
Nie był pewien, czy to to przemieszczenie się, ale jak zatrzymali się już z dala od chlapiącego deszczu, Pascal jakoś świadomiej zwrócił uwagę na otoczenie. Zaczął słyszeć rozmowy dookoła, dźwięki kubków wypełnianych winem, śmiechy, szelesty... Spojrzał na Sophie nieco zdezorientowany, jakby właśnie wybudzał się z bardzo przyjemnego snu i jeszcze nie ogarniał gdzie kończy się nierealny świat stworzony przez wyobraźnię, a rzeczywistość, z której niepostrzeżenie odpłynął.
Dopiero nieśmiała werbalna reakcja koleżanki mocniej ściągnęła go na ziemię i dotarło do niego wszystko co miało miejsce przez ostatnie kilka minut. I czuł to tak żywo, tak mocno, jak bardzo realistyczny sen wzbudzający mocniejsze bicie serca. Nie onieśmielało go to nijak, ale właśnie wprowadzało w zmieszanie mentalne.
Odetchnął powoli głęboko, chcąc wprowadzić więcej spokoju w swoje trochę zagmatwane nerwy, myśli i emocje. Nie od razu odpowiedział na pytanie Sophii, kalkulując w którą stronę najlepiej pchnąć tę konwersację. Nie chciał jej ani onieśmielać, ani płoszyć, ani sprawić jej przykrości, czy rozgniewać.
- Z pewnością zaliczyliśmy jedno z zadań bingo. - Nie ma to jak stwierdzenie faktu, żeby przynajmniej jedną prawdę podkreślić. Właściwie to martwił się trochę tym, jak się teraz Sophie czuła, bo po tym jak bardzo przejęła się artykułem w gazetce szkolnej, teraz mógł spodziewać się czegoś równie mocno dotykającego jakiejś wrażliwej struny. - Jak się czujesz, Sophie? - To pytanie nie było podszyte niczym innym, jak troską o jej dobre samopoczucie. Przecież są na imprezie, powinni się dobrze bawić! Więc jeśli Krukonka okaże się być zbyt zestresowana, żeby cieszyć się wieczorem, to Pascal postara się poprawić jej humor.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
- Niesamowita sprawa... - pokiwała głową niby to w zadumie, chociaż obaj po prostu wygłupiali się, bo no właśnie, przestali być już wrogami. Nawet jak się nie zgadzali w czymś do końca, chociaż nie umknęło jej uwadze, że nagle tych niezgód zrobiło się cholernie mało i mieli więcej wspólnych przekonań niż zapamiętała z zeszłego semestru. Dziwne...
Wytknęła go niemal od razu palcem niby to w groźbie, gdy się tak zaszokował.
- Nikt ci nie uwierzy, a ja się wyprę, od razu uprzedzam.
Mimo tej niby groźby jednak powiedziała to z rozbawieniem, jasne było, że dalej sobie żartuje. W sumie kiedyś może miałaby uniesienia dumą, ale ostatnio jak i Dexter przestał się tak puszyć, naturalnie jej przychodziło obchodzenie takich emocji i zachowywanie się, cóż, normalnie.
Uniosła brwi z zaciekawieniem, spoglądajac na Dextera. Dla wąskiego grona? Aż była ciekawa co to za grono, chociaż jakoś tak cieplej jej się zrobiło, że w ogóle się w nie wliczyła. Nie byłaby jednak sobą gdyby nie obróciła tego w lekki żarcik.
- A co, wszystkim kochankom najpierw grasz? - rzuciła z rozbawieniem. - No ładnie, wszystko jasne... - Oczywiście zupełnie nie miała mu za złe ani nic, ładnie grał. Ale aż się prosiło czepnąć doboru słów. - Cholera, no i bez sensu, wszystko zaprzepaściłeś. A mogliśmy właśnie dzielić twoją nagrodę na pół, jako partnerzy w zbrodni. - Wzruszyła ramieniem. - Nie to nie, ale ciekawa jestem i tak co to jest. Pewnie pół imprezy się rzuci na te wyzwania więc w sumie może być ciekawe patrzenie na to wszystko.
I chociaż raz to nie ona się głupio upodli, a na imprezach niestety zdarzało jej się to dużo częściej niż chciałaby się przyznać. Takie własne skrzywienie, chciała się rozluźnić i wyrzucić emocje, a kończyło się na moralniaku z rana i połamanej dumie. Takie życie...
Nie mogła wiedzieć, że mimo nie brania udziału w bingo, właśnie, inni biorą. I na kartce była też pozycja zagrażająca jej mniej jub bardziej bezpośrednio. Nawet nie wiedziała co i kiedy się stało, ale nagle jakoś tak poczuła ruch powietrza, stłumiony jakby hałas i... Lunął deszcz. Deszcz?! Spojrzała nad głowę, jakby kuląc się w szoku nagłego bycia moczoną, i zobaczyła małe chmurki błyskające się co i raz. Odruchowo zasłoniła głowę rękami przed deszczem.
- Co do cholery jasnej!? - rzuciła, automatycznie rozglądając się za sprawcą. Ale nie będzie stać i szukać przecież, zaraz pospiesznie zaczęła uciekać gdzieś poza chmurę, rzucając pod nosem słowa zdecydowanie nie przeznaczone ani dla uszu nieletnich, ani nawet niespecjalnie przystojące kobiecie tak ogólnie. Wszyscy się patrzyli, a śmiało się pół sali, odgadnięcie kto akurat był sprawdzą było zwyczajnie niemożliwe. A ona była przemoczona do suchej nitki... - Nosz kurwa mać, człowiek nawet nie może napić się w spokoju, całe życie pod górę, pierdolony Syzyf, i tak toczę tą kulę... - mamrotała poza chmurą, wyzymając włosy. Pewnie zaraz jej makijaż spłynie i w ogóle, zmokła kura. Jakoś też się głupio przejęła tym, że wygląda pewnie jak wywłok teraz, a Dexter jest obok. Powinna mieć wywalone, ale nie miała. Popatrzyła i tak gdzie jest, spoglądając na burzę z piorunami parę metrów poza jej zasięgiem.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Nawet jeśli osobiście absolutnie nie powiedziałby, że się puszy, to bierny postronny obserwator popukałby się w czoło, gdyby tylko Rose na głos przyznała, że Dex puszy się mniej. Jego ego ani trochę nie spuściło z tonu, poczucie pewnej wyższości nad pewnymi osobami nadal miało się dobrze. Jedynie stosunek do samej Blackwood zmienił się diametralnie, poza tym Beckett był nadal tym samym Beckettem.
Zaśmiał się krótkim, jednorazowym "Ha!" na jej przypuszczenia, że wszystkim kochankom grywa na pianinie. Rozbawiło go to z kilku powodów i jednego z nich nie omieszkał skomentować.
- A co, jesteś zazdrosna, że nie jesteś jedyna? - Nie sprecyzował czy mówi o jej potencjalnym byciu nie jedyną kochanką, czy nie jedyną uprzywilejowaną do słuchania jego umiejętności gry na instrumencie. Zaraz jednak to rozbawienie odrobine odpuściło, a uśmiech zbladł. Nie zniknął całkiem, ale stał się znacznie łagodniejszy, w pewien sposób bardziej szczery. Posłał jej też nieco intensywniejsze spojrzenie. - Ale tak, grywam moim wszystkim ulubionym kochankom, których horrendalnie długa list zawiera aż jedną osobę. - Tak, było to niebezpośrednie przyznanie się, że w tej chwili tylko z Rose oddaje się pewnym przyjemnościom, a już na pewno tylko ona ma pewne przywileje.
Bardzo możliwe, że ta rozmowa trwałaby dalej, ale zupełnie niespodziewane w podziemiach zjawisko pogodowe skutecznie urwało jakiekolwiek konwersacje przynajmniej w połowie pomieszczenia. Poza tym, że Dex i Rose wyraźnie byli w samym środku burzy, to i ludzie dookoła zostali też trochę poszkodowani.
W odruchu zaskoczenia, Beckett odskoczył nieco w bok, próbując umknąć przed ulewą. Zanim jednak zdążył złapać Gryfonkę i pociągnąć za sobą, ta już zniknęła, więc i on wycofał się bezpieczniej poza obszar rażenia... chyba głupiego żartu. Przetarł twarz, strzepnął trochę wody z włosów i mokrego swetra, po czym wyciskając rękawy rozejrzał się za Blackwood, dziwnie zmartwiony czy nic gorszego od przemoczenia i zranionej dumy jej się nie stało. Zauważył ją kilka metrów od siebie, wyżymającą włosy. Przepchnął się przez unikający burzliwego obszaru tłumek, znowu przecierając cieknące po czole i policzkach krople, aż dotarł do niej marszcząc brwi w powoli rosnącej irytacji całą sytuacją.
- Wszystko w porządku? Nie oberwałaś piorunem? - Nie wyglądała, jakby oberwała, ale zapytał z troski, bo poza ulewą i grzmiało i faktycznie się błyskało. Przyjrzał się jej nieco pobieżnie.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Jak się czujesz, Sophie?
No właśnie, Zośka, jak się czujesz?
Wzięła głęboki oddech. Trochę po to, by się uspokoić, a trochę po to, by ułożyć i nazwać myśli, które szaleją w jej głowie.
- ... jeszcze nie wiem. Ogólnie, chyba... do-brze? - zaczęła spokojniej, trochę jakby pytając siebie samą, jak się czuje.
Dotknęła swoich policzków, jakby próbując je trochę schłodzić. Spojrzała też na Pascala, próbując wybadać jakie on ma odczucia. Czy to kołatanie myśli i jego dotyczyło? A może tylko ona myśli o tym zbyt wiele? Czy też, ma tak wyraźne wspomnienia, z którymi nie wie co zrobić? A może odciął się od razu, niewiele myśląc na ten temat?
Zdecydowanie za dużo myślisz. Wdech. Wydech.
- Z jednej strony... - zaczęła powoli, jakby interpretując swoje uczucia w locie- jestem trochę skołowana, bo jeszcze nie umiem, uh... ułożyć myśli w logiczną całość? Z drugiej mam taką trochę jakby... głupawkę? Takie trochę hihihi, całowaliśmy się na imprezie, wowzie- dodała, zmieniając ton głosu na wyższy i szybszy, jakby próbując naśladować podekscytowane cheerleaderki z amerykańskich seriali- ...a z trzeciej to też trochę... zawstydzenie? Speszenie? Bo jednak... całowaliśmy się, na imprezie?
Nie musi wiedzieć wszystkiego. Pewnie mogłaby opisywać trochę więcej, dziwnych stanów. Mogłaby, jakby umiała je na ten czas nazwać.
- Ale wiem jedno - zaczęła po chwili, z trochę większym uśmiechem - jeśli mój przyszły partner nie będzie mnie kochać choćby... w czterdziestu procentach tak, jak ja kochałam Ciebie przez te kilka minut, to ja tego nie chcę.
To, że wspomnienia tych uczuć, tych myśli, tego stanu, cały czas były w jej głowie, żywe i wyraźne trochę ją martwiło, ale to nie był czas na to, żeby to przepracowywać. Być może samo wywietrzeje- skoro prawdziwe uczucia wietrzeją, to te tym bardziej powinny, prawda?
- ... no dobra, trzydzieści, trzeba być realistą. dodała po chwili, kiwając głową sama sobie - A ty? Jak się czujesz? I czy reflektujesz może na jeszcze jedno wino?
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 117
Harper mimo wszystko nie wczytywała się w bingo aż tak dokładnie i niedługo miała tego zdecydowanie pożałować. Bo co tam właściwie było? Blekot. Bla, bla bla... Lukrecja... Śpiewanie... Udawanie, tańczenie, jedzenie jakichś rzeczy... Oczywiście skupiła się na wyczynie na miotle! Reszta zdawała się nudna, przynajmniej póki co. Zdecydowanie ciekawiej byłoby wykonywać podobne zadania z kimś, a niestety nie widziała chwilowo swojego grona znajomych.
Cóż, chyba w takich sytuacjach najrozsądniej jest poczekać przy przekąskach, prawda? Każdy prędzej czy później trafi do przekąsek, omijając trwającą burzę na środku pomieszczenia.
Przysiadła więc z boku i zanurzyła rękę w jednej z misek, aby zaraz unieść swój największy błąd tego wieczoru i zacząć powoli go przeżuwać, przesuwając przy tym wzrokiem po zebranych. W oczy rzucił jej się Mickey, którego wypatrzyłaby wszędzie, bo oczywiście ten idiota musiał pojawiać się wszędzie, gdzie ona... I musiał mieć ten głupi uśmiech i... I to coś w sobie, co najwyraźniej zawsze przykuwało jej wzrok... Musiał stać, taki pewny siebie i było w tym coś zaskakująco... Atrakcyjnego?
Nagle złapała się na tym, że zaczęła przyglądać się mu dużo uważniej, niż do tej pory i tym samym zaczęła dostrzegać cechy, których wcześniej... Nie doceniała? A może powinna... Zdecydowanie powinna! Zwłaszcza że nagle poczuła, że chce być blisko niego. Chciała pokazać mu się z jak najlepszej strony. Chciała jego aprobaty. Objęcia. Pocałunku? Więcej?
Nie rozumiała tego uczucia, jednak rozumiała, że trzeba działać, w związku z czym ruszyła przed siebie. Na moment zapomniała o panującej obok burzy i dała się zmoczyć deszczowi na swojej drodze. Przez chwilę nie było to istotne i dalej brnęła do celu, jednak nagle odskoczyła na bok. Przecież nie mógłby jej tak zobaczyć. Pospiesznie poprawiła włosy, które stały się ledwie wilgotne od deszczu na skraju burzliwego obszaru i mogła iść dalej, licząc, że jej makijaż wyglądał równie idealnie, co wtedy, gdy opuszczała dormitorium - i tak zdecydowanie było. Gdyby nie nagła, dziwna obsesja, pewnie pozwoliłaby sobie zatrzymać się na dłużej z lusterkiem.
- Heeej... - rzuciła z miłym uśmiechem, którego Mickey mógł do tej pory nie doświadczyć, przeciągając wyraźnie sylabę w nienaturalny dla siebie sposób i opierając się o ścianę tuż obok nagle niesamowicie przystojnego Ślizgona. - Próbowałeś już tego zadania z beczką na miotle? Mi wyszło całkiem nieźle...
Może na ten moment brzmiało to, jakby jedynie się przechwalała, jednak cel był jasny - miała mu zaimponować. Potem wszystko poszłoby gładko.
zadanie bingo: lukrecja
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 162
Nieprzyjemna interakcja z Krukonem tylko wzburzyła w nim pewne niejako autodestrukcyjne zapędy, których do tej pory nie znał. Faktycznie, zdarzało mu się do tej pory prowokować ludzi, jednak już teraz był na tyle zirytowany całą sytuacją, jak i czuł spięcie przez parę ostatnich dni, lub nawet tygodni... Prawie chciał wszcząć bójkę. A może kolejną kłótnię?
Kiedy odstępował od chłopaka, przez którego stracił poprzednią zawartość kubka, jego uwagę - oraz wszystkich dookoła - zwróciła nagła burza na środku pomieszczenia. I było w tym coś zbawiennego, bo nieszczęście innych nieco złagodziło jego dotychczasowe zapędy. Mógłby nawet rzec, że miło patrzyło się na zdezorientowaną parę w samym środku tego chaosu. Podobnie jak i na inne osoby, które kolejno odskakiwały na boki. Być może nie powinno tak być, ale był jedynie nastolatkiem niekoniecznie radzącym sobie jeszcze właściwie z własnymi emocjami - spodobał mu się, a nawet uspokoił go ten widok.
Mógł ruszyć po kolejny kubek wina, nie wszczynając więcej chaosu. Tym zajął się już ktoś inny, a Philip nawet nie będzie musiał martwić się potencjalnymi konsekwencjami, cudownie.
Czas na eksperymenty z alkoholem, których sam nie klasyfikował już jako jakkolwiek destrukcyjnych. Ludzie pili, żeby się zrelaksować, prawda? Czas najwyższy. Relaks to coś, czego potrzebował od dawna.
Tolerancja: 0 punktów
Poziom upicia: 8 punktów (II)
|