Gilgamesh von Grossherzog
N/A
Co za kraj. Co za ludzie. Co za burdel. Gilgamesh nie mógł uwierzyć że wakacje minęły tak szybko i czeka go kolejny rok w otoczeniu tej szlamiastej, kolorowej hałastry która niszczyła jego idealny świat samym swoim istnieniem. Uciążliwa sprawa. Nie można jednak powiedzieć żeby był w podłym nastroju - ba, wręcz przeciwnie, wiedział bowiem ze ma doskonały plan jak sprawić by ten rok rozpoczął się trochę lepiej. Co prawda wolałby po prostu wepchnąć kogoś pod pociąg, ale to był chyba trochę zbyt radykalny sposób zabawy czyimś kosztem, jak na fakt ilu potencjalnych gapiów tu było. Na szczęście był zaopatrzony w łajnobombe. Zawsze trochę uprzykrzy to komuś życie, prawda?
Można więc powiedzieć że był wręcz zrelaksowany. Wypatrywał swojej ofiary, bowiem sam jeszcze do końca nie zdecydował się kto powinien to być. Jakaś szlama? A może po prostu ktoś kogo personalnie nie lubi? W końcu jego wzrok zawiesił się na chłopaczku z jego roku, ba, nawet Ślizgonie. Nawet z czystokrwistej rodziny. Był tylko jeden mankament - kolor skóry. Tylko to sprawiało że uważał go za podnóżek społeczny i miał duży problem ze znoszeniem go w swoim dormitorium. Tak, uprzykrzenie mu powrotu do szkoły było godnym celem.
Wycelował więc i rzucił w Dextera, jednakże bardzo szybko zrozumiał dlaczego tak właściwie jest pałkarzem a nie ścigającym. To na pewno nie jego wina że zupełnie nie trafił, to pewnie ten cholerny wiatr zniósł jego wspaniały pocisk absolutnego poniżenia. To się koleżce upiekło. Czyli jednak, Grossherzog rzuca a pan Bóg łajnobomby nosi. Tak to jednak z łajnobombami bywa, że kiedy już się ją rzuci to w coś trafić musi. Albo kogoś. A któż to był tym niesamowitym szczęśliwcem? A no okazało się że ostatecznym celem łajnobomby została Aurora Flosadóttir.
Przynajmniej trafił w Puchonke. Strata mała, a żal krótki. Mogło być zdecydowanie gorzej. Tak to przynajmniej miał wytłumaczenie dla samego siebie - to nie tak, że nie trafił. On po prostu podświadomie zawsze chciał trafić w Puchonke. Ot cała historia. Po prostu jego ręka podjęła decyzje za niego, o tak. Czyli to nie jego błąd, to świat się pomylił, sytuacja uratowana. Ale szkoda trochę łajnobomby. Taka ładna była, niemiecka. Kto to widział, tak dobry arsenał marnować na borsuka, aż trochę wstyd. No nic. W sumie to nie zamierzał udawać że to nie on, więc nawet nie próbował "uciec z miejsca zdarzenia", tylko trzymał pozę z gatunku "rzuciłem to rzuciłem, na uj drążyć temat". Co by tu jeszcze ciekawego....
Zadanie:[10] Ready, Aim, Fire
Uczestnicy: Gilgamesh von Grossherzog, Aurora Flosadóttir
Progress: Łajnobomby zostały rzucone.
W pewnym momencie znowu utknęła w tłumie, który musiał zgęstnieć akurat kiedy była już tak blisko celu jakim było wejście do wagonu. Biednemu to piach w oczy i kotwica w plecy. Sapnęła pod nosem i automatycznie zaczęła przeklinać wszystkich przed nią do pięciu pokoleń wstecz. Jeszcze trochę, jeszcze kilka godzin i będzie mogła w takich sytuacjach zrobić sobie przejście na własnych zasadach. Często kończyło się to bójkami, szlabanami albo amatorskimi pojedynkami na przekleństwa, ale w sumie to nawet jej to odpowiadało. Niektórzy wyznają zasadę "nie ważne jak mówią, byleby mówili" - Caroline mogłaby sobie wytatuować na czole "nie ważne co dzieje, ważne że się dzieje". Potem zazwyczaj dostaje dwa typy wyjców od rodziców - matka wytyka jej brak subtelności i utrudnianie sobie procesu edukacji, za to ojciec rubasznym śmiechem oznajmia wszem i wobec, że to jego krew, tak ją wychował i niech pokaże innym gdzie ich miejsce, a w ogóle to są szczury lądowe, takie to trzeba... Cóż, w tym momencie zazwyczaj list się urywa, nie wiedzieć czemu.
Aby wyładować narastającą frustrację zaczęła się rozglądać i wtedy jej wzrok padł na Grossherzoga i na jej usta wypłynął złośliwy uśmiech. Lubiła wariactwo relacji jaka łączyła ją z tym obcokrajowcem. Miał nierówno pod sufitem na tyle, aby myśleć, że jest zajebisty, lubił się upodlić w trzy dupy, oboje mieli dzień dziecka, gdy drugiemu coś się przytrafiło, a podwalinami tego kalejdoskopu upośledzenia była relacja bardziej cielesna niż emocjonalna, która długo nie przetrwała. Jakimś cudem jednak zostali swego rodzaju przyjaciółmi i wrogami jednocześnie i mogli się wyzywać, przejść do rękoczynów, a gdy Caroline już przegrała to razem przetrzebić zapasy alkoholu spod łóżka.
Uniosła brew, gdy Ślizgon się zamachnął i szybko zorientowała się jaką rozrywkę postanowił sobie znaleźć. Nie wiedziała w kogo celuje, ale podążając wzrokiem za pociskiem smrodu dostrzegła ofiarę, uczennicę, chyba Puchonkę. Tak, miało dla niej perfekcyjny sens, że Gilgamesh celował w któregoś z Borsuków, z jakiegoś powodu był w trakcie osobistej krucjaty na ten dom. Zapewne dobrze się bawił korzystając z szarej strefy czasowej, gdy mało kto mógł faktycznie oberwać za swoje wykroczenia. Byłoby przykro, gdyby zabawiła się w instant karmę.
Sięgnęła do bocznej kieszeni plecako-worka i wyciągnęła jedną łajnobombę, która została jej po wygłupach z braćmi sprzed dwóch dni. Zamachnęła się, wycelowała w Ślizgona... i wyszło dlaczego Caroline nie nadaje się do drużyny szkolnej w quidditchu. Wyrzuciła bombę za wysoko przez co nie dość, że zboczyła z kursu to jeszcze runęła gdzieś w "wyrwę" pomiędzy uczniami, gdzie Moira Blake starała się ogarnąć pole bitwy pomiędzy rzeczami z jej walizki a peronem. Najwyraźniej Hufflepuff sam na siebie ściągał kłopoty lepiej niż ktokolwiek inny by to zrobił. Dziewczyna parsknęła pod nosem, rozbawiona serią niefortunnych zdarzeń dla tej jednej małej osób, które gdzieś tam zapewne właśnie wyklinała na czym świat stoi - albo płakała nad swoim losem, różne miękkie kluchy zdążyła poznać w szkole.
Zadanie: [10] Ready, Aim, Fire
Uczestnicy: Caroline Pride, ofiara - Moira Blake
Progress: Łajnobomba miała ambitne cele, ale wyszło jak zwykle, więc zamiast w Grossherzoga trafiła w Moirę.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Fakt, Ava tyle czasu spędzała z Parkerami, że rodzeństwo Colina znała równie dobrze jak on sam, spędzała z nimi równie dużo czasu, a więc i poznała uroki użerania się z młodszymi smarkami. I wiedziała równie dobrze jak cała rodzina Parkerów, jaką jazdę ma dwójka młodych na punkcie quidditcha. I jak potrafią człowieka wykończyć samą swoją obecnością.
Westchnął tylko i również pociągnął łyka soczku. Aby tylko dotrzeć do Hogwartu i będzie z górki. Bo sama podróż trwała dosyć długo, by również wykończyć człowieka.
- Niee, nie chciałem. Wystarczy mi ta, którą mam od trzeciej klasy. Ale może w przyszłym roku mamuśka załatwi mi miejsce na letnim kursie tańca w jej dawnej szkole - powiedział, odstawiając soczek na chwilę. Zaczął szukać czegoś po kieszeniach, a gdy na to nie natrafił, przetrzepał kieszenie jeszcze raz.
- Na gacie Slytherina. Chyba zostawiłem kasę na drugim wózku bagażowym. Zaraz będę - powiedział i wystrzeliła jak z procy w kierunku miejsca, gdzie ostatnio widział swojego ojca i rodzeństwo.
Caroline z natury nie umiała wysiedzieć spokojnie na miejscu dłużej niż minutę, chyba że właśnie zajmowała się swoim hobby albo badała coś, co ją wybitnie interesowało. Wtedy nawet rydwan z wołami nie odciągnie ją choćby na centymetr. Dlatego też zaczęła się rozglądać i a propos tematu badań - jej wzrok odnalazł w tłumie Avę. Nie żeby było to wybitnie trudne, jakby nie patrzeć Puchonka wyróżniała się wizualnie pod wieloma względami. Westchnęła i mozolnie zaczęła się przebijać w tamtym kierunku, korzystając, że jej kompan do rozmowy gdzieś odbiegł. Tempo było całkiem imponujące biorąc pod uwagę tłok, tyle musiała mu oddać. Barbarossa chyba miał już dosyć tego hałasu, bo zaczął się kręcić po wieku kufra i okazjonalnie syczeć na uczniów, którzy podeszli zbyt blisko. Vane za to, jak na mało odważnego ptaka przystało, obserwował wszystko dookoła z oczyskami szeroko otwartymi, nawet jak na sowę.
- Ahoj. - zaczęła lekko zmachana. Harmider potrafił męczyć samym natężeniem dźwięków i o ile Caroline mogłaby znieść wystrzały armat to zatłoczony peron szybko testował jej limity. - Dobrze, że cię znalazłam, mam sprawę. Pamiętasz nasz urocze randez-vous? No to nic z tego nie będzie. Eksperyment zakończony niepowodzeniem, jakbym się nie starała to wychodzi na to, że wolę facetów. A uwierz mi, wolałabym mieć szersze menu, patrząc jak udaną generację samców mamy.
Gdyby ktoś nie skupiał się na słowach Krukonki to mógłby założyć, że tematem rozmowy jest pogoda albo jakiś bieda-artykuł w Proroku czy innej Czarownicy. Ton głosu Caroline miała zwyczajny, bez ani jednej zbędnej czy większej emocji. Wynik ostatniego meczu Katapult? Wyższość dżemu nad masłem orzechowym? Publiczne zerwanie w mało prywatnych okolicznościach? Nie widziała najmniejszej różnicy. Potrafiła dywagować na naprawdę głębokie tematy, filozofia istnienia, ból przemijania też nie były problematyczne, ale w interakcjach z założenia emocjonalnych potrafiła zachowywać się zupełnie nieadekwatnie. Nawet nie robiła tego specjalnie, po prostu znikoma skłonność do zawiązywania bliższych relacji była ostrzem obosiecznym. Nawet nie brała pod uwagę, aby w swoim eksperymencie wkalkulować straty moralne obiektu testowego, ponieważ wtedy liczyły się dla niej suche fakty, proste dane, które wzbogacą ją o potrzebne odpowiedzi. Narzędzia - tym w większości byli inni dla Pride i to nawet nie z czystego okrucieństwa. Po prostu natura badacza czasem dawała o sobie znać i gdyby ktoś jej to wytknął to nawet nie rozumiałyby pretensji.
- A jak wakacje? Nie wiem jak u ciebie, ale u mnie pogoda totalnie do dupy. - dodała niedługo po swojej poprzedniej wypowiedzi, jednocześnie drapiąc Barbarossę między jego małymi, równie poczochranymi co reszta kociego jestestwa łopatkami. W gruncie rzeczy to nawet lubiła Avę, z jakiegoś powodu wybrała akurat taki obiekt do swoich testów. W równie skomplikowanym, co prostym umyśle Caroline dalej mogły się dogadywać, przecież nic się nie stało. Było miło, eksperyment zakończony niepowodzeniem, wiedza przyswojona, w sumie to nikt nie zawinił - bezproblemowo. Prawda?
Zadanie: [6] To nie Twoja wina...
Uczestnicy: Caroline Pride, Ava Clevers
Progress: Bomba zrzucona, detonacja przewidziana za 3... 2... 1...
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Bi |
Pióra: 0
Stał oparty o jeden z licznych filarów podtrzymujących sklepienie peronu. Zapewne gdyby palił z całą pewnością w kąciku jego ust utkwiony byłby jarzący się papieros. Jednak jako, że nie popierał tej używki jedyne co mógł zrobić to wykrzywić usta w grymasie znudzenia. Cóż to wszystko co go obecnie otaczało praktycznie zawsze wyglądało tak samo. Co roku masa młodych czarodziejów wraz z obstawą w postaci rodziny zbierała się tłumnie na peronie 9 i 3/4 by udać się w pierwszą lub kolejną drogę do Hogwartu.
Quinn jako można by rzec weteran nie czuł już tego podekscytowania co dowaniej, teraz była to dla niego formalność, którą musiał przejść by zacząć ostatni rok nauki. Z jednej strony cieszył się, że nareszcie będzie mógł podążyć własną drogą osoby dorosłej, odpowiedzialnej za własne wybory. Chciał wiele osiągnąć jego ambicja była zawsze mocno wyczuwalna w tym co robił, ponieważ zawsze dawał z siebie sto procent.
Dość dyskretnie rozglądał się za znajomymi twarzami kolegów lub koleżanek, jednak jak na razie było to daremne. Masa głośnych ludzi zdawała się zalewać całą przestrzeń dookoła niego. Instynktownie zbliżył swoją walizkę bliżej siebie, niemal uderzając się nią w biodro. Lepiej trzymać kufer przy sobie jeśli nie chciało się go zgubić. Przestąpił z nogi na nogę, jednocześnie poprawiając kołnierz białej koszuli. Wiedział, że za moment nadjedzie pociąg, który zabierze ich wszystkich do,, innego świata ''.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Odprowadziła Krukona wzrokiem i upchnęła "sok" do torby. Zaczęła się trochę stresować podróżą i zdecydowanie zbyt często brała łyki. Przysiadła na walizce i lustrowała ludzi. Ciekawe, gdzie podziewał się jej kot. Znając go, pojawi się w przedziale nie wiadomo kiedy i do końca dnia będzie zachodzić w głowę, gdzie był i skąd się tu wziął. Czasami skora była osądzić go o teleportację. Usłyszała syczenie i była niemal pewna, że to jej czarny diabeł. Jak się okazało, całkiem dobrze znała kota, od którego pochodził syk. Za chwilę patrzyła na burzę rudych włosów i nie do końca rejestrowała, co się dzieje i o czym dziewczyna mówi. Przecież między innymi cieszyła się na to, że się zobaczą. Zaczęła się angażować uczuciowo w tą relację, przynajmniej w pewnym stopniu... Swoją orientację odkryła dopiero kilka lat temu, kiedy późnym wieczorem odkryli z Colinem jakiś nietypowy kanał w telewizji, a temat zaczęła zgłębiać dużo później. Oczywiście o tym mogła porozmawiać tylko z Krukonem, choć powinna z matką...
Niestety, na nią nie mogła liczyć. Na palcach obu rąk można było policzyć dni, kiedy była trzeźwa.
- Eee... - Spuściła głowę i poprawiła okulary na nosie, chcąc jakoś ukryć swoje zmieszanie. Nie tego się spodziewała. Czy właśnie dostała kosza? Czy jak to tam się nazywa. Widziała jednak, że dziewczyna nie pochodzi do tego jakoś emocjonalnie, wobec czego postanowiła ciągnąć rozmowę w podobnym tonie. Widocznie ruda tego potrzebowała. - No dobrze, rozumiem. - Eksperyment. - Cieszę się, że mogłam jakoś pomóc. - Byłaś tylko eksperymentem. Pod wpływem emocji zdecydowała, że nie będzie ciągnąć tego tematu dłużej ani potem szukać dziewczyny w szkole, żeby porozmawiać i domagać się wyjaśnień. Trzeba było zrobić sobie więcej "soku". Najchętniej to by jeszcze zapaliła.
- Pogoda? - Zapatrzyła się gdzieś w punkt obok głowy dziewczyny. Pierwszy raz w życiu była w podobnej sytuacji i to odczucie było czymś całkowicie nowym. Czemu czuła się lekko urażona, skoro od początku było widać, że ta relacja jest czymś niezobowiązującym? Chyba nie zauważyła granicy, kiedy to wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli, a towarzystwo Krukonki sprawiało jej dużą przyjemność. Zupełnie inną od tej, którą odczuwa, kiedy siedzi z Colinem. Uczucia są dziwne. Gdzie on jest? Powiodła jeszcze raz wzrokiem po peronie, wypatrując znajomą gębę. Niech on już wraca z tymi pieniędzmi. Nagle bycie samemu zaczęło sprawiać duży problem. Przydałby się jakiś jasnowidz... Dałaby mu wtedy swoją kasę, on nie musiałby nigdzie iść, ona by nie została sama i sytuacja z Caro by się nie wydarzyła. Nie znała jej na tyle żeby stwierdzić, czy byłaby skłonna zerwać ich dotychczasową relację w jego obecności. Clevers uświadomiła sobie, że teraz będzie musiała zachowywać się zupełnie inaczej wobec niej, niż dotychczas. - Też deszczowa, jak to Londyn. - Czy Krukonka poprzez "do dupy" rozumiała deszcz? Nie wiedziała, co się kryje za tym słowem, co było dowodem na to, jak bardzo jej nie zna. Będzie gromadzić informacje o tym, czego do tej pory o niej nie wiedziała i zacznie przekonywać siebie, że nie mogła angażować się uczuciowo wobec praktycznie całkiem obcej osoby. - To znaczy... U ciebie z pewnością było gorzej. Londyn to tylko szaro i buro, rzadko kiedy wygląda słońce... - Temat pogody, tak nudny. - A jak spędziłaś wolne?
Wystarczyło mieć nadzieję, że nie spyta jej o to samo, bo co miałaby odpowiedzieć? Że dnie leciały szybko, a niemal każdy wolny wieczór spędzała z Krukonem, racząc się trunkami podebranymi od rodziców? Nic ciekawego do opowiedzenia.
Hufflepuff |
25% |
Klasa V |
15 lat |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Obraz Moiry na peronie tego dnia, mógłby być idealnym zobrazowaniem frazy "kiedy myślisz, że już gorzej być nie może...".
Pełzała po peronie, próbując zebrać wszystkie drobiazgi, które wyleciały z jej kufra. Nie było to łatwe, bo wszędzie przewijali się uczniowie i ich rodziny, którzy nie zwracali większej uwagi na Puchonkę i na to, że depczą po jej rzeczach. Udało jej się zebrać spoorą część swoich ubrań i drobiazgów, ale nigdzie nie mogła znaleźć swoich ukochanych jeżowych kapci, ani nowej sukienki. I właśnie wtedy, kucając przy kufrze z rzeczami, zrobiła to, czego nikt w takiej sytuacji robić nie powinien - pomyślała, że ten dzień chyba już gorszy być nie może. Oczywiste było, że życie uświadomi jej, jak bardzo nie ma w tej chwili racji.
Postanowiła w końcu stanąć na nogi i przejść się z kufrem wzdłuż peronu w nadziei, że znajdzie brakujące rzeczy. Nie zrealizowała nawet połowy tego planu, gdy poczuła uderzenie w plecy, a zaraz potem charakterystyczny smród łajnobomby. Przymknęła oczy, modląc się w duchu, żeby to był sen. Oczywiście tak nie było. Ten dzień zdecydowanie przebił już wspomnienie tego, jak matka wyrzuciła ją z domu. A nie minęło jeszcze południe. Mogła mieć jedynie nadzieję, że uda jej się dożyć końca tego dnia. I że ten dzień nie jest zapowiedzią tego, że cały rok szkolny będzie równie gówniany.
Zaczęła się zastanawiać, co ma teraz zrobić. I czy rzucenie szkoły nie będzie najlepszym wyjściem.
Zadanie: [10] Ready, Aim, Fire
Uczestnicy: Dostałam prezencik od Caroline
Progress: Shit happens - oberwałam :<
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
19 lat |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Stał spokojnie pod ścianą, z niewielkim bagażem przy nodze, i ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad kłębiącym się na peronie tłumem. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, które pomagały mu w ignorowaniu wszelkich spojrzeń zaciekawionych uczniów, choć nie po to je założył. Zbliżała się pełnia, przez co był drażliwy i wrażliwy na różne bodźce, a peron pełen rozwrzeszczanych uczniaków zdecydowanie do takich irytujących bodźców należał. Tak jak światło słoneczne, które w tygodniu poprzedzającym pełnię zawsze wydawało się intensywniejsze.
Na ile to było możliwe ignorował szum głosów. Że też pełnia wypadła akurat na samym początku miesiąca. Nie ma to jak rozpocząć naukę w nowej szkole od pobiegania po okolicznych lasach przez kilka pierwszych dni. I jeszcze ta podróż pociągiem... Matka kiedyś sporo mu opowiadała o tej szkole, ale i tak wydawała się ona pełna absurdów i dziwaczności. Powtarzał sobie jednak, że przecież robi to dla Luny, nie dla siebie czy rodziców, i chyba tylko dzięki temu nie wrócił jeszcze do domu, tylko czekał na ten przeklęty pociąg.
Ava przyjęła to tak, jakby Caroline sobie tego życzyła, a przynajmniej jak wydawało jej się najbardziej logicznym. W końcu przedstawiła informację, powody, świat się nie walił, a kosmos nie eksplodował. Dla niej taka reakcja była domyślną, chociaż gdzieś z tyłu głowy miała margines błędu, że niektórzy lubią robić z igły widły. Nie spodziewała się, aby Puchonka zaczęła odgrywać sceny rodem z brazylijskiej telenoweli, jakby nie patrzeć trochę zdążyła ją poznać, ale kto zrozumie kobiety. Sama siebie do końca nie rozumiała, a co dopiero inne przedstawicielki płci pięknej.
- Niby faktycznie, Londyn jak Londyn, chociaż nie tak dawno temu zdarzały się niemożebne upały to kto was tam wie. Na bryzę tutaj nie można liczyć, więc perspektywa zostania kałużą budyniu na chodniku wydawała się realną opcją. - odpowiedziała kontynuując używanie tonu niezobowiązującej pogawędki. Zupełnie jak gdyby ich rozmowa przebiegała tak od samego początku, choć w mniemaniu Caroline tak właśnie było.
- U mnie w sumie standard standardów. Trochę poznawania mugolskiej technologii, trochę wydurniania się z braćmi, które zazwyczaj kończy się urazem któregoś z nas - wiesz, rodzinna atmosfera. Przynajmniej dla odmiany to nie ja dostałam tydzień na bocianim gnieździe za rozlanie beczki z rumem. Mam wrażenie, że z jakiegoś powodu podczas takich szlabanów akurat pogoda się psuje i podejrzewam, że dalsza rodzinka ma w tym swój udział.
Dałaby sobie rękę odciąć i wsadziła by głowę w jedną z armat, że ojciec dogaduje się z kimś od Vento i uznają to za świetny żart. Jakaś metoda wychowawcza to jest, chociaż ciężko mieć w sobie tyle wyrozumiałości, gdy to akurat ty trzęsiesz się jak osika podczas nocnej ulewy. Gdy to ona ma szlaban to jest zbulwersowana zaistniałą sytuacją, ale gdy któryś z braci dostaje wyrok - wtedy uważa to za przednią zabawę i okazję do żartów. Potem delikwent się mści, ganiają się po statku, znowu ktoś wpadnie na beczkę i koło się zamyka.
Usłyszała gardłowy syk, który zwrócił jej uwagę na Barbarossę. Jego dumny i napuszony jak szczotka toaletowa ogon wskazywał sklepienie peronu, ale wzrok utkwiony był w pewnym Ślizgonie, który już nie raz zalazł Caroline za skórę - z wzajemnością. Wood. Można powiedzieć, że łączyło ich głębokie uczucie zwieńczone dużą dawką fizyczności. Zazwyczaj w formie kopniaków, przypadkowo wytrącanych przedmiotów, upiorogacków, łajnobomb... Lista była długa. Nie trawiła chłopaka, jak większości paniczyków, którzy - jak to mówił ojciec - wyżej srali niż dupę mieli.
Na twarzy Krukonki malowała się emocjonalna walka, niczym dwa wilki - jeden złośliwie się uśmiecha, drugi właśnie syczy groźby i płomienne obietnice ogni piekielnych. Kimże by była, gdyby nie postanowiła wypróbować sztuczki, nad którą pracowała z Vane'em przez całe wakacje? Otworzyła klatkę puchacza i uniosła okratowanie - ostrożnie, powoli, w końcu tłok nie był najlepszym przyjacielem takich czynności. Wyciągnęła z kieszeni małą, miękką kuleczkę przypominającą nabój do paintballa. Ślizgon nie znajdował się tak daleko jak Grossherzog wcześniej, więc rzuciła i tylko patrzyła jak kulka rozpryskuje się o filar nad głową Quentina. Tyle wystarczyło, nawet kilka kropel cieczy z odpowiednim zapachem naznaczającym sprawi się idealnie. Nachyliła się do sowy, nakierowała jej uwagę w stronę celu i powiedziała wyraźnie:
- Abordaż.
Vane poderwał się do góry, wywołując małe poruszenie, po czym skierował się w stronę Ślizgona aby bezceremonialnie potraktować go najbardziej naturalną amunicją na jaką było go stać. Następnie okrążył filar i wrócił do właścicielki, która już czekała, aby zamknąć go z powrotem za kratkami. Cóż za piękny dzień.
- A jak u ciebie? - spojrzała roziskrzonym, pełnym satysfakcji wzrokiem na Puchonkę.
Zadanie: [7] Nemesis
Uczestnicy: Caroline Pride, Quentin Wood
Progress: Kapitan Vane popisał się brawurową akcją ostrzelania nieprzyjaciela - aczkolwiek jak na Vane'a przystało, zbyt odważny to on nigdy nie był, więc wrócił co i rusz do swojej kryjówki.
Już nie mogła doczekać się tego dnia. Odhaczała kolejne numerki w kalendarzu, by wreszcie pojawić się na peronie. Spakowana jakby jechała na jakąś wielką wyprawę pokroju kompletnej dziczy, a nie do znanego sobie Hogwartu, gdzie niczego jej nie brakowało. Mimo to wolała mieć więcej niż mniej, a późniejsze proszenie się w czasie roku uznałaby za dość męczące. Dlatego też brakowało jej tylko jakiegoś tragarza, bo mimo skurczenia części załadunku, w dalszym ciągu jej kufry wyglądały na zdecydowanie za duże w porównaniu do tego co mogłaby potrzebować.
W czasie kiedy żegnała się z rodzicami, poleciały już łajnobomby. No cóż, normalna sprawa, że śmieszki i żartownisie mieli w końcu swój czas by się rozgrzać przed nowym rokiem. Dlatego też Nelly postanowiła zająć jakieś miejsce na uboczu, by czasami nie zostać ofiarą takiego psikusa. Skupiona na tym, by nie zostać przez przypadek kolejną bohaterką słabych żartów, dreptała pod ścianą peronu, natykając się na nieznajomego chłopaka... Chociaż wyglądał na zdecydowanie za starego. Może był opiekunem albo czyimś starszym bratem?
- Obrazi się pan jeśli tutaj zaczekam na pociąg? - Wolała zapytać, bo kto wie, może nie życzył sobie obecności obcej uczennicy. Wolała już być z dala od rodziców, ale również w bezpiecznej odległości od tego cyrku, a przede wszystkim smrodu jaki się unosił.
Ravenclaw |
75% |
Absolwent |
35 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
I tymczasem kiedy Beatrice grzecznie sobie stała przy pociągu i obserwowała zebranych uczniów, przechadzała się wzdłuż peronu jakby w razie ktoś potrzebował pomocy, była dobrą reprezentantką kadry nauczycielskiej, jej oczom ukazał się absolutnie porażający widok.
Jakaś Krukonka, zaraz rozpoznana jako Caroline Pride, ewidentnie napuściła swojego ptaka na jakiegoś chłopca. Skąd to wiedziała? Bo gdy przechadzała się kilka kroków od dziewczyny, zobaczyła jak ta rzuca czymś w Ślizgona, a potem otwiera ptaka, który poleciał na biedaka pędem by po chwili wrócić po wykonanym zadaniu. Opiekunka Ravenclaw nie mogła w to uwierzyć. Podeszła do dziewczyny czując głęboki zawód i zbulwersowanie sytuacją.
- Panno Pride, jestem głęboko zawiedzona tym, co właśnie zaobserwowałam. - Splotła ręce na piersi z wzrokiem pełnego pożałowania. - Przykro mi, że reprezentuje pani w ten sposób swój dom, naprawdę niski poziom żartu. Naturalnie rozumiem, że szlaban na początku roku jest oczywistością w takiej sytuacji. Przeproś tego chłopca, Caroline, dlaczego tak podle go potraktowałaś? Może też chciałby to wiedzieć.
Co jak co, ale to wyglądało ewidentnie niczym bully'ing, a nic nie było na tym świecie, czego by Beatrice nienawidziła bardziej. Tym bardziej nie miała zamiaru tego tolerować w swoim domu.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Bi |
Pióra: 0
Gdyby tylko spostrzegł ją kilkanaście sekund szybciej, z całą pewnością unikną by ataku. No przynajmniej tego pierwszego. Niewielka ilość cieczy znalazła się na jego włosach, ściekając na koszulę. Zacisnął usta w geście gniewu, oczy utkwił w rudej dziewczynie. Pride - przebiegło mu przez myśl, a wcześniejsze znudzenie jakie mu towarzyszyło w mgnieniu oka uleciało. Bezczelnie zastąpione czystym gniewem wymieszanym ze złością. W ostatnim momencie dostrzegł ptaszysko dziewczyny, które szybko się do niego zbliżało. Zdołał cofnąć się o krok, ale to nie uchroniło w stu procentach jego i tak zniszczonej koszuli.
- By cię szlak - mruknął pod nosem, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę z zamiarem wyczyszczenia się z nieczystości jakie zafundowała mu ruda krukonka.
Oczywiście nie zamierzał zostać jej dłużny, ale on nie miał zamiaru działać w ukryciu. Być może, gdyby nie profesorka, którą dostrzegł to w stronę Caroline pomknęło by już jakieś mało przyjemne zaklęcie.
Quinn po użyciu zaklęcia czyszczącego , chwycił swój kufer i ruszył w stronę tej, która działa mu na nerwy swoim sposobem być i zachowaniem, którego nie mógł znieść. Według niego ta dziewucha była zwyczajną dzikuską, która nie powinna z nim zadzierać. Zachowanie jakie prezentowała było nie do przyjęcia, ale czego mógł się spodziewać po kimś takim.
- Witam panią profesor - przywitał się kulturalnie gdy staną w niewielkiej odległości od dwóch kobiet. Jego szare oczy zatrzymały się na zapewne zadowolonej z siebie Pride. Nachylił się nad nią nieznacznie, ale w taki sposób by tylko ona mogła go usłyszeć.
- Uważaj na Sklątkę tylnowybuchową - Niby nic takiego, ale jego ton był niezwykle oschły i pozbawiony emocji, jednocześnie można było wyczuć w nim ostrzeżenie.
- Nie gniewam się koleżanko, liczę że zrobiłaś to przez przypadek. -Uśmiechnął się do niej sztucznie, a po tych słowach wyprostował się. Prawą dłoń trzymał za plecami, w razie konieczności miał dla rudowłosej małą ,,niespodziankę''.
A było tak miło. Kotów syk, ptaków śpiew, domem Wooda mały chlew... Życie niestety zawsze przypominało, że przyjemności trwają krótko, natomiast ta nudniejsza część egzystencji lubi się dobijać do głosu zdecydowanie częściej. Nie wiadomo skąd pojawiła się przy nich profesor Edwards, opiekunka Ravenclaw. No dobrze, tak obiektywnie spoglądając na całość sytuacji i związek przyczynowo-skutkowy ten moment musiał nadejść. Zazwyczaj nadchodził, Krukonka była zbyt głośną i niepokorną osobą, wręcz przeciwieństwem stereotypowego wychowanka szanownego domu kujonów. Nie zliczy ile razy słyszała wszelkie wariacje stwierdzenia "nie zachowujesz się jak Krukon" albo "Krukonce nie przystoi". Szło zapomnieć, że dwudziesty pierwszy wiek się już całkiem porządnie rozpędził.
Jej twarz nie wyrażała zbytniego zainteresowania wypowiedzią nauczycielki, aż do momentu gdy usłyszała nakaz przeprosin. Jej zdolności teatralne nigdy nie były zbyt wybitne, dlatego też nie powstrzymała uniesienia brwi, krótkiego spojrzenia wyrażającego niedowierzanie oraz parsknięcia śmiechem. Przeprosić biedaka. I zapewne Quentin chciałby wiedzieć czemu tak go potraktowała, nawet się smutny żuczek nie domyśla. Czasem zastanawiała się na jakim świecie żyje ciało pedagogiczne i czy nie są sztucznie stworzonymi homunculusami czy inną formą życia. Nie byli nigdy w szkole? Nie wiedzą, że czasami po prostu kogoś nie lubisz, bardzo często z wzajemnością i wasza rutyna polega na triatlonie Wyzwiska-Wpierdol-Wakacje i tak co roku? Naprawdę, czasami Pride miała wrażenie, że powinni wszyscy chodzić w szeregu, trzymając się za rączki i śpiewając harcerskie piosenki.
Już chciała odpowiedzieć opiekunce, gdy właśnie Wood do nich podszedł i postanowił pobawić się w teatrzyk. Tak, wolała ten scenariusz, chociaż - "uważaj na sklątkę tylnowybuchową"? A w Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle? Jastrząb atakuje o świecie? Ta groźba brzmiała jakby przekazywał jej tajne pogróżki od jakiejś włoskiej mafii wyprodukowanej w Chinach. Najwidoczniej zabawa się nigdy nie kończy, gdy arystokraci starają się brzmieć groźnie i dostojnie, a wychodzi z nich błazen stulecia.
- Och, ależ oczywiście, że przez przypadek. - uśmiechnęła się tak słodko, że prawie sama dostała cukrzycy. - Tak ciężko czasem opanować pupila, szczególnie, gdy chce się nimi pochwalić przed znajomymi.
Takie wzajemne mierzenie się wzrokiem pełnym gróźb, niechęci i wyzywających życzeń nieszczęścia miało swój urok. Ten dziwny rodzaj adrenaliny, jakby same w sobie emocje tego typu były tak głęboko zakorzenione w ludzkim jestestwie. Zapewne dlatego tylu protagonistów ma zazwyczaj swoje największe nemezis, które chcą pokonać, ale bez którego ich życie nie miałoby sensu.
Odwróciła się z równie urokliwym uśmiechem do nauczycielki.
- Jak widzi pani - to był czysty przypadek, seria niefortunnych zdarzeń, można by rzec. Mój drogi przyjaciel się nie gniewa, więc nie ma powodu do nadmiernej interwencji i marnowania pani zapewne cennego czasu na zwykłe nieporozumienie.
Nie uciekała wzrokiem, wręcz patrzyła z nadmierną pewnością siebie, co tworzyło swoisty kontrast z jej urokliwym uśmiechem. Mało kto by się nabrał na ten ułomny spektakl, jednakże obie strony stwierdziły, że nic się nie stało, więc w jej mniemaniu ten cały wychowawczy cyrk rodem z pierwszego roku edukacji lub szkółki przedszkolnej mógł się już zakończyć. Oczywiście zakładała, że szlaban i tak ma, ale ani nie pierwszy, ani nie ostatni.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
19 lat |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Miał wrażenie, że czas oczekiwania na pociąg ciągnie się w nieskończoność. Odczucie to potęgowało jeszcze ogólne zamieszanie, które przybrało na intensywności, gdy w ruch poszły różne dziwne gadżety, popularne wśród hogwarckiej młodzieży. Gdyby irytacja czy rozdrażnienie były w jakikolwiek sposób widoczne na twarzy danej osoby, u Lupusa zapewne podskoczyłoby o kreskę czy dwie. Nie mógł nic poradzić na to, że przed pełnią zaczynał... to odczuwać.
Gdy nieznajoma stanęła obok niego nie odezwał się ani słowem. Na ogół nie czuł potrzeby rozmawiania z innymi, a w tygodniu przed pełnią to już w ogóle. Słysząc jej słowa, najpierw jedynie zamrugał. Pan? Zdawał sobie sprawę z tego, że jest starszy niż przeciętny uczeń, ale żeby wyglądał aż tak źle? No trudno. Noże przynajmniej młode dzieciaki nie będą go zaczepiać.
Zadanego pytanie zignorować nie mógł, bo byłoby to nieuprzejme, co z kolei byłoby niezgodne z wpojonymi mu już lata temu zasadami. Zdjął więc okulary, bo rozmawianie z nimi również wydawało mu się nietaktowne, a przeczuwał, że kulturalnej, okolicznościowej rozmowy nie uda mi się uniknąć.
- Nie, nie przeszkadza mi to. To miejsce publiczne - odpowiedział obojętnie, wsuwając okulary w wewnętrzną kieszeń marynarki.
Co za tłok! Co za ruch! Co za emocje! Żywa masa młodych czarodziejów oraz ich rodzin przelewała się przez magiczny peron jak fale na morzu podczas sztormu. Aż się prosiło o jakiś... Spektakl! Tu ktoś się żegnał ze łzami w oczach, tu marudził, że mama za mocno go ściska, tam komuś zawartość kufra chyba wyleciała w powietrze, a jeszcze w innym miejscu doszło do regularnej bójki. Chyba. Dźwięki i okrzyki na to wskazywały. Oczywiście, że Rocío chciała podejść zobaczyć co na peronie piszczy, ale Amelia powstrzymała ją uściskiem dłoni, prowadząc jej kufer. Bąbel siedział grzecznie w kapturze czarnej bluzy w serduszka, patrząc równie ciekawie co jego pańcia po otoczeniu - fretka była równie podekscytowana. Dziewczynka żałowała, że nie ma dodatkowych oczu i uszu, by wiedzieć co dzieje się, ale mama nie pozwoliła się jej oddalać, z obawy, że zniknie nagle w tym tłumie. Zrozumiałe, już dwa razy próbowała ukradkiem się oddalić, ale nie dało rady, Amelia czujna jak jastrząb, wiedziała do czego zdolna jest jej pierworodna. Papa nie mógł jej dziś odprowadzić, wezwano go do Ministerstwa, więc uściskał ją przed wyjściem, powiedział, że nie ważne do jakiego domu w Hogwarcie trafi i tak mu ich będzie szkoda, bo da im wszystkim popalić. Ucałowała ją, połaskotał brodą i pojechał, a one wyruszyły na dworzec...
Twarz Rocío promieniała. Nawet gdyby nakleiła sobie na czoło naklejkę z napisem "Pierwsza klasa!" i tak nie byłoby to potrzebne - jej aparycja i entuzjazm jawnie mówiły, że nie może doczekać się podróży, zobaczenia szkoły oraz Ceremonii Przydziału, oh oh i uczty i nowych przyjaciół i zabawy i psikusów i wspólnego czytania Żonglera i... Tych "i" była cała masa. Amelia dobrze sobie radziła z pilnowaniem jej, jednakże... Stanęły właśnie przy jednym z wagonów, a kobieta poprosiła jednego z magów o pomoc we wniesieniu kufra dziewczynki. Pomogła się z nim chwilę mocować, odetchnęła i już mama chciała wskazać jej przedział, w którym będzie siedzieć, gdy zdała sobie sprawę, że w zasięgu jej wzroku nie ma tej ciemnowłosej, uczesanej w dwa koczki głowy.
Rocío skorzystała z okazji i poszła przejść się po peronie, szukając czegoś ciekawego. Czego? Nie wiedziała konkretnie, ale jak tylko to zobaczy, od razu rozpozna~
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Bardzo starała się nie pokazywać uczuć. Mimo tego, że wielokrotnie bywała w podobnych sytuacjach, kiedy próbowała się z tym ukryć, nadal czasami jej się nie udawało. Miała tylko nadzieję, że tym razem skutecznie udaje jej się to wszystko tuszować. Trzeba wytrzymać do momentu, aż Colin wróci. Przy nim nie musi nic ukrywać i będzie mogła zrzucić wszystko z serca. W tym momencie zależało jej, żeby Caro nie poczuła się niezręcznie. Nie chciała psuć jej podróży ani całej reszty dnia.
- Upały to koszmar. Nie znoszę ich. A ty jak je znosisz? - Nie była pewna, jaka pogoda panuje w miejscu zamieszkania Krukonki. Nigdy jakoś nie poruszały tematu odwiedzenia siebie nawzajem. Może w to lato mogłyby się umówić i wtedy nie byłoby tej sytuacji z teraz?
Jedno jest pewne, powinna przestać o tym tak rozmyślać. Niepotrzebne zadręczanie się.
- Standard standardów... - powtórzyła po niej, uśmiechając się pod nosem. Już zdążyła zapomnieć, jak bardzo gadatliwa dziewczyna potrafi być. Nie przeszkadzało jej to w żaden sposób, właściwie to wolała słuchać niż mówić. Chciałaby któryś dzień przeżyć tak jak ona, ale teraz chyba lepiej nie poruszać tego tematu; nie chciała, żeby wyglądało to tak, jakby próbowała się do niej wprosić. - A jaką mugolską technologię poznałaś? - To był temat, który zawsze ją ożywiał. Akurat z tym była obyta może nie na poziomie mistrzowskim, ale w każdym razie wysokim. - No i co trzeba robić na tym bocianim gnieździe podczas szlabanu? - Cóż, ona na pewno by zabrała ze sobą laptopa i jakieś książki. Musiałaby tylko załatwić najdłuższy przedłużacz, jaki by znalazła. - To brzmi jak jakiś urlop od rodziny. Kto by nie chciał posiedzieć tydzień w samotności? - spytała, chcąc pociągnąć temat. Dobrze wiedziała, że prawdopodobnie robi z siebie teraz głupa i udowadnia, jak bardzo nie jest obyta z pirackim życiem. Prawda była taka, że Caro była pierwszą osobą, która urodziła się w takim miejscu i rodzinie, a taki styl życia akurat uznała za bardzo ciekawy.
Bez słowa obserwowała zaistniałą sytuację. Chyba nie była do końca pewna, co tu właśnie się zadziało.
- Czy twoja sowa fajda na ludzi na zawołanie, czy powinnam wymienić szkła w okularach?
Na chwilę całkowicie zapomniała o swoich emocjach sprzed chwili.
Wakacje przebiegły mu... w porządku. Tak, w porządku to było odpowiednie słowo. Clem czuła się całkiem dobrze i nie miała żadnego napadu choroby, kiedy przebywał w domu i chociaż trochę brakowało mu przyjaciół, magii, Quidditcha i ogólnie czarodziejskiego życia, to cieszył się, że może odetchnąć w domu. Niestety, Eugene był prawie cały czas poza domem, szykując się na wyprowadzkę związaną z collegem i pracując, by na ten wyjazd zarobić. Lucien trochę tęsknił za swoim najlepszym przyjacielem w postaci starszego brata, ale starał się cały czas go wspierać i zapewniać, że ma w nim oparcie.
Przyjechał na peron właśnie z Eugenem, który uwielbiał zatapiać się w magiczną atmosferę kiedy tylko mógł. To już szósty raz, kiedy rodzeństwo razem przekraczało ścianę peronu 9 i 3/4, by trafić na ukryty peron, który tak fascynował starszego z Hayesów. Stali razem na peronie jeszcze chwilę, próbując szybko porozmawiać na jakiś bzdurny temat i złapać jeszcze kilka chwil razem. Po chwili pożegnali się, pociąg powrotny do Leicester odjeżdżał szybciej niż Hogwart Express. Lucien życzył bratu powodzenia na studiach, objął go mocnym, braterskim uściskiem i ruszył w kierunku znajomych twarzy.
Pierwszą osobą, którą dostrzegł na peronie była Aurora i zanim zdążył pomyśleć jak się przed nią ukryć przynajmniej do momentu, aż zostaną sami w przedziale, to Puchonka rzuciła mu się na szyję. Objął ją ciasno, bo mimo wszystko stęsknił się za nią. Nie wymienili za dużo listów, a był pewny, że dziewczyna miała wiele do opowiedzenia. Trochę oniemiał, kiedy ta podzieliła się soczystym buziakiem i sam nie wiedział jak się zachować. Nienawidził tego robić.
- Hej Aura. - Mruknął do niej, wyraźnie nie będąc w najlepszym humorze. - Czym sobie zasłużyłem na buziaka? Mam nadzieję, że nie zrozumiałaś czegoś... na opak? W sensie wiesz, bardzo cię lubię i jesteś wspaniała i uwielbiam z tobą spędzać czas, ale może... nie w taki sposób? - Starał się załagodzić sytuację, chociaż obydwoje powinni się już przyzwyczaić do takiego obrotu spraw. Wiązali się ze sobą i rozstawali częściej niż ktokolwiek inny, a jednak ciężko im było bez siebie. Idealnie ze sobą współgrali i kiedy zbyt długo nie rozmawiali to sami do siebie lgnęli, zbytnio tego nie kontrolując.
Już miał kontynuować ten smutny dialog, może jakoś przegadać Aurorę, że powinni sobie dać szansę z innymi ludźmi czy coś, kiedy nie tak daleko od nich rozległ się dość głośny huk. Niekontrolowanie ruszył w tamtą stronę, jak to bohaterski Gryfon, uprzednio przepraszając Puchonkę na chwilę. Okazało się, że koleżance z domu Aurory ktoś najwyraźniej wywinął psikusa (lub sama nierozważnie spakowała swój bagaż) i wszystkie jej rzeczy leżały rozwalone dookoła niej. Przyklęknął i zaczął zbierać części garderoby czy jakieś podręczniki, bo przecież tak by zrobił każdy szanujący się czarodziej. Kto zostawia koleżanki w potrzebie?
- Hej, to chyba twoje? - Podszedł do puchonki, która także zbierała rzeczy z peronu, by przekazać jej zebrane woluminy. - Następnym razem może rzuć jakieś zaklęcie na kufer, to nie powinien się otworzyć. Mogę cię nauczyć jak chcesz. - Uśmiechnął się, po czym przeczesał prawą ręką swoje włosy. Coś czuł, że to będzie dobry rok.
Zadanie:[6] To nie twoja wina || [2.1] Pierwsza strona szkolnej gazetki? - wariant 1
Uczestnicy: Aurora i Luci || Caroline i Luci
Progress: Zerwane i trochę pozbierane, ale chyba trochę jestem bardzo w tyle XD
Hufflepuff |
25% |
Klasa I |
11 |
ubogi |
? |
Pióra: 31
Octavia obudziła się dzisiaj wyjątkowo wcześnie. Emocje związane z pierwszą podróżą do Hogwartu wyrwały ją ze snu już jakoś około piątej nad ranem i naładowały taką ilością energii, że podniosła się z łóżka jako chyba pierwsza w domu. W związku z tym, że kufer już od kilku dni stał zapakowany tuż obok drzwi i czekał na pierwszy dzień września, to do głowy wpadł jej genialny pomysł przygotowania śniadania dla domowników. W całym tym procesie starała się zachowywać tak cicho, jak tylko mogła!
Pierwsze minuty nie były wcale takie trudne, bo musiała wybrać co takiego na śniadanie zrobi. Przez myśl przebiegło jej miliony różnych opcji, z czego dziewięćdziesiąt procent musiała na starcie odrzucić, bo nie wolno jej było używać ani czarów ani sprzętów kuchennych, które mogły wybuchnąć lub odciąć jej palce. Ostatecznie postawiła więc na klasyk: mleko z płatkami, sok pomarańczowy, przygotowała kubki na herbatę i kawę i po bananie dla każdego. Ku jej zaskoczeniu to wszystko zajęło jej nie całe pół godziny. I chyba narobiła jednak rabanu, bo zaraz zaspany tata zjawił się w progu kuchni, ziewając tak szeroko, jakby chciał połknąć córkę.
Nie trzeba było wiele więcej czekać, żeby w domu zaczął się typowo poranny ruch i harmider, szuranie, trzaskanie, gwizd czajnika, szum wody. Wtedy to dopiero czas przyspieszył i znikąd nagle nastała godzina wyjścia z domu, jeśli mieli dotrzeć na pociąg na czas! Nawet tata specjalnie wziął wolny poranek, żeby móc odprowadzić swoją księżniczkę na peron - to w końcu bardzo ważny dla niej dzień!
Nie mogła ustać na miejscu. Ani usiedzieć. W ogóle nie była w stanie choć przez chwilę zostać nieruchoma, tyle miała dzisiaj energii! Jak tylko znaleźli się na zatłoczonym peronie, to Arthur musiał złapać ją za rękę, żeby w tych emocjach nie wbiegła komuś pod nogi. Skutkiem tego było to, że wieszała się na ramieniu brata, ciągnęła go czym prędzej do przejścia na peron 9 i 3/4 i skakała jak piłeczka, kiedy musieli się zatrzymać. A jak już przyszło co do czego i mieli wbiec w ścianę, to aż zaczęła się trząść z euforii.
- No chodźmy już, Arthur! Przecież muszę znaleźć miejsce w pociągu, nie będę siedzieć ze starszym bratem, bo obciach! - Nie do końca było to prawdą, bo bardzo chętnie spędziłaby z nim podróż, wręcz obawiała się nieco zostać sama w tłumie nieznanych sobie dzieci, ale perspektywa przygody uciszała niepewności.
W końcu nastał ten historyczny moment, kiedy to pozwolono jej samej popchać swój wózek z bagażem wprost na magiczną ścianę. O mało nie eksplodowała z radości, jak znalazła się w tłumie uczniów Hogwartu tłumnie oblegających peron, żegnających się z rodziną i witających ze znajomymi. Aż z tego wszystkiego oniemiała i po raz pierwszy tego dnia zastygła w bezruchu, obserwując magiczny tłum, z którego dobiegało pomiaukiwanie kotów, skrzek sów, śmiechy, krzyki, trzask. Gdzieś komuś eksplodował kufer, zaraz obok łajnobomba... Aż nie wiedziała gdzie patrzeć i czym zachwycać się najpierw.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Bi |
Pióra: 0
Nigdy w życiu nie podniósł by ręki na kobietę. Miał swoje maniery i wpojone wzorce, ideały, których mocno się trzymał. Jednak w przypadku rudej szajbuski nie było mowy o trzymaniu się sztywnych reguł i ogólnie przyjętych norm. Ona nie była kobietą, nawet nie dziewczyną według Quinna. Zwyczajna dzikuska, której poszczęściło się w życiu i dostała magiczną moc.
Oczywiście nie zamierzał robić nic nieodpowiedniego w tak tłocznym miejscu, przy tylu potencjalnych świadkach. Może wyglądał na niepozornego, spokojnego młodego mężczyznę, ale nie od parady był ślizgonem. Miał swoje za uszami i potrafił być na prawdę podstępny i mściwy, zwłaszcza gdy bardzo tego chciał. A w przypadku Pride było to ponad normę. Jednak chciał to zrobić w wyrafinowany sposób, pasujący do niego to też peron nie wydawał się odpowiednym do tego miejscem. Fantazyjna zemsta musi być wykonana w Hogwarcie. Oczywiście Wood musi się do niej odpowiednio przygotować, ale to nastąpi w innym czasie. Na razie wystarczyły zaczepki słowne...no przynajmniej do chwili, w której opuści ich profesorka.
- Radził bym ci bardziej nad nim panować, nie każdy może być tak wyrozumiały - powiedział spokojnym tonem, w taki sposób jakby tłumaczył tak oczywistą rzecz głupiemu dziecku. W sumie miał Carolinę za rozwydrzonego dzieciaka, który sądzi że wszystko mu wolno.
- To nie bezludna wyspa, gdzie każdy może załatwiać swoje potrzeby gdzie tylko sobie chce - dodał nieco ciszej z małym, wrednym uśmiechem. Jak na razie Pride nie robiła na nim większego wrażenia, to też nie starał się jej zbytnio atakować.
Chłopak zerkną na dziewczynę, której wcześniej nie dostrzegł. Kojarzył ją ze szkolnych korytarzy, ale nie potrafił przypisać do niej właściwego nazwiska to też nic nie powiedział, słuchając jej słów skierowanych do rudej szajbuski.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Na peronie 9 i 3/4 nie mogło zabraknąć Finna, acz on w przeciwieństwie do znacznej większości zgromadzonych uczniów wcale nie cieszył się na początek roku szkolnego. Lato jak zwykle wydało mu się zdecydowanie za krótkie! Jego skóra była o kilka tonów ciemniejsza niż gdy był na dworcu ostatnim razem w czerwcu sprawiając, że jego oczy wydawały się tak bardzo, bardzo niebieskie. Blond włosy poprzeplatane były jeszcze jaśniejszymi pasmami. Świetnie się bawił w wakacje, a teraz przyszło mu za to płacić.
Poprzedniego dnia Finn ukończył bowiem piętnaście lat, będąc jednym z najmłodszych uczniów na roku. Taka okazja wymagała świętowania w stylu Blythe'ów, za sprawą którego chłopak obudził się tego ranka lekko oszołomiony i z bólem głowy. Na to drugie pomógł odpowiedni eliksir, ale Finn i tak czuł się nieswojo w zatłoczonym miejscu, a wszystkie dźwięki nad wyraz go irytowały. Od podróży do Londynu cierpiał również na nudności i naprawdę niewiele brakowało, by zawartość jego żołądka ujrzała światło dzienne.
Musiał... musiał sobie gdzieś usiąść. Jego matka została z nim kilkanaście minut, lecz w końcu pożegnali się i opuściła peron z zamiarem udania się do sklepu swojego ojca przed powrotem do Belfastu. Finn tyle by dał, by iść z nią! Nie czuł się gotowy na kolejny semestr nauki, a najchętniej wróciłby do łóżka i pospał jeszcze kilka godzin. Muirgenn, jego sowa od czasu do czasu wydawała z siebie wysokie piski sprawiając, że chłopak krzywił się przykładając dłonie do skroni. Pierwszy września zapowiadał się na ciężki dzień.
|