01-07-2025, 10:07 PM
Przedsionek skrzydła szpitalnego

Przedsionek skrzydła szpitalnego
|
01-07-2025, 10:07 PM
Przedsionek skrzydła szpitalnego ![]()
01-07-2025, 11:04 PM
Plotki rozchodzą się szybko. Zaczęło się tak naprawdę z samego rana. Zosia, jako osoba, która nie ma szczególnie wielkiego grona znajomych, podczas śniadania zawsze świdruje wzrokiem całą salę, żeby wypatrzyć ten tabun znanych jej osób - liczący trzy, a ostatnio nawet cztery sztuki. Z czego jedna najczęściej siedzi w jej bliskiej odległości, więc nie musi za bardzo szukać. Mimo to, gdy nie zauważyła Oriane na śniadaniu - a ją zawsze da się zauważyć - nie pomyślała o tym za wiele. Może odpuściła śniadanie, może źle się poczuła - zdarzają się różne sytuacje. Nieciekawie zaczęło się robić dopiero, gdy przyszedł Pascal - i tak naprawdę nie miał nawet czasu usiąść, bo zaraz podszedł do niego opiekun jego domu. Coś mu powiedział - chyba zrobił jakąś minę, której z daleka aż tak dobrze Zośka nie widziała - po czym młody gryfon szybko wyszedł z sali. Jedynie bransoletka przyjaźni, którą z nim dzieliła, dała jej jakąkolwiek wskazówkę - wskazywała bowiem kolor szary. Strach? Czemu strach? Później, przez kolejne lekcje, Pascala nie było, a szepty współuczniów zaczęły do niej docierać. Czy zwróciła uwagę na brak dwóch dziewczyn z jej domu przy śniadaniu? Niezbyt - nawet biorąc pod uwagę, że jedna z nich była prefektem. W końcu z żadną z nich się nie przyjaźniła, a jak zostało wspomniane wcześniej - sytuacje losowe się zdarzają. Dopiero gdzieś w okolicach czwartej lekcji znała już na tyle zasłyszanych plotek, by połączyć wszystko w całość - znów znaleziono lewitujące ciała uczniów, i tym razem jednym z nich była Oriane. Gdyby Pascal zwracał przez ten czas uwagę na kawałek rzemyka ze śmiesznym kamieniem od Zośki, pewnie też zauważyłby kolor szarawy - bo najbliżej temu było do tego, co czuła Zośka. Kolejne osoby, z tamtych tylko jedna się wybudziła, a teraz jedną z ofiar jest Oriane. Trauma bonding nad Boginem jednak robi swoje. Do tego to siostra Pascala, więc mimo że nie miały zbyt wielu okazji do poznania się, Zosia szczerze się o nią martwiła. Może też dlatego, że znów coś się dzieje w tej cholernej szkole - ledwo podniosła się po "fantastycznej" nocy halloweenowej, a znów musi się martwić. Tym razem o to, że coś podwiesza uczniów pod sufitem. Nic dziwnego, że nikt jeszcze nie naprawił porządnie tej spadającej z sufitu makiety planety z Zakątka Astronomów - z tego wszystkiego dostanie globusem w łeb jest najnormalniejsze! Teraz, gdy już wdrapała się do skrzydła szpitalnego po całej masie schodów, zauważyła, że drzwi - a tak naprawdę wielki łuk, bo tu nigdy drzwi nie było - został zasłonięty, z powieszoną informacją o zakazie wejścia. To wcale nie pomogło. Usiadła więc zrezygnowana na krawędzi fontanny - może ktoś będzie przechodził. Może dowie się czegokolwiek.
02-07-2025, 06:27 PM
Był w nowej szkole, w nowym kraju, a nawet na innym kontynencie od ponad dwóch miesięcy i dalej czuł się trochę zagubiony, ale jednocześnie podekscytowany. Odkrywanie czegoś nowego zawsze go intrygowało. Odrobił już większość różnicy programowej, która wcale nie była aż taka duża, a nawet poznał kilka ciekawych osób. Niestety nie miał czasu zbytnio na... własne śledztwo w murach tego zamku. Bardzo chciałby przewertować wszelakie książki w bibliotece, głównie te o tematyce czarodziejskich rodzin, ale także chciałby się dostać do działu ksiąg zakazanych. Było to dla niego dziwne, że w bibliotece znajdował się taki dział i wszyscy o tym wiedzieli. Wyglądało to tak, jakby kadra nauczycielska sama zachęcała uczniów do myszkowania w tym "zakazanym" miejscu.
Ten dzień zaczął się trochę inaczej niż wszystkie inne. Silas dostrzegł dziwne spojrzenia innych uczniów, wychwycił ciche rozmowy za jego plecami, przez co zaczynał się niepokoić. Podobna sytuacja spotkała go za dziecka w sierocińcu, gdy wyszło na jaw, że był wężousty. Od razu odrzucił tą myśl, ponieważ bardzo dobrze się z tym ukrywał. Nikt nie powinien o tym wiedzieć, więc musiało chodzić o coś innego. Dopiero później, podczas zajęć dostrzegł, że brakuje jego przybranej siostry Oriany. Na początku nie chciał wyjść na natrętnego więc za bardzo nie drążył tego tematu, ale przeczucie mu podpowiadało, że coś niedobrego się stało. Po popołudniowych zajęciach, któryś z nauczycieli ewidentnie przypomniał sobie, że Silas był przybranym bratem Oriany i opowiedział mu o tym, że została znaleziona nieprzytomna, wisząca pod sufitem w jednej z łazienek. Ta informacja go szokowała i zaniepokoiła. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta szkoła była tak niebezpieczna. W Ilvermorny nie raz dochodziło do wypadków, ale raczej było to spowodowane głupotą uczniów, a tutaj dochodziło do tajemniczych ataków. Co to wszystko mogło znaczyć? Jak tylko znalazł chwilę wolnego postanowił odwiedzić Orienę w skrzydle szpitalnym, kilka razy gubiąc się przy tym w poszukiwaniu odpowiedniej drogi. Wypytywał napotkanych uczniów, którzy raz mówili dobrze, a raz sami nie wiedzieli gdzie takowe miejsce się znajduje. Udało mu się dojść do przedsionka, który w teorii powinien prowadzić do odpowiedniego miejsca. Jedyne co tam było to fontanna, łuk z notatką o zakazie wejścia i jasnowłosa uczennica. Po jej stroju rozpoznał, że była z domu Ravenclaw. - Przepraszam. - zaczął do niej mówić podchodząc bliżej. - Wiesz może dlaczego nie można wejść do skrzydła szpitalnego? - zapytał się szczerze, z wyczuwalnym, amerykańskim akcentem. Niby amerykański i angielski to ten sam język, ale nie raz miał problem ze zrozumieniem niektórych uczniów. Przez chwile przyglądał się uczennicy mając ogromne wrażenie, że już ją gdzieś widział, gdzieś o niej już słyszał. Wertował odmęty swojej pamięci, aż w końcu zaświeciła mu nad głową przysłowiowa świeczka. - Jesteś Sophia, prawda? - zapytał, baaardzo mocno amerykanizując jej Polskie imię. Nie zrobił tego specjalnie, był po prostu typowym przedstawicielem Hamburgolandu. Skojarzył, że ona także przeniosła się do Hogwartu w tym roku, a także kręciła się w okolicy jego przyrodniego brata.
02-07-2025, 07:09 PM
Akcent?
Dla kogoś, kto swoją przygodę z językiem angielskim zaczął zaledwie kilka miesięcy przed przyjazdem tutaj, każda wersja tego języka była jak krzyżówka z domieszką sudoku. Tu coś zna, tu coś dopowie, bo wynika z kontekstu - ale zawsze z lekką nutą niepewności. Tym bardziej, że angielski angielskiemu nierówny. Natomiast fakt, że jego akcent wydawał się odrobinę prostszy do zrozumienia, kazał jej przypuszczać, że nie pochodzi z Wielkiej Brytanii. God bless, jak to mówią - Zośka przyjęła to jako częściowe ułatwienie od losu. Dzięki temu łatwiej było jej odpowiedzieć na jego pytanie. Jej własny akcent był twardszy, szorstki, z wyraźną naleciałością szeleszczących sylab i twardego, drgającego „r”. - Uh, niestety nie. Liczę, że może ktoś zaraz wyjdzie i coś powiedzą. Miała teorię. Bo to Zośka - ona zawsze miała jakieś teorie. Myśli więcej, niż potrzeba, a to zazwyczaj przysparza kłopotów. Prawdopodobnie, skoro znaleziono nowych uczniów w dość… nietypowych okolicznościach, to może ktoś ich teraz bada? Może to jakaś forma kwarantanny? A jeśli wydarzyło się to już po raz drugi, to może nauczyciele nie wykluczają choroby zakaźnej? On jej się przyglądał. Ona jemu też, bo - bądźmy szczerzy - w tej roboczo nazwanej „sali” nie było zbyt wielu alternatyw do obserwowania. Prawdopodobnie ich wewnętrzne trybiki ruszyły w tym samym momencie. Przypadek? Niekoniecznie. W końcu grupa uczniów, która w tym roku przystąpiła do ceremonii Tiary Przydziału z kilkuletnim opóźnieniem, była naprawdę niewielka. Więc, chcąc nie chcąc, zdążyli się jakoś z twarzy kojarzyć - choćby z samego czekania na wyrok gadającej czapki. Słowo „kojarzenie” to też może i za dużo powiedziane. Zośka nie zamieniła z tym chłopakiem ani słowa przez cały swój dotychczasowy pobyt w Hogwarcie. Po prostu wiedziała, że istnieje. Nic ponad to. Więc skąd wiedział, jak ma na imię? - ...uhhh, tak? - odpowiedziała ostrożnie, wciąż lekko zaskoczona. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś ją kojarzył, ale zazwyczaj ograniczali się do „ta nowa”. Standardowo, w jej głowie zaraz zaczęły kiełkować natrętne myśli. Ktoś o niej gada? Gazeta znowu coś napisała? Wpakowała się w coś, nawet o tym nie wiedząc? Ale, na szczęście, miała teraz inne rzeczy na głowie. Na przykład to, że przyszło jej być uczennicą brytyjskiej szkoły magii w dziwnych czasach. I jeszcze jedno: nie mogła się zbytnio zamyślić, bo się zawiesi, zapomni odpowiedzieć i wyjdzie na debila. Zamrugała kilka razy, jakby próbowała przegonić z głowy bezsensowny ciąg myśli. Potem, nieco niepewnie, zaczęła: - Ty... też jesteś nowy, no nie?
03-07-2025, 06:24 PM
Słysząc jej akcent Silas od razu rozpoznał, że dziewczyna nie pochodziła z Wielkiej Brytanii, a także angielski nie był jej pierwotnym językiem. Niestety jak na typowego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych, całkowicie nie rozpoznawał skąd pochodziła. Był w tym przypadku ignorantem, lecz nie z własnej winy. Wcześniej nie miał styczności z kimś, kto mówił inaczej i nawet nie czuł potrzeby aby się tego uczyć, bo zawsze mógł się dogadać po angielsku. Być może to się zmieni, bo w końcu jest trzy i pół tysiąca mil od swojego kraju.
- Hm... rozumiem. - odpowiedział krótko, ponieważ zrozumiał, że dziewczyna także czeka na jakieś wyjaśnienia. Silas nie był typem człowieka, który w takich sytuacjach by się uniósł honorem i zrobiłby burdę, ponieważ chciał się dowiedzieć co się stało. Był spokojny i cierpliwy, ponieważ wiedział, że krzykiem nic nie osiągnie, a wręcz przeciwnie. Takie podejście mogłoby tylko zaszkodzić całemu procesowi. Silas mniej więcej kojarzył uczniów, którzy byli "nowi" w tej szkole, chociaż tutaj skojarzył imię co twarzy tylko i wyłącznie z gazetki szkolnej, która miała kontakt z jego młodszym, przyszywanym bratem. Na szczęście Silas okazał się na tyle mało interesującą osobą, że nie został wymieniony jako jeden z przeniesionych uczniów. Nie zależało mu na rozgłosie, wręcz przeciwnie. Bał się być w centrum uwagi, bo ktoś mógłby odkryć jego wężoustość, zwłaszcza że ponad dwadzieścia lat temu czarnoksiężnik z tą umiejętnością terroryzował całą, brytyjską społecznością. Silas był pragmatykiem i wolał nie ryzykować, że przez ten pryzmat będą na niego spoglądać. - Tak, też jestem nowy. Silas Silvershade, miło mi poznać. - powiedział z lekkim uśmiechem i wyciągnął w kierunku dziewczynę rękę do uściśnięcia. Gest ten był szeroko stosowany w Stanach, więc przyniósł to ze sobą. Nie znał się za bardzo na brytyjskim savoir-vivre więc wolał nie udawać kogoś kim nie był. Zawsze też przedstawiał się pełnym imieniem i nazwiskiem, a był na to prosty powód, może kiedyś natrafi na kogoś kto będzie znał jego nazwisko i to pomoże mu ze znalezieniem własnych korzeni. Akurat wątpił w to mocno, ale warto było próbować. Jako, że razem teraz wyczekiwali na otwarcie skrzydła szpitalnego Silas postanowił dosiąść się do dziewczyny na boku fontanny. Był od niej wyższy co mogłoby być ciekawym obrazkiem dla stereotypowych osób, którzy widzieliby tylko dominacje wyższości Slytherinu nad Ravenclawem. - Więc... - zaczął niepewnie. - Masz jakiś uraz, że czekasz na otwarcie skrzydła szpitalnego, czy masz tam kogoś ważnego? - zapytał się chcąc jakoś wywołać rozmowę. Milczenie w ciasnym pomieszczeniu mogłoby być bardziej krępujące w absolutnej ciszy.
03-07-2025, 07:16 PM
Rękę uścisnęła od razu, po chłopsku. Mocno, zdecydowanie, bez zbędnych ceregieli.
Niby znała zasady savoir-vivre, przynajmniej te podstawowe; choć część z nich musiała sobie na nowo przypomnieć tuż po przyjeździe do Hogwartu. Szybko bowiem zorientowała się, że duża część uczniów tej szkoły to „ktoś” - dzieci znanych czarodziejów, arystokraci, przyszli ambasadorowie magicznych departamentów. A ona? Cóż, ona nie chciała wyjść na gbura. Ale z drugiej strony - oficjalna wersja mówiła przecież, że Zośka to dziewczyna ze wsi. Więc jak podają rękę, to się ją ściska. I tyle. Życie jest wystarczająco skomplikowane bez zastanawiania się, czy dłoń potrząsnęła w odpowiednio arystokratyczny sposób. - Zofia Różańska, miło mi - przedstawiła się, używając pełnego imienia i nazwiska. Skoro on się przedstawił, to wypadało odpowiedzieć tym samym. To dopiero byłoby gburowate- on się przedstawia, pitu pitu jestem Silas, a ona "okay". Więc trzeba się przedstawić, nawet jeśli szansa, że zapamięta jej nazwisko, była - jak już zdążyła się przekonać - raczej niewielka. Nie mówiąc o jego poprawnym wypowiedzeniu. Jej imię też zwykle przechodziło przez filtr: zangielszczone, zfrancuziałe, zdeformowane - zależnie od akcentu osoby, która próbowała je wypowiedzieć. Kiedy usiadł, Zośka zdała sobie sprawę, że należy do tej kategorii ludzi „wyrośniętych”. Miał nawet brodę; prawdziwą brodę, nie jakieś licealne cienie wątpliwego zarostu niczym koperek na ziemniakach. A to akurat w tej szkole było rzadkością. Może był z ostatniej klasy? Albo - co bardziej prawdopodobne - przez zmiany szkół i różnice w systemach edukacyjnych po prostu był nieco starszy? W końcu, szok, edukacja w innych krajach może przechodzić inaczej. Nie wiem, nie znam się, nie wypowiem się. - Skoro nowy, to gdzie się wcześniej uczyłeś? - zapytała licząc, że może jej coś podpowie. To nie tak co prawda, że wiedziała wiele o szkołach innych niż jej poprzednia, ale zawsze warto się dowiadywać nowych rzeczy, prawda? Już elementem anegdotycznym stało się to, że w jej wcześniejszej szkole latało się na drzewach a nie miotłach, więc może i on pochwali się jakąś niecodzienną ciekawostką na temat miejsca z którego pochodził? No, a potem padło pytanie. Co ty tu w ogóle robisz, Zośka? Masz tam kogoś ważnego? Oriane była ważna - zarówno dla niej, jak i dla Pascala. Ale pojawiła się w skrzydle dopiero teraz, a nie w trakcie wcześniejszej przerwy. Zośka bowiem długo biła się z myślami - martwiła się, owszem, ale nie była przecież rodziną. Czy w ogóle powinna zawracać głowę nauczycielom? Czy mieli obowiązek powiedzieć jej cokolwiek? Czy udzielą jakiejkolwiek informacji na temat stanu koleżanki - jakkolwiek by on nie wyglądał? Więc tak naprawdę siedziała tutaj, licząc na... cokolwiek? - Można tak powiedzieć. Moja koleżanka tam leży. No i dwie dziewczyny z mojego roku. Chciałam zapytać, czy coś wiadomo. Może czy można jakoś pomóc… i tak dalej - odpowiedziała, coraz ciszej, z każdym słowem. Głos robił się coraz cichszy, bo znów powracały myśli na temat tego, co się wydarzyło. Bo jedno to wiedzieć, że komuś się coś stało. A drugie - gdy to „ktoś” ma twarz, głos, imię, i jest kimś, kogo znasz, kogo lubisz, szanujesz. Wtedy nie tak łatwo przyjąć to jako element świata przedstawionego- ot, kolejne wariactwo w Hogwarcie. Jednak coś musi być na rzeczy, skoro teraz nauczyciele panikują trochę bardziej niż ostatnio. Może dlatego, że nie zdążyli się dowiedzieć na ten temat czegokolwiek? - A ty wiesz coś? Ktoś się obudził? Dalej... uh, śpią?
04-07-2025, 07:52 PM
Podobało mu się to jak uścisnęła jego rękę. Szybko, sprawnie i bez zbędnych dodatkowych uprzejmości. Było to naturalne i prawdziwe co bywało rzadkością. Słysząc jak wymawia swoje imię i nazwisko trochę się zdziwił to trochę się zdziwił. Nie byłby w stanie tego powtórzyć w taki sposób bo ewidentnie nie znał odpowiedniego języka. Być może po kilku próbach jeszcze udałoby mu się z imieniem, lecz jej nazwisko? Wolał się nie błaźnić i zakodował w głowie, żeby tego unikać.
"Stary" wygląd Silasa nie raz przysporzył mu kłopotów w relacjach z innymi. Jego cechy fizyczne naprawdę szybko się rozwinęły zważywszy na wiek. Z jednej strony cieszył się z tego, lecz bywało to problematyczne na tle innych uczniów. Jedni mu zazdrościli, przez co jeszcze w Stanach dorobił się przezwiska "Grandpa", lecz ci którzy go tak nazywali dostawali odpowiednią do tego kontrą "Kid". Miał nadzieje, że już uniknie tak inteligentnych wymian werbalnych wśród rówieśników. - Uczyłem się w Ilvermorny, szkoła magii w Stanach Zjednoczonych. A ty gdzie się wcześniej uczyłaś? - zapytał z ciekawości. Po tym jak mówiła brzmiało mu to na dialekt wschodnio europejski więc stawiałby na Durmstrang, ale nigdy nie wiadomo. Dopiero teraz zaczął się interesować innym zakątkiem świata i wszystko to pozostawało jedną, wielką wiedzą do zdobycia. Słysząc jej wypowiedz jego mózg zaczął od razu ją analizować. Wynikałoby z tego, że zna wszystkie osoby, które trafiły do skrzydła szpitalnego, ale tylko jedną nazwała swoją koleżanką, czyżby to mogło chodzić o Oriane? Oriana była na tym samym roku co On, a wie, że tylko ona z ich rocznika ucierpiała, więc to by mu się kleiło. - Przykro mi to słyszeć. - odpowiedział z współczuciem w głosie. On był tutaj tylko z powodu jednej, konkretnej osoby i cały czas bił się z myślami czy powinien. Niby była to jego rodzina, lecz on dalej miał z tym problem, gdyż czuł że wszedł do Boleynów na siłę. Miał gigantyczny problem z uwierzeniem, że ludzie są w stanie robić coś bezinteresownego, zwłaszcza takie coś jak adopcja - prawie - dorosłego chłopaka. On sam zgodził się na to licząc na prywatny zysk, który był podyktowany zdobyciem informacji o swojej rodzinie, a także o możliwości dostania się do Londyńskiego Banku Gringotta do którego miał klucz. Nie wiedział czy jego spojrzenie na bezinteresowne działania to był wynik wychowania i ukształtowanego charakteru, czy to coś wrodzonego. - Niestety nic nie wiem. Liczyłem na to, że jak tutaj przyjdę to się czegoś więcej dowiem. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Miał cały czas nadzieje, że któryś z nauczycieli zechce zarzucić jakimś wyjaśnieniem. - Nie wiedziałem że Hogwart jest taką niebezpieczną szkołą. - dodał po chwili spoglądając na swoją rozmówczynie. Ona też nie uczyła się od pierwszego roku, więc może ma podobne odczucia.
04-07-2025, 11:57 PM
- Aaa, Ilvermorny. - powtórzyła. "To ta, co brzmi jak marka leków na gardło" - pomyślała, ale tego nie dodała. Jeszcze pomyśli, że drwi, czy coś. Ale przynajmniej teraz rozumiała, czemu mówił w ten sposób. Ten amerykański akcent był zaskakująco zrozumiały - może dlatego, że osłuchała się z nim przez filmy, seriale, czy te wszystkie dziwne tutoriale na YouTubie. Prościej było jej złapać sens jego wypowiedzi niż tego, co bełkotał losowy sprzedawca na ulicy Pokątnej.
Ilvermorny. Zawsze zastanawiała się, skąd się biorą te wszystkie nazwy szkół. Jej własna - Koldovstoretz - miała dla niej jakiś sens. Ale Ilvermorny? Albo nawet Hogwart? Co to w ogóle znaczyło? Brzmiało jak zaklęcia, których nikt do końca nie rozumiał. Może to dlatego - skoro nie znała języka - inne szkoły wydawały się jej tak oderwane od rzeczywistości. - Ja chodziłam do Koldovstoretz, w Rosji - powiedziała po chwili, obserwując jego twarz, jakby próbując wychwycić oznaki, że coś mu ta nazwa mówi. Wątpliwe. Sama Zośka najwięcej wiedziała o europejskich instytucjach, ewentualnie o tych, które brały udział w Mistrzostwach Szkół Czarodziejów w Eliksirach... który ostatni raz odbył się chyba w 2016? O Ilvermorny wiedziała całe nico. Ale może to dobrze? Może to właśnie okazja, by w końcu się czegoś dowiedzieć. Zamilkła, gdy usłyszała jego ciche: „Przykro mi to słyszeć.” Ton miał szczery. Bez zbędnego współczucia, ale z czymś prawdziwym pod spodem. - Dzięki - odparła, równie cicho. Zaraz potem westchnęła z rezygnacją. - Ugh… martwi mnie, że znowu coś się stało i nikt nic nie mówi. Zawiesiła głos, próbując nie brzmieć zbyt oskarżycielsko, ale emocje brały górę. - To jest... chore, serio. Szkoła z taką historią i nie mają żadnego planu zarządzania kryzysowego? Albo mają, tylko wszyscy udają, że nie wypada go używać. Jakby mówienie o problemie było większym problemem niż sam problem. Niby wiedziała że mówienie często powoduje panikę, ale... w takich sytuacjach nie-mówienie czegokolwiek też. A ukrywanie czegoś dla "większego dobra" brzmiało jak jakaś wymówka z dupy używana przez starych ludzi by żywić się niewiedzą podległych im ludzi. Spojrzała na niego kątem oka, oceniając, czy nie powiedziała za dużo. Kiedyś za jej wywrotowe podejście dostanie po łapach, tylko czekać kiedy. - A jeśli chodzi o to, że Hogwart jest niebezpieczny… - Uśmiechnęła się krzywo, jakby ze znużeniem. - Powiedzmy, że mam już całą listę rzeczy, które przestały mnie dziwić. Poprawiła swoją pozycję na fontannie, jakby właśnie pogodziła się z faktem, że zostanie tu dłużej niż planowała. - Pamiętam, że na początku największym szokiem były te cholerne schody. Jakby miały własny charakter. I jeszcze ten fakt, że naprawdę robią ci na złość. Myślałam, że to jakaś legenda, a potem… no cóż, przekonałam się. Po dziesiątym razie przestałam liczyć ile razy wyprowadziły mnie bóg-wie-gdzie. Wzruszyła ramionami, a potem, jakby nagle sobie coś przypomniała, spojrzała z lekkim zaciekawieniem. - A ty? Też kogoś tu szukasz? Bo tak to zabrzmiało... Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, oczywiście.- zaczęła, by zaraz potem musieć się tłumaczyć nerwowo, by nie wyjść na kogoś wścibskiego. Bo tak na prawdę nie miał obowiązku mówić jej cokolwiek. Jak, heh, nauczyciele za kotarą, o znalezionych uczniach, co nie?
05-07-2025, 06:11 PM
Silas będąc Amerykaninem w ogóle nie przywiązywał wagi do dziwnego nazewnictwa. W końcu w tym kraju była pełna dowolność i można było nazwać wszystko tak jak się podobało. Być może było to patologiczne, lecz nie dla nich. Z tego co wiedział Ilvermorny było nazwą nadaną przez założycielkę, która pochodziła z Irlandii. Ponoć tak nazywał się jej dom, w którym się wychowała. Czy Silas kiedyś zastanawiał się nad znaczeniem tego słowa? Raczej nie, po prostu je zaakceptował.
- Koldov... nigdy nie słyszałem o tej szkole. - próbował powtórzyć tą nazwę za nią, lecz w połowie się zgubił i prawie pogryzł własny język. Miał się nie błaźnić, lecz mu nie wyszło. Musi się nauczyć, żeby nie wypowiadać słów, których nie jest w stanie zrozumieć. Gdy usłyszał jej kolejną wypowiedz zamilkł przysłuchując i przyglądając się jej twarzy. Wyczuł u niej szczerość, a także otwartość. Trochę go to zdziwiło, bo zazwyczaj ludzie przy nim starają się być bardziej skryci, niektórzy nawet wycofani ważąc każde słowo, żeby za dużo nie powiedzieć. Nie wiedział dlaczego tak było, ale to była miła odmiana. - Niestety... pewnie jesteśmy zbyt mało ważni żeby cokolwiek nam mówić, ale prawda. Nie pomaga to w sytuacjach kryzysowych. - odpowiedział rozglądając się po pomieszczeniu. Myślał, że rozumiał w tym przypadku jedną i drugą stronę. Sam bardzo chciałby wiedzieć co się tak naprawdę stało, ale z drugiej strony prawda może tylko pogorszyć sprawę, lub sprawić, że sprawcy uciekną. Była to jedna z ciężkich sytuacji. - Gdyby to się stało w Ilvermorny od razu do działania wszedł by Kongres. W szkole zaroiłoby się od Aurorów i odbyłoby się prawdziwe polowanie na czarownice. Nie wiem jak to wygląda tutaj, ale z tego co zauważyłem Ministerstwo nie ma za dużo mocy sprawczej jeżeli chodzi o szkołę. - dodał spoglądając na Zofie. Jak już zdążył zaobserwować rządy magiczne różniły się między sobą. Nie miał zielonego pojęcia, który system była bardziej sprawczy, pewnie jeden i drugi miał swoje plusy oraz minusy. - Oo... jestem ciekaw co jest na twojej liście dziwactw. - odpowiedział z lekkim uśmiechem i odwrócił się bardziej w jej stronę. Nie wiedział ile jeszcze przyjdzie im tutaj czekać, więc mogli sobie umilić pobyt rozmową, a także wygodnym siedzeniem. - Mnie też zaskoczyły te schody, a także ogrom tego zamku. Muszę przyznać, że trochę przytłoczony jestem ile jest tutaj przejść, korytarzy i budynków. Nie zliczę ile razy się zgubiłem starając się trafić do odpowiedniej klasy. - powiedział z uśmiechem. Był to prawdziwy, średniowieczny zamek. Został tak zaprojektowany, żeby łatwiej było się bronić obrońcą, którzy go znają, a trudniej dostać atakującym, którzy możliwe że nigdy w nim wcześniej nie byli. Co nie zmienia faktu, że przydałoby się lepsze oznaczenie co gdzie się znajduje. Słysząc jej kolejne pytanie jego uśmiech zmienił się na trochę smutniejszy, ale ciężko było to stwierdzić. - Tak... szukam kogoś. - przerwał na moment, wkładając dłoń do fontanny. - Jest tam tak jakby... moja siostra, a raczej przybrana siostra i chciałem sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. - odpowiedział bawiąc się wodą z fontanny tworząc delikatne fale. Dalej miał trudności z nazwaniem jednoznacznie relacji z rodziną Boleyn'ów bo było to wszystko dla niego nowe. Nigdy wcześniej nie posiadał... rodziny.
05-07-2025, 10:07 PM
Zaśmiała się krótko pod nosem, bardziej z rozbawienia niż złośliwości. To było takie znajome – ten moment, w którym ktoś plącze się na nazwie jej poprzedniej szkoły, próbując wypowiedzieć bez połamania języka. Spojrzała na niego z odrobiną sympatii, łagodnym uniesieniem brwi.
- Spokojnie, nie ty pierwszy - powiedziała z uśmiechem - Są w końcu popularniejsze. Bo naprawdę były. Beauxbatons ze swoją elegancją i wdziękiem, Durmstrang - ten ponury kuzyn, wiecznie owiany mgłą reputacji i surowych zasad, czy Castelobruxo, które wydawało się tak mityczne co egzotyczne. O tych szkołach wiedziała co-nieco, a o tych spoza europy wiedziała tyle, co przy Mistrzostwach. Ale ogólnie... magia miała jakąś swoją upośledzoną formę globalizacji. Niby istniały sowy, kominki, świstokliki i międzynarodowe wydarzenia, ale jak przychodziło co do czego - to wiedzieli o sobie niewiele. Zadziwiająco mało. O wiele mniej niż mugole, którzy mogli dowiedzieć się wszystkiego w kilka kliknięć. A tu? Legendy, urwane rozmowy, nazwiska bez twarzy. Jej ton wyraźnie przygasł, kiedy rozmowa zeszła na temat braku informacji i reakcji szkoły. To już nie było coś, z czego można się śmiać. - Szczerze? Nie zdziwię się, jak na dniach pojawią się aurorzy - rzuciła półgłosem, wzruszając lekko ramionami. Niby obojętnie, ale zaraz potem zerknęła nieznacznie w bok, jakby naprawdę chciała się upewnić, że jeszcze nikt ich nie podsłuchuje. - W końcu to już drugi raz, prawda? Poczuła znajome ukłucie niepokoju w żołądku. Bo jeśli znowu zamiecie się wszystko pod dywan, to nie zostanie nawet kurz, który można przeanalizować. - Ale jeśli rzeczywiście się zjawią, to tym bardziej się niczego nie dowiemy. Mam wrażenie, że oni tutaj historycznie lubią… ukrywać rzeczy. Powiedziała to bez gniewu, bardziej jak ktoś, kto pogodził się z pewnym absurdem, który dzieje się cyklicznie. Prawie jak pora roku. W myślach pojawił zaraz się obraz Pottera z jakiejś starej okładki „Proroka Codziennego” które ktoś zachował ku pamięci - ten, gdzie był jeszcze młody, a już zmęczony. Wtedy też też ministerstwo udawało, że to co mówi nie jest prawdą, a jego głoszenie powrotu Voldemorta przedstawiali jako odklejenie. - Anglia chyba po prostu nie umie w transparentność - rzuciła z gorzkim rozbawieniem. Gdy wspomniał o liście dziwactw, uśmiechnęła się krzywo. Taka krzywizna, która nie była do końca radosna, ale na pewno była prawdziwa. - Sama jeszcze je odkrywam - przyznała - Co innego gadające obrazy, a co innego, jak globus spada ci z sufitu, bo „zawsze tak robił" i w sumie to nikt go nigdy nie naprawił. Wspomnienie było świeże. I dla nowopoznanej wtedy koleżanki pewnie też bolesne. - I też nie rozumiem, dlaczego nie dają pierwszakom map... i nam, w sumie. W końcu w jakiś sposób też jesteśmy pierwszakami. Znała już co prawda kilka korytarzy, kilka skrótów - ale zamek miał w sobie coś... niepojętego. Przemieszczał się, jakby oddychał. Nieprzewidywalny. A to nie było pomocne w adaptacji. Gdy chłopak wspomniał o swojej siostrze, coś w niej... zadrżało? Jej umysł od razu zaczął pracować. Przesiewała w pamięci obrazy - twarze, akcenty. Kto jeszcze był ze Stanów? Kto mówił coś o rodzinie? Czy ktoś też się przenió... Co? Nie. Chyba nie? Jakby, jaka była na to szansa, tak statystycznie, że chodzi o nią? - Oh - [/b powiedziała cicho. - [b]A czyim bratem jesteś? Bo, mimo wszystko to kojarzę wszystkie, uh… ofiary nocnego wydarzenia. Nie chciała używać tego określenia, ale inne nie przychodziło do głowy. „Poszkodowani” brzmiało zbyt technicznie. „Ci, którzy ucierpieli” - zbyt dramatycznie. Po prostu: ci, którzy nie wstali. Westchnęła cicho. Nie teatralnie - raczej w taki sposób, który zdradzał, że nie wie, co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało naiwnie. Nie powie w końcu że „będzie dobrze”. Bo nie wiedziała, czy będzie. Ostatnim razem też myśleli, że będą, a w końcu obudziła się tylko jedna osoba. Jedna. - … jakbyś czegoś potrzebował, to dawaj znać - powiedziała w końcu cicho, ale zdecydowanie. Uśmiechnęła się, ledwie zauważalnie. Jakby... pokrzepiająco? Skoro ona martwiła się o koleżankę, to mogła tylko przypuszczać jak martwią się osoby spokrewnione z ofiarami. Co czuł Silas, co czuł Pascal. Nie wiedziała natomiast, że wszyscy martwią się o jedną, tą samą osobę.
Wczoraj, 05:49 PM
Doskonale wiedział, że się zbłaźnił próbując wypowiedzieć nazwę jej szkoły. Trochę go to zawstydziło, przez co uciekał wzrokiem po pomieszczeniu. Odchrząknął tylko nie mówić już nic więcej na ten temat. Wolał nie drążyć dalej tego tematu, żeby się więcej nie pogrążać. Prawda była taka, że Silas wiedział o tych najpopularniejszych szkołach magii i w dodatku pozyskiwał tą wiedzę nie dawno, wtedy gdy postanowił przeprowadzić się do Wielkiej Brytanii.
Magia zawsze była tajemnicza. Każdy czarodziej miał swoje sekrety i wielu z najpotężniejszych nie chciało się nimi dzielić, dlatego ten świat był taki... izolowany. Jak wszystko miało to swoje plusy i minusy. Wielkim minusem takiego rozwiązania było to, że sami czarodzieje mniej siebie rozumieli. Mogli posiadać rozwiązania na niektóre problemy, ale zatajali to bo w ich mniemaniu tak było lepiej. Plusem izolacjonizmu było dobra ochrona prywatności, przez co szpiedzy nie mieli łatwego zadania. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy to było dobre czy nie. - Nie mam pojęcia jak działają w tym kraju Aurorzy. Nie wiem czy to dobre czy złe rozwiązanie, ale jedno jest pewne, coś trzeba z tym zrobić. - jakieś działania powinny zostać podjęte, tylko jakie? Od czego zacząć? To mogło być wszystko. Od ducha, po jakiegoś psychopatę. Naprawdę zastanawiał się czy ofiara, która się obudziła będzie w stanie cokolwiek powiedzieć. - Jaki kraj taki obyczaj. - odpowiedział z lekkim uśmiechem na jej wzmiankę o transparentności. Jeszcze za dobrze nie poznał tutejszych zwyczajów, chociaż bardzo się stara. - Mapa... - powtórzył i chwilę się zastanowił. - Racja, byłaby bardzo pomocna, być może trzeba zrobić takową na własną rękę. - z jego wyrazu twarzy można było wyczytać, że autentycznie się nad tym zastanawiał czy nie zrobić jakiejś mapy chociażby na własny użytek. Akurat był bardzo dumny ze swojego talentu do rysowania, zwłaszcza technicznego. Być może udałoby mu się zaczarować taką mapę, żeby łatwiej pokazywała miejsca do których chciałby dotrzeć. Nie głupi pomysł. Słysząc jej kolejne słowa spuścił wzrok na fontannę. Ręką dalej brodził w wodzie raz tworząc falę w lewo, później w prawo. - Oriane Boleyn. - odpowiedział krótko zastanawiając się czy dobrze zrobił. Nie była to żadna tajemnica, ale dalej nie wiedział na czym dokładnie stoi. Dla niego ta relacja była dość... skomplikowana. Był w tym nowy i dopiero co uczył się bycia częścią rodziny i raczej nie posiadał w tej materii zbytnich sukcesów. - Dzięki, ale... sam nawet nie wiem czego potrzebuje, ani co mógłbym zrobić. - odpowiedział spoglądając na Zofie z lekkim, smutnym uśmiechem. Sam do końca nie wiedział czy był smutny, obojętny czy zły. Buzowała w nim cała mieszanka uczuć, które ciężko nazwać.
Wczoraj, 11:39 PM
Coś zrobić.
Oczywiście, że o tym myślała. Te słowa nie wywołały w niej zaskoczenia - raczej znajome ukłucie, coś jak ślad po zadrapaniu, który odzywa się zawsze wtedy, gdy ktoś nazwie na głos to, co od dawna chodzi ci po głowie. Bo przecież już to robiła - przemyśliwała, kalkulowała, próbowała znaleźć sens w tej całej kakofonii niedomówień i tajemnic. Ale nawet teraz nie była pewna, co dokładnie on miał na myśli. Czy mówił o tym, że szkoła siedzi cicho, ministerstwo jak zwykle nie ogarnia, a cały ten świat zdaje się działać na oparach nieaktualnych reguł? Czy może o samym Hogwarcie -o tych ścianach, które znów zaczęły skrywać rzeczy. Może bezpieczniej na razie w to drugie? Nie chciała na pierwszym spotkaniu wyjść na całkowitego wywrotowca. - Spróbować można - rzuciła, niepewna, czy bardziej do niego, czy do siebie. - Nie wiem, przeszukać miejsca ich znalezienia. Choć nie wiem, na ile jakieś… uh, poszlaki tam jeszcze zostały. Zerknęła w stronę drzwi do skrzydła szpitalnego, nadal przysłoniętych materiałem. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że coś się tam poruszyło - może kotara drgnęła, może cień przemykający w środku. A może to tylko jej głowa, przegrzana napięciem i wyobraźnią. Bo przecież ktoś tam był. Musiał być. Pielęgniarki chociażby. Tylko czemu nikt nie wychodził? Ucieczka w konkrety - to zawsze działało. Dlatego z ulgą wróciła do wątku mapy. - Na własny użytek na pewno by się przydała - przyznała, przenosząc wzrok na wodę w fontannie, której tafla delikatnie falowała przez jego ruch dłoni. - Jestem pewna, że jakiś rzut budynku gdzieś istnieje - dodała spokojnie, już widząc oczami wyobraźni półki archiwów i biblioteki, skrzypiące segregatory, papier o fakturze tak starej, że można by się w nim doszukiwać run zamiast liter. - Może w jakichś starych kronikach. Tylko że... znając życie, narysowanie tego wszystkiego samodzielnie i tak może być szybsze. Chciała pociągnąć jakoś ten temat. Bo w jakiś sposób dziwne projekty ponadprogramowe to była jej broszka. Ale, nie pociągnęła. Bo padło imię. I coś w niej zamarło. Nie tak dosłownie - nie zesztywniała, nie wytrzeszczyła oczu, nie zrobiła dramatycznego „oh!”. Oriane Boleyn. Zamrugała parę razy, próbując skleić myśli z oddechem. - … tego się nie spodziewałam - wymamrotała w końcu, nieco skołowanym tonem, który kontrastował z jej zazwyczaj dość pewnym sposobem mówienia. Uśmiechnęła się przy tym odruchowo, próbując rozbroić napięcie, które nagle zawisło nad nimi jak wilgoć przed burzą. Bo... jak to? Adoptowany brat? Nie mówili nic o bracie. Ale, z drugiej strony - czemu mieliby mówić? Nie pytała. Nie ciągnęła za język. Bo to nie był temat, który się pojawiał między transmutacją a śniadaniem- szczególnie że Boleynowie to raczej nie opowiadała jakoś wiele o swojej rodzinie. Ale, to może tylko jej? - Kurcze… widzisz, wychodzi na to, że czekamy na tę samą osobę...! - dodała z lekkim, może trochę niezręcznym śmiechem, by trochę rozbroić ciężką sytuację. Może też by samej się trochę rozluźnić. No ale przecież on był ze Stanów. A oni z Francji. Czyli jak to się wszystko właściwie łączyło? To za cholerę nie po drodze do Hogwartu. Ale nie zadała tych pytań. Może potem. Może nigdy. Westchnęła cicho. Jebać to na razie. Są inne rzeczy ważniejsze teraz niż niedopowiedzenia rodzinne. Jakby, nie miała prawa nawet tego komentować, skoro jej rodzina to jedno wielkie niedopowiedzenie. Teraz, trzeba się skupić na tym co ważne: że Oriane leżała za tymi drzwiami, a oni oboje zostali na zewnątrz. I mogli jedynie czekać. - Przypuszczam - powiedziała ciszej, spokojniej. - Też bym nie wiedziała. Ale jak na coś wpadniesz... to dawaj śmiało. W końcu... rodzina moich przyjaciół to moja rodzina, czy jakoś tak? |
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|