Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Sam fakt, że Sophie wydawała się być w porządku też pomógł Pascalowi nieco się uspokoić i wziąć za siebie. Zebrał wystarczająco odwagi, żeby stanąć znowu naprzeciw bogina, ale najwyraźniej nie był w stanie w pełni skupić się na zaklęciu, stąd ten totalnie zerowy efekt jego rzucenia. Pomijając już fakt, że przecież nawet zaklęcia nie zna.
W tej chwili, patrząc z rosnącym przerażeniem na zjawę w formie nauczyciela z Beauxbatons, to nie samego stworzenia się bał, ani tego, w co zamieniało się kiedy Pascal stanął z nim twarzą w twarz. Nie, bał się tego, co działo się w przeszłości, co przeżyła ukochana siostra, jak bardzo została skrzywdzona, że wynikiem jej Riddikulusa było odcinanie najcenniejszego organu dla prawie każdego mężczyzny. Przerażało go to i budziło tak ogromną wściekłość, że zupełnie nie myślał już nawet o ponownej próbie rzucania zaklęcia, a jedynie jakiejkolwiek formie ochronienia siostry od tych wspomnień.
Widząc kolejny efekt Riddikulusa rzuconego przez Oriane, zaśmiał się nieco histerycznie, nie kontrolując tego odruchu, będąc chyba tak samo zaskoczonym, jak i bogin. Spojrzał na siostrę, przyjrzał się jej twarzy, jej oczom, zupełnie ignorując jej zmienioną formę i jedynie starając się dojrzeć w jej obliczu emocje potwierdzające przypuszczenia.
W naturalnym odruchu osłonienia Ori przed niebezpieczeństwem strachu i wspomnień, wyszedł kolejne dwa kroki naprzód, wystawiając się na działanie bogina, na skonfrontowanie się ponownie ze swoim własnym najgłębszym lękiem.
Kostka na strach: 7 no najwyraźniej jestem tchórzem...
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Usłyszała kolejne Riddiculus, przez co odważyła się spojrzeć w kierunku Bogina. Wtedy to zauważyła jak dostaje po pysku swoimi własnymi dłońmi, które teraz lewitowały wokół niego, odcięte przy nadgarstkach.
Wydawał się zmęczony, co dobrze wróżyło temu pojedynkowi.
Zosia natomiast przez ten czas szukała w sobie siły. Jak mogła sprawić, żeby ten potwór był zabawny? Okrutnie, ale nadal zabawny? Skoro nawet sama Orianne zmieniła trochę taktykę? Nieznajomość tematu, ani, jakkolwiek przykro przyznać, nieznajomość Orianne sprawiłała że nie wiedziała co mogło zadziałać.
Nie miała dużo czasu na myślenie, bo poczuła jak dłoń Pascala wyślizguje się z jej, a on sam idzie w kierunku bogina. Co on robi?! przeklęła w myślach Zośka, patrząc to na niego, to na jego siostrę.
Może kolejny atak paniki, który tym razem odebrał mu władanie? A może właśnie konkretny cel, którego nie rozumiała? Ponownie, Zosia nie potrzebowała rozumieć wszystkiego by wiedzieć, że musi działać. Działać, zanim Bogin zmieni się Pascala, i będzie traumatyzować Pascala albo będzie egzystował jako ten pojebany francuz i będzie traumatyzował Orianne.
Zamknęła oczy. Potrzebowała jednego, dobrego wspomnienia. Jednego, sierpniowego poranka, gdy przeprowadzała się do nowego domu. Słońce przyjemnie grzało a nie parzyło, a goździki i aksamitki w ogródku tańczyły w jeden rytm dyrygowany wiatrem. W progu stała babcia, która witała mamę i ją jakby znały się od zawsze, a nie widziały pierwszy raz. W tle słychać było muczenie krowy, gdakanie kur, muzykę i śmiechy. Śmiech mamy, śmiech taty, śmiech babci... śmiech Orianne? Śmiech Pascala? Gwar Jarmarku?
Już wiedziała co zrobić.
- Riddikulus! - krzyknęła, celując różdżką w kierunku upiora. W ułamku sekundy po wypowiedzeniu słów słychać było nieco głośniejszy, ale nadal nie głośny, dźwięk wybuchu, po którym bogin oblepiony został grubą warstwą brokatu.
Mieniące się w świetle pomieszczenia kawałki plastiku emanowały różem, fioletem i turkusem, skutecznie pokrywając każdy ułamek "ciała" bogina. Na tyle, że nikt z obecnych nie był w stanie stwierdzić, czy był to jeszcze bogin Orianne, czy Pascala. Ale, miała nadzieje że rozśmieszy ich oboje, przez wspólne wspomnienie o którym wiedziała.
Kostka: 9
Boguś: 54!/50
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 9
Po chwilach grozy i strachu, nieoczekiwanych zmianach form bogina i jego prześmiewczej wersji, kiedy to właśnie śmiech zadał ostateczny cios unicestwiający, zjawa rozpłynęła się w powietrzu, jakby nigdy jej tam nie było. Cienie w kątach pojaśniały, w pomieszczeniu zrobiło się też jakby luźniej, bardziej przestrzennie i łatwiej było oddychać.
Z pewnością Oriane, Zofia i Pascal długo nie zapomną tego spotkania, mimo że Łazienka Prefektów wyglądało tak, jakby do niczego tu przed chwilą nie doszło. Wszyscy mogli wrócić do wcześniej rozpoczętych aktywności, bo pomimo niepewności wciąż rezydującej w ciele, świadomość wiedziała, że nic więcej im tu nie grozi.
Spotkanie z boginem dobiegło końca! Można wrócić do dalszego prowadzenia fabuły. Każdy uczestnik wątku otrzyma nagrodę za udział w evencie!
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Rozmyślała. Pozbawiła go głównego narzędzia, tego co wiodło jego zachowanie. Pozbawiła go narzędzi pomocniczych. Co było kolejne? Usta. Te kłamliwe usta, które przekonały jej dziecięcy mózg, że ich pozalekcyjne aktywności były perfekcyjnie normalne.
Pfuff!
Zaskoczona nagłym wybuchem brokatu parsknęła krótko śmiechem, bardziej z zaskoczenia wymieszanego z nerwami, niż z aktualnego rozbawienia. Ale ten moment nieopanowania rozplątał emocjonalny węzeł podtrzymujący ją we wściekłości. Świat powoli zaczął wracać do normy, tak dziwnie bladej i cichej w porównaniu do świata odbieranego poprzez pryzmat furii. Być może nie zacząłby wracać do tej normy, i węzeł by wciąż był na swoim miejscu, choć osłabiony, gdyby nie fakt, że bogin zniknął. Rozpłynął się w powietrzu wraz z wolnobiegowymi jajcami i penisem, i brokatem.
Spojrzała na dłoń trzymającą różdżkę, wciąż wycelowaną w przestrzeń, gdzie jeszcze parę sekund wcześniej znajdował się stwór. Szpony kurczyły się w paznokcie. Palce wibrowały ledwie widocznie - wściekła energia wypływała z mięśni drżeniem.
Opuściła rękę. Nie spojrzała nawet na pozostałą dwójkę.
Była najbardziej z całej trójki opanowana - i chciała taką pozostać.
Odwróciła się; energicznym, pewnym krokiem podeszła do ławki na której zostawiła torbę oraz pędzel z farbą. Z plecami zwróconymi ku bratu i Sophie pozwoliła sobie zacisnąć powieki kiedy chowała różdżkę, i zacisnąć jeszcze ciaśniej zęby. Była na granicy czucia bólu w krawędzi szczęki - tak ciasno zacisnęła zęby.
Bo może to była jej wina. Była w końcu czym była. Przyciąganie jej krwi mogło przecież zmienić mężczyznę jedynie czującego atrakcję wobec niedojrzałych ciał w potwora co przekraczał granicę i tych ciał dotykał, prawda?
Na ślepo nie mogła trafić na odpowiednią kieszeń w torbie; i kiedy otworzyła oczy zobaczyła swoją sukienkę. Sukienkę z głębokim wycięciem ukazującym całą nogę, prawie po samo biodro.
Czy przyciąganie krwi znowu zmieni kogoś w potwora? Czy zmieniło kogoś w potwora w pierwszej kolejności?
Odpuściła szczęce; po cichu wzięła głęboki oddech. Miała ochotę samą siebie spoliczkować; albo wgryźć się we własną rękę żeby ból ciała sprowadził ją na ziemię.
"Poyśl racjonalnie" - ponaglała się - "jeśli moja wilowatość może kogoś tak zmienić nie ma różnicy czy założę tę sukienkę, czy pójdę w stroju zakonnicy.".
Bogin pokonany, różdżka schowana, a mimo wszystko sprawa nie była całkiem zamknięta. Trzeba się jeszcze było upewnić, że Sophie nie puści pary z ust na temat Orianowego lęku. Bo każda względnie racjonalna osoba mogła zgadnąć po wydarzeniach co, mniej-więcej, się w jej przeszłości wydarzyło. Rodzina nie będzie szczęśliwa jeśli informacja o jej nieczystości się rozejdzie po Hogwarcie. Mieszanka uczniów z całej Anglii była najgorszym miejscem na plotki, bo miały one szanse dotrzeć listownie do najdalszych Anglii zakątków. Reputacja w ruinie. Zero szans na zgarnięcie najlepszego kandydata na męża.
Bo przeżuta guma, polizane ciasteczko.
Już nie wspominając o reputacji całej rodziny co zakopała sprawę na spółkę z dyrekcją Beauxbatons.
Musiała się zebrać w całość, ogarnąć, zebrać własne wodze.
Oddech. Skupienie na oddechu.
Opuściła klapę torby; podniosła z ławki farbę, pędzel. Głowa wysoko. Plecy proste. Figura z marmuru.
Mój boże, będzie też musiała porozmawiać z Pascalem. Pewnie będzie musiała przyjąć na siebie jego złość za decyzje rodziny. Chociaż może i nie. Jak brat zareaguje? O ile była dobra w przewidywaniu reakcji, o tyle reakcje na podobne wieści były niemal równie nieprzewidywalne jak reakcje na śmierć. Może i bardziej.
Odłożyła podniesione akcesoria malarskie. Pochyliła się, wsparła rozczapierzonymi dłońmi o ławkę. Pozostała dwójka otwarcie panikowała podczas walki: muszą jej więc wybaczyć chwilę słabości, stania w bezruchu. Musieli, prawda?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Zbliżył się do bogina ze szczerym zamiarem ściągnięcia jego uwagi na siebie, byle tylko Oriane nie musiała więcej patrzeć na to, co wzbudzało w niej głęboko siedzący lęk. Widział jej wściekłość, niemalże czuł emanującą od niej chęć zemsty, a pod powierzchnią tego wszystkiego strach, którego nie okazywała w żaden sposób zewnętrznie. Ale są rodziną, łączy ich wyjątkowa więź, zawsze wszystko możliwie robili razem, trzymali się razem, wspierali się, pomagali sobie, stali za sobą murem - potrafili zauważyć te drobne detale sugerujące pewne rzeczy.
Zanim zdążył w ogóle spróbować rzucić zaklęcie, bogin zamienił się w kupkę brokatu. Było to tak nieoczekiwane, że Pascal parsknął niekontrolowanym śmiechem, takim totalnie głupim, niekoniecznie nawet rozbawionym. I nim zdołał w ogóle połączyć w głowie fakty, kupka brokatu rozmyła się w powietrzu, zniknęła, wyparowała. Była i już jej nie ma, ślad po boginie nie został. Trochę zdezorientowany spojrzał najpierw za odchodzącą w stronę ławki Oriane, a następie na stojąca obok Sophie. Czuł się nieco skonfliktowany, bo chciał podejść do każdej z nich jednocześnie i sprawdzić, czy wszystko w porządku, upewnić się. Ostatecznie uznał, że ze względu na to, jaką formę miał bogin siostry i jej formę poradzenia sobie z nim, dużo lepiej tę kwestię poruszyć, kiedy będą zupełnie sami. Bo to bardzo rodzinna sprawa. O której on najwyraźniej nie został poinformowany. Był o to zły? Trochę tak, a trochę starał się zrozumieć dlaczego ukryto przed nim coś, co było chyba bardzo poważną sprawą.
Zerknąwszy jeszcze na plecy siostry i chcąc dać jej prywatność, nie narażać na nadmiar uwagi w tej chwili, żeby miała moment dla siebie na uspokojenie się, podszedł do Sophie i złapał ją za ramiona, żeby przyjrzeć się jej kontrolnie.
- Sophie, wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Przesunął spojrzeniem pobieżnie po jej sylwetce, a jak nie stwierdził żadnych widocznych obrażeń, zatrzymał wzrok na jej oczach i uśmiechnął się z podziwem. - Ten brokat to byłaś ty, prawda?
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Gdy już bogin zniknął, emocje w Zośce powoli opadały. Wszystkie mięśnie dotychczas spięte, rozluźniały się, a ona czuła na jaki ból je naraziła. Ale potencjalne zakwasy nie były nawet procentem tego, co się teraz działo w jej głowie.
Też musiała przetrawić swoje. W ciągu kilku minut wydarzyła się cała masa nieprzyjemnych rzeczy. Od jej ataku, przez wszystkie formy bogina, do bolesnej realizacji o przeszłości Orianne, okraszonej szczyptą gore. Wizje tego wszystkiego jeszcze długo będą śnić się po nocach. Z mocno okrojoną, ocenzurowaną wersją będzie musiała to przegadać z panią Everett. Bo nie była głupia. Założyła, że kwestie innych boginów niż swoje, z oczywistych względów każdy zostawia dla siebie.
Zerknęła na Orianne. Jedno z niewielu pozytywnych odczuć, jakie obecnie znajdywały się w Zośce to niesamowity podziw. W jakiś sposób wcześniej też już ją podziwiała, była w końcu elegancką, dobrze ułożoną, piękną i do tego wszystkiego miłą osobą. I choć już wcześniej coś w Zośce mówiło jej że francuzka była w stanie zniszczyć jeśli tylko chciała, to dzisiejsza akcja tylko potwierdziła to wszystko.
Ale teraz czuła też podziw, że Orianne jako jedyna była w stanie zachować zimną krew. Do końca była skupiona, mimo mierzenia się z takim koszmarem. I że mimo traum, których Zośka nawet nie śmiała sobie wyobrażać, była w stanie, tak naprawdę, niemal samotnie, pokonać bogina.
Kiedy ona, balansując gdzieś na granicy mentalnej suchoty i płaczu już nawet nie wiedziała, czy chce iść na tę imprezę.
Z tego wszystkiego to wiedziała tylko że teraz ma względną kontrolę nad swoim ciałem. Zamknęła oczy i wzięła więc głęboki wdech nosem, wypełniając powietrzem płuca i przeponę, a po kilku sekundach wypuściła ustami. Drugiego nie zdążyła, bo poczuła na swoich ramionach czyjś chwyt. Otworzyła od razu oczy, nie wiedząc czego się spodziewać, ale szybko zrozumiała, że to po prostu Pascal.
- Tak, w porządku. A ty? - odpowiedziała. Czuła się trochę wyprana emocjonalnie, dlatego wyglądała i zachowywała się trochę inaczej niż zazwyczaj. Mówiła ciszej i wolniej. Wzrok miała zmęczony, trochę nawet nieobecny, a jej twarz, zazwyczaj powyginana w różny sposób przez mocną ekspresję twarzy, była dziwnie ujednolicona. Po prostu potrzebowała trochę czasu.
- Oh... no. Chciałam was oboje rozśmieszyć, a tylko takie wspólne wspomnienie miałam. - dodała po chwili, starając się stale, równo oddychać. Równomiernie rozprowadzonego tlenu brakowało jej przez ostatnie kilka minut.
Ponownie zerknęła w stronę Orianne, która miała zasłużoną chwilę dla siebie. Nie miała odwagi odezwać się jakkolwiek w jej stronę, choć chciała. Móc coś zrobić, jakoś pocieszyć, wesprzeć, pogratulować? Ale jedyne co zrobiła to spojrzała pytająco na Pascala. I ich dwójki tylko on wiedział, co powinni teraz zrobić.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Oriane nie bała się Humberta Humberta. Była na niego jedynie wściekła, żądna wręcz mordu.
Bała się tego, co sobą przedstawiał; tego, co krzyczał wskazując ją oskarżycielskim palcem: "C'était ta faute!". Bała się bycia winną całej sytuacji. Może, koniec końców, była ofiarą własnej krwi co stworzyła potwora. Czy jeśli była winna miała w ogóle prawo nazywać się ofiarą? Czyżby mogła być niecelowym predatorem? Potworem tak głęboko zakorzenionym w kościach, że sama nawet nie wiedziała jak czarny był mrok co w niej czyhał?
Być może właśnie ten prosty fakt: że wizualnie nie bała się formy bogina - pozwolił z taką sprawnością walczyć. Póki skupiała się na nienawiści nie miała miejsca w głowie na rozmyślania nad winą a niewinnością. Cały lęk uderzył dopiero kiedy chmura brokatu się rozmyła a furia ucichła. Pustkę po wściekłości zajął egzystencjalny lęk.
Jedynym pozytywem podobnego lęku, przynajmniej w opinii Oriane, była jego nieumiejętność w powodowaniu fizycznych skutków lęku. Nie trzęsła się ze strachu, nie dysocjowała, nie zbliżał się żaden atak paniki. Był to lęk głębiej osadzony niż ten, co wywoływał reakcje. Jeżeli lęk wywoływał reakcje - ciało spodziewało się niebezpieczeństwa. Ona bała się, że siedzi w niej monstrum, którego nie zdążyła poznać.
Coś poza kontrolą. Nieznane.
Całe szczęście, że głowa wiedziała jak bardzo nieracjonalny to był lęk. Bo gdyby wilowatość miała taki potencjał nie mogła by się opędzić od gwałcicieli. Żałować jedynie przychodziło, że emocje, lęki, nie poddawały się tak prostej a logicznej rzeczy jak racjonalność.
Trzęsła się odrobinę - bo furia zebrała wiele energii w mięśniach, by gotowe były w każdej sekundzie skoczyć w ferwor walki, i energia ta potrzebowała ujścia. Słuchała spokojniejszego ruchu za sobą z przymkniętymi oczami, skupiona na oddechu, czekając aż delikatna wibracja uspokoi się na tyle, by nie było obawy nad utratą kontroli. Podsłuchiwała i knuła. Musiała znaleźć najlepszy kąt pod jakim podejść Sophie. Uśmiechnęła się nawet pod nosem na słowa o karnawale i brokatowej bombie: przyjemne wspomnienie, dziewczyna wycelowała całkiem nieźle.
Wspomnienie karnawału jednakże było dobre także jeśli chodziło o kąt, którego poszukiwała. Bo przecież miała obserwacje z tamtego dnia, mogła z nimi pracować. Jak to określiła? Spolegliwa nerwowość.
Zamknęła całkowicie oczy jednocześnie się prostując, oburącz sczesując włosy opadłe na twarz w tył. Pod tą gęstą, lśniącą kopułą blondu kółka zębate a wszelkie inne mechanizmy pracowały na pełnej parze przeszukując świeżutkie wspomnienia walki w poszukiwaniu dodatkowych informacji.
Od razu wpadła w atak paniki - emocjonalna. Mimo wiedzy co bogin pokaże i tak próbowała zasłonić sobą Pascala - chce ratować ludzi ale brakuje jej zmysłu strategicznego. Połączenie faktu, że aktualnie walczyła zamiast uciec w najdalszy kąt, i jej słowa sprzed chwili o jarmarku? Daleka od samolubnej.
Oriane otworzyła oczy, odetchnęła. Wiedziała z której strony podejść Sophie.
Ironiczne, że drugim z jej największych lęków było to, czego właśnie miała zamiar bronić: bycie kolejną bezimienną panną młodą w międzyrodowej polityce.
Odwróciła się, przyjęła zastany obrazek do głowy: brat z rękoma na ramionach Sophie. Wyrwało się ciche westchnięcie. Z jego tak bliską obecnością będzie to nieco trudniejsze emocjonalnie. Podeszła do obojga z lekko zaciśniętymi ustami, jakby nie chciała się wyrwać przed szereg ze swoimi słowami.
- Sophie? - zagadnęła z pełnią powagi, może nawet jakąś lękliwą nutą. Postawiła w tej negocjacji na szczerość, tak więc pozwalała wszystkim widzieć emocje odbite na twarzy, brzmiące w głosie. - To co widziałaś, mój lęk? - zacisnęła nieco mocniej usta, przymknęła oczy. Nie chciała widzieć współczucia, nie chciała też widzieć niczego, co twarz Pascala mogła wyrażać. - Możesz zniszczyć całą moją przyszłość, całe życie, jeśli coś o nim powiesz - przyznała, pomijając oczywiście, że może tym zniszczyć reputację całej rodziny. - Błagam: obiecaj, że zachowasz to dla siebie.
Splotła dłonie za plecami nie chcąc pokazywać aż tak wyraźnie jak bardzo stresowała ją potencjalna odmowa. Wyłamywała w końcu palce jakby miała przyczepny zapas w torbie.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Gdy Orianne podeszła do Zośki i Pascala, oczywiście że jej spojrzenie automatycznie podążyło w jej kierunku. Nadal jej mina była... pusta. W jakiś sposób dziwnie nie-emocjonalna, co mogłoby pewnie, w normalnych warunkach, u osób znających dobrze Zosię wywołać swego rodzaju efekt uncanny valley; ale nie są to normalne warunki- każdy jest ztraumatyzowany i martwienie się tym jak wygląda czyja twarz przyjdzie dopiero za jakiś czas.
Wysłuchała jej. Oczywiście, że jej wysłuchała. I mimo tego, że w jakiś sposób zabolało ją to, że Orianne choć przez chwilę przeszło przez myśl, że jej sekret może zostać wydany, to smutek który pojawił się na chwilę w jej spojrzeniu, nikle błyszcząc w jej zmęczonych od płaczu oczach, nie był spowodowany tą asumpcją.
Zośce po prostu zrobiło się żal Orianne. Że ona, w takiej sytuacji, musi dodatkowo myśleć o swojej rodzinie, o plotkach, o całym tym szlachcicowym gównie.
- Nie jestem suką. To co się tu wydarzyło, zostawię dla siebie.- powiedziała cicho i spokojnie, zmuszając się nawet na lekki uśmiech, by trochę okrzepić Orianne. - I mam nadzieję, wice versa.
Następnie powoli spojrzała po łazience. Na nieodzianego Pascala, na farby- szczególnie tę jej, leżącą na podłodze- na ich torby. Było tu aż dziwnie cicho, biorąc pod uwagę to, co działo się w tej przestrzeni jeszcze kilka sekund temu.
Jej wzrok padł na lustro, w którym odbijała się jej twarz. Czerwone i podpuchnięte oczy, rumiane od emocji policzki, sine usta, zmęczone spojrzenie. A liczyła, że być może uda jej się jakoś wyglądać.
Nie wróżyło to dobrze imprezie. Nie wróżyło to dobrze ich, niejako pierwszemu, wspólnemu wyjściu gdziekolwiek. Westchnęła cichutko, zamykając oczy. Uruchomienie w sobie swojego wewnętrznego błazna, by próbować ich jakoś rozśmieszyć było, póki co, poza zasięgiem. Musiała coś wymyślić, bo jeśli nie ona, to humor mógł być, łagodnie mówiąc, wisielczy.
Co, przypomniało jej o pewnej małej bombonierce, która ostatnio znalazła miejsce w jej ekwipunku. Zawsze miała słabość do magicznych słodyczy, oraz badania ich działań, więc gdy dowiedziała się o tych galaretkach, musiała kupić paczkę.
Póki co bez słowa ruszyła w stronę swojej torby, i w ciszy wyciagnęła niewielki pakunek, zawierający w sobie całe pięć galaretek. Podeszła z nimi najpierw do Orianne, wyciągając paczkę w jej stronę.
- Rachatłukum Wieloowocowe. Może nam trochę pomoże... um, poczuć się lepiej. Jeśli chcesz, weź dwie, należą ci się. Następnie spojrzała na Pascala i kiwnęła głową, zachęcając go do tego by również i on się poczęstował rozweselającymi galaretkami.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Zamiast werbalnej odpowiedzi, skinął głową i posłał Sophie lekki, przyjazny uśmiech. W założeniu miał być uspokajający, ale chyba wyszedł wciąż trochę nerwowy, bo napięcie spowodowane nieoczekiwanym starciem z boginem nie odpuści przecież tak od razu w pełni.
Zanim zdołał zebrać myśli i choćby otworzyć usta, Oriane znowu do nich podeszła i to na niej spoczął wzrok Pascala. Przelotnie zmarszczył lekko brwi w geście zmartwienia przeważającego nad złością. Może jak już przeprocesuje całe to zajście, to znajdzie się w tym nieco więcej miejsca na gniew, ale przede wszystkim zależało mu na dobrym samopoczuciu siostry. Widział aż za dobrze, jak bardzo starcie z byłym profesorem Beauxbatons ją poruszyło, nawet jeśli jej twarz pozostawała przysłowiowym poker face'm i nie wyrażała emocji targającymi ją od środka. Nie skomentował jej prośby skierowanej do Sophie, tak jak i nie skomentował deklaracji krukonki o zachowaniu wszystkiego dla siebie. W ogóle to zdał sobie sprawę, że obydwie mają na tyle poważne przeżycia związane z jakimś mężczyzną, że pojawiają się w ucieleśnieniu najsilniejszego lęku.
A on jedynie widział... siebie. Nie byłby w stanie powiedzieć, czy to dobrze, czy jednak źle.
Jak tylko Sophie odeszła od nich na chwilę, delikatnie złapał i ścisnął dłoń siostry, chcąc przede wszystkim okazać jej wsparcie. To nie był czas ani miejsce na rozmowę.
- Tu vas bien? - Zapytał cicho, z troską równą, a nawet i większą niż ta, którą okazał krukonce. Jakby nie patrzeć, Oriane wciąż była mu dużo bliższa niż nowa koleżanka, którą i tak darzył ogromem sympatii jak na kogoś poznanego zaledwie niecałe dwa miesiące temu.
Podsunięta paczka kolorowych galaretek okazała się być zbawieniem w tej chwili. Sam nie mógłby wpaść na lepsze rozwiązanie i aż po sekundzie zawieszenia i zrozumienia geniuszu pomysłu, posłał Sophie szeroki, szarmancki (i z iskrą łobuzerskości) uśmiech.
- Sophie, jesteś genialna, wiesz? - Sięgnął po jedną galaretkę i uniósł ją niczym w toaście, jakby zachęcając dziewczęta do "stuknięcia" żelkami o siebie zanim je zjedzą. - Myślę, że dzisiaj należy nam się ta impreza bardziej, niż przypuszczamy. I mam nadzieję, że ktoś przemyci coś mocniejszego niż sok dyniowy, nie zaszkodzi nam odrobina... - Przymrużył lekko oczy, przechylił nieznacznie głowę w bok, uśmiechnął się szalmowsko i uniósłszy dłoń uwolnioną z wcześniejszego chwytu ręki Oriane, wykonał gest jakby palcami zagarniał i łapał w dłoń (jak na gifie) coś delikatnego i ulotnego tuż przy swojej twarzy. - ... celowego przyćmienia myśli. Santé! - Czy dziewczyny "stuknęły" się z nim galaretkami, czy nie, zjadł swoją ochoczo. Jak tylko rozgryzł miękki cukierek, poczuł słodki smak płynnego nadzienia. I jeszcze zanim przełknął całego słodycza, już poczuł jak się rozluźnia i po prostu... cieszy się na perspektywę spędzenia czasu z siostrą i Sophie. A spotkanie z boginem chwilowo wydawało się po prostu przygodą, która minęła. Przed nimi kolejna przygoda!
Rozejrzał się po podłodze, teraz jakoś nawet lepiej pamiętając po co tu w ogóle przyszli. Podszedł po farby i pędzle, które leżały porzucone na podłodze i trzymając w każdej dłoni po zestawie, wrócił do dziewcząt i wyciągnął w ich kierunku te zebrane przybory.
- Proszę bardzo, wyżyjcie się na mnie artystycznie. Nie obrażę się nawet jak zrobicie ze mnie klauna w odcieniach szarości. - Taki kostium tez byłby w stanie z godnością prezentować, ba!
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Nie zauważyła nawet spojrzenia brata. Jak Sophie wcześniej unikała patrzenia nań, tak teraz Oriane robiła to samo: nie chciała zobaczyć złości ani rozczarowania, a najbardziej chyba ze wszystkiego obawiała się współczucia. Była osobą, która przetrwała, nie ofiarą.
Owszem, logicznie rzecz ujmując, żeby coś przetrwać trzeba najpierw być tego ofiarą.
Oriane jednak nie była mentalnie gotowa - i jeśli nie trafi na terapię nie będzie chyba nigdy gotowa - żeby przyznać, że owszem, była ofiarą i owszem, zasługuje na współczucie; że tak, zasługuje by móc czuć się źle z rzeczami, które ją spotkały zamiast widzieć je jak brudny sekret. Najlepsi nawet rodzice potrafią spieprzyć sprawę. I w jej sytuacji spieprzyli. Powinna była dostać pomoc zamiast być pozostawioną samotną w swoich przejściach. Być może część jej miłości dla Pascala wynikała z prostego faktu, że on jako jedyny nie traktował jej choćby odrobinę inaczej po sprawie Humberta Humberta; był tym samym rozkosznym łobuzem co za dzieciaka ciągał ją za włosy a potem, kiedy ten jeden raz udało mu się włosa wyrwać, płakał panicznie że ją zabił kiedy zemdlała.
Bała się, że od teraz i on będzie inny.
Jak dziadek, co nagle zaczął unikać wyjazdów na polowanie jedynie z Oriane, w zamian organizując wielkie gonitwy.
- Jak kamień w wodę - odpowiedziała na Zośkowe "vice versa", naznaczając małym palcem kształt litery "x" nad sercem w geście oznaczającym, w jej niewerbalnym słowniku, obietnicę.
Dopiero francuszczyzna ściągnęła uwagę dziewczyny na brata.
Złapała go za dłoń, ścisnęła lekko, jakby mówiąc: nie, nie jest bien; mały uśmiech jednakże obiecywał, że zaraz będzie. Pozwoliła braciszkowej dłoni uciec, nie potrzebowała w końcu trzymać się go jak tonący brzytwy. Uśmiech poszerzył się nieznacznie na widok rachatłukum.
- Waszej dwójce należą się bardziej - skontrowała częstując się galaretką. Powiodła po obojgu spojrzeniem. - Stanąć przed boginem bez opanowanego riddiculus wymaga odwagi.
Ona, jako osoba wiecznie starająca się być przygotowaną, z planami awaryjnymi dla planów awaryjnych, oczywiście nauczyła się tegoż zaklęcia pilnie kiedy tylko pojawiło się na akademickiej palecie. Nie tylko dlatego, że głowa głodna była wiedzy, ale właśnie dla tego przygotowania. I, jak się tego dnia okazało, planowanie wprzód się opłacało.
Wysłuchała słów Pascala, zaśmiała się nawet odrobinkę na wspominkę o czymś mocniejszym w dyniowym soku. Stuknęła się galaretką, wtórując bratu pojedynczym słowem: "Santé!".
Oriane była od zawsze typem osoby, co odcinała się odruchowo od emocji kiedy stawały się zbyt silne. Jedynym chyba wyjątkiem była złość a i ta nieraz, zamiast furią harpii, objawiała się jako nagłe spokój oraz wręcz przesłodzenie; zalewanie stopionym cukrem najbardziej nawet przesyconej kapsaicyną potrawy.
I to właśnie emocjonalne otępienie dawało pola swobodzie oraz wesołości przyniesionej przez rachatłukum. Słodycz eksplodowała w ustach, wypchnęła z nosa głębszy wydech a wraz z nim poczucie zesztywnienia ramion i to dziwne, dziwne uczucie, co osiadło gdzieś w klatce piersiowej, jak gdyby płuca czy może przepona częściowo skamieniały nie pozwalając na swobodny oddech.
Przyjęła podane przybory malarskie z szerokim już uśmiechem.
- Ach, mon petit prince, będziesz naszym arcydziełem!
Zachęciwszy uśmiechem Sophie zabrała się za robotę. Nie była co prawda świetna jeśli chodziło o sztuki plastyczne, wiedziała jednak wystarczająco dużo o makijażu, by mieć pewność, że jej robota nie będzie wyglądać źle.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Jak kamień w wodę.
Na te słowa uśmiechnęła się lekko, a jej twarz powoli, bo powoli, ale jednak, wracała do wcześniejszych funkcji. Nie był to jeszcze promienny uśmiech i rozbiegane oczy, ale przynajmniej nie wyglądała jakby dostała paraliżu twarzy.
Nie miała powodu by nie ufać Orianne. Więcej, prawdopodobnie to ona była w pozycji, w której będzie musiała udowodnić że naprawdę, nikomu nie powie przez najbliższy czas. Zośka w końcu nie miała zbyt wiele do stracenia i tak. Ona natomiast, z presją rodziny i nazwiska na barkach, ryzykowała więcej.
Więc w kwestii Zośki, z czystej przyzwoitości, było zapewnienie, że nikt się nie dowie. Że może jej zaufać.
Ah, ale czy można zaufać komuś w takiej sprawie, widząc go drugi raz w życiu?
Na słowa Pascala, okraszone tym jego typowym uśmieszkiem, przewróciła oczami - na ustach pojawił się jednak, póki co, uśmiech największy od kilku minut.
- Ah, deja vu, już mi to chyba mówiłeś, prawda? - po czym dodała prychnięcie w postaci wypuszczanego nosem powietrza, wspominając dokładnie to samo użycie słów z momentu, gdy jedli lukrecję z amortencją na imprezie. I może powrót do tych przyjemniejszych (zawiłych, ale nadal przyjemniejszych) wspomnień podniosłoby ją na duchu, gdyby nie to, że nadal nie było czasu na wzdychanie i wspominki.
Następnie, skierowała swój wzrok na Orianne, której stwierdzenie wybiło nieco Zośkę z pantałyku.
Nie wiedziała co prawda, co dokładnie poczuła, ale był to chyba słodko-gorzki mix dumy i smutku. Bo z jednej strony jej słowa były miłe, szczególnie po całym wydarzeniu; z drugiej jednak strony, Zośka odebrała je jaką próbę... nawet nie była w stanie tego nazwać.
,,Kobieto, ty go niemal samotnie pokonałaś, do tego gdy wyglądał jak ten pierdolec, a to my jesteśmy odważni?" zapytała sama siebie Zośka w skrytości swojej głowy. Gdy oni na przemian płakali i drżeli, Orianne obijała bogina z każdej strony.
Dlatego, nie wiedziała do końca, jak się do tego odnieść. Odniosła się więc żartem, który udało jej się wykrzesać mimo braku, póki co, rachatłukum w przewodzie pokarmowym.
- To niech Pascal weźmie trzy. On do tego walczył półnagi.
Po czym z cichym, i póki co jeszcze wątłym chichotem, stuknęła się z nimi galaretkami, dodając pod nosem "Na zdrowie" w rodzimym języku. Następnie wpakowała galaretkę do ust, mając nadzieję że wystarczająco zadziała.
Nie wiedziała co prawda, jak długo będzie utrzymywał się efekt, ani czy potem grozi jej potężny zjazd nastroju, ale nie przejmowała się tym za bardzo. Lekkość jaką poczuła kilka sekund po spożyciu sprawiła, że na dobrą sprawę nie chciała nawet o tym myśleć.
Uśmiechnęła się szerzej, co było wystarczającym sygnałem że zaczęło klepać, i chwyciła podane narzędzia malarskie w dłoń. Po czym rozglądnęła się po łazience, szukając choć jednej rzeczy o fakturze zbliżonej do marmuru.
- Dobra, czy znajdę tu jakąś referencję...? powiedziała cicho, do siebie, dodatkowo w ojczystym języku; w tym przypadku nie było to w końcu nic, na co wymagała odpowiedzi od swoich towarzyszy. Ledwo wiadomość głosowa do samej siebie nagrana na skrzynkę telefoniczną jej systemu nerwowego. Po chwili jednak, gdy już namierzyła coś, na co mogła zerkać w formie inspiracji, otworzyła tubkę i zaczęła nakładać białą farbę jako bazę na ciało Pascala.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Na tę chwilę Pascal jeszcze nie wiedział jak się czuć względem czegokolwiek, co przeżyła siostra i o czym nie wiedział, bo przed nim to zatajono. Nie chciał teraz się też na tym skupiać, bo nie chciał zepsuć zabawy ani sobie, ani dziewczętom, już i tak wystarczająco wyboisty był ten wieczór. Dlatego wszelkie konfrontacje z Oriane i niewygodnym tematem odłożył na przysłowiowe później, czyli zapewne za kilka dni. Bo wiedział, że siostra wie, że nie zostawi tego bez słowa, choćby z czystej braterskiej troski. I złości, ale to drugorzędna emocja.
- Skoro tak mówiłem, to musi to być prawda. - Wytknął lekko palcem tak jakby Sophie, ale nie do końca celując w nią, a trochę w górę, żeby podkreślić jak bardzo prawdziwe były te słowa wtedy i jak bardzo są teraz nadal. Zaraz jednak zostało to zastąpione rozbawionym, żartobliwym niby oburzeniem, kiedy zostało mu chyba wytknięte, że półnagi zmierzył się z boginem. A może to był podziw? Albo politowanie i dlatego miałby wziąć trzy galaretki?
- Hej! - Nie omieszkał również werbalnie wyrazić swojego zdania na ten temat, to było bardzo wymowne jedno słówko! - Półnagi, ale z klasą! - Nie omieszkał uśmiechnąć się czarująco i podeprzeć jedno ramię o drugie na wysokości klatki piersiowej, unosząc dłoń z lekko rozłożonymi palcami, co miało dopełnić tejże klasy, o której wspomniał. Ale przeniósł zaraz wzrok na siostrę. Pełen podziwu i nadal troski, z zaledwie małą nutką wyciszanego gniewu błyskającego gdzieś w głębi. - Gdyby ciebie tu z nami nie było, to pewnie obydwoje wzięlibyśmy nogi za pas. A wtedy nie tylko półnago mierzyłbym się z boginem, ale też półnago biegał po szkole. - Mimo że było to mówione w ramach żartu, to nie musiał dodawać jakie konsekwencje mogłoby to mieć, jeśli urosłoby do mini skandalu z niewyjaśnionych przyczyn, a już zauważył, że w Hogwarcie plotki krążą błyskawicznie i żyją własnym życiem.
Rozłożył ramiona na boki, dając tym samym Sophie i Ori możliwie najwięcej powierzchni skórnej do pokrycia farbą. Całe szczęście paletę szarości widział tak jakim widzieli ją wszyscy, więc wszelki wzór wymyślony przez dziewczęta będzie dla niego taki sam w odbiorze, jak dla nich, nie będzie musiał skupiać się na szczegółach, żeby nie odkryć się ze swoim defektem widzenia barw.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Oriane uśmiechnęła się jedynie na słowa Sophie. Brzmiała już na nieco weselszą, dobrze. Jedynie tego im brakowało by jakiś złośliwy upiór zniszczył im cały wieczór. Gdyby z Ori był wesołek pokroju Pascala pewnie by już sobie obrała za cel rozbawić wszystkich wokół.
Wesołkiem tego konkretnego pokroju jednakże nie była a od Asa nie potrafiła oczekiwać więcej niż odrobina starania dołożonego by choć trochę dobrze się bawić.
Bo szczerze wątpiła, że brat nie chciał porozmawiać. Mogła mieć jedynie nadzieję, że nie w pełni przetrawił i zrozumiał co zobaczył; że zbyt z pantałyku zbiło go wykrzykiwane "Twoja wina!" by połączył chęć ucięcia mężczyźnie męskości z tym, co mogło do podobnej chęci prowadzić.
Mogła mieć jedynie nadzieję, że do czasu niechybnej rozmowy będzie wciąż żył w nieświadomości.
Bała się jego świadomości.
W rozbawieniu przewróciła oczami na braterskie wygibasy a'la model.
- Ach, to stąd w mojej głowie pogłos przekleństw części szkoły zainteresowanej estetyką męskiego ciała: okradłam ich z widoków! - odparła, teatralnie zaskoczona, całkowicie oddając się przez tę niecałą minutę alternatywnej prawdzie, gdzie aktualnie te głosy słyszała.
Poddała się, odpuściła żartobliwemu teatrzykowi z lekkim śmiechem, potrząśnięciem głowy.
Wracając do wesołków: Ori była wesołkiem innego pokroju, owszem. Dlatego zaznaczyła swoje malarskie terytorium na Pascalowych ramionach oraz szyi, nieco dekoltu, Sophii zostawiając nieco ciekawsze rejony, na południe od jej własnych. A niech się dzieci rozkojarzą sytuacją, tylko im to pomoże przejść nad boginem do porządku dziennego.
Nałożyła na pędzel kolejną porcję szarej farby i pacnęła ją bratu wprost na nos. W końcu na twarzy też miał być statuą.
- Jestem tu dokładnie po to żeby kopać zady i wydrapywać oczy każdemu zagrażającemu ci złu, oui? Więc proszę się nadmiernie nie rozczulać, publicznie nie przystoi - mówiąc, niby pouczająco, oczywiście żartowała.
Nie całkowicie żartowała. Pewnie by dla brata zamordowała. Ale w tej konkretnej sytuacji był to jednak żart.
Pędzlem rozprowadzała farbę w kierunku policzków, po nosie... Skrzywiła się. Wsunęła w końcu pędzel między zęby - nie tą malarską końcówką, bez obaw - i zaczęła rozprowadzać farbę po jego twarzy palcami.
Coś pomiędzy nakładaniem komuś fluidu a szczypaniem policzków jak upierdliwa ciotka, huh?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Przez chwilę zmartwiła się, że jej drobny żarcik został źle zinterpretowany, ale gdy jednak pociągnęli go dalej, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Nie mogła sobie wyobrazić co wydarzyło by się, gdyby nie było Orianne. Pewnie nawet nie miałaby siły uciekać- szczególnie że mimo ich obecności, musiało minąć kilka dobrych chwil by zorientowała się, że atakujący nie był jej ojcem, a upiorem, który tylko przybrał jego formę.
Gdyby ich nie było, pewnie do ostatniego momentu sądziłaby, że to naprawdę on. Na szczęście, tym też nie musiała się teraz martwić.
- O nie nie, żadnego wybiegania nago! Dopiero wtedy by plotkowali, jakbyś wybiegł półnagi, ze mną u boku, prosto z łazienki prefektów. - odpowiedziała żartobliwie, po czym dodała w kontrze na słowa Orianne - Ale nie ma tego złego- teraz będzie paradował półnagi po imprezie. Hogwart doceni.
I niejako z tą nagością przyszło jej się teraz zmierzyć. Zośka sama celowała pierwotnie w rejon szyi i twarzy- z grzeczności, żeby Pascal nie czuł się niekomfortowo, oczywiście, z żadnych innych powodów, nie nie- więc gdy zauważyła, że ten teren został już przejęty przez Orianne, przeklęła w duchu.
Jesteś profesjonalistką, Zośka, ogarnij się.
Jestem co najwyżej stolarzem, do cholery, nie malarzem! Jakim profesjonalistą?!
Dlatego westchnęła cicho i starała skupić się na robocie, nie myśleć za bardzo nad tym, że maluje farbą półnagiego kolegę, smyrając pędzelkiem jego tors. Starała się też niejako zająć swoje myśli tym, czym robiła najlepiej- overthinkingiem.
No dobra, marmur, biały, bardzo jasne- delikatnym szarym- linie przypominające pęknięcia... bardziej żyły? W niektórych miejscach bardziej rozmyte, przejście gradientem w pojedynczych miejscach... ale czekaj, David przecież jest cały biały. Też jest z marmuru, nie? Cholera. Dobra, najpierw białym, zobaczymy jak to będzie wyglądało potem... on ma chyba takie przetarcia, nie? Ale nie zrobi takich przetarć tutaj, bo to człowiek ze skórą, miękką, gładk- stop! To nie kamień...jemu nie będzie zimno? Tak w samej przepasce? Jak wygląda gęsia skórka po pokryciu farbą? Ah, na przypale albo wcale, nie? Innego posągu na pewno nie będzie na imprezie. A na pewno takiego, co pachnie morską bryz... stop! Niech to chudy byk!
Dlatego, odczas wymiany zdań, Orianne i Pascal nie musieli się martwić o to, że "publicznie nie przystoi" na ich słowne, rodzinne czułości- Zośka i tak była teraz w ciągu myślowym, z którego na chwilkę wyrwała ją pewna myśl.
- A w ogóle, to jaki mamy czas? Ile ten glut* nam zajął? - zapytała, patrząc -w oczy!- to na Orianne, to na Pascala.
_____
*glut- gra słów. Powiedziała "booger", co oznacza kozę z nosa i brzmi trochę jak "Boggart"
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Pełne dumy rozbawienie, które było wynikiem mile połechtanego ego, zademonstrował jedynie czarującym, szerokim uśmiechem. Hej, nie bez powodu wybrał sobie za przebranie statuę greckiego boga, zawsze to dobry pretekst do pochwalenia się swoimi walorami przed resztą szkoły, niech cieszą oczy, a co! Może kiedyś nie byłby taki hej do przodu, ale od kilku miesięcy naprawdę poznawał siebie coraz lepiej i... czuł się dobrze z tym swoim ja. Poza tym, nigdy nie należał do osób wstydliwych i nieśmiałych, po prostu teraz znajdywał nowe sposoby na podkreślanie swojej obecności w pomieszczeniu.
Pędzle smyrające skórę z początku nie łaskotały na tyle, żeby nie był w stanie ustać spokojnie. Co prawda czasem odczuł nieco mocniej jakieś smyrnięcie, drgnął lekko, przygryzł lekko wargi od środka, ale nie uciekał. Dopiero to pacnięcie pędzlem w nos wywołało krótkie parsknięcie, chociaż bardziej z samego rozbawienia sytuacją i wymianą tych kilku zdań z siostrą.
- Przyznaj, moje rozczulenie bardziej rozczuliłoby ciebie, to tego chcesz uniknąć. - Zadziornie, w formie przekomarzanek, zaczepił siostrę tą odpowiedzią. Zmrużył nieco powieki, kiedy zaczęła rozprowadzać farbę po nosie i policzkach, odruchowo zmniejszając prawdopodobieństwo dostania się jakichś mini odprysków do oczu. Spoważniał tylko odrobinkę, nie porzucając tego żartobliwego tonu, a jedynie nadając tej nuty szczerej troski. - I vice-versa, ma sœur, też potrafię skopać zad jak zajdzie taka potrzeba. - Zerknął na wyjątkowo skupioną Sophie. - Ktokolwiek którejkolwiek wam się naprzykrzy, pozna Boleynowski gniew. - Nie ważne, że nie miał wilowego genu, z pewnością potrafiłby się wkurwić tak, jak matka!
Na pytanie o czas rozejrzał się po łazience, jakby w oczekiwaniu znalezienia jakiegoś zegara na którejś ze ścian. Poza portretem syreny nic jednak nie zauważył.
- Powiedziałbym, że nie zabrało nam to więcej niż pół godziny, rozwaliłyście tego bydlaka bardzo szybko. - Mimo że to Ori jako jedyna z nich znała zaklęcie, to ostateczny cios zadała właśnie Sophie, co napawało go niezmiernym podziwem i dumą, choć sam nie popisał się za bardzo niczym poza swoją bielizną.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Niby Pascal i Sophie żartowali o plotkach w przypadku ich dwójki uciekającej z łazienki prefektów, z jednym z nich w znaczącym stopniu negliżu, ale Oriane wolała nawet o tym nie myśleć. To dopiero byłoby jedno piekło pożaru do ugaszenia. I, biorąc pod uwagę nastawienia Boleynowskiej dwójki do życia, większość gaszenia zapewne przypadłaby jej nieskromnej osobie.
Tak więc, z lekkim rozbawieniem, jedynie potrząsnęła głową nie zamierzając uczestniczyć w kontynuowaniu tego konkretnego żarciku.
Oriane nie należała do osób zbyt sztywnych by nie móc docenić estetyki własnego rodzeństwa. Owszem, z Pascala był ładny chłopak. Owszem, Hogwart się tegoż wieczora napatrzy. Zwłaszcza, że ona też zamierzała pójść na imprezę z jedną nogą widoczną właściwie po samo biodro i, z natury kroju kiecki, drugą tylko trochę mniej przysłoniętą.
Uśmiechnęła się nieco szerzej na braterski śmiech po boopnięciu go pędzlem w nos.
Aw, jej maleńki, uroczy braciszek.
Żeby odpowiedzieć na, cóż, cokolwiek musiała najpierw wyjąć pędzel z ust. Tak więc pierwszą jej odpowiedzią na słowa brata był jedynie uśmiech przybierający nieco asymetryczności typowej, gdy wdawała się w zadziorne a wesołe słowne utarczki.
Pamiętawszy o fakcie brudnych rąk złapała pędzel za skuwkę przy włosiu, najdalsze chyba od własnej twarzy miejsce, które dało się stabilnie chwycić. Z wolnymi ustami, i nadgarstkiem dłoni w teatralnym geście przyłożonym do czoła - specjalnie przyłożyła uwagi by był to nadgarstek, nie dłoń. Bo po co babrać się z farbą na twarzy kiedy to nie jej kostium zakładał full-body coverage?
- Félicitations, odkryłeś mój sekret! Posiadam pełną rangę ludzkich emocji! Jak mogłeś, zdrajco, wydać ten sekret światu!? - odparła w końcu, teatralnie, bardzo widocznie w dobrej, humorystycznej wierze.
Spoważniała na jego słowa, co szczęśliwie tylko Pascal mógł zobaczyć - Sophie zdawała się być pochłonięta swoją malarską pracą w innych rejonach, już nie wspominając, że skupienie pozostawało na Asie, nie Ori. Posłała bratu spojrzenie z typu: "Och, porozmawiamy o tym także. Dogłębnie.".
Werbalnie jednak reakcja była inna.
- Doceniam sentyment, mon frère.
Zamierzała włożyć pędzel z powrotem między zęby, padło jednak pytanie o czas. Co innego jednak skupiło uwagę blondyneczki.
- Glut - powtórzyła pod nosem, rozbawiona grą słów, zerkając ku Sophie i jej pracy. Mrugnęła raz. Drugi. - Hej, Sophie? Pięknie wychodzi ci ten wzór. Może podzielmy się zadaniami: zrobię jednokolorową bazę a ty potem zrobisz na niej ten efekt marmuru? Powinno nam to nieco sprawniej pójść i efekt będzie jednostajny, bo jestem pewna, że nie będę ci w stanie dorównać. - Nie uniżała się przed zdolnością dziewczyny w jakiejś próbie manipulacji czy łechtania ego.
Zwyczajnie widziała różnicę w zdolnościach plastycznych. Jedyne co Oriane potrafiła naprawdę dobrze pomalować to własna twarz. Nawet włosy robił jej brat. Jeśli trzeba by wytknąć do czego Ori nie miała artystycznego talentu - było to malarstwo.
Nie pielęgnowała go także jako zdolności tak więc... Cóż, powiedzmy, że będzie względnie świetna w pokrywaniu brata pojedynczym kolorem po całości. Nie wiedziała nawet czy umie narysować coś wyglądającego lepiej niż ludek z kresek i kółka, bo nawet ludków z kresek i kółka nie rysowała od dzieciństwa.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Może i zauważyła po chwili że żart o plotkach nie wylądował tak, jak chciała, ale nie miała zamiaru rozgrzebywać tego myślami teraz; sama przecież przejmowała się w imieniu Pascala nimi bardziej, niż on sam.
Nadal z tyłu głowy bowiem miała sytuację z gazetką, i jak bardzo niewzruszony tym incydentem wydawał się chłopak. I o ile może zapewniał Zośkę że to nic, to ona i tak się przejmowała; i nie miała zamiaru dolewać obojgu oliwy do ognia więcej, niż było to śmieszne i nieszkodliwe, jak w przypadku plotek o "rolniczce szukającej męża".
Już prędzej pewnie zostałaby w tej łazience, niż wybiegła w tej sytuacji. Co, pociągnęło za sobą myśl o tym, co tak naprawdę mógłby jej bogin zrobić, zamiast być strasznym. Szybko przewertowała myślami informacje o bogine- on chyba mógł też replikować niektóre umiejętności danego strachu, prawda? Czyli co, zagryzł by ją? Pociął pazurami?
To dopiero byłoby dziwne do wytłumaczenia. Ale, czemu ty w ogóle o tym myślisz? Było, minęło.
Ich rozmowy ogólnie słuchała-nie słuchała. Dalej była zajęta i skupiona, a dorzucane francuskie słowa dodatkowo kazały jej myśleć o tym, że mimo wszystko jest to prywatna wymiana zdań; oczywiście, na ile może być prywatna z nią w pokoju, ale jednak. Zasługiwali na kilka cieplejszych, luźniejszych słów między sobą po tym wszystkim, co się działo.
Dopiero lekko zmieniony ton Orianne przy "docenianiu sentymentu" kazała jej pomyśleć, ze może nie jest taka lekka, jak przypuszczała- przynajmniej dla Orianne.
Co też zmusiło Zośkę do powrotu myślami do tego, co tak naprawdę się wydarzyło kilka minut temu. Orianne była taka skupiona, opanowana (na tyle, ile mogła oczywiście jako wila); do tego zawsze nienaganna, przygotowana. Niesamowicie opiekuńcza względem Pascala, niemal matczynie.
"Stanąć przed boginem bez opanowanego riddiculus wymaga odwagi", mimo że to ona zrobiła większość;
"Możesz zniszczyć całą moją przyszłość"- damage control zaraz po dramatycznej walce;
"Publicznie nie przystoi", gdy byli tylko w trójkę.
Ona ma szesnaście lat. Ona jest tylko rok starsza od nas.
Zośka nie wiedziała, czy chce myślami wchodzić w ten temat teraz, w tym momencie. Czy chce zastanawiać się nad tym jak ich, jak jej życie wyglądało, że przez te szesnaście lat wykształciła w sobie taką powagę i dorosłość. Jak doszło do tego, że otaczała Pascala (i psim smętem Zośkę, jako rykoszet) swego rodzaju opieką, jakby była przynajmniej o wiele lat starsza i bardziej doświadczona.
Westchnęła cicho. Czyli na zachodzie bez zmian, jak to mówią, dzieci szlachty i wymagania rodziców niezmiennie przejebane circa początek świata.
Kątem oka zerknęła na Pascala. Jak dużo z tego dotknęło jego? Jak dużo nie daje po sobie poznać, przykrywając to śmiechem czy casanova-niem?
Dobra, stop. Nie teraz. Nie dziś.
Miała wrażenie, że cały ten obraz Orianne mógłby ją nieco przytłoczyć, gdyby nie śmieszne galaretki, które koniec końców ich post-bogin reakcje niwelowały na tyle, że nie wyglądali na bardziej rozśmieszonych, a właśnie... normalnych?
No, może poza Zośką która może była trochę bardziej skupiona i cicha niż zazwyczaj.
Z ciągu myśli wyrwał ją głos Orianne, który aż zadźwięczał jej w uszach.
-..., O-oh, dzięki- wydukała na początku, trawiąc jej komplement - ...w sumie to niezły plan, dobra, tak zróbmy- dodała po chwili, wracając wzrokiem na pomalowane części ciała Pascala, by prze-restrukturyzować swój plan pracy na nowo.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Tak, to były tylko żarty. Pascal dobrze zdawał sobie sprawę jak bardzo skandaliczne mogłoby się okazać bieganie po szkole w niemal pełnym negliżu, w dodatku z koleżanką u boku. I to nie o szkolne skandale by się martwił, ale o te dużo bardziej problematyczne dla nazwiska Boleyn wśród szlacheckich rodów. Fakt faktem, nie byłby tym, któremu przypadłby w udziale bardziej aktywne gaszenie pożarów, bo pomimo przygotowań, wykładów, tłumaczeń i instrukcji od rodziców, nigdy nie musiał żadnego skandalu uciszać. Jeszcze tego nie nauczył się w praktyce.
Absolutnie nie doprowadziłby świadomie do przysporzenia problemów rodzicom i siostrze. Tylko czy można by mówić o świadomości, kiedy strach przed boginem sprowokowałby działania instynktowne? Maman wiedziała już o istnieniu Sophie i o tym, co szkolna gazetka opublikowała na temat Pascalowej znajomości z krukonką, dzięki temu mogli zapobiegać wszelkim ewentualnym skandalom, które mogłyby zostać wywołane plotkami opartymi na mało wiarygodnym źródle. Ale ot, znajomość to zupełnie co innego jak bieganie nago po szkole. I samo prawie zniknęłoby przy większości nagości.
Całe szczęście nie musieli martwić się o damage control w kwestii opinii publicznej przy niechcianym pokazywaniu ciała. Bo półnagie, pokryte farbą ciało na imprezie to zupełnie inna sprawa.
- Niech świat wie, że masz przebłyski ludzkości, mon cherie. To ja mam być dzisiaj posągiem, nie ty. - Lekki dźg, może z zewnątrz mógłby być uznany za złośliwe wytknięcie, ale pomiędzy nim i Ori była to jedna z najszczerszych form okazywania sobie rodzinnej miłości.
Nie umknęło mu to lekko poważniejsze spojrzenie i tak jak niekoniecznie odebrał je jako poruszanie tematu jego znajomości z Sophie, tak przynajmniej miał pewność, że Oriane nie ucieknie przed konfrontacją z prawdą, kiedy przyjdzie na to pora.
Kąciki ust drgnęły rozbawieniem, kiedy małe słowne - celowe, czy też nie - potknięcie krukonki wywołało lekkość atmosfery, rozluźniło to malutkie napięcie nieco bardziej wyczuwalne tylko przez chwilkę, kiedy powaga wkradła się w spojrzenia. Nie skomentował tej wymiany zdań zmieniającej plany odnośnie malowania, bo i tak niewiele miałby tu do wniesienia - to nie on dzierżył pędzle, był jedynie płótnem.
- Jak myślicie, ile osób nabierze się i uzna mnie za prawdziwą rzeźbę, kiedy stanę w bezruchu? - Och, mogli się o to nawet założyć!
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Nie podjęła żartu na temat biegania nago i nie myślała o nim ani sekundę dłużej.
Ot, po prostu jej nie leżał, ale jeśli młodsi mieli ochotę tak żartować nie zamierzała nikomu w tym przeszkadzać czy ukracać ścieżki myślenia. Wyglądało jednak na to, że ta umarła śmiercią względnie naturalną, jak człowiek bez rączek i nóżek umiera z pragnienia, bo się go nie poczęstowało wodą.
Pomalowała jednym kolorem braterską buźkę, szyję, zaczynała okolice obojczyków skręcając ku jednemu z ramion.
- Tsk, tsk, mam tylko ćwiartkę przebłysków ludzkości - niby go upomniała, ale żartobliwe ton oraz błysk oka zdradzały, że również się miłośno-rodzinnie przekomarzała.
Zerknęła znów ku Sophie: dziewczyna albo skupiała się na malowaniu tak bardzo, że wyłączyła się praktycznie na świat albo zatonęła we własnych myślach. Miała ochotę spytać ją czy wszystko w porządku. Wiedziała jednak, że najprawdopodobniej nie było w porządku. Sama wciąż czuła się nieco, powiedzmy, nietypowo.
Nie próbowała nawet zrozumieć czym lub kim był bogin koleżanki. Widziała jedynie osobę potężnie straumatyzowaną przez oryginalnego właściciela formy jaką bogin przyjął. I tyle starczyło by rozumieć, że Sophie też była skrzywiona i że nie jest to temat do podjęcia. I że była odważna w czasie walki, i że była silna skoro wciąż tu była, próbowała wieść normalne życie.
Orian wolałaby co prawda przerwać jakąkolwiek spiralę myślową Sophie przeżywała, jednakże nie było to jej miejsce. Widziały się tak naprawdę dopiero drugi raz.
- Nikt się nie nabierze - zaśmiała się lekko. "Chyba, że znalazłeś sposób na pomalowanie białek oraz tęczówek oczu i zamierzasz wyrwać sobie rzęsy." mogła powiedzieć i prawie powiedziała. - Jesteś zbyt pięknym stworzeniem, żeby większość szkoły już cię przynajmniej nie kojarzyła z twarzy - zdecydowała się powiedzieć zamiast, podle pierwszego instynktu, pryskać jego bańkę.
Po tym jak wyglądał jego bogin? Zasługiwał na parę komplementów.
Zwłaszcza, że Oriane poczuła dziwne ukłucie winy z tym jego boginem związane; jakby to była wina jej osoby, że tak bardzo As przykładał wagę do zewnętrznej prezencji. Ogólnie miała dziwnie sprzeczne odczucia jeśli o Pascalowego gluta chodziło. Z jednej strony poczucie winy, z drugiej szczera, czysta radość, że miał lęk tak zwyczajny dla osób w latach nastoletnich; że nie wydarzyło się nic, co by go wystarczająco porządnie skrzywiło by znajdować odzwierciedlenie w lękach.
Malowała go po prostu dłońmi - miały większą powierzchnię niż pędzle. I była już w okolicach nadgarstka jednej z rąk.
- As? Możemy zostawić dłonie na później? Miałeś mi w końcu spleść warkoczyki do kostiumu - przypomniała mu o pomocy, którą zgodził się zaoferować gdy umawiali się na to przygotowawcze spotkanie.
Nie oszukujmy się - musiałyby go malować naprawdę jasnym kolorem żeby gotowe dłonie nie poplamiły jej blondu. Na oko kolor bazy był co najmniej odrobinę za ciemny.
Łanie nie bywają blond zbyt często. A kiedy już się pojawią raczej nie mają szarych plam.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Zośka, niemalże jak nie ona, odzywała się prawie wcale. Może przez poczucie, że nie ma nic do dodania do dyskusji? Może w jakiś dziwny sposób, że jej żart mógł być źle zrozumiany? Może przez całe to zamieszanie, które najwyraźniej galaretka stłumiła zbyt mało? A może po prostu skupienie na pracy?
Wolała myśleć, że to ostatnie.
Dlatego powoli przemieszczała się ze wzorem. Według nowych ustaleń, ona miała być odpowiedzialna za wzorek "marmuru"- więc kontynuowała malowanie go na tej przestrzeni, którą jeszcze ona zdążyła zamalować na biało; potem po prostu zamieni się pozycjami z Orianne.
Dlatego nadal gmerała pędzlem w okolicach torsu i ramienia, które zdążyła zamalować na biało aż do połowy przedramienia.
Akurat w tym momencie Orianne powiedziała o pozostawieniu rąk na koniec- ze względu na zaplatanie włosów. Co na chwilę wyrwało Zośkę z zamyślenia, ciągnąć za sobą w drugie zamyślenie.
Chwyciła tubkę z farbą, odwracając ją tak, by mogła przeczytać skład bądź potencjalną, znajdującą się instrukcję. Może, gdyby składniki były w języku polskim, dedukcja poszłaby jej szybciej. Wychwyciła natomiast "5 minutes" i, mając nadzieję, że oznacza to czas po jakim zasycha farba, opuszkiem palca dotknęła delikatnie pierwszego fragmentu, który pomalowała. Na palcu został jej znikomy ślad farby- ale na szczęście, nie było widać odcisku palca na klatce piersiowej Pascala. To już sukces.
Przetarła palec wskazujący o kciuk, badając, jaka konsystencja została na jej opuszku- niby nieco wilgotna, a jednak krusząca się pod wpływem pocierania.
- Może warto wnętrze dłoni zostawić. Może się i tak ścierać lub kruszyć.- powiedziała po chwili, nadal skupiona, dziwnym tonem który miał więcej oznajmienia niż pytania w sobie. Biegała wzrokiem po ciele Pascala, sprawdzając, czy w miejscach, w których ciało się zgina, warstwa była wystarczająco cienka, by nie robić skorupy. Małe pęknięcia nie byłyby problemem- może nawet i dodatkowym atutem w przebraniu; ale przy grubszych warstwach może być to już problematyczne.
Jej oczy powędrowały wzdłuż ręki, którą niemalże w połowie skończyła. Wzrok zatrzymał się na bransoletce przyjaźni, którą Pascal z nią dzielił. Zauważyła, że szkiełko mieniło się na niebiesko, mieszając w dziwny sposób z kroplami żółtego.
Dziwne- pomyślała. Lecz w pierwszym odruchu nie dotyczyło to tego, że najwyraźniej była smutna, a tego, że kolory w szkiełku raczej wirują wokół siebie, nie mieszając się ze sobą.
Dopiero potem pomyślała że rzeczywiście, jest trochę smutna.
Jakkolwiek nie próbowała, to ciężar myśli o całym tym precedensie, o Orianne, o Pascalu, o jej własnym boginie- a przez to też nieprzyjemne wspomnienia, które nawracały- sprawiały, że choć naprawdę próbowała, to nie mogła się przebić przez gąszcz myśli. Prosiła swoją podświadomość o jakąkolwiek miłą kotwicę, której mogłaby się złapać i zafiksować na jej punkcie, myśleć o niej, by odwrócić uwagę.
Westchnęła cicho, po czym zerknęła na swoją pracę i płótno, na którym je wykonała. Z dwojga złego wolałaby chyba burze hormonalne niż biczowanie się mentalne i nadprogramowo smutne myślenie, ale ten pociąg odjechał, a ona stoi na peronie.
Westchnęła cicho- znowu. Miała nadzieję jednak nie być smutną. Ostatnie, czego chciała, to zepsuć wieczór ludziom, którzy ją zaprosili. Dlatego delikatnie, niby pod pretekstem malowania w tamtym obszarze, obróciła bransoletkę, by jej kolor nie rzucał się tak bardzo w oczy. Może do czasu zauważenia tego, da rady się ogarnąć.
A może powinnam zjeść jeszcze jedną galaretkę?- pomyślała, zerkając ukradkiem na bombonierkę wystającą z jej torby, a potem na Orianne i Pascala. Oni i tak byli zajęci rozmową ze sobą, nikt by nie zauważył. Poza tym, co się będziesz tłumaczyć- są w końcu twoje, Zośka.
Plusem natomiast było to, że powoli kończyły. Przód najbardziej ekstrawaganckiego posągu na tej imprezie był ukończony w tak około 60%.
|