Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Przedział numer 24 Ośmioosobowy przedział, w którym w czasie drogi do szkoły uczniowie spędzają wspólnie czas na plotkach i nadrabianiu informacji z wakacji. Nad wygodnymi siedzeniami znajdują się półki by schować bagaż podręczny, za to pod nimi można w schowku znaleźć ciepłe koce gdyby w razie ktoś potrzebował się zagrzać czy uciąć sobie drzemkę. Bo podobno nie śpi się za dużo pierwszej nocy w szkole, trzeba nabrać sił!
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
Po raz pierwszy na pociąg do Hogwartu nie odprowadzali Steve'a oboje rodzice. Przez całe wakacje chłopak kursował pomiędzy ich domem w Avebury a ciasnym mieszkaniem ojca w Swindon, a jego rodzice nie tylko unikali siebie, lecz także w ogóle nie chcieli rozmawiać jedno o drugim. Steve łudził się, że zakopią topór wojenny (którego ponoć nie było) przynajmniej, żeby go pożegnać, ale najwidoczniej ich przecenił. Puchonowi od początku nie podobała się cała sytuacja i nie udawał, że jest inaczej, jednak w tym momencie zdecydowany był manifestować swoje rozgoryczenie najbardziej jak tylko umiał, całą swoją złość kierunkując na matkę, bo była pod ręką.
Przez cały ranek odpowiadał jej tylko burknięciami i unikał jej wzroku z nadąsaną miną, a kiedy przytuliła go na peronie, przez moment stał jak kołek, by po chwili wykręcić się z uścisku i odepchnąć jej ramiona. Wiedział, że ją rani i chociaż jemu też robiło się przez to smutno, był zdeterminowany, by ukarać ją za to, że nie było z nimi dziś taty.
Nie zatrzymywał się na długo na peronie. Rzucił Olive beznamiętne "mhm, pa" i ruszył w stronę pociągu najszybciej jak się dało, nawet nie oglądając się za siebie. Im bardziej jednak oddalał się od mamy, tym bardziej zaczynał żałować, że jej nie przytulił. Wsiadł do Expressu Hogwart z zamiarem zaszycia się w jakimś pustym przedziale, ale każdy okupowały już jakieś dzieciaki, które wisząc w otwartych oknach kończyły pożegnania z rodzinami. Steve czuł rosnącą w gardle gulę, a w głowie tłukł mu się obraz smutnej, stojącej na peronie mamy. A może chodziła wzdłuż pociągu, szukając go w którymś oknie? Nagle dotarło do niego, że był najgłupszym siurkiem pod słońcem i że nie przeżyje wyjazdu do szkoły bez pożegnania.
Próbował cofnąć się do wyjścia, ale drogę zagrodził m tłum wtaczających się do środka hogwartczyków. Na peronie rozległ się gwizd lokomotywy. Z rosnącą paniką Steve wpadł do pierwszego lepszego przedziału, który przypadkiem był nawet pusty. Przywarł do szyby, szukając w tłumie na platformie mamy. A co jeśli już poszła? Nie zdążył jej nawet pomachać. Jak miał wyjechać na pół roku nawet nie pomachawszy?
Drżącymi rękoma otworzył okno i opierając się na szybie, wychylił się przez nie aż do pasa. Zapominając zupełnie o wcześniejszych postanowieniach, wszelkich pryncypiach, szkolnej reputacji i własnej godności, wydarł się na całe gardło:
- MAMOOOOOOO! - Na peronie wrzało jak w ulu, ale Stevie nie wyobrażał sobie żyć z myślą, że jego mama wróci do domu, przekonana, że nie chciał się pożegnać. - MAMOOOOOOO! - Drzwi pociągu zamknęły się, a koła z ciężkim sapnięciem zaczęły powoli się obracać. I wtedy ją zobaczył. - MAMOOOOOOOOO! - wrzeszczał jakby od tego zależało jego życie i machał jak opętany. Ślizgał się butami po ściance pociągu i zupełnie nie bacząc na to, w którą stronę poleci, kiedy już straci równowagę, co było raczej kwestią czasu.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Po wkroczeniu do pociągu, Saoirse zaczęła nieco nerwowo sprawdzać, czy aby na pewno ma wszystko. Było widać, że podobne ruchy należą do osoby, której w ciągu ostatni lat notorycznie zdarzało się gubić rzeczy, zostawiać je nie tam, gdzie trzeba, czy też zapominać o nich. Jej rodzina ledwie wczoraj śmiała się, że pewnie uda jej się w końcu zostawić kufer na peronie. Ona jedna się nieśmiała. Nie dlatego, że była obrażona! Brzmiało to tylko na stanowczo zbyt prawdopodobny scenariusz... Zdenerwowali ją tą myślą na tyle, że ostatniej nocy miała o tym bardzo realistyczny sen, o którym wspomnienie wróciło do niej dokładnie w tym momencie. Dlatego też z niewyjaśnionego powodu skrzywiła się przemierzając korytarz w poszukiwaniu wolnych przedziałów. Może faktycznie powinni byli wsiąść wcześniej? Pomyślała o tym sprawdzając kolejno kieszenie w spodniach oraz bluzie.
O potencjalnym problemie z rzeczami porzuconymi na peronie zapomniała dopiero, gdy - po przeciśnięciu się przez grupkę dziewcząt, które zdecydowały się, że muszą wycałować sobie nawzajem poliki nim ruszą dalej - wsiadła do niemal pustego przedziału, który nawiasem mówiąc okazał się świetnym wyborem! A przynajmniej zdawał się świetnym wyborem, póki nie usłyszała przejmującego wrzasku i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przeszkadza w czymś ważnym i może powinna była poczekać jednak aż grupa dziewczyn faktycznie skończy. Wyjrzała nawet ku nim na chwilę, wciąż stojąc w otwartych drzwiach peronu... Dopiero w tym momencie zorientowała się również, że zdaje się Romilly nie miał takiego szczęścia w przedostawaniu się przez korytarz pełen zdziczałych uczniów. Trzeba było tyle nie rosnąć!
- Heeej! - zaczęła starając się przekrzyczeć zgiełk i celowo przeciągając pojedynczą sylabę.
Chyba wypadało wreszcie zwrócić na siebie uwagę? Teoretycznie była wciąż jedną nogą poza przedziałem, ale to nic nie zmieniało... Oczywiście znalazłaby się wewnątrz prędzej, gdyby tylko zidentyfikowała wyglądanie Steve'a przez okno przedziału za niebezpieczne - właściwie powinna była o tym pomyśleć! Niemniej jednak to zdecydowanie należało do rzeczy, które sama też mogłaby zrobić. Tak, nie potrafiła oceniać potencjalnych niebezpieczeństw oraz przyszłych szkód... Oby nie wyszło im to na złe.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
Nim zdążył całkiem wyskoczyć z pociągu, mama zwróciła wzrok w jego stronę i również zaczęła mu machać. Stevie błogosławił w duchu sentymentalizm, który kazał jej stać i gapić się w metalową maszynę, w której zniknął jej syn. Chciał jeszcze krzyknąć "kocham cię", ale po zażegnaniu kryzysu wrócił mu zdrowy rozsądek. Nie był jedyną osobą wiszącą jeszcze w oknie i ludzie widzieli jego twarz. A mama przecież wiedziała.
Pociąg zaczął się rozpędzać, ale mimo wiatru w uszach, usłyszał jeszcze za plecami "hej" i natychmiast rozpoznał akcent przyjaciółki. Chciał obrócić się w jej stronę, ale zapomniał jak bardzo był wystaje z okna i przyrżnął plecami w jego ramę. Mniej więcej w tym samym momencie - gdy chciał puścić się, by odruchowo rozmasować bolące miejsce - zorientował się, że nie ma pojęcia, jak wrócić do przedziału.
Zacisnął dłonie na szybie i zamarł. Nie dałbym głowy za to, że jeśli opuści nogi, ześlizgnie się w dobrym kierunku. Zwłaszcza teraz, kiedy do utraty głowy wystarczyłby jeden słup, stojący zbyt blisko torów.
- Yo, nie umiem zejść! - odkrzyknął z nadzieją, że jego słowa nie umkną na wietrze.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Właściwie była gotowa stać tak między przedziałem a korytarzem dłużej, wypatrując zgubionego po drodze kolegi, jednak Steve zdecydowanie szybko zwrócił jej uwagę niepokojącym komunikatem. I faktycznie, jeśli zastanowiłaby się nad tym chwilę wcześniej, jego pozycja rzeczywiście wyglądała dosyć niebezpiecznie.
Oczywiście ruszyła od razu do pomocy! W innym przypadku przez cały ten zgiełk dookoła miałaby wątpliwości, czy dobrze usłyszała... Teraz nie tylko nie było czasu na wątpliwości, ale uznała też, że to co wydawało jej się, iż usłyszała miało wystarczająco dużo sensu. Tylko właściwie jak miała sensownie pomóc? Może nie miało brzmieć to najlepiej, ale musiała podzielić się tymi wątpliwościami.
- Eee... No, dobra, a jak będzie ci łatwiej zejść? - pytając stała już przy oknie, przez które też nieco się wychyliła, wyciągając rękę ku przyjacielowi.
Niby już w pociągu mogłaby nieco pomóc sobie różdżką, ale chyba jednak nie ufała sobie na tyle, że przypadkiem nie miotnie nim w przeciwną stronę... Pozostawały najprostsze metody - a te chyba wcale nie były tak najgorsze.
- Bo chyba możesz się na przykład podtrzymać, tak? Jakby co, to cię przytrzymam.
Może w ustach drobnej piętnastolatki nie brzmiało to najlepiej, ale po pierwsze Steve nie miał dużego wyboru, po drugie chyba znał ją na tyle, by wiedzieć, że sobie poradzi, tak?
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
- Nie wiem - odkrzyknął przed siebie. Bał się choćby drgnąć, ale kątem oka udało mu się zobaczyć twarz przyjaciółki, co zdecydowanie poprawiło mu humor. Nagle cała sytuacja wydała się przynajmniej w równym stopniu śmieszna co straszna. - Trzymaj mnie za nogi - podchwycił jej pomysł - i jakbym leciał, to łap.
Nic lepszego nie przychodziło mu na myśl, ale chciał wierzyć, że niemożność wyjścia z okna jest przede wszystkim w jego głowie i kiedy będzie już miał jakiś kontakt z podłogą w postaci Saoirse, to uda mu się wrócić. Wiedział też, że prędzej puszczą go jego własne nogi niż zrobi to Irlandka, w związku z czym w najgorszym wypadku wylecą przez okno oboje. Ryzyko było skalkulowane - na miarę piętnastolatków, którzy nie mieli w szkole matematyki, ale koniec końców skalkulowane.
Przez głowę przeszło mu jeszcze, że mimo sporej kolekcji duchów w Hogwarcie, nie mieli jeszcze żadnego w pociągu. Nie podzielił się jednak z przyjaciółką odkryciem możliwej do zapełnienia luki na rynku pracy, bo pęd powietrza był już na tyle silny, że zachłysnął się nim, gdy tylko otworzył usta. Oczy zaszły mu łzami, więc je zamknął i czekał aż Saoirse chwyci jego nogi, żeby odepchnąć się od szyby i z pomocą puchonki wsunąć z powrotem do przedziału.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Saoirse mogłaby zgodzić się, by uznali całą historię za zabawną, gdy Steve bezpiecznie wróci do przedziału w całości. Póki co zamiast mieć podobne przemyślenia, poczuła właściwie ukłucie niepokoju. "Nie wiem" to wcale nie słowa, które chciała usłyszeć. Z drugiej strony, on zapewne też nie chciał słyszeć, że ona nie wiedziała za bardzo, w jaki sposób powinna zabrać się do pomocy. Zaraz jednak powstrzymała się od powiedzenia, że chyba nie był to najlepszy pomysł i nie zadziała... Jak właściwie mogła tak pomyśleć?! Oczywiście, że zadziała! Musiało jakoś zadziałać, bo przyjaciele nie są od tego, by odbywać lot z okien pociągu na... Cóż, tory. To znaczy, nikt nie był od tego, ale przyjaciele w szczególności.
- A myślałeś może, żeby na przykład, może, nie lecieć, kurwa, znaczy, proszę?
Tak właśnie brzmiała osoba, która zdaje sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji możliwego błędu... A jednak faktycznie chwyciła go tak, by zaraz w najgorszym wypadku pociągnąć go brutalnie do środka i wyłożyć się na podłogę - miała w końcu priorytety i była nimi akcja ratunkowa!
- No ale wiesz, może to też nie taki super pomysł aż tak się wychylać, co? - mówiła pierwsze, co przyszło jej do głowy, żeby tylko nie zapadła przejmująca cisza. - Znaczy, nie wiem, wystarczyłoby tak serio dużo mniej?
Cóż, teraz właściwie jedyne, co mogła robić, to sobie pogadać. Ostatecznie wszystko zależało od drugiego Puchona.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
Uwaga Saoirse aż prosiła się o sarkastyczną odpowiedź, ale niewiele mógł zrobić w tej sytuacji. Prawdopodobnie na szczęście, bo w pozycji, w jakiej się znajdował nie było czasu na jałowe dyskusje o szansach siły woli przeciwko prawom fizyki. Chciał rzucić jej chociaż jakieś wymowne spojrzenie, ale zachwiał się w przód, gdy próbował się obejrzeć, więc znów zamarł, zaciskając dłonie na szybie.
Na szczęście Saoirse szybko chwyciła go na nogi i można było zacząć kombinować z powrotem. Skupiony na zadaniu puszczał mimo uszu łajania puchonki, co zresztą było jego strategią bez względu na sytuację. Teraz po prostu miał usprawiedliwienie.
Poszło im łatwiej niż początkowo przypuszczał. Raz tylko wychyliło go mocno poza pociąg - kiedy zgiął długo spięte ręce w pierwszej chwili odmówiły mu posłuszeństwa - ale zastrzyk adrenaliny, który wtedy dostał, zrobił swoje i zaraz znalazł się bezpiecznie w przedziale obok przyjaciółki. Dopiero wtedy poczuł jak wszystko go boli - od przewianego ucha po dłonie, na wnętrzu których odcisnął się głęboko brzeg okna.
- Auuuuaaaa! - wyjęczał, dotykając bruzd palcami. - Ja tu cierpię, a ty się czepiasz - rzucił z wyrzutem, jednocześnie przyznając, że jednak słyszał, co wcześniej do niego mówiła.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Oczywiście, że aż prosiła się o odpowiedni komentarz! Zwyczajnie nie myślała o tym zbyt dużo. Ten jeden raz nie był to jej zwyczajowy monolog. Tym razem uspokajała tak sama siebie, a że oskarżała przy tym przyjaciela, to inna sprawa - tego już nie zauważyła. Na jej obronę, właściwie nie miała kiedy tego przemyśleć... Przecież weszła tu z przekonaniem, że on absolutnie wiedział, co robił!
Czy była na niego zła? Nie, absolutnie nie. Musiałaby być hipokrytką. Doskonale wiedziała dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze, że było to nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Po drugie, że sama mogłaby zrobić coś podobnego i była to tylko kwestia czasu, nim ona miała potrzebować ratunku.
Sapnęła w podsumowaniu owocnego rozpoczęcia podróży, po czym zamknęła okno, jakby obawiała się, że będzie ono źródłem dalszych nieszczęść.
- No ale po tej stronie, to chyba akurat dasz sobie radę.
Po tej, znaczy w pociągu, zamiast poza nim...
Opadła na miejsce tuż przy oknie i wreszcie ponownie podniosła wzrok na Steve'a. Normalnie zaczęłaby rozmowę od pytań o wakacje, ale zdaje się, że była wystarczająco na bieżąco, by wiedzieć, iż takie pytanie może nie być najlepsze na początek. Nie wspominając już o tym, że nawet w normalnych okolicznościach miałaby nadzieję wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze listownie!
- Nie widziałam cię w sumie na peronie - zauważyła luźno, żeby tylko mieli jakiś punkt zaczepienia.
Prawdopodobnie była to jednak jej wina. A może za bardzo skupiła się na jednej konkretnej osobie i zbyt zignorowała wszystkich innych, którzy ją otaczali? Albo może to było jej zwyczajowe roztrzepanie, z którym sobie nie radziła.
- Ale nic ci nie jest, nie? - dopytała dopiero po chwili, lustrując go wzrokiem.
Z początku założyła, że tak było, ale zdaje się, że już na jej wejście zrobił sobie niewielką krzywdę... A przynajmniej miała nadzieję, że niewielką.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
- Na razie - ocenił trzeźwo swoje szanse przetrwania. Roztarł obolałe dłonie o uda i opadł na siedzenie naprzeciwko Saoirse.
- Zastanów się, czy na pewno chcesz się tu rozsiadać. Chyba doszczętnie storpedowałem sobie reputację. Jeszcze masz szansę stąd uciec, zanim cię ze mną powiążą - ostrzegł z szerokim uśmiechem, który wyraźnie wskazywał, że wcale się swoim losem nie przejmował. Był za stary i od zawsze zbyt specyficzny, by martwić się opiniami. Popularność i tak nigdy mu nie groziła.
- Bo się za bardzo nie zatrzymywałem - uspokoił jej wyrzuty sumienia. - Późno dotarliśmy, więc od razu wsiadłem. - Kłamał tylko odrobinę, w rzeczywistości mógł jeszcze chwilę zostać na peronie, zamiast przetrząsać przedziały, ale musiałby się wtedy oficjalnie pożegnać z mamą. Nie chciał chwalić się swoim niekonsekwentnym fochem. Zresztą przez dwa miesiące nie pisał Saoirse o niczym innym, tylko swojej frustracji spowodowanej rozwodem rodziców. Nie zdziwiłby się, gdyby miała dość tematu. On z pewnością miał. Liczył na to, że w szkole odpocznie od domowych dram.
- Przeżyję - zapewnił. Ponownie spojrzał na dłonie. Nadal widać było na nich czerwone ślady, ale nie były już tak głębokie. - Jeszcze nie wyjechaliśmy z Londynu, a już mamy na koncie pierwszą przygodę. - Wyszczerzył zęby. - Zapowiada się ciekawy rok.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
- Ej, nie, sorry, ale masz sobie radzić, bo przecież ja zawsze nie przyjdę, żeby cię ratować, tak? - zauważyła z lekkim rozbawieniem, przez co jej ton pozbawiony był nutki groźby, jaką mimo wszystko chciała tu zaimplementować... No cóż, następnym razem może będzie groźna.
- Racja - mruknęła, dla odmiany z dobrze udawaną powagą, po czym wstała i ruszyła do drzwi.
Przez chwilę mogło się wydawać, że faktycznie chciała w pośpiechu opuścić przedział, jednak ostatecznie jedynie wychyliła się z powrotem na korytarz, rozglądając się w obie strony, jakby czegoś zapomniała, czy zgubiła... Co w gruncie rzeczy nie było niczym dziwnym, jeśli o nią chodziło! Często zdarzało jej się gubić rzeczy, tylko nie lubiła o tym rozmawiać. Rozmowy sprawiały, że jej problemy stawały się tylko bardziej realne i utwierdzała się w przekonaniu, że wszyscy widzą, jak niedołężna jest w podobnych sytuacjach... Tego nie chciała.
Po chwili westchnęła i z powrotem usiadła.
- No dokładnie, właśnie tak wyobrażałam sobie spotkać cię po wakacjach - skomentowała przewracając oczami. - Jeeej, przygoda...
Celowo starała się brzmieć ironicznie, jednak uśmiech zwyczajowo nie schodził jej z twarzy. W dodatku naprawdę nie miała mu tego za złe!
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
- Przynajmniej już wiemy jak zginę. - Wzruszył ramionami. - I że nie będziesz musiała na to patrzeć.
Jak na piętnastolatka przystało Steve śmierci się nie bał, bo w nią nie wierzył i nawet niedawne całkiem bliskie tarcie się o nią, wcale nie sprawiało, że wydawała się mniej odległym problemem. Jeśli już to fakt, że udało mu się jej wymknąć tylko utwierdzał w przekonaniu o nieśmiertelności i zachęcał do traktowania śmierci lekko.
Przez ułamek sekundy naprawdę spodziewał się, że Saoirse wyjdzie, ale myślenie wróciło mu nim zdołał się przestraszyć. Obawiał się jedynie, że będzie chciało pośmieszkować dłużej i wyjdzie na kilka minut, które będzie musiał spędzić gapiąc się przez okno. Na szczęście ograniczyła się do rozejrzenia się po korytarzu.
- Pani brak entuzjazmu jest wielce rozczarowujący, panno O’Donovan - odparł zimnym tonem, automatycznie się prostując i patrząc na nią z góry spojrzeniem godnym niezadowolonego z wyników ucznia profesora. Natychmiast jednak opadł z powrotem na oparcie wsiąkając w fotel. - Ale serio, czego się spodziewałaś? Moi starzy się rozwodzą. Jestem wręcz zobowiązany zacząć odpierdalać. - Miał to być żart, ale wspomnienie o rozwodzie pozostawiło gorzki smak. Bardzo chciał być na tym etapie akceptacji sytuacji, by móc z niej żartować. Z drugiej strony niczego nie chciał akceptować. Jakaś jego część wciąż łudziła się, że jego rodzice się opamiętają. - Nie widziałaś tam czasem babki z żarciem? - Dopiero co wsiedli do pociągu i Stevie wcale głodny nie był, ale chciał odwrócić uwagę Saoirse od analizy tego, na ile mówił poważnie, a wózek z przekąskami był pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Romilly w zasadzie planował faktycznie według ustaleń z peronu powlec się za Saoirse do pierwszego wolnego przedziału, jaki znajdą. Zamiast tego jakoś w drodze się stało, że spotkali grupkę dziewcząt niezwykle za sobą stęsknionych, które zaczęły się obcałowywać. Nie umknęło jego uwadze oceniające, ostrożne spojrzenie jednej z nich, lustrujące go jakby miał zamiar którąś zaszlachtować. Skrzywił się, odwracając wzrok z irytacją, po czym uznał, że po prostu poczeka, minie je i... No właśnie, gdzie jest Saoirse?
No, to nie wyszło. Już będąc głębiej w alejce i obracając się za rudowłosą wiedział, że albo został sam i jedzie sam, albo ma zadanie poszukać Saoirse. To nie był łatwy wybór, bo gdyby była z tymi rozchichotanymi laskami, wolałby skoczyć pod ten przeklęty pociąg. A jednak chyba nawet ich nie znała, i zdawała się iść dalej, więc...
Ale wtedy jego oczom ukazał się po przeciwnym końcu wagonu znajomy wózek z łakociami. Zamarł, patrząc bezsilnie to na wózek, to na przeciwną stronę, gdzie powinien chyba iść. I chyba jednak dość mu słodyczy? jeszcze kupi. Te najsmaczniejsze też.
Ah cholera. Obrócił się, by sprawnie spróbować dogonić wózek z łakociami. Trochę to mimo wszystko zajęło, bo niestety musiał przeciskać się przez masę ludzi, w tym znowu te rozchichotane laski, które chętnie by postawił w płomieniach. A jednak nagroda w końcu była przed nim i z wielką radością kupił sobie ulubione czekoladki. I nawet Saoirse wziął kilka! Po jednej każdego smaku, żeby wiedziała co dobre.
Dopiero wtedy zdecydował się znowu przemierzać całą drogę przez wieczność na przeciwny koniec wagonu, przez kolejnych uczniów, dzielnie przedzierając się w poszukiwaniu Puchonki. Poświęcenie! Mógł ot usiąść gdzieś koło wózka. Najlepiej na korytarzu przed nim, żeby nie uciekł. Miał wrażenie, że zajęło mu to wieczność, nawet po drodze już zjadał w zniecierpliwieniu jeden łakoć czekoladowy. I jakoś w połowie jedzenia w końcu stanął w otwartych drzwiach przedziału, a jego oczom ukazała się Saoirse i... Ktoś. Mniej więcej z oka kojarzył, ale to Puchon, a on z kolei był odizolowanym sobą. Raczej słowa z nim nie zamienił o ile zajęcia tego nie wymagały.
Trafił akurat w zasadzie na pytanie chłopaka, jednak zamiast odpowiedzieć, przeniósł wzrok na Saoirse, trochę nie wiedząc czy siedzenie razem jest nadal aktualne, czy może jednak wolałaby spędzić czas z kimś... Cóż, weselszym? Przyjemniejszym? Kimś innym po prostu?
- Planujecie dodatkowe towarzystwo?
W sumie to pytanie, skierowane tylko do Saoirse najwyraźniej, raczej miało sugerować, że dodatkowe towarzystwo wykluczające jego samego, choć ostatecznie różnie można było odebrać co miał na myśli. A czy przejmował się jedzoną czekoladką i udawaniem, że nie wie gdzie jest wózek? Niet.
Zadanie: [2] Coś z wózka, kochaneczki?: Wariant 1
Uczestnicy: Sam!!
Progress: Kupione
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Na szczęście i nieszczęście Saoirse też nie była przyjaciółką od matkowania. Jasne, powie mu że ma na siebie uważać oraz napomknie że słabo jest prawie zginąć pierwszego dnia szkoły - w szczególności, jak jeszcze do tej szkoły się nie dotarło - ale to też nie tak, że miała krzyczeć, moralizować i zwracać mu teraz uwagę za każdym razem, kiedy będzie bliski zrobienia czegoś niebezpiecznego... No, chyba że jego celem byłoby zrobienie sobie krzywdy! Wtedy musiałaby przejąć taką rolę specjalnie dla niego.
Odkaszlnęła, żeby nadać swojej kolejnej wypowiedzi poważniejszego tonu. Nawet splotła ręce na piersi!
- Może entuzjazm byłby tym większy, gdybyś tylko wpadł na pomysł podzielenia się adrenaliną, na przykład w ramach wspólnej wycieczki aż do prawie-że-na-dach...
Celowo nie zaczynała tematu rozwodu... Pisali o tym, ale nie czułaby się swobodnie wkraczać na ten temat bez wyraźnej zgody drugiego Puchona. To on miał decydować, kiedy chce o tym rozmawiać. Nie wspominając już o tym, że szczerze mówiąc jego rodzice obchodzili ją przecież tylko w jego kontekście... Ostatecznie nie znała żadnego z nich i to zawsze szkoda, kiedy rozbija się tak długi związek, ale była tu raczej skoncentrowana na tym, jaki wpływ ma cała sytuacja na samego Steve'a. Wiedziała też, że osobiście nie wyobrażała sobie podobnej sytuacji w swojej rodzinie. Przecież jeden rozwód odbiłby się na naprawdę wielu osobach! Nic nie byłoby takie samo! Żadna impreza rodzinna nie wyglądałaby już tak samo. Ale zdaje się, że była to zupełnie inna perspektywa. Perspektywa osoby, której nikt bliski w życiu nie oberwał rykoszetem od czyjegoś rozwodu - a już na pewno nie rozwodził się osobiście. Cóż, aż do teraz.
Uniosła jednak brwi i przekrzywiła głowę, mierząc przyjaciela wzrokiem.
- A to zacząłeś odpierdalać parę lat temu tak na zapas? - zażartowała, licząc że jest to w tej chwili na miejscu.
Zaraz padło pytanie o wózek ze słodyczami, a równocześnie w drzwiach przedziału pojawił się Romilly... Co było samo w sobie dosyć ironiczne. Pasowało do niego pojawienie się na mowę o słodyczach, jednak Saoirse postanowiła odpuścić sobie złośliwostkę. Tym razem... Zamiast tego wytknęła go oskarżycielskim palcem.
- Zgubiłeś się i prawie pomyślałam, że to celowo!
Od razu skinęła też głową w kierunku wolnego miejsca po swojej prawej, tuż przy drzwiach.
- Nie. Nie wiem? - tu spojrzała pytająco ku Puchonowi. Może on planował? - Znaczy, poza tobą? Poza wami, to w sumie z nikim się jeszcze nie widziałam... Co w sumie wyszło trochę dziwnie. Ale może poszukam paru osób, jak już zdrętwieję w miejscu.
Wzruszyła jeszcze ramionami.
Ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że może wypadałoby przedstawić sobie tę dwójkę. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie rozmawiali, ale przecież byli na jednym roku! Musieli wiedzieć o sobie... Coś? A przynajmniej Steve słyszał parę zdań opinii Saoirse na temat Romilly'ego, to na pewno. Może nieco więcej niż parę zdań, jeśli tylko drążył w zeszłym roku szkolnym temat tego, że zaczęła łazić za gburowatym Ślizgonem, który zdawał się nienawidzić wszystkich... Cóż, ona dawała mu pozytywne recenzje, zapewniając, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Całkowicie zgodnie z prawdą! Sprawdzała sama!
A właśnie, dopiero po chwili zarejestrowała, że pozostawiła pytanie Puchona bez odpowiedzi.
- A. Eee... - zaczęła zwracając ku niemu wzrok i przez chwilę zastanawiała się intensywnie, czy aby na pewno nie mijała wózka ze słodyczami. - Nie... Sądzę...
Nie, nie miała pojęcia. Mogła nawet przecisnąć się obok niego i nie zarejestrować. Przy tylu bodźcach dookoła trudno było ją winić!
- Ale może ty widziałeś ten, no, wózek? - zwróciła się do Ślizgona.
W końcu ten miał radar na słodycze!
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
Stevie nie należał do osób, które same szukały ekstremalnych przeżyć i celowo pchały się w niebezpieczeństwa. Nie był natomiast zbyt rozsądny, żeby ich unikać, czy też raczej kiepsko mu szło przewidywanie konsekwencji.
- A to trzeba było tak od razu! - podniósł się nieznacznie i wskazał na okno, pytając wzrokiem, czy otwierać - Mamy mnóstwo czasu na powtórkę. Teraz dam ci wyjść pierwszej! - Żadne z nich nie miało jednak raczej ochoty na ponowne wyskakiwanie oknem.
Zaśmiał się głośno z uwagi przyjaciółki. NIe dało się ukryć, że miała rację. Steve’owi było głupio, że tak przeżywał rozstanie rodziców. Zawsze wydawało się, że rozwód starych o nie taka straszna sprawa. W ostateczności działo się do z wieloma małżeństwami. Do niedawna zakładał jednak, że ten problem zupełnie nie dotyczy jego rodziców. W jego przekonaniu rozwodzili się ludzie, którzy byli ze sobą widocznie nieszczęśliwi, którzy ciągle się kłócili i w ostateczności wszyscy na ich decyzji wychodzili na plus. A jego rodzice? Jego rodzice byli przecież idealnie dobraną parą, dowodem na istnienie prawdziwej miłości i wszystkim tym, o czym pisali w nudnych książkach. Chuja się widać znali w tych książkach i chociaż Steve już wcześniej nie lubił wątków romantycznych i jeśli czytał coś o miłości, to tylko dlatego, że nic lepszego nie było pod ręką, tak teraz zdecydowany był nie tknąć żadnej nigdy więcej. Nie lubił kłamstwa.
Kiedy Saoirse oskarżycielskim gestem wystawiła palec w stronę drzwi przedziału, w pierwszej chwili pomyślał, że zobaczy w nich wózek z jedzeniem, mógł więc w pierwszej chwili wyglądał na zawiedzionego, kiedy zamiast słodyczy zobaczył ponurego Ślizgona.
Wzruszył ramionami, kiedy przyjaciółka odpowiedziała za nich oboje. On na pewno nie miał okazji nikogo zaprosić, bo przeleciał bez zatrzymywania się zarówno przez peron, jak i pociąg. Nie zdziwiłby się też, gdyby ich przedziału celowo unikano, po cyrku jaki odstawił w oknie. Po głowie chodziło mu jednak coś zupełnie innego.
Puchon najgorzej zapamiętywał ludzi i siedzenie z kimś w jednej klasie przez kilka lat zdecydowanie wystarczało mu, by zapamiętać imię, nazwisko, twarz tej osoby. Po drugie Saoirse opowiadała, że jest w porządku, a Steve nie miał powodów, by jej nie wierzyć. Przyjaciele jego przyjaciół byli jego przyjaciółmi. O ile on kojarzył Romilly’ego, tak jeśli Rommily znał go to jako Stevie Ginsberg - Puchonkę, która do tej pory chodziła w żeńskim mundurku i jeszcze pół roku temu miała włosy prawie do pasa.
Dopiero w tym momencie Steve zorientował się, że nie przemyślał tego, jak będzie funkcjonował w szkole. Jego pierwotnym założeniem była rozmowa z rodzicami, którzy załatwili by za niego formalności ze szkołą i wszystko byłoby na wierzchu. Skoro jednak nic nie powiedział rodzicom jego sytuacja od czerwca praktycznie w ogóle nie uległa zmianie.
Czuł się głupio, zupełnie się nie odzywając i zdawał sobie sprawę, że nagle milknąc i sztywniejąc, sprawiał wrażenie albo przestraszonego, albo bardzo niezadowolonego z obecności Ślizgona. Nie wiedział, czy powinien był się przedstawić, czy po prostu zachowywać się, jakby wszyscy od zawsze wiedzieli, że jest Steve’em. Zdawał też sobie sprawę, że nawet jeśli w tej chwili udało mu się osiągnąć jakiś passing, tak wszystko to będzie można o kant dupy rozbić, gdy tylko otworzy mordę i wydobędzie się z niej jego niemęski głos, którego w tym momencie wstydził się bardziej niż kiedykolwiek. Czy tak miało wyglądać teraz jego życie? Coming-out za coming-outem, po których i tak nadal będzie jedną nogą w szafie, czując się jak oszust bez względu na to, jakby się nie zachował?
Zupełnie zapomniał o wózku i w pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi Saoirse, ale i tak był jej wdzięczny za przerwanie ciszy, która dzwoniła mu w uszach. Siedzenie cicho i dystans w relacjach z innymi ludźmi zupełnie nie leżał w jego naturze.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
W zasadzie to faktycznie sporą zmianą był wygląd Stevie, i gdyby tylko Romilly nie miał wszystkich głęboko (do niedawna Puchonów w szczególności... Ale to się zmienia! Poniekąd.) i nie był pewien, że przynajmniej raz najpewniej nie zgnoił jej w swojej własnej żeńskiej postaci, może by jakoś to skomentował. A jednak był tu tylko i wyłącznie dla Saoirse oraz był zwyczajnie wredny, zatem wszedł do środka po zaproszeniu Saoirse (tak przynajmniej przyjął jej odpowiedź), wsadzając walizkę nad siedzenia, a przy sobie zostawiając tylko niewielki transporter ze szczurem.
- Nie widziałem. - rzucił beznamiętnie, siadając przy oknie z klatką na kolanach. Ledwie sekundę odczekał, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując pięć czekoladek różnych smaków i wyciągając je ku Saoirse. - Dla ciebie.
Nawet posłał jej lekki uśmiech! Nikły, raczej jego cień, ale to było sporo jak na niego, a przynajmniej kiedy oprócz ich dwoje jeszcze ktoś był obok spędzając z nimi czas. Zupełnie jakby to go onieśmielało w jakiś sposób. Ot taki sobie Romilly jako niezwykle (nie)towarzyskie stworzenie. I to nie tak, że cokolwiek miał do Stevie, tym bardziej nie myślał nic negatywnego wobec zmiany tożsamości płciowej, która i tak nie była dla niego jasna i oczywista póki co. W końcu mało to dziewcząc ubiera się "po męsku" czy ogólnie jest nazywana mianem chłopczycy? Nie wiedział czy to po prostu faza, czy całkowita zmiana, nie znał jej w zasadzie.
Poza tym, przyganiałby kocioł garnkowi, sam regularnie zmieniał płeć, w zależności od nastroju, a na zakupy damskich ciuszków czy kosmetyków wybierał się równie często, co po męskie rzeczy. Będąc metamorfomagiem, odnosił wrażenie, że takie rzeczy jak określona płeć czy ramy społeczeństwa, gdzie trzeba wyglądać w określony sposób, były ograniczające i bezsensowne, i skoro mógł, oczywiście, że korzystał z pełnej krasy swoich możliwości. Takie metamorfozy zatem nie robiły na nim wrażenia.
Czemu nie powiedział więc, że wózek jest tam, gdzie go faktycznie widział? Bo był wredny. Tylko i wyłącznie dlatego. Chociaż mogło być gorzej, gdyby miał gorszy nastrój, pewnie by mu kazał iść w przeciwnym kierunku. Ale nie!
- Szybko minie. - dodał spokojnie, zwracając wzrok za okno i przyglądając się przemijającym krajobrazom.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Jeśli tylko ktoś miał unikać ich przedziału ze względu na to, co miało w nim - a teoretycznie nawet nie do końca wewnątrz - to jego strata! Chociaż może i dobrze, że Romilly nie widział, co się wydarzyło... Saoirse nie była pewna, czy nie zasłużyliby sobie na jakiś złośliwy komentarz z jego strony. Na szczęście nie była też osobą, która roztrząsałaby za bardzo potencjalne scenariusze i wersje wydarzeń. Właściwie wcale nie przyszło jej na myśl, że ktoś mógłby oceniać ich na podstawie występu Steve'a sprzed chwili.
Nie spodziewała się żadnego rodzaju prezentu od Ślizgona... Właściwie nigdy nie dał jej ani jednego powodu, by mogła się go spodziewać. Tym bardziej był to miły gest! Ponownie nie roztrząsała, dlaczego nie postanowił podzielić się na peronie oraz dlaczego tak dużo czasu zajęło mu dotarcie do przedziału - a gdyby tylko spróbowała pójść tą drogą, bez wątpienia zauważyłaby, dlaczego sytuacja zdawała się podejrzana. Tylko po co miałby kłamać, że nie wie, gdzie był wózek ze słodyczami? No właśnie, nie było najmniejszego powodu. Prędzej czy później i tak pewnie się tu dotoczy.
- Ooo, wow, dzięki - przyjęła z radością czekoladki i mimo, że były one przedstawione wymownym "dla ciebie", od razu wyciągnęła rękę ku Steve'owi. - Chcesz też?
W gruncie rzeczy dopiero podczas tej propozycji zauważyła, że Puchon zachowuje się dużo ciszej niż zwykle i choć w wielu sytuacjach mogła uchodzić za osobę empatyczną, bywały sytuacje które ją przerastały - kiedy właściwie nie wiedziała, co się wydarzyło, a mogła jedynie próbować wyjaśnić to sobie na swój sposób. Oczywiście sama nie miała nigdy problemów z własną tożsamością płciową i do wyznania Steve'a w życiu nie przeszło jej przez myśl, że można się czuć chłopcem. Natomiast po wyznaniu... Nie oszukujmy się, nadal nie do końca pojmowała, ale chętnie słuchała wyjaśnień i była jak najbardziej otwarta na takie zmiany. Mogło być z jej strony trochę lepiej, ale dawała z siebie wszystko! Jednak pomimo tego, jakoś nie wpadła na to, że nagłe milczenie mogło być spowodowane niepewnością z tym faktem związaną. Właściwie pierwsze, co przyszło jej na myśl, to że Romilly może zrobił kiedyś coś szczególnie złośliwego Puchonowi i być może wcale o tym nie wiedziała... Z jakiegoś powodu. Cóż, pozostawało jej tylko zbadać sprawę.
- Ej, wow, to w sumie aż piąty rok nauki, nie? Jakby, czas aż tak zapierdala, właściwie niewiele zostało, jak tak się zastanowić, w sumie ledwo co zaczynaliśmy... A wy w sumie kiedyś wcześniej gadaliście, czy się nie złożyło? - spytała patrząc to na jednego, to na drugiego.
Tak, plan był idealny. Co mogło pójść nie tak? Zaraz wszystkiego się dowie, a jeśli tylko były pomiędzy nimi jakieś zgrzyty, to... Założenie było takie, że wszystko to naprawi i że oczywiście będzie to dziecinnie proste.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
|
Pióra: 0
W ogóle nie pomyślałby, że ślizgon kłamał na temat wózka, bo po co ktoś miałby to robić. Czekoladki mógł mieć przecież z domu i nawet logicznym było, że wyjął i częstował nimi po tym, gdy Saoirse wyraziła zainteresowanie słodyczami.
Pokręcił głową, gdy przyjaciółka zaoferowała mu czekoladki. Sam nie za bardzo wiedział dlaczego. Dopiero co pytał o lokalizację wózka. Nie obawiał się, że urazi jakoś Romilly’ego, który wyraźnie chciał podarować słodycze Irlandce. Były już jej, więc mogła z nimi robić, co chciała. Mimo wszystko czuł się dziwnie. Ślizgon zachowywał się jakby w ogóle go nie widział, przez co wzięcie tych czekoladek zdawało się być jakimś zburzeniem czwartej ściany.
Jego rozważania na temat tego, czy powinien zachowywać się otwarcie przy Romillym, przerwało spostrzeżenie, że ślizgon ma go zupełnie w dupie i zachowuje się tak, jakby w ogóle nie było go w przedziale. Steve zaczął się nawet zastanawiać, czy go kiedyś czym nie obraził. Puchon raczej unikał konfliktów i wobec wszystkich starał się być uprzejmy, ale nie mógł tak do końca wykluczyć możliwości, że na przykład wypowiadał się niepochlebnie o czystokrwistych bogaczach w obecności Burkego. Albo może wylał coś na niego niechcący na eliksirach. Albo rzucił jakimś głupim żartem, który ślizgonowi bardzo się nie spodobał.
Nie zastanawiał się jednak długo, czym sobie zasłużył na ignorowanie. W kilka sekund jego zażenowanie zmieniło się w frustrację. Jeśli Romilly miał z nim jakiś problem, to mógł to powiedzieć, zamiast się bawić w jakieś pasywno-agresywne ciche dni.
- Na pewno nie dzisiaj - zauważył oschle. W porządku - on też jeszcze nie odezwał się do ślizgona, ale to nie on dołączył do towarzystwa. Wypadało się przywitać z już obecnymi, kiedy wchodziło się do pomieszczenia. Nawet on o tym wiedział, a nie pochodził ze szlacheckiego rodu i nikt go nigdy kindersztuby nie uczył. Przyzwoitości co najwyżej.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Nie był zadowolony na chęć podzielenia się słodyczami, zdecydowanie. A jednak nic nie powiedział i nie pokazał po sobie, że był sceptyczny. W zasadzie jak to on, był kamieniem emocjonalnym i wyglądał raczej jakby naprawdę nie było w nim jednego uczucia. Może poza jakimś rodzajem znudzenia.
Saoirse jak zawsze próbowała utrzymac rozmowę, której Romilly nie chciał i nie potrzebował, acz po takim czasie miał nieprzyjemne wrażenie, że dziewczyna ponownie próbuje go "otworzyć na ludzi" i narzucać integrowanie się na siłę. W szczególności z Puchonami, o których jego opinię tak bardzo chciała i próbowała zmienić od dawna, w zasadzie odkąd zaczęli więcej rozmawiać. To podsunęło mu też szczere zastanowienie co sprawiło, że po takim czasie Puchonka nagle w ogóle zdecydowała się z nim na siłę przebywać i wystawiać na jego chamskie komentarze, jednak to pytanie zostawił na później, naturalnie.
Może by przemilczał albo zbył temat wzruszeniem ramionami czy coś, gdyby nie suchy komentarz Stevie, która zdaje się, że była urażona. Romilly naturalnie nie widział w swoim zachowaniu nic złego czy nadzwyczajnego, bo był taki zawsze, jak i nie rozmawiając z Puchonką, nie widział potrzeby w ogóle angażować się nagle w rozmowę. Może dlatego, że miał lekkie ptsd po Saoirse i obawiał się kolejnej przylepy, niezależnie od tego, że akurat rudą polubił i zaakceptował. Nadal się do niej przyzwyczajał i bywało, choć już znacznie rzadziej, że potrzebował przestrzeni. Z dwoma takimi? Nie, to za dużo. Uniósł brwi, zwracając chłodne spojrzenie na dziewczynę na chwilę, wzruszył jednak zaraz ramieniem, niezbyt przejęty. Zimny drań.
- Ogólnie też niezbyt, tyle co na zajęciach. - uzupełnił, zerkając na Saoirse. - Nie wiem o czym gadaliście zanim przyszedłem, ale nie przeszkadzajcie sobie. - Dodał zaraz, spoglądając na oboje krótko, by wrócić wzrokiem za okno. Naprawdę miał nadzieję, że rudowłosa nie będzie chciała robić z nich przyjaciół. I tak stale gadała mu o potrzebie posiadania... Jakichkolwiek, w sumie.
Ja będę pisać o Stevie jako pani póki Romek nie ogarnie zmiany, jak coś, cheers <3
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Nie chodziło oczywiście o to, czy Romilly miał być zadowolony, czy nie z chęci podzielenia się słodyczami. Właściwie przez myśl jej nie przeszło, że mógłby nie być. Przecież przekazał je właśnie jej, a więc stały się jej własnością i owszem, mogła robić z nimi co chciała! Na przykład po tym, jak Steve odmówił, chciała zjeść jedną z czekoladek i tak właśnie zrobiła. Może tylko gdyby rozumiała lepiej aktualne problemy chłopaków, zostawiłaby czekoladę na później, a priorytetem byłoby wprowadzenie wszystkich jakimś cudem z powrotem do strefy komfortu... Ale tak nie było. W rzeczy samej, widziała, że coś jest nie tak, ale obstawiała raczej, że to Romilly mógł rzucić kiedyś coś niemiłego do Puchona - odwrotnej opcji szczerze mówiąc nie brała pod uwagę - lub że to niegroźna niezręczność, kiedy dwie osoby za dobrze się nie znają. Ona zwykle tak nie miała, ale takich zachowań była już świadkiem i identyfikowała je jako realny problem niektórych ludzi! Gorzej, że to jej miało przyjść go rozwiązywać, a szczerze mówiąc jej próby miały być tylko jedną wielką improwizacją. Dzięki swojemu usposobieniu nie myślała przynajmniej, ile rzeczy może pójść nie tak.
Na pewno nie dzisiaj...
Tyle co na zajęciach...
Te słowa sugerowały raczej, że faktycznie padły jakieś słowa, które paść nie powinny i może to dlatego siedzieli tacy... Spięci? Zdystansowani? To znaczy, dla Ślizgona było to jeszcze w jakimś stopniu normalne (jak na jego standardy), ale Steve to już co innego.
Zaraz Romilly dopowiedział jeszcze, żeby wrócili do swojego tematu, ale... Cóż, to chyba nie był najlepszy moment żeby rozmawiać o rozwodzie, czy wypadaniu przez okno z pociągu pierwszego września.
- Hmm... No tak... To co chcesz kupić? - zwróciła się zaraz do Puchona.
Właściwie to jedyny temat, który poruszali, nim Ślizgon do nich dołączył... To znaczy, jedyny, który wypadało teraz poruszyć.
- Ja na pewno jeszcze się przejdę później, bo jakby, to trochę pojebane, że jedzie się tyle czasu... I okej, będą czekały całe stoły zawalone jedzeniem, ale jeszcze czekanie aż wszystkich przydzielą i jeszcze w sumie nie zdziwiłabym się, gdyby komuś udało się w którymś momencie coś odwalić, co w sumie opóźni wszystko i okej, jasne, to też nie byłoby dziwne, gdybym to była ja, ale chodzi o to, że nie da się nie zgłodnieć w czasie jazdy. Ej, a właśnie!
Zaraz zaczęła przegrzebywać swoją torbę, która zdawała się być nieco mniej pojemna niż była w rzeczywistości - i to bez użycia magii!
- No! - wykrzyknęła triumfalnie. - Bo jakby co, to mam jeszcze ciasto... I szczerze byłam w sumie prawie na sto procent pewna, że zapomniałam i zostawiłam na łóżku i w sumie ni chuje nie mam pojęcia, jak się tutaj znalazło, ale najwyraźniej jestem tak zajebista, że jednak pamiętałam nawet w pośpiechu, nie ma za co, bo jak chcecie, to też starczy dla was.
Popatrzyła po obu chłopakach pytająco.
- Ja w sumie zostawię sobie raczej na później, bo właśnie do tego właściwie zmierzałam, że nie ma szansy nie zgłodnieć... Ale w sumie czuję się jakbym przed chwilą skończyła śniadanie...
Zaraz utkwiła wzrok w Romillym i jeśli tylko on nadal patrzył w okno, poklepała go krótko po ramieniu. Celowo zwróciła się w tej chwili głównie do niego. Steve musiał już parokrotnie słyszeć o tym, jak wszystko wygląda w domu O'Donovanów.
- A właśnie! Bo tobie też nigdy nie mówiłam, ale cholera, u mnie w domu zawsze pierwszego września jest takie zamieszanie, bo też zjeżdża się część rodziny i z jednej strony to zajebiście, no bo nie będę ich widziała tyle czasu, ale chyba z pięć razy się dziś zagadałam i jestem pewna, że przez nich udało mi się... I nie mów, że to moja wina, bo ja wiem, co zaraz mi powiesz! Obaj!
Tu wskazała ostrzegawczym paluchem kolejno na obu - najpierw na Ślizgona, następnie na Steve'a. Puchon musiał doskonale wiedzieć o wszystkich rzeczach, jakich Saoirse zapominała z domu już od pierwszego roku... Oraz że wyglądało to do tej pory tylko i wyłącznie na jej winę.
- Nie, miałam listę, okej?! Jeżeli czegoś zapomniałam, to jest akurat ich wina, dzisiaj jestem totalnie niewinna. Więc JEŚLI udało mi się coś zapomnieć, a myślę, że w tym roku nie... To jest ich wina.
Pokiwała jeszcze głową. Przynajmniej sama dała sobie jakiś rodzaj aprobaty!
- To co, ciasta? Teraz? Później? Banankowe z czekoladą - ponowiła wreszcie propozycję.
|