Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Merlinowi i wszelkim bóstwom niech będą dzięki za weekend! Zwłaszcza taki, w którym miało nastąpić wyjście do Hogsmeade. Właśnie dla takich dni, czasem tylko dla takich, warto było żyć. W końcu, chociaż wolała być w Hogwarcie niż w domu, to - umówmy się - nie z powodu pasji do nauki. Fakt, że od tego roku miała zaledwie trzy przedmioty nie oznaczał, że zamierzała zrezygnować z prawa do narzekania! Podobnie jak fakt, że bardziej niż na zajęciach, wspólnie z Valerianem skupiali się na tym, jak owe zajęcia roznieść. To też wymagało pewnego wysiłku umysłowego, po którym dobrze robił spacer! Wyszło na to, że samotny, jako że musiała zajść do łazienki, a Valerianowi nie chciało się na nią czekać. W sumie głównie jemu na przekór zaczęła szwędać się po zamku. Może znajdzie kogoś, komu można dokopać, albo wywinąć głupi żart? I koledze będzie głupio, że go przy tym nie było. Na szczęście mu tego nie zapowiedziała, bo podstawienie nogi biegającym, rozszerzanym dzieciakom się nie liczyło. Nawet jeśli jeden z nich omal nie złamał sobie nosa, upadając na ziemię. Mógł uważać!
Zaszła jeszcze do jednej z pustych klas, żeby wypalić papierosa, po czym uznała, że szwędanie się samej (zwłaszcza bez alkoholu) jest nudne i żałosne, więc udała się w drogę do Pokoju Wspólnego. Właśnie w drodze, na jednym ze skrzyżowań mignęła jej Alice, która najwyraźniej gdzieś się spieszyła, żeby nie powiedzieć, że biegła. Była też tak pochłonięta własnymi myślami, że najwyraźniej nie zauważyła starszej Gryfonki. Francis, niewiele myśląc, poszła za nią. Naprawdę było w tym nie za dużo logiki, skoro po pierwsze z całego gangu to z Alice najmniej się lubiła, a po drugie McIntosh była obecnie w niełasce. Może właśnie to drugie pociągnęło tak bardzo Caldwell? Oczywiście nie nadawała się do rozwiązywania problemów i nigdy nie wchodziła między relacje członków gangu (no i między Alexa a kogokolwiek się nie wchodziło i już), ale czuła się nieswojo z tym spięciem. Trwało na jej gust zdecydowanie za długo i nie zanosiło się na zmianę. A tak być nie mogło! Alice mogła być nawet największą szują i powiedzieć najgorsze słowa, ale… Po takim czasie była ich szują. A skoro Alexa nie można było do czegokolwiek namawiać, to musiała podejść od drugiej strony.
W dodatku była zwyczajnie ciekawa, gdzie dziewczyna tak gna.
Właśnie ze względu na tą ciekawość, przemykała korytarzami za Alice, trzymając się w pewnej odległości, zamiast krzyczeć i próbować dogonić. I w taki oto sposób dotarło do… Sali Chóru? Czyżby Alice w desperacji, postanowiła znaleźć sobie nowych przyjaciół? Tylko że obecnie nie odbywała się tam chyba żadna próba… A może z kimś się tam zabawiała? Albo wykorzystywała ją tak, jak Fran każdą inną: do picia i palenia.
Ostatnią myśl wyeliminowała, gdy tylko podeszła do drzwi: fortepian? Czyżby miał coś zagłuszać? Jakąś rozmowę? A może coś więcej? Caldwell nawet nie wiedziała, czy ma się spodziewać czegoś pozytywnego, dzięki czemu będzie mogła się nabijać z Alice, czy może ta wpakowała się w jakieś kłopoty. Teraz już musiała to sprawdzić, dlatego delikatnie uchyliła drzwi, żeby spojrzeć co się dzieje w środku i… naprawdę się zdziwiła. Mniej by się zdziwiła, gdyby Alice wyparowała, niż widząc ją grającą. I to chyba nawet dobrze grającą, o ile mogła to ocenić.
Wślizgnęła się do środka, zamykając drzwi. Podeszła ostrożnie do drzwi i usiadła na jedny z krzeseł w połowie drogi do fortepianu. Alice najwyraźniej tak pochłonęła gra, że jej nie zauważyła. A Francis była w zbyt wielkim szoku, żeby jej przerwać. Dopiero, gdy zapadła cisza, Caldwell postanowiła się ujawnić powolnym, jakby ironicznym klaskaniem.
- No proszę, co za ukryty talent! - Chociaż było to prawdą, to jednak w ustach Francis miało zadziwiająco sarkastyczny wydźwięk. Rozparła się wygodnie na krześle, tak że mogła uchodzić za prawdziwą, jednoosobową lożę szyderców.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Cisza. Echo ostatnich dźwięków wypełniających salę i odgłos zdejmowanej nogi z pedału, rozmywającego się dźwięku. Jeszcze przez chwilę Alice nie otwierała oczu, rozkoszując się tym emocjonalnym uniesieniem przepełnionym najszczerszymi uczuciami – a przede wszystkim jej życiowym smutkiem, z którym ostatnio ciężko jej było sobie poradzić…
I podskoczyła nagle, kiedy głos Francis zabrzmiał dla niej jak kakofonia przerywająca świątynną ciszę.
Odwróciła się w stronę Gryfonki z odrobiną zdumienia i zbulwersowania, że, po pierwsze – w ogóle się tutaj znalazła, a to znaczyło, że albo musiała tutaj być i Alice jej nie zauważyła, albo śledziła ją i przylazła tutaj za nią, i Alice również jej nie zauważyła. A po drugie – że w ogóle się odzywała i nawet w takich chwilach jak ta była cholerną suką. Kurwa, zero zrozumienia dla sztuki. Czego ona się spodziewała. Nikt z jej znajomych pewnie by nie zrozumiał talentu Chopina, Beethovena czy Mozarta. Dudniące basy do ruchańska, to była muzyka dla ich uszu.
Skrajne beztalencia.
Prychnęła, złożyła nuty, po czym zabrała całą resztę nut z krzesła, bo jeszcze przyjdzie jej do głowy, żeby w nich grzebać i próbować je rozczytywać. Nie miała siły ani ochoty wysłuchiwać, że jak ona to może czytać i całego innego naśmiewania się.
— Zgubiłaś Valeriana? – rzuciła, odwrócona plecami do niej. – Tu go nie ma, więc możesz spadać i się odczepić.
W sumie, co więcej mogła jej zrobić? Nakablować chłopakom z paczki, że Alice jest jednak sentymentalna i, tfu!, gra na fortepianie? I co jej mogą zrobić? I tak już nie należała do tej grupy. I przepraszać nie zamierzała. Wiedziała, że jej granice zostały przekroczone. A że nikt o nie nigdy nie dbał, sama postanowiła ich pilnować.
I nawet taki skurwiel jak Alex nie będzie sobie z nich kpił.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Ktoś inny mógłby się obrazić na taką odpowiedź. W końcu były w jednej paczce, a jak się spotkały, to Alice od razu sugerowała, że przez przypadek. I jeszcze, że Fran kogoś zgubiła, jakby nigdy nie chodziła bez Valeriana. Fakt, spędzali ze sobą sporo czasu, ale kumplują się, są w jednym domu, chodzą na te same przedmioty, więc to chyba naturalne? Caldwell mogła to samo powiedzieć o dwójce piątoklasistów! A jeśli ich ilość godzin wspólnie spędzonych była mniejsza, to najwyraźniej nie lubili się tak bardzo... Albo też Alice nie pasowała aż tak do ich gangu, jakby się mogło wydawać. Bo gra na fortepianie? I to czegoś, co brzmiało jak muzyka klasyczna?!
Jednak co do obrażania, to Francis była od niego daleka i jedynie prychnęła na docinek. Złośliwości były przecież ich chlebem powszednim.
- Hiro też tutaj nie widzę, skoro już potrzebujemy męskiej obstawy. - Nie, żeby którakolwiek z nich jej potrzebowała... Każda z nich sama potrafiła spuścić innym niezłe lanie.
- A może nawet on nie wie o twoim małym sekrecie? - Położyła ogromny nacisk na przymiotnik, bo w jej oczach tajemnica ta wydawała się całkiem spora. Czuła się trochę jakby odkryła pamiętnik Alice i nawet zajrzała do środka. A w zasadzie bardziej jakby słuchała jak ktoś inny go czyta. - Bo mnie możesz nie lubić, ale Hiro na pewno będzie przykro, naprawdę wierzy, że się przyjaźnicie. - Zrobiła smutną minę dla dodania dramaturgii. Zaświtało jej w głowie, że być może nieco przesadziła, ale autorefleksja nie była jej mocną stroną, więc zignorowała tą myśl. Która zresztą pojawiła się tylko dlatego, że koniec końców przyszła tu z misją... Która chwilowo z wrażenia też umknęła jej uwadze.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Zacisnęła tylko mocniej wargi w wąską kreskę.
Nikt nie wiedział o jej małej tajemnicy, bo nie przypuszczała, że ktokolwiek z tego towarzystwa by to docenił.
Muzyka była dla niej bardzo ważna. Była ostatnią iskierką przypominającym o jej prawdziwym ja, zgniecionym i zdeptanym przez największe brudy tego świata. Była ucieczką, dzięki której przetrwała, azylem, w którym mogła się schronić – dzięki któremu mogła przeżyć, wypłakać się, wstać i pójść dalej. Już nie zliczyła, ile razy łzy kapały jej na klawisze. Lecz było w tym coś pięknego. Coś uwalniającego.
Żaden z tych patafianów od Alexa by tego nie docenił.
Skrzyżowała ramiona pod biustem, odwróciła się na stołku i rzuciła Fran dość wyzywające spojrzenie.
— Czego chcesz?
Brzmiała tak, jakby próbowała ją zaszantażować.
W rzeczy samej, Hiroshi również nie wiedział o jej sekrecie. Lubiła go, chyba najbardziej ze wszystkich, ale wciąż nie był jej przyjacielem. Osobą, która mogła się dowiedzieć i z którą chętnie by się tym podzieliła, był Tim. Ale jego tutaj nie było. A gdy Alice była w domu, musiała przechodzić przez dużo gorsze piekło, aby tylko nie pozwolić, by ten potwór w jakikolwiek sposób skrzywdził ostatnią osobę, dzięki której trzyma się jeszcze na tym padole łez.
On i muzyka. Ostatnie, co jej zostało. Ostatnie, dzięki czemu jeszcze nie przestała.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Wygięła usta w podkowę, jakby zrobiło się jej smutno na te słowa. W zasadzie w mniemaniu Francis były one trochę niesprawiedliwe. Czy brzmiała, jakby czegoś chciała? Przecież gdyby tak było, to powiedziałaby to wprost, może dodała jeszcze coś w stylu jeśli tego nie zrobisz, to pożałujesz. A tak zwyczajnie drażniła! Bo właśnie tym, drażnieniem, była cała wypowiedź Caldwell. Nie rozumiała więc reakcji Alice, nie dlaczego ta trzyma w tajemnicy swoją grę na fortepianie. Owszem, było to... zabawne i mogło posłużyć za podkładkę do wielu żartów, ale to wszystko. Nie przytrzasną jej przecież palców, żeby pozbawić możliwości dalszej gry, ani nie zrobią nic okrutnego.
- Czego chcę? W sumie to chcę zapalić. - Wyciągnęła papierosa i go podpaliła, nie przejmując się, że zaraz cała sala będzie w dymie, bo nie raczyła nawet podejść i otworzyć okna. Rozparła się za to znów na krześle. - No i jestem trochę ciekawa, jak to się stało, że ukrywasz przed nami taki talent. - Chyba talent, bo jak już zostało wspomniane, Gryfonce jedynie wydawało się, że to, co słyszała brzmi dobrze, ale jej możliwości porównawcze i ocena były znikome.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
McIntosh wywróciła nieco oczami na wypowiedzianą zachciankę starszej Gryfonki. Okej, miała gdzieś palenie, sama często sięgała po papierosy, ale nie w takich miejscach jak to. Być może dym za specjalnie nie mógł zaszkodzić instrumentowi, ale mógł go zdecydowanie zakopcić. Zacznie śmierdzieć niemiłosiernie. A tego się nie powinno robić.
Ale może zbyt emocjonalnie podchodziła do muzyki i całej jej otoczki.
Ale pomimo iż nic nie powiedziała, na kolejne słowa zachciało jej się śmiać. Nie rozważała nawet, czy Francis w tym momencie ironizuje, czy mówi poważnie – jakoś nie mogła przyjąć do świadomości, że ktokolwiek z jej znajomych odniósłby się do gry na fortepianie z uznaniem.
— Normalnie – odparła zamiast tego, śmiech w sobie także hamując. – Jakoś nikt nie wykazuje pasji do takiej muzyki, więc nikt o tym nie wie. Proste.
A poza tym, gra na fortepianie była zbyt osobistą sprawą dla Alice. Pewnie gdyby nie jej upór i potrzeba uciekania od świata, to by się z tym aż tak nie kryła.
zt wątek przedawniony
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
19.10.2020, poniedziałek ~18:00
Kiedy zmieniała ubrania po zajęciach by wydobyć się ze szkolnego mundurka poczuła jak bardzo jest zaniepokojona sytuacją dopiero gdy zdjęła spódnicę i uświadomiła sobie, że ściągnięcie elementu garderoby, który tak łatwy był do pokonania przez osobę o złych zamiarach, przyniósł jej ulgę. Zawisła więc wybierając strój. Musiała założyć coś, co przyniesie odrobinę spokoju. Coś pasującego do jej normalnego stylu ale dającego przeświadczenie, że ma na sobie ciężką do spenetrowania barierę.
Czarny kombinezon zapinany na ukryte pod zakładką z materiału guziki, co prawda z krótkimi nogawkami, jednak musiała założyć coś krótszego żeby usprawiedliwić buty na niziutkim obcasie. Dodatkowo wiązany był u frontu, dodając kolejną barierę.
Żadnych krawędzi za które można złapać i zdjąć ciuch jednym ruchem.
Tweedowa marynarka w delikatną biało-kremową kratę; typu oversize kryła większość walorów figury wciąż nie sprawiając, że figura wyglądała źle. Zostawiła pojedynczy guzik z przodu rozpięty.
Gdyby złapał za kołnierz będę ją mogła zrzucić i wciąż uciec.
Naszyjnik. Dość krótki sznurek perełek ze sporą zawieszką.
Krótki, mało miejsca żeby chwycić i zacząć dusić. Gdyby chwycić, perły nie wpiją się w szyję jak garota.
Złoty okrąg z okiem z perłowego kaboszonu, z wiszącą pojedynczą perłą, razy dwa - kolczyki z zapięciem typu sztyft. Najmniej solidne, najłatwiejsze do przypadkowego rozpięcia.
Rozepnie się zanim porwie płatek ucha.
Czarno-beżowe botki na niziutkim obcasie.
Łatwo w nich biegać.
Włosy zebrane w bananowy kok.
Gładki, nie wystający, trudny do pochwycenia.
Mała biała torebka z rączką z szerokich taśm lśniącego czarnego materiału związanych w kokardę. Nieszczególnie ważna dla ochrony.
Jak długo nie da się jej przewiesić na skoś klatki piersiowej.
Przeglądając się w lustrze Oriane oceniła, że wygląda jak ona, jak zawsze. A mimo wszystko fakt, że każdy element był przemyślany dla bezpieczeństwa, koił niepokój.
Idąc ku sali chóru przed czasem Ori wiedziała, że nie boi się Cama samego w sobie. Zwyczajnie sytuacja była zbyt podobna do przeżyć z przeszłości: spotkanie związane z magią bezróżdżkową, sam na sam ze starszym, niewiele starszym w tym przypadku ale wciąż - starszym, przedstawicielem płci przeciwnej.
Wtedy... Wtedy była mała. Kiedy Humbert Humbert zaczął ją sobie układać wciąż miała jedenaście lat.
Teraz była starsza. Dużo bardziej świadoma. Mogła się obronić. I, przede wszystkim, nie mogła pozwolić żeby przeszłość rzucała się cieniem na teraźniejszość w której wciąż chciała poznać tajniki bezróżdżkowej magii.
Specjalnie przyszła przed czasem. Musiała obejrzeć dokładnie salę. Powoli, skupiona, dwa razy obeszła przestrzeń notując w pamięci szczegóły: drogi ucieczki, kryjówki, potencjalna broń.
Usiadła w końcu przed pianinem z westchnieniem. Zrobiła wszystko co mogła by czuć się jak najspokojniej a mimo to niespokojna energia płynęła przez układ nerwowy. Obnażyła klawisze instrumentu. Co mogłaby zagrać, co by brzmiało jak niepokój pulsujący pod skórą? Oczywiście "Ondyna" Ravela. Grała, słuchając wyrażonej pianinem niespokojnej wody. Deszcz mieszający się z wartkim strumieniem.
Gdyby życie Oriane miało soundtrack z pewnością byłby on złożony w większości, jeśli nie po całości, z kompozycji Ravela.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 120
Camden zdążył usłyszeć już od Raphaela, że Oriane bywa chłodna, że była zdystansowana i był niemal pewien, że jego kolega wspominał też coś o snuciu przez nią teorii spiskowej, zdaje się, że przeciwko niej samej. Nijak nie spodziewał się jednak, co mogło dziać się w jej głowie przed spotkaniem. I chwała mu za to - gdyby tylko wiedział, bardzo możliwe, że do spotkania by nie doszło i to z jego winy. Jeżeli miało wiązać się z tak negatywnymi emocjami oraz wymagać aż tak dokładnego przygotowania się, to może jednak nie było tego warte?
A choć nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co faktycznie działo się w jej głowie, było parę momentów, podczas gdy jeszcze wymieniali się tylko listami, kiedy czuł się z całą interakcją nieco dziwnie. Po pierwsze, jego wychowanie sprawiało, że czuł, iż powinien zwracać się do niej inaczej - przynajmniej listownie. Z drugiej strony, nie pasowało mu to i zdecydował, że nie tylko nie podoba mu się taki sposób korespondencji oraz że może on automatycznie narzucać pewien dystans pomiędzy nimi. Potem ona, oczywiście, zaczęła zwracać się do niego w sposób, którego sam unikał, w związku z czym poczuł ukłucie pewnej niezręczności. Na szczęście nie był typem, która dawałaby podobnym uczuciom zwyciężyć i postanowił dalej robić swoje, na własnych zasadach.
Nie powstrzymała go też myśl o tym, że być może zwracanie się do niej w ten sposób oraz zapraszanie jej wieczorem do pustej, ciemnej sali na uboczu, nie brzmiało najlepiej. Nie widział w sobie wielkiego niebezpieczeństwa, toteż nie obawiał się, że Oriane mogłaby się go w jakiś sposób obawiać, ale czy aby na pewno żadna z tych wiadomości nie brzmiała tak, jakby chciał ją uwieść? W dodatku, bardzo świadomie i celowo, nie wspomniał ani słowem o tym, że sam posługuje się magią bezróżdżkową bez większych problemów. Rzecz jasna mogła wyczytać to gdzieś między wierszami, ale wolał pozostawić ją w niepewności. Z jakiegoś powodu czuł się dosyć komfortowo ze świadomością, że niemal nikt nie wiedział o tym, że w końcu udało mu się opanować tę umiejętność. Miał swoje powody, by chcieć się jej nauczyć i zdaje się, że właśnie dlatego zdecydował się zwrócić do nowej koleżanki. Skoro szukała do pomocy kogoś w ten sposób, najpewniej również miała swoje powody, a nie tylko nagłą zachciankę.
Podczas gdy Ślizgonka dokładnie przygotowywała się do spotkania, Camden dojadał kolację, rozmawiał ze znajomymi z domu, a dopiero pod koniec, niby mimowolnie i przypadkowo, przesunął wzrokiem po stole Slytherinu, aby ocenić, czy Oriane jeszcze przy nim siedziała. Gdy jej nie znalazł, spojrzał raz jeszcze, nim wreszcie wstał od własnego stołu, by wreszcie powoli ruszyć na spotkanie.
W drodze przemyślał, jak chciałby, aby potoczyła się ich rozmowa, ale nie przywiązywał się wcale do wyobrażonej wersji wydarzeń, wiedząc, że starczy jedna niespodziewana wypowiedź, by wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Jedynie ustalił sam ze sobą własne oczekiwania.
Jej grę usłyszał już na korytarzu, a choć pianino naturalnie pasowało mu do Oriane, przeszło mu przez myśl, że być może ktoś inny akurat dzisiaj i akurat o tej porze chciał skorzystać z tej samej sali, co oni. Zatrzymał się na krótki moment tuż przed drzwiami, by rozejrzeć się w obie strony, na wypadek, gdyby dziewczyna jednak również dopiero szła mu na spotkanie i mogliby jeszcze z łatwością się wycofać. Nie widział nikogo, nie słyszał też żadnych kroków, a więc powoli otworzył drzwi, aby wślizgnąć się do środka, nie przeszkadzając pianiście, który z pewnością włożył dotąd wiele pracy we własną grę.
Pianista na szczęście okazał się pianistką i rzeczywiście była to Ślizgonka, której się spodziewał. Nie był tylko pewien, czy powinien odczekać, aż dokończy, czy raczej dać jej znać o swojej obecności. Czy grała dla zabicia czasu, czy raczej ważnym byłoby dla niej dograć utwór do końca?
Postanowił się nie odzywać, aby nie lekceważyć w żaden sposób jej gry. Odchrząknięcie również nie brzmiałoby dobrze - zupełnie jakby się niecierpliwił, a w rzeczywistości nigdzie mu się nie spieszyło. Zdecydował się więc jedynie podejść bliżej, nie starając się przy tym stąpać zbyt ostrożnie, aby mogła usłyszeć jego kroki.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Gdyby wiedziała co Camden o niej usłyszał... Nie zrobiłaby nic innego. Ufała, że ludzie potrafią wyrobić sobie własną opinię o ile tylko podchodzą do świata z wystarczającą otwartością by nie wierzyć słowom innych ludzi jedynie dlatego, że zostały wypowiedziane. Skoro Camden się pojawił znaczyło to, że jest przynajmniej na tyle elastyczny, by chcieć samemu się przekonać o co w tym wszystkim chodzi.
To Oriane wystarczało w zupełności by nie żałować zgody na spotkanie.
Ich listowna wymiana powiedziała jej za to parę rzeczy na temat pokolacyjnego towarzysza. Otóż zdawał się lubić swobodę w swoim języku - czego oczywiście nie miała mu za złe ani nie uważała za gorsze, ot po prostu była to między nimi różnica - oraz nie powiedział wszystkiego. Zbyt ogólnikowo określił tę swoją wiedzę na temat magii bezróżdżkowej. Czyżby był sam praktykantem i może nawet chciał jej pomóc takowym zostać? Czy może miał jakiegoś nauczyciela, co nie lubił się zdradzać, zanim potencjalni nowi uczniowie nie zostali zawetowani?
Oczywiście wolałaby pierwszą opcję. Wycięcie dodatkowych ludzi w temacie tak blisko związanym z traumą brzmiało doprawdy doskonale.
Całe te jej malutkie sto pięćdziesiąt siedem centymetrów na czterdzieści osiem kilo było spięte i wyczulone, jak gdyby układ nerwowy przebił się przez skórę by z łatwością wyczuć najdrobniejszy nawet ruch. Być może wyczekiwanie było gorsze niż samo spotkanie - przynajmniej z perspektywy osoby czekającej.
I przez te wyczulone zmysły poczuła otwierające się drzwi: czy był to zasłyszany cichy dźwięk, co kompletnie nie wpasowywał się w pianinową kompozycję, wydany przez drzwi bądź kroki, czy może zmiana w cyrkulacji powietrza spowodowana drzwi otwarciem? Ciężko stwierdzić.
Jedyne co dało się stwierdzić to fakt omskniętego palca, co trafił na zły klawisz, w nerwowej odpowiedzi na tenże dźwięk.
Była to jednakże jedyna oznaka nerwów jaką Oriane dała po sobie poznać - nie dałaby po sobie poznać nic gdyby posiadała absolutną władzę nad reakcjami własnego organizmu. Ale wiadomo, dośrodkowy układ nerwowy, odśrodkowy układ nerwowy, blabla, słowem: czasem reagujesz zanim mózg zrozumie, że jakaś reakcja jest wymagana.
Przestała grać i zamknąwszy klapę przysłaniającą klawisze obejrzała się ponad ramieniem; w końcu nowoprzybyła osoba mogła, teoretycznie, nie być Camdenem.
Ale była Camdenem.
Oriane posłała mu przyjazny uśmiech, podniosła się ze stołka.
- Bonsoir!- przywitała się francuską wersją "Dobry wieczór!". Zbliżyła parę kroków, spotykając chłopaka około wpół drogi pomiędzy drzwiami a pianinem. Może odrobinę bliżej pianina niż drzwi, w końcu Cam miał head start. -Jestem niezmiernie wdzięczna, że znalazłeś dla mnie czas na tak krótką notę. - oczywiście, że podziękowała, duuuh.
Wyciągnęła w jego kierunku rękę pod tym perfekcyjnym kątem, który pozwalał mężczyźnie zdecydować, czy pocałować. Według savoir vivre nie powinien całować, nie całuje się dłoni w pomieszczeniach. Oriane tego zdecydowanie nie oczekiwała. Zasadniczo ten konkretny kąt wyglądał na pełen gracji a Oriane zawsze musiała mieć grację. Po prostu tak się nauczyła, przyzwyczaiła, tygrys pasków nie zmienia.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 120
Widywał ją czasem na korytarzu, czy w Wielkiej Sali, ale to nie to samo, co ponownie stanąć z kimś w twarzą w twarz. Odkąd ostatni raz widział się z Oriane zdążył zapomnieć, że wszystko, co z nią związane biło wręcz po oczach i krzyczało, że nie była stąd. Z jednej strony mógł być to spory komplement, jednak wszystko zależało od interpretacji, a Camden i tak nie zamierzał jej tego mówić. Z pewnością nie tylko ktoś próbował ją oświecić, ale ona sama musiała wiedzieć.
Odwzajemnił uśmiech i choć to właśnie jej przywitanie - i może trochę strój - przypomniało mu, że w pewnym sensie odstawała od większości uczniów w Hogwarcie, wcale nie chciał okazać tego w żaden sposób. Mimowolnie tylko zmierzył ją wzrokiem, jednak trwało to ledwie sekundę. Ani nie zamierzał oceniać jej wyglądu, ani nie był dla niego najbardziej interesujący, szczególnie w tym momencie.
Być może podczas innego rodzaju spotkania zastanawiałby się, jak powinien ją przywitać, jednak tutaj byli jedynie uczniami Hogwartu. Podszedł, aby uścisnąć jej dłoń.
- Brzmiało, jakby zależało ci na czasie. Zakładam, że masz swoje powody.
Nie chciał pytać o nie wprost, ale podobna sugestia zdawałą mu się wystarczająco taktowna. Naturalnie ciekawiło go, skąd zainteresowanie magią bezróżdżkową. Czy była to nagła zachcianka, czy podobnie jak on, miała swoje powody?
Zawahał się chwilę, przyglądając się jej.
- Widzisz, niekoniecznie chciałem rozpowszechniać takie informacje listownie... Wolałbym, żeby ludzie nie dowiedzieli się zaraz, że zdążyłem opanować magię bezróżdżkową.
Zaraz wzruszył nieznacznie ramionami na znak, że nie kryło się za tym wiele więcej. Miał swoje powody, przez które taka stan rzeczy zdawał mu się dużo bardziej dogodny. Oriane z kolei zdawała się godna zaufania, ale nie mógłby powiedzieć, że nie brał teraz pod uwagę opcji, w której wygaduje się jednej osobie jednego dnia, a następnego dnia pół Hogwartu po prostu wie. Niedogodność, na którą był gotowy.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Och, Oriane była perfekcyjnie świadoma, że się różni. Wyróżnia wręcz. Od dziecka była świadoma swojej różności. Nie o traumę nawet chodzi; idzie o fakt trzech ćwierci kodu genetycznego z jakiego była zbudowana będących pochodzenia wilowatego i idzie o krew Tudorów Angielskich płynącą przez żyły. Nawet gdy rozmówca nie był zainteresowany nietrudno byłoby dostrzec, że jej włosy są jakby odrobinę lżejsze niż włosy być powinny, i że jej skóra jest nadzwyczajnie gładka.
Nie wstydziła się nigdy swoich inności. Zapewne w tej akceptacji pomogło obserwowanie dwóch czystokrwistych wil: jak radziły sobie ze światem, co nie uważał ich za godne posiadania różdżek, jak wysoko nosiły głowy gdy po kątach przyjęcia szeptało się, że są niewiele lepsze od zwierząt i dlaczego, na Merlina, mają je traktować jak równe sobie stworzenia? Nawet jeżeli po śmierci babki Yvaine pozostała jej tylko jedna wila do obserwowania - wciąż miała jakiś wzorzec bezwstydnej autentyczności. Dużo cichszy, bardziej skłonny do kompromisu lub przemilczenia. Przynajmniej jak na wilę.
I nie oszukujmy się: nawet gdyby nie Orianowa wilowatość wychowanie szlacheckie załatwiałoby sprawę, jeżeli o inności chodzi.
Jedyne uniwersum w którym by się nie różniła to takie, gdzie byłaby fundamentalnie inną osobą. Oznaczałoby to równocześnie że nie byłaby już tą samą Ori, co sprowadza nas w okolice filozofii oraz dyskusji na temat ludzkiej egzystencji, jestestwa oraz bytu jako takiego. O ile są to tematy niezwykle ciekawe, o tyle nie dla żywiołowej dyskusji o egzystencjalizmie ta dwójka się zdecydowała spotkać, nieprawdaż?
- Mais oui, owszem - zgodziła się jedynie na jego słowa o czasie i powodach.
Oczywiście, że wyłapała tę subtelność sugerującą zainteresowanie powodami. Nie znaczyło to jednakże, że musiała się zaraz zacząć wynurzać a spowiadać.
Być może Cam nie wychodził, jak Oriane, z założenia że pobudki do chęci nauki umiejętności nie mają większego znaczenia jak długo uczeń aktualnie przykłada się do roboty. Póki nie marnujesz cudzego czasu możesz uczyć się czegoś dla samego widzimisię.
Gdyby się jej chęci nauki głębiej przyjrzeć było to nie tylko widzimisię, ale widzimisię bodaj ośmioletniego dziecka, co uważa, że rzucanie kul ognia bez różdżki jest takie cool po obserwowaniu wil w rodzinie. Potem widzimisię dziesięcio-, jedenasto- i dwunastolatki, co pomogło znaleźć się w łapach oprawcy. I może jej chęć nauki zdobyła nieco racjonalnych powodów na przestrzeni lat, jak na przykład niechęć pozostania kompletnie bezbronną, to u podstaw wciąż było to ośmioletnie dziecko cierpiące na efekt wow.
Spoważniała nieco, kiedy tylko potwierdziło się podejrzenie zatajania informacji. Nie, nie była to powaga wymagająca krwi za zniewagę. Była to powaga uważna, skupiona na rozumieniu.
Umiał to, czego się chciała nauczyć. Doskonale. Skinęła głową na znak, że przyswoiła informację.
- Nie dowiedzą się ode mnie, to mogę przysiąc. - Uniosła lewą rękę i małym palcem narysowała "x" nad sercem dla podkreślenia swoich słów.
Jej własny brat dotąd nie wiedział co przeżyła. Tak więc, choćby po tym przykładzie, można by powiedzieć że potrafiła dotrzymać sekretu.
- W związku z tą informacją i samym faktem tego - płynnym, eleganckim ruchem zrobiła drobny gest, jak półkole zatoczone samymi palcami od niej ku Camdenowi - spotkania, wnioskuję, że jesteś przynajmniej skłonny mnie uczyć, mam rację?
Trzeba było w końcu postawić przysłowiową kawę na ławę.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 120
Nie poznał w takim razie powodów, jednak nie wierzył, by Oriane nie wyczuła sugestii. Na szczęście, wbrew swojej ciekawości, Camden miał wystarczająco dużo taktu, aby nie dopytywać. Mógłby nawet próbować wykorzystać tu swoją przewagę, skoro to właśnie ona potrzebowała czegoś od niego, a nie na odwrót, ale nie był tym typem osoby. Nie miał zamiaru stawiać jej jakichkolwiek warunków. Wiedział jedynie, że wycofa się ze wszystkiego, jeśli tylko poczuje, że coś w tej relacji, lub samej Ślizgonce jest nie tak. Wystarczyłby jakikolwiek niepokojący sygnał... Którego do tej pory nie otrzymał.
Ostatecznie zdecydował się pokiwać głową ze zrozumieniem.
A choć zdecydował się jej pomóc, skontaktował się z nią całkowicie dobrowolnie oraz przystał na spotkanie, nie zdążył zaufać jej jeszcze w pełni. Chciał wierzyć, że uszanuje jego prośbę i faktycznie nie wygada się przy pierwszej możliwej okazji byle komu, ale liczył się też z potencjalnymi konsekwencjami. Zastanawiał się nawet, czy zatajanie tej informacji przed innymi nie było niemądre, niewygodne zwyczajnie pozbawione sensu. Może dlatego był gotów powierzyć tę tajemnicę w czyichś rękach?
Jednak musiał przyznać, że jej obietnica, wraz z gestem, była dla niego przekonująca.
- Jestem skłonny spróbować. - odparł wzruszając ramionami. - Nie jestem pewien, czy byłbym dobrym nauczycielem, ale zdaje się, że nie masz też wielkiego wyboru. Nie zaszkodzi spróbować.
Może nie robił sobie w tym momencie najlepszej reklamy, ale stawiał na szczerość. Szczerze sądził, że dadzą sobie radę, ale od razu rozważał wszelkie możliwe scenariusze - w tym również taki, w którym nie dogadują się, a jego własne tłumaczenia zwyczajnie nie trafiają do Oriane. Tak po prostu, z niczyjej winy.
- Próbowałaś już kiedyś się uczyć, albo dowiedzieć się czegoś? Nawet na własną rękę?
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Pokiwała głową na Camdenową szczerość. Doceniała takie odświeżające, krytyczne spojrzenie na samego siebie.
- Nic więcej poza spróbowaniem nie wymagam - odparła z równą szczerością.
Bo jak mogłaby? Rozpuściła wici pośród uczniów. Żaden nie miał za pasem nauczycielskiego doświadczenia. Biorąc pod uwagę co się stało ostatnim razem, gdy ktoś z podobnym doświadczeniem miał ją sobie regularnie sam na sam? Zdecydowanie wolała niezdarne pierwsze próby nauczania, indywidualne docieranie się komunikacji tłumaczącego i odbiorcy. I, oczywista, nie będzie zła jeśli nic z tego nie wyjdzie.
Celując w ucznia-nauczyciela wzięła przecież pod uwagę, że nawet jeśli znajdzie nauczyciela, rzecz ciągle może spalić na panewce.
Och, ale nikt jej nie zabraniał starać się ze wszystkich sił by efekt był ten oczekiwany, nie rozczarowujący. Zamierzała się przyłożyć do pracy jak gdyby zależały od tego jej jestestwo oraz reputacja.
Potem... Potem padły pytania. Dwa. Niewinne.
Nie zastygła jak jelonek nagle uderzony światłem reflektora, nie uciekła też jak nieśmiałek.
Głównie dlatego, że zdarzały się już w jej życiu pytania na temat czasów około-Humbertowych. Najbardziej konfundujące były te czasom równoległe, padające od koleżanek: "Co robiliście?", "Już się nauczyłaś?". Nie powie im przecież, że siedziała na krześle, bo za niska była na klęczenie, przed nauczycielem o rozpiętym rozporku.
Następne były łatwiejsze. Z przestrzenią lat coraz łatwiejsze. Nie dlatego, że wspomnienia bledły. Powodem bardziej był fakt, że nauczyła się traktować odpowiedzi jak małą zagadkę: jak i co wyciąć z prawdy, pominąć zupełnie, żeby wciąż właściwie mówić prawdę ale nic złego nie zdradzić?
Taki tam mechanizm obronny.
- Mais oui - skinęła głową. - Drugi semestr pierwszej klasy i pierwszy semestr drugiej, na prywatnych korepetycjach. Nauczyciel odszedł ze stanowiska. Niedługo potem w rodzinie wydarzyła się śmierć. Zrządzeniem losu nie miałam szansy kontynuować - podała najbardziej bliską prawdy wersję omijającą parę szczegółów, których w danej sytuacji nawet nie można by określić fundamentalnymi. Uśmiechnęła się za to lekko. Tak dla podkreślenia następnych słów, jak dla odwrócenia uwagi rozmówcy od mocno streszczonych wydarzeń. - Chęć jednak pozostała. Hogwart oferuje nieco mniej zajęć, tak więc w końcu znalazłam czas. I potencjalnego nauczyciela, zdaje się - skinęła głową ku Camowi, w geście sugerującym, że to o nim mowa. Tak na wypadek jakby jeszcze do słowa "nauczyciel" nie przywykł.
Cóż. Poza czasem odnalazła też odwagę w samej sobie żeby zmierzyć się z dziedziną będącą dość kluczowym elementem wiodącym do traumy. Ale tego mówić nie powinna i, przede wszystkim, nie chciała.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 120
Camden miał do samego siebie niemal dystans. Potrafił dostrzec swoje zalety, ale też wady. Wiadomo, że nie był w stanie być w tym temacie całkowicie obiektywny, ale starał się zachować balans pomiędzy samokrytyką a pewnością siebie. Wiedział więc, że magia bezróżdżkowa nie stanowiła dla niego problemu, jak również że było to pewne osiągnięcie, które być może nie było dla innych nieosiągalne, ale z pewnością wielu osobom nie chciałoby się włożyć w to tyle pracy... Tak, zdecydowanie był z siebie dumny. Umiejętność była niezwykle praktyczna, a zadowoliła też jego wewnętrzne dziecko, któremu również się to marzyło. Cam wiedział też, że nigdy nie uczył nikogo niczego równie wymagającego. Być może parę razy w życiu omawiał z kimś jakiś dział z podręcznika, który zdawał mu się prostszy niż kolegom, może nawet zwrócił komuś uwagę, że jego ruch różdżką był niewłaściwy, ale nic wiecej. Dlatego też nie mógł nie powiedzieć tego Oriane - nie chciałby, żeby ewentualnie bardzo się zawiodła.
Skinął głową, ciesząc się, że zrozumiała.
Gdyby Camden tylko wiedział, w jakim kierunku mogłaby podążyć całkowicie szczera odpowiedź na jego pytania, z pewnością nawet nie odważyłby się ich zadać. Sądził jednak, że pyta o coś wywołującego niewiele więcej emocji, niż rozmowa o bieżącej pogodzie, absolutnie nie spodziewając się groźnego huraganu wspomnień Oriane.
Na szczęście nie miał nawet szans wyczuć, że coś mogłoby być nie tak. Zachowywała się naturalnie, a gdyby tylko Cam zwrócił uwagę na jakikolwiek grymas, czy zawahanie, pewnie i tak uznałby, że to kwestia rozmowy z prawie-nieznajomym.
- To dosyć wcześnie, ale też nie tak krótko. To znaczy, ja też interesowałem się tym tematem od... Może końca pierwszego roku... Z tym, że wpadłem na świetny pomysł uczenia się samodzielnie. I jeszcze lepszy pomysł podzielenia się tym z innymi. - uśmiechnął się lekko i przewrócił oczami. - Ale pamiętasz coś jeszcze z tych korepetycji?
Czuł się już zobowiązany do ustalenia, na czym stoją oraz znalezienia wspólnego języka. Faktycznie zdążył poczuć się jej nowym nauczycielem, choć na dziś z pewnością mieli ograniczyć się jedynie do rozmowy o tym, jak sprawy się mają oraz jak miały wyglądać w kolejnych dniach, a zapewne nawet tygodniach, czy miesiącach.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Stwierdzić, że była pod wrażeniem, że czarodziej w tak młodym wieku zdołał samodzielnie nauczyć się magii bezróżdżkowej byłoby niedopowiedzeniem; szczerze uważała to za nie lada osiągnięcie.
- Niesamowite, prawdziwie - skomentowała osiągnięcie Camdena z nutą podziwu w głosie. Nie chciała mu pozwolić tak po prostu przesunąć ponad tematem jak gdyby był niczym wielkim.
Bo był wielki. I Oriane lubiła sprawiać, że ktoś poczuł się zauważony i doceniony.
Może i miała paranoję, może i była głową kultu jednostki w poprzedniej szkole, ale ten jej kult zawsze był względnie łagodny - ignorowanie zamiast wdeptywania w ziemię lub głębiej. Póki nowy w życiu człowiek nie robił nic podejrzanego lub złego wręcz wciąż podchodziła do niego ostrożnie acz z szczerą chęcią podbudowania, sprawienia, by czuł się jak najlepiej. Nie robiła tego poprzez puste słowa a poprzez zauważanie i komplementowanie rzeczy osiągniętych samodzielnie.
Bo przyjemniejsza jest pochwała dotycząca ładnie zrobionej fryzury niż zwykłe stwierdzenie, że ma się ładne włosy.
Zastanowiła się przez chwilę. Jak ominąć fakt, że z korepetycji pamiętała seksualną przemoc, nie ich przedmiot? Dekoncentracja! Rozproszenie!
Ściągnęła nieco usta. O ile wiedziała, że może to być zinterpretowane jako rozczarowanie na przerwanie nauki bądź, bardziej prawdopodobnie: jako reakcja na cięższe rodzinne czasy jakie zamierzała w ramach dystrakcji przywołać, o tyle ta minka była bardziej znakiem niezadowolenia z samej siebie. Bo te cięższe rodzinne czasy były o dość ładny okres czasu oddalone od korepetycji i każdy, kto bardziej by się zainteresował chronologią Boleynów mógłby zauważyć, że nie była w swoich słowach tak całkiem prawdomówna.
- Niestety niewiele; tamten okres był dość burzliwy, częściowo przez fakt, że śmierć w rodzinie przydarzyła się żonie dziadka. Dostała zawału serca kłócąc się z jego siostrą - zrobiła minę zdającą się dodatkowo mówić: "Rozumiesz, to nie najłatwiejsza rzecz dla całej rodziny.". - Tak więc wyszło, że problemy zakorzeniły się w pamięci głębiej niż nauki. - Wzruszyła nonszalancko jednym ramieniem, w geście co sam sobą zdawał się emanować energią "jest jak jest". Zaraz uśmiechnęła się na nowo, wciąż przyjaźnie. - Teraz jednak nie mam żadnych podobnych dystrakcji w życiu i jestem gotowa, i chętna, poświęcić nauce pełnię swojej uwagi. - Zapewniła pełna nadziei, że nie zniechęciła do siebie potencjalnego nauczyciela teraz, kiedy już go znalazła.
Małym palcem, z tymi słowy na ustach, zaznaczyła mały "x" nad sercem w geście przysięgi.
Bo była wystarczająco zmotywowana i gotowa do pracy, by czuć się komfortowo z przysięganiem. Nie pomyślała chyba nawet, że może to być odczytane jako nadmiernie teatralne.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
|