Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Ten rok był po prostu tragiczny. A dopiero się zaczął!
Zacznijmy od tego, że był to prawdopodobnie ostatni rok, w którym widziała Argosa w szkole. Ostatni rok, w którym mogła czuć się bezpiecznie i mieć jakąś stabilizację. Kogoś, kto zawsze wysłucha i zrozumie. I do kogo będzie mogła się przytulić. O dziwo, Aspasia naprawdę lubiła się przytulać, lecz tylko do tej jednej, jedynej osoby, którą kochała chyba najbardziej ze wszystkich istot.
Po drugie, jest już w piątej klasie i musi dobrze zdać SUMy. Wiedziała, że na to liczą rodzice – i od tego zależy jej przyszłość. Jakakolwiek ona była.
No właśnie, po trzecie – nie miała pojęcia, co miałaby robić w przyszłości. Siedzieć w domu, rodzić dzieci i dbać o własne paznokcie jak matka? Skoro tak, to po co jej były SUMy? Nie trzeba być wykształconym i mieć niewiadomo jakiego prestiżu i zawodu, żeby siedzieć w domu i gapić się w ścianę. Chociaż bycie kurą domową niespecjalnie jej się podobało, to najpewniej tak właśnie skończy. Aż się wzdrygnęła na tę myśl, że ona i Romilly mieliby…
Nieważne.
A po czwarte – wakacje to kilka miesięcy, podczas których nie widziała się ze swoimi znajomymi. To wiązało się z ogromnym stresem, bo traciła grunt pod nogami i poczucie bezpieczeństwa. Zawsze pierwsze dni poświęcała na spotkanie się z każdym, kogo darzyła jakimś uczuciem czy sentymentem, aby upewnić się, że wszystko było w porządku.
A w tym roku nic nie było w porządku. Widziała się tylko z Aidanem, Dexterem i Teddym. Nie odliczyło jej się dwóch znajomych. Dwóch znajomych, których mijała i którzy kompletnie nie zwracali na nią uwagi! Była wściekła! I… i…
I zrozpaczona.
Miała ochotę krzyczeć i rzucać przedmiotami. Bo jak mogli, nawet nie przywitać się z nią, nie zamienić choć słowa, nie poświęcić jej uwagi? Już nagle się rozmyślili i postanowili wyrzucić ją z życia? To mogli chociaż powiedzieć jej spierdalaj na do widzenia! Ale nie! Nic! I w dodatku udawali, że nic się nie stało i to było zupełnie normalne, bo chcieli spędzić czas z kimś innym.
Pewnie! Jasne! Spokojnie! A ona sobie tylko poumiera z nerwów i wątpliwości, czy na pewno wszystko jest w porządku i czy, kurwa, nie zostawią jej samej na lodzie!
Dzisiaj to ona postanowiła mieć wszystkich w dupie, i zrobić wszystkim na złość i pójść do biblioteki, SAMA, żeby odrobić jakąś pracę domową. Albo poczytać. W sumie cokolwiek, żeby tylko inni łaskawie się pomartwili i pomyśleli, gdzie zniknęła Aspasia Avery. Może wtedy docenią i zrozumieją.
Szkoda, że jakoś w to wątpiła.
Nie spodziewała się tylko spotkać osobę, która od dzieciństwa na stałe została przyczepiona do jej życia – i o której praktycznie zapomniała. Rodzice by ją nieźle zrugali, gdyby tylko o tym usłyszeli, bo w końcu dobrze wychowana dama dba o swoją rodzinę, nawet jeśli jest ona przyszła.
Jej kąciki ust nawet drgnęły w lekkim geście rozbawienia, kiedy ją zagadnął. I cóż, o wiele się nie pomylił. Tylko akurat jego nie zamierzała zabijać.
Chociaż o tym nie musiał wcale wiedzieć.
— Pewnie. Tym samym dopełnię rodzinnej tradycji i wyląduję w Azkabanie na resztę życia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Rodzice będą dumni – rzuciła dość sarkastycznie. I w jej ustach było to dość niespodziewane, bo zawsze była wrażliwa i drażliwa na temat śmierciożerczej przeszłości swojej rodziny.
Przystanęła nagle i zmierzyła go dość chłodnym spojrzeniem.
— A w zasadzie gdzieś Ty był, co? Mamy drugi tydzień szkoły, a dopiero teraz mi mówisz jakiekolwiek cześć.
W sumie jak już się nawinął, to i jemu się dostanie.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Cóż, plus był taki, że za zapomnienie on by jej na pewno nie zrugał. Może dlatego, że sam dopiero się obudził łaskawie z odezwaniem się, ale też po prostu nie przywiązywał uwagi do takich rzeczy jeśli mu nie zależało tak samemu z siebie, a w oczywisty sposób tak nie było.
W zasadzie trochę spodziewał się dostać za coś opieprz, jak to baba w hormonach, szczególnie ta, wiecznie w jego poczuciu ogarnięta dość intensywnymi, zmiennymi emocjami. On nie był tak dynamiczny! No może w te dni, gdy agresja wychodziła poza jego kontrolę i destrukcyjność osiągała niebezpieczny poziom. Ale poza tym? W zasadzie z punktu widzenia osoby trzeciej pewnie by powiedziano, że zna jedną emocję, może dwie. Choć z początku zatem się zdziwił, że dziewczyna nie zaatakowała go natychmiastowo, dając upust emocjom, zaraz sama to naprawiła i wszystko znowu było po swojemu. Uniósł brwi na jej pytanie.
- W szkole, całkiem jak ty. Twojego cześć też nie słyszałem. - Zamilkł na dosłownie chwilę. - No tak, ale chyba nie jesteś zbyt samodzielna, pewnie nie dali ci być. - Skomentował sam do siebie. Ich rodziny miały jasną wizję obowiązków męskich i damskich, najpewniej nauczono ją, że wszystko musi za nią robić chłop, a ona ma pachnieć. Okropne. Nie to żeby jemu odpowiadało robić za tanią siłę roboczą, doprawdy. Kto to wymyślił?
- A od kiedy zależy ci na mojej obecności tak ogólnie?
Naturalnie, że wiedział, że są zmuszeni nie tylko się dogadywać, ale kumplować, ale tu przecież nikt ich nie pilnował, nie? No dobra, sam nie wywiązywał się ze swojej domniemanej olewczości względem niej, ale może ona powinna skoro jest zła? Chociaż...
Zrozumienie kobiet powinno przychodzić mu łatwiej jak był "pośredni" osobowością, jednak niestety tak nie było.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Wywróciła oczami, słysząc jego odpowiedź. Jasne, z jakiegoś powodu wszyscy stwierdzili, że to, że ktoś postanowił się do niej nie odzywać, to jest jej wina, bo ona powinna się odezwać pierwsza. Niby dlaczego?! Ona była niezmienna w tym, z kim chce być i potrafiła komuś powiedzieć jawnie spierdalaj, kiedy nie chciała go widzieć. Akurat nie wszyscy tacy byli.
Ale dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że w niej literalnie zawrzało. Zacisnęła mocniej palce dłoni na pasku od torby, chociaż w tym momencie miała ochotę po prostu się zamachnąć i mu bezczelnie trzasnąć nią w ten bezczelny łeb.
— Szkoda, że Tobie nigdy nie dali szansy być dżentelmenem – syknęła tylko przez zęby. Bo skoro już powoływała się na dobre maniery, uderzenie go i to w dodatku tak publicznie wypadałoby słabo. Generalnie uderzenie kogokolwiek wypadałoby słabo.
Aspasia często wpadała w furię i potrafiła rzucać rzeczami albo drzeć się na kogoś, wpadać w jakąś irracjonalną zazdrość na czyimś punkcie, albo też w panikę, kiedy zostawała sama i nikt się nią nie interesował – ale jeszcze nigdy nie ośmieliła się kogokolwiek uderzyć.
Chociaż wiele razy miała na to ogromną ochotę. Wielu osobom się to po prostu zwyczajnie należało.
Uniosła lekko brwi, patrząc na niego nieco bezczelnie. Tym wyrazem twarzy próbowała ukryć to, że faktycznie miał rację – nie zależało jej na jego towarzystwie. Ani na zaręczynach. Ani na nim. Ani na niczym, co z nim związane. I może kiedyś myślała inaczej – kiedy byli jeszcze dzieciakami, kiedy się dogadywali, kiedy mieli własne zabawki, własny świat i własne cele. Ale kiedy ich ścieżki się rozbiegły, zdążyła zrozumieć, że nigdy nie będzie już tak jak wtedy.
— Od kiedy ktoś postanowił nas na siebie skazać na resztę życia – odpowiedziała dość wymijająco i dyplomatycznie, ale ostatecznie była zadowolona z tej odpowiedzi. Matka na pewno poklepałaby ją po ramieniu i pochwaliła za tak piękne wciskanie kitu. – Masz do mnie jakąś sprawę, że postanowiłeś obdarzyć mnie swoją zaszczytną uwagą?
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Tak, był bezczelny, a co gorsza, nie tylko nie czuł się winny, ale nie widział tym razem swojej bezczelności. Co niby zrobił źle? Powiedział prawdę, czy nie tak? Ich oboje rodzice zmuszali regularnie do zachowywania się w określony sposób, to nie tak, że była to nowość. Inna sprawa, że faktycznie to było dość surowe i zwyczajnie chamskie stwierdzenie, nawet jeśli faktycznie tak uważał i nie miał na celu obrażania jej, a stwierdzenia faktu.
Tonem się nie przejął, w sumie często rozmawiali w ten sposób. Poza tym, to kobieta, on sam w formie płci pięknej był... Taki. Niemalże zawsze w zasadzie. A może zawsze? Może cycki zobowiązują.
- Dali, nie skorzystałem. - Powiedział spokojnie, ucinając w ten sposób temat. Nie chciał dostać w twarz, choć też się tego nie spodziewał, poza tym nie było na jego celu wkurzenie dziewczyny, a dowiedzenie się dlaczego jest wkurzona zanim w ogóle pogadali. Po rozmowie to wiedział doskonale!
- A nie, tylko zastanawiałem się czy zrywasz ze mną, masz okres, czy może przechodzimy na udawanie, że się nie widzimy póki nie każą nam siedzieć obok siebie na najbliższym obiedzie rodzinnym. - Powiedział bez ogródek, przyglądając się jej. A jednak miększy Romilly wciąż z nami, na stałe, zatem dodał: - Poza tym widać, że coś ci chodzi po głowie. Więc zapytałem.
Tak, to nie brzmi ani jak troska, ani nawet obok niej jakby nie stało, ale jak na niego, co to zawsze miał wywalone i na tym etapie już by odwrócił się na pięcie z irytacją, nie tylko był zaskakująco cierpliwy, ale i samo okazanie minimalnego zainteresowania było wręcz nienaturalne. Cóż, docenione czy nie, było pewną przemianą, a świat kibicuje w ciszy by szła ona dalej.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Prychnęła tylko na jego odpowiedź z poirytowaniem. Chociaż tak w zasadzie sama już nie wiedziała, czego od niego chciała. Coś, czego chciała i czego potrzebowała, to wyzbyć się tych cholernych emocji, a konkretnie – tych emocji. Tego permanentnego wkurwienia i oglądania się za siebie z paranoją i strachem, czy ktoś przypadkiem nie zamierza Cię opuścić. Jakby cały świat był niestabilny i w jednej chwili miał runąć z niewiadomego powodu. Tak bardzo chciała się pozbyć tego cholerstwa!
Albo chociaż wyżyć się w jakikolwiek sposób. Na kimś lub na czymś.
Problem był taki, że jej nie wypadało. I, może to brzmiało absurdalnie, ale krzywdzenie innych nie należało do jej hobby. Chociaż na co dzień mogła się zachowywać zupełnie inaczej.
Spojrzała na niego jednak uważniej, kiedy opowiedział jej dokładnie, jaką konkretnie ma do niej sprawę. I… chyba zdawało jej się, że się przesłyszała. W końcu znała Romilly’ego nie od dzisiaj. Może kilka lat temu, kiedy byli naiwnymi i głupimi pierwszakami takie zachowanie dla niego byłoby normalne. Ale dzisiaj? Po tylu latach „mamcięwdupizmu”?
— Od kiedy Cię interesują moje problemy? – spytała uważnie, jakby co najmniej planował jakiś zamach na nią.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Wyżyć się mogła, gorzej dla Ślizgona, że akurat się napatoczył i teraz to on stać się mógł celem jej wyrzucanej złości. Nie zdawał sobie tak w pełni sprawy z tego, że może zaraz zginąć. Raczej po prostu spodziewał się ogólnej złośiwości, ale to przecież nie było nic nowego.
Wykazał jednak nawet zainteresowanie, i o dziwo nie było to udawane ani wymuszone. W zasadzie u niego nigdy, on nie był w żadnym calu kimś, kto ot robił coś wbrew sobie. Nigdy. Właściwie, jedyna osoba, która potrafiła go zmusić nawet do najtrudniejszych dla niego kwestii, jak zaręczyny właśnie, to była jego matka. Przy niej jego wola słabła natychmiast, wraz z stale utrzymywanym respektem i strachem, że nieposłuszeństwo będzie srogo ukarane. A nie chciał tego powtarzać...
Nie dlatego jednak teraz zainteresował się dziewczyną. O dziwo, faktycznie po prostu chciał wiedzieć i może spróbować poprawić jej humor. Nie wiedział czemu, nie wnikał. Emocje były trudne i raczej nigdy ich nie okazywał, chyba że w chwilach utraty kontroli nad sobą. Wzruszył ramionami na jej pytanie. A żeby to on wiedział. Nawet nie odczytywał swojego zachowania jako zainteresowanie, raczej... Coś innego. Coś nienaruszającego jego męskiej, Romkowej dumy.
- Wiesz, poniekąd twoje problemy to też moje problemy. - Odpowiedział po chwili zastanowienia, nie patrząc na nią.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Spojrzała na niego ze szczerym zdumieniem, bo to, co usłyszała, było w tym momencie ostatnim, czego się spodziewała. Może kiedyś, długie lata temu, coś takiego zdawałoby jej się normalne i na porządku dziennym – może wtedy spodziewałaby się, że faktycznie mu jeszcze jakoś zależało. Ale te czasy już dawno minęły i teraz cudem było, jeśli się chociażby tolerowali.
A tymczasem, po tylu latach złośliwości, Romilly ponownie wyciągał do niej dłoń, jakby faktycznie chciał się zachować jak jej przyjaciel lub narzeczony, którym był, który się przejmuje jej losem i chce wziąć odpowiedzialność i za nią, i za wspólną przyszłość?
Minęła chwila, w której mierzyła go uważnie spojrzeniem, jakby przy okazji oceniając, na ile szczere były jego intencje wobec niej. Czy zamierzał tego wszystkiego wysłuchać, a potem ją wyśmiać? Sama nie wiedziała. Może nie wyśmiać, co zbagatelizować – tego mogłaby się spodziewać. Ale dzisiaj jego zachowanie było tak bardzo… inne. Jakby naprawdę mu zależało, jakby sam chciał okazać jej trochę dobrej woli.
I… sama nie wiedziała, dlaczego, ale chyba nie miała w tym momencie serca, żeby go odtrącać.
Albo tak bardzo potrzebowała kogoś, kto by ją wysłuchał i mniej więcej zrozumiał. Bądź co bądź, niektóre sytuacje, przynajmniej związane z rodziną, były Romilly’emu dobrze znane.
Ten chłód i upór w jej oczach nagle stopniał, a dziewczyna westchnęła głęboko i odeszła kawałek, tylko po to, aby przycupnąć na najbliższym parapecie i skrzyżować ramiona pod biustem. Zwiesiła też nieco głowę, pozwalając, aby blond włosy zasłoniły jej twarz – i dzięki temu nie będzie musiała patrzeć na reakcję Romilly’ego.
To, co robiła, było słabością. Rodzice by ją za to skarcili. Nie powinna robić czegoś takiego. Nie powinna pokazywać komuś swojej słabej strony.
Ale mimo wszystko tak bardzo chciała komuś zaufać, chciała mieć jeszcze choć jedną taką osobę, która będzie dla niej jak Argos. Może wtedy czułaby się bezpieczna.
A skoro ma wyjść za Romilly’ego… może warto spróbować…?
— Chodzi o… wszystko w zasadzie – zaczęła jakże klarownie. – O Argosa. O SUMy. O przyszłość. O teraźniejszość. Nie chcę, żeby ten rok się kończył. Tak w zasadzie nie chciałam, żeby kończył się poprzedni, bo wiedziałam, ile stresu przyniesie. Argos kończy szkołę, w przyszłym roku będę sama. Zbliżają się SUMy i wiesz, jak rodzice cisną o najlepsze stopnie. A nawet jak mi się uda, nie wiem, co mam robić potem. Znaczy, jasne, rodzice mają dla mnie świetny plan kury domowej i maszynki do rodzenia dzieci, ale ja wiem, że nie będę szczęśliwa, jeśli stanę się moją matką. A poza tym martwię się… że moi znajomi mogą mnie zostawić. Już teraz prawie ich nie widuję. Coś się zepsuło na początku roku, albo to ja za czymś nie mogę nadążyć i… - westchnęła głęboko. – To wszystko sprawia, że jest mi źle – mówiła coraz ciszej, bo to, co wyjawiała Romilly’emu, było dla niej tak bardzo osobiste, że praktycznie intymne. I przy okazji bała się, że odkrywając tę część siebie, Burke jej nie zrozumie, a może nawet wyśmieje. Zawsze się tak przecież kończyło. Nie z nim, ale w rodzinie. Tylko u Argosa spotykała się ze zrozumieniem.
Zamknęła oczy, czując, jak nagły przypływ emocji po tym zwierzeniu zaczyna ściskać jej gardło. Było jej tak bardzo ciężko. Jej ciało spięło się całe w stresie, a ona zacisnęła mocniej palce na rękawach swojej bluzki.
Chciała mu powiedzieć więcej, ale bała się tego, co może usłyszeć. Postanowiła zaryzykować, pokazała mu skrawek siebie, prawdziwej siebie – tej małej, wystraszonej dziewczynki, która siedziała od zawsze w środku panienki Avery, i teraz bała się otrzymać jakąkolwiek reakcję.
Najwyżej ucieknie. Jak ostatni tchórz, którym w zasadzie była, zakopie się w dormitorium pod kocem i już nigdy z niego nie wyjdzie.
Albo znajdzie jakąś opuszczoną komnatę i tam się zatrzaśnie. To był znacznie lepszy pomysł.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
W zasadzie trochę nie spodziewał się, że faktycznie mu się zwierzy. To nie tak, że nie chciał tego, czy że coś z tym było nie tak, po prostu nie spodziewał się dostatecznego zaufania (czy może desperacji?) żeby został wytypowany jako osoba do wyznania co ją gryzło. Zwłaszcza, że okazało się to dość ważny, może intymny powód, na który była zła. Było dużo wszystkiego, tyle był w stanie powiedzieć.
Zatrzymał się na chwilę, patrząc jak przenosi się na parapet w chwili niepewności czy to nieme "spierdalaj" czy może faktycznie dochodzą do porozumienia. Ale ona zaczęła zaraz mówić, czego słuchał na stojąco, w milczeniu, grzecznie. Gdy zamilkła, po sekundzie ciszy podszedł by usiąść obok niej z cichym westchnieniem, patrząc przed siebie jakby coś mu chodziło po głowie intensywnie. W pokrętny sposób wyciągnął do niej rękę i przez to, że zgodziła się ją przyjąć,, poczuł się swobodniej i bezpieczniej by nie doszukiwać się ataku w jej każdym słowie.
Spodziewać się mogła z jego strony pobłażania czy bagatelizacji jej problemów, i całkiem słusznie, bo zawsze przecież taki był. Zawsze, do czasu kiedy rok temu Saoirse stała się częścią jego życia i zaczęła go zmieniać, krok po kroczku, powolutku, w lepszego nieco człowieka.
- Może za dużo myślisz? Nie wiem jak ze znajomymi... - W końcu on ich nie miał więc się nie znał, był ostatnią osobą do pytania o relacje społeczne. - Ale dasz sobie radę bez brata, tak samo jak bez problemu zdasz SUMy. Nawet znacznie gorsi zdadzą, i pewnie większość tych, co zupełnie olewa, więc bez przesady. A jak ci nie pójdzie, nadal są dodatkowe dwa lata i OWUTEMy więc będziesz miała dodatkową szansę. Wtedy SUMy nie będą tak ważne.
Wzruszył lekko ramieniem, wypowiadając się na jedyny temat, o którym był przekonany, że wie o czym mówi, i był w związku z tym spokojny.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Romilly nie ruszył się ani na krok, widziała to spomiędzy kosmyków włosów, które zasłaniały jej twarz (a więc nie była to wcale tak dobra zasłona), co tym bardziej potęgowało jej obawę przed reakcją. Czy powie jej, że jest miękka? Albo histeryzuje? Albo że ma problemy kompletnie od czapy, albo ogólnie wyśmieje ją w jakiś inny sposób? To byłoby ostatnie, czego by chciała.
A nie pragnęła nigdy niczego więcej poza akceptacją. Jej, takiej jaka była. Z całym bagażem problemów i traum. Przecież dla takich osób potrafiła być… inna. Nie wyniosła i nie wredna. Potrafiła być czuła. I starała się nade wszystko, aby ich nie stracić.
Czemu w tym cholernym świecie było tak ciężko o odrobinę zrozumienia?
Mijały sekundy, które Aspasii wydawały się wiecznością, kiedy skończyła wreszcie swój monolog, a między nimi panowała cisza. Ślizgonka zacisnęła mocniej dłonie na parapecie, a jej mięśnie napięły się znacznie bardziej i zamknęła oczy. Nie chciała doświadczać tego, co za moment usłyszy. Nie chciała być tego częścią. Chciała odlecieć myślami kompletnie, gdzieś daleko…
Ale tak się nie stało. Zamiast tego usłyszała ciche kroki i poczuła dodatkowe ciepło obok siebie. Otworzyła zaciśnięte powieki i zerknęła w bok – i dostrzegła, jak Romilly przysiadał się do niej. To było naprawdę niemożliwe. Czyżby jej się to przyśniło? Naprawdę, nie pamiętała już, kiedy ostatnio pojawiał się w jej snach, a jeśli już, to raczej nie pod pozytywną postacią wyrozumiałego chłopaka.
A jednak… ten gest wyraźnie znaczył, że był po jej stronie i starał się zrozumieć. Swoją obecnością przynieść jej odrobinę otuchy. To było… miłe. I zaskakujące. Nie spodziewała się tego. Ba, przez chwilę jeszcze nie potrafiła uwierzyć, że to się działo naprawdę!
Jego słowa może nie były tym pocieszeniem, jakiego potrzebowała, ale… chyba jakaś część jej i tak doceniała sam fakt, że chociażby próbował, a nie chciał jej wyśmiewać czy machnąć ręką na jej problemy. Miała wrażenie, że może nie za bardzo umiał, ale naprawdę chciał jej jakoś pomóc w tych sprawach. I chociaż nie miała pojęcia, co stało za tą nagłą przemianą… chyba się z niej cieszyła.
Dawno nie czuła już, że może mieć w nim sojusznika.
— Może masz rację – stwierdziła z cichym westchnięciem. – Chociaż to nie jest waga samego zdania, ale wybitnego wręcz ich zdania. A nawet jeśli je zdam… to co potem? – spytała, zerkając na niego nieco niepewnie, lekko dłonią odgarniając tę kurtynę blond włosów. – Tak, oboje wiemy, że nasze rodziny mają na mnie doskonały plan. Żebym siedziała w domu i była gospodynią, czy coś. Ale ja nie chcę. To znaczy, nie chcę kończyć tylko na tym. Nie chcę być kolejną wersją mojej matki, nie chcę tyko siedzieć na fotelu, pięknie wyglądać i ładnie pachnieć. Chcę być osobą, a nie meblem czy trofeum swojego męża. Przecież to jakaś paranoja. Ale nawet nie mam żadnych argumentów, żeby rozmawiać… bo nie wiem, co innego mogłabym robić. – Westchnęła głęboko. – To wszystko jest jakieś strasznie do bani.
Łatwiej mają już dzieciaki mugoli – miała ochotę stwierdzić, ale nie odważyła się na tak śmiały krok, szczególnie, że przy nim mógłby być dość rewolucyjny. W szczególności, że bardzo duża część rodzin czystokrwistych nadal pamiętała Voldemorta i wspominała go całkiem czule…
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Wzruszył ramieniem, po czym spojrzał na nią spokojnie, szczerze pokojowo nastawiony.
- To chyba łatwiejsza część? Jeśli nie owutemy, więc dodatkowe dwa lata, możesz iść gdziekolwiek będziesz chciała. Jesteśmy bogaci, to część przywileju - stać nas na cokolwiek. Ministerstwo, własny interes, zmiana zdania po drodze. - Poruszył ramieniem lekko. - Poza tym, bycie gosposią jest przereklamowane.
Zastanowił się krótko, wodząc wzrokiem gdzieś przed sobą. Zdawało się, że Aspasia miała czysto egzystencjalny kryzys. Co robić potem? Kim być? Jaka ma być? Ciekawe, że on, który tyle chciał mieć pod kontrolą, tu akurat zupełnie się nie przejmował. Miał czas, na wszystko miał czas, a nawet jak zmieni zdanie, faktycznie przywilej bogatej rodziny sprawiał, że mógł w każdej chwili po prostu zacząć robić coś innego. Poza tym... Chyba po prostu nie miał nerwów na myślenie o przyszłości, ledwo radził sobie z teraźniejszością.
- Tak naprawdę to chyba nikt, może niewielu, wie co ze sobą zrobić w naszym wieku. Ja nie wiem. Znaczy, póki co chcę być aurorem, ale równie dobrze za rok czy dwa mogę zmienić zdanie. Co się stanie jak je zmienisz? - Spojrzał na nią znowu, po czym, o dziwo!, uśmiechnął się nikle. Ale jednak! - Będziesz miała więcej do opowiadania w przyszłości. Jak będzie to ode mnie zależeć, możesz robić cokolwiek, co byś chciała.
Aczkolwiek w zasadzie będąc tak... Miłym, było mu dziwnie. Nie to, że źle. Jakoś tak głupio czuł się odsłonięty, jakby przez to, że jest miły, zdjął z siebie wyimaginowaną zbroję i ktoś mógł go zestrzelić. Nie było to przyjemne, raczej przerażające. Zmieszał się nieco, odchrząkując, po czym wstał, otrzepując ubranie niezręcznie.
- Uciekam, mam do napisania pracę na zajęcia, jeszcze nic nie zrobiłem. - W sumie już ją napisał, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Chodziło o powód, który nie brzmiałby jakby właśnie gotów był na ucieczkę oknem. Nie chciał zwalić tego, że na chwilę jego narzeczona nie była przy okazji jego wrogiem. A przy tym, ironicznie, obawiał się, że jest, na tyle, by potrzebować natychmiast uciec w swoją stronę. - Nie martw się za dużo. Jedyne, co się zmieni, to twój poziom stresu.
Po tym, jeśli Aspasia go nie powstrzymała w żaden sposób, oddalił się szerokim krokiem ku dormitoriom, by zaszyć się w sypialni z książką i udawać, że wcale się zwyczajnie nie przestraszył bycia kimś innym niż zawsze.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 121
Uśmiechnęła się nieco, zerkając odrobinę na Romilly’ego, kiedy tak mówił – i zgadzał się przy okazji z nią, że „bycie gosposią jest przereklamowane”. Cieszyła się, że też tak myślał. Mimo wszystko, jeśli w przyszłości mieli zostać razem, była to jakaś podstawa na budowanie… czegoś. Przynajmniej w tym temacie by się zgadzali i Romilly zapewne nie miałby do niej pretensji, że postanowiła sobie zrobić studia, albo zmienia pracę po raz kolejny.
— Tak. Chyba tak – stwierdziła z lekkim zamyśleniem. – Nie pamiętam, żeby moi rodzice kiedyś narzekali, że ich pieniądze kiedyś się skończą… i na pewno coś dostaniemy od nich na dalszą przyszłość – wzruszyła ramionami. – Więc to chyba dobra myśl…
To dobra myśl, aby o tym nie myśleć. Może była w tym jakaś metoda – jeśli nie będzie myślała, nie będzie się zamartwiała, a więc ominie ją zdecydowanie większa część stresu… i zamartwianie się o upływający czas, na co nie miała wpływu. Tylko czy tak potrafiła? To nie brzmiało na coś prostego, co robi się tak po prostu, ot, na pstryk. Tak bardzo przywykła do ciągłego stresu, że ten zdawał się wręcz jej drugą naturą…
Ale Romilly miał rację – że w tym wieku niewiele osób wiedziało, co chce robić w przyszłości. Gorzej tylko, że taki argument nie wystarczy, żeby usatysfakcjonować rodziców…
Mimo wszystko, cieszyła się, że z nią został. I cieszyła się, że zaryzykowała i postanowiła mu się zwierzyć. To wszystko wyszło tak… kompletnie nieprzewidywalnie… i tak pozytywnie. I nawet zdawało jej się, że Romilly się do niej uśmiechnął. Kiedy ostatnio widziała go uśmiechniętego? Czy w ogóle?
A czy Romilly widział kiedykolwiek uśmiechniętą Aspasię?
Cała ich relacja tak bardzo poleciała na łeb i na szyję, w dół, łamiąc nogi, ręce i w zasadzie też kręgosłup, że zdawało się, że może być już tylko gorzej… A tymczasem stało się coś, coś zupełnie niespodziewanego, co dawało iskierkę nadziei na polepszenie się tej relacji.
I… było jej z tym zadziwiająco dobrze. Nawet teraz, siedząc i milcząc, i uśmiechając się do siebie, trochę niepewnie, mogłaby tak po prostu zostać. I jego towarzystwo wcale jej nie przeszkadzało. Ba! Nawet w pewnym stopniu było przyjemne!
Przynajmniej do momentu, w którym Romilly postanowił uciec i zostawić ją.
Westchnęła jedynie, bo przecież nie mogła wymagać, aby zostawiał wypracowania i zawalał przez nią naukę. Przez nią już Saoirse spóźniła się na lekcję i wcale nie było jej to w smak, więc tym bardziej nie chciała przeszkadzać Romilly’emu.
Po prostu skinęła głową i wbiła wzrok w ziemię.
— Na razie – mruknęła tylko, dziwnie niepocieszona.
I czuła się… jakoś tak inaczej. Zacisnęła powieki, pokręciła lekko głową i odbiła się w końcu od parapetu, aby pójść w zupełnie swoją stronę.
z/t x2
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
12 września; 12:00
Czasem Rosemary sama się dziwiła, że nie jest w Ravenclaw, chociażby dlatego, jak poważnie traktowała wszelkie szkolne obowiązki. Znaczy, oczywiście, wiecznie miała problem z pewnymi zasadami i walczyłą dzielnie o to, by uczniowie mieli nieco więcej czasu dla siebie, a mniej na naukę, która i tak wypełnia większość ich dni chociażby na lekcjach, ale choć była wściekła o to, że ciągle trzeba coś robić i szkoła oczekuje by najlepiej dla każdej osoby tu nauka była pasją jedyną i niepodważalną, raczej nie zawalała podstawowych obowiązków. Nie miała zresztą na tyle dużo zajęć by narzekać, jednak pierwszoklasiści i w sumie wszyscy aż do piątej klasy mieli zwyczajnie przesrane.
Z tą myślą, zatem niechętnie, acz zdecydowanie, kierowała się do biblioteki by napisać esej na jedne z zajęć. Była sobota w południe, więc jeśli chciała dziś się pobawić i jakkolwiek wyluzować, musiała wszystko poniedziałkowe zrobić dzisiaj, dzięki czemu jutro będzie miała wywalone jajca na cokolwiek związanego z nauką. Bo co, że jak prefekt to nie umie się bawić? Watch her go!
Skupiona na torbie, przeglądając gdzie ma książkę, którą chciała przy okazji oddać, nie zwróciła zupełnie uwagi ani na Dextera idącego na przeciwko - może lepiej... - ani na Irytka, który z kolei zdecydowanie zwrócił uwagę na jej wytraconą czujność. Niestety, to nie była szkoła wiedząca co to zasady bhp, czy chociaż ograniczające możliwość uszczerbku na zdrowiu, zatem cholera wie skąd wzięty, dość duży fikus z dużym kawałkiem ziemi w kształcie doniczki, został upuszczony z dość wysoka prosto na jej głowę. Nie wiedziała, nie widziała, ale z tej wysokości zderzenie się ze zbitą glebą i korzeniami nie mogło nie zapowiadać, że skończy w skrzydle zanim pomyśli o pierwszym kielichu ognistej wieczorem.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Pomimo tego, że miał całkiem sporo czasu w tygodniu na jakiekolwiek związane z nauką obowiązki - eseje, wypracowania, notatki, naukę cholera wie czego - to i tak jakoś nie zamierzał w sobotę leżeć brzuchem do góry i robić nic. Właściwie miał czym się zająć, bo jeśli chciał pomóc Aspasii dobrze przygotować się do SUMa z Historii Magii, to trzeba było odświeżyć sobie niektóre informacje i znaleźć odpowiednie książki, w których mogła znaleźć dużo ciekawsze tłumaczenie nudnych według niej zagadnień.
Skoro wstał rano na tyle wcześnie, że zdążył dotrzeć na śniadanie jako jeden z pierwszych, to nikt nie zatrzymał go po posiłku na niezobowiązujące pogawędki, mógł udać się bezpośrednio do biblioteki i zgubić się pomiędzy regałami wypchanymi tomiszczami o treści historycznej. Brakowało mu tam informacji o historii mugoli, która bezustannie fascynowała go na tyle, że przywiózł ze sobą kilkanaście pozycji traktujących o najbardziej interesujących go osobistościach - między innymi "Mein Kampf" napisane przez samego Adolfa Hitlera, które czytał już kilkakrotnie, ale zawsze znajdywał coś intersującego. Nie mniej potrafił spędzić długie godziny na wertowaniu dzieł historycznych, bo po prostu to lubił.
Tak też stało się dzisiaj - stracił poczucie czasu i jak w końcu spojrzał na zegarek, zaskoczyła go pozycja wskazówek. Ile już tu siedział? Cztery godziny? Wypadało odetchnąć świeżym powietrzem, tym bardziej biorąc pod uwagę względnie w porządku pogodę, bo nie padało.
Wyszedł z biblioteki z tylko jedną książką, którą zamierzał poczytać na dworze, ale nie uszedł nawet pięciu kroków, jak z daleka zauważył kogoś, kogo wcale nie miał ochoty widzieć. No super, nawet w dniu wolnym od zajęć musiał wpaść na Blackwood na korytarzu? Los wyraźnie lubił płatać mu figle. Tym bardziej po tym wspólnym warzeniu eliksiru.
W tej frustracji z westchnieniem uniósł wzrok do przysłowiowego nieba. I chyba dobrze, że to zrobił, bo inaczej nie zauważyłby rozbawionego Irytka przygotowującego się do wyrządzenia wyjątkowo niebezpiecznego kawału jakiemuś nieuważnemu przechodniowi. Pech chciał, że tym przechodniem była właśnie Rose. Normalnie pewnie zignorowałby wygłupy Iryta i pozwolił na tę nauczkę, żeby patrzyła przed siebie, ale duży fikus mógł narobić poważnych szkód na zdrowiu, a Dex nie chciał musieć targać Gryfonki do Skrzydła Szpitalnego. Przyspieszył kroku, bo nie chciał krzyczeć przy samym wejściu do biblioteki.
- Rose uw...! - Zanim zdążył skończyć mówić, fikus wiszący do tej pory w powietrzu, zaczął spadać. Na szczęście był już na tyle blisko, że w dwóch susach znalazł się przy dziewczynie, złapał ją za ramię i pociągnął w swoim kierunku, cofając się jeszcze profilaktycznie odrobinę. Okazało się, że miał za sobą mniej miejsca, niż podejrzewał, bo wpadł na ścianę, a Blackwood na niego, więc żeby nie wylądowali na podłodze, dla stabilności złapał ją za obydwoje ramion, trzymając blisko. Bardzo blisko. Może nawet za blisko.
A fikus rąbną o posadzkę, ziemią rozleciała się na wszystkie strony, zostawiając Irytka sfrustrowanego nieudanym żartem.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
W zasadzie niewiele się spodziewała na dzień dzisiejszy. A na pewno nie Dextera nagle łapiącego ją za ramiona i popychającego ze sobą na ścianę. Mogła wyładować mu w twarz czy cokolwiek, gdyby w ogóle ogarniała co się stało. Ale sekundę, może dwie, po tym geście za jej plecami coś łupnęło. Drgnęła, oglądając się i widząc... Cóż, chyba zwłoki fikusa. Naturalnie, Irytka zobaczyła zaraz po tym, śmiejącego się wesoło, a potem odwróciła się do Dextera, który był...
Oh dear. Miejsca mało, powietrza jeszcze mniej. Dopiero do niej w pełni dotarło to, w jakiej sytuacji się znajdowała. To, jak Ślizgon obejmował ją mocno, trzymając przy sobie męsko i protektywnie, to, że aktualnie właśnie uratował jej skórę, i jak w tym wszystkim patrzyli sobie przez chwilę w oczy z tak cholernie bliska. And then she felt it. To jedno uderzenie serca, które zdawało się nierówne, zupełnie jak krok gdy człowiek się potknie. I faktycznie czuła się jakby zgubiła schodek, a jej oddech na chwilę zapomniał istnieć.
Pewnie to trwało sekundę. Może dwie. Nie więcej! Nie mogło. Ale gdy się ocknęła, odwróciła wzrok i odchrząknęła, odsuwając się o krok od Dextera, jeśli ją puścił, i zerkając znowu na zdechłą roślinę.
- Dziękuję. - Powiedziała szczerze, bez cienia ironii, jaką zawsze w jego stronę rzucała wiadrami. - Pokurwiło go już do reszty. - Dodała z oburzeniem, patrząc za Irytkiem, w zasadzie wymuszenie, próbując przywołać się w myślach do porządku. O rzesz kurwa, co to było.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Wychodząc rano z dormitorium wcale nie spodziewał się, że dzisiaj uratuję skórę komuś, kogo nie darzy sympatią. A już tym bardziej nie spodziewał się, że tym kimś miałaby być właśnie Rose, bo przecież jakby ją ten fikus ubił, to miałby spokój, nie musiałby jej więcej widzieć. Przynajmniej przez jakiś czas. Ale nie, zdobył się na ten bohaterski gest, bo - jak sobie tłumaczył - nie chciał targać jej później do Skrzydła Szpitalnego. Sam przed sobą upierał się, że właśnie to było powodem, a nie całkowicie niezrozumiałe i niechciane reakcje jego własnego (zdradzieckiego) ciała na jej nadmierną bliskość. Zaczęło się od niewinnego dotyku w trakcie warzenia eliksirów i od tamtej pory - wstyd się przyznać! - śniła mu się obydwie noce pod rząd. Całą zebraną siłą woli wyparł te sny gdzieś na tyły umysłu i zdegradował do "durnych i bezsensownych, spowodowanych wkurwem za przymus spędzania z nią czasu", ale właśnie teraz, jak nagły zastrzyk adrenaliny przeminął i emocje po uratowaniu ją przed niechybnym uszczerbkiem na zdrowiu opadły, a ich spojrzenia skrzyżowały się na moment, znowu poczuł się jak porażony prądem. Tym razem jednak proporcjonalnie mocniej, bo poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, a na chwilę wzrok wyostrzył się na tyle, że był w stanie policzyć wszystkie piegi na jej nosie. Jeden, dwa, trzy... odwróciła wzrok i odchrząknęła, co i jego sprowadziło na ziemię z tej cholernie zbyt wygodnej chmurki i zorientował się jak bardzo blisko siebie ją trzymał. Jakby to nie jej, ale jego życie od tego zależało.
What the fcuk is going on?!
Może odrobinę zbyt szybko zabrał ręce, żeby nie uznać tego za nerwowy gest, a jak już odsunęła się odrobinę i odzyskał swoją przestrzeń osobistą... poczuł dziwny chłód. To na pewno przez ulatniającą się z organizmu adrenalinę, nic innego, tak! Również odchrząknął i odetchnął nieco głębiej, jakby przed chwilą z jakiegoś powodu zabrakło mu tlenu. Czyżby wstrzymywał oddech i nawet nie zdał sobie z tego sprawy?
Poprawił klapy casual ciemnozielonej marynarki i wygładził nieistniejące zagniecenia na białym zwykłym tiszercie pod spodem, byle tylko zająć czymś dziwnie niespokojne ręce. Właściwie był ogromnie wdzięczny za to, że Rose odezwała się pierwsza.
- Nie ma za co. Co, jak co, ale tym razem przegiął z kreatywnością i naprawdę mógł zrobić poważną krzywdę komuś... tobie... bo akurat miałaś pecha być w nieodpowiednim miejscu... - Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale miał nieodparte wrażenie, że zaczynał wygadywać głupoty, więc ugryzł się w język i z dziwnym grymasem - którego nawet nie był do końca świadom, bo był on spowodowany wewnętrznym skarceniem samego siebie - spojrzał za odlatującym Irytkiem. Oby nie poleciał szukać czegoś cięższego, żeby wrócić i próbować zmiażdżyć ich dwoje.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Jasne było, że oboje poczuli... Coś. Żadne z nich nie było ślepe ani ułomne żeby nie zwrócić uwagi na te dłuższe niż potrzeba sekundy, na to zawieszenie spojrzeń. Na ten moment, jaki na chwilę mieli. Nie zmieniało to faktu, że było to niezręczne, nowe, dziwne i w ich konkretnie relacji po prostu nie leżało naturalnie. A może rzecz w tym, że leżało, i dlatego było takie dziwne? Tak czy inaczej, oboje zdecydowali się zachowywać najwyraźniej jakby zupełnie nic się nie stało. Może i lepiej, wygodniej.
- Nie chcę wiedzieć co by było gdybyś mnie nie zepchnął, doprawdy. - Mruknęła, akurat przy tym szczerze będąc zwyczajnie przestraszoną sytuacją.
Miała obowiązki, dzieciaki, miała rzeczy do zrobienia. Gęby do wykarmienia, do zaopiekowania. Nie mogła ot tak nagle skończyć co, w szpitalu? Na ile? I co byb się stało? Spojrzała na fikusa i jakby zbladła, dopiero zdając sobie sprawę, że sytuacja była naprawdę chujowa. Z tego wszystkiego położyła dłoń na brzuchu, opierając się drugą ręką o ścianę. Okej, nic jej już nie groziło, ale co gdyby jednak? Co jeśli by dostała, i jej rodzeństwo zostałoby bez niej? Nieważne czy na tydzień czy rok, czy odpukać, jezu, na zawsze. Przecież z odpowiedniej wysokości ten jebany fikus mógł wyrządzić krzywdę skrajną i nieodwracalną.
- Kurwa. - Wymamrotała, zerkając znowu za Irytkiem, potem z niepokojem nad siebie, by dopiero zerknąć krócej na Dextera. Ale nie miała nic więcej do powiedzenia, poza faktem, że się naprawdę przestraszyła.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Świadomie zdecydował się ignorować to, jak bardzo intensywnie odczuwał ten krótki kontakt. I jak bardzo pozytywnie, zaraz obok tego, jak bardzo poczuł chwilowe przerażenie, że coś mogło się Rose stać. Wybrał, żeby samemu sobie tłumaczyć to jako najzwyklejszy świecie ludzki odruch chęci pomocy komuś w potrzebie Tak, to nie było nic innego, po prostu empatia do drugiej istoty żywej, jeśli tego będzie się trzymał, to wszystko będzie w porządku.
Ale nie było, bo doskonale wiedział, że zaangażowane w to były całkiem inne emocje. I - co gorsza!- zdał sobie sprawę z tego, że nie on jeden poczuł... coś. Coś niespodziewanego i - o, niebiosa! - obustronnie niepożądanego.
- Całe szczęście udało się uniknąć tragedii, nie poddawaj się tym czarnym myślom. - Odetchnął powoli przez nos i w końcu zdecydował się spojrzeć na Rose, mając nadzieję, że tym razem nie poczuje żadnych dziwnych dreszczy, gęsich skórek, impulsów elektrycznych, czy cholera wie jakiego dziadostwa. Miał narzeczoną, do cholery!
Odwrócił wzrok akurat w doskonałym momencie, żeby być świadkiem lekkiego przerażenia malującego się na blednącym obliczu Gryfonki. Na dodatek oparła się o ścianę, trzymając za brzuch. O nie, niech mu tylko tutaj nie mdleje ani nie zwraca śniadania, bo to również znaczyłoby wędrówkę do Skrzydla Szpitalnego, a tego nie chciał. O dziwo nie dlatego, że musiałby ją tam zatargać, ale dlatego, że się... zmartwił jej stanem.
Co.
Odruchowo, profilaktycznie wyciągnął w jej kierunku rękę i delikatnie ścisnął jej ramię, jakby już przygotowywał się do łapania jej jeśli poczuje się na tyle słabo, żeby nie móc dłużej stać.
- W porządku? Może usiądź na chwilę? - Rozejrzał się pospiesznie i wskazał na najbliższą ławkę, do której mógł jej nawet pomóc podejść. Hell, mógłby ją nawet zanieść!... ale może jednak lepiej niech nie potrzebuje noszenia.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Nie poddawaj się czarnym myślom. Z jednej strony, miała ochotę pokazac mu środkowy palec. Łatwo mówić frajerowi, skoro to nie on niemal zginął pod jebany fikusem. Z drugiej strony, mimo wszystko to było odrobinę sprowadzające na ziemię. Na chwilę. Minimalnie. Ale jednak, było to coś, co mimo pierwszych negatywnych emocji troszkę sprawiło, że się ogarnęła.
A przynajmniej póki nie zbliżył się w gotowości do pomocy i znowu straciła grunt. Prawie zginęła ORAZ Dexter najwyrażniej nie jest tylko i wyłącznie wkurwiający, nadęty i snobistyczny. Co jeszcze? Fortepian spadnie im na głowę? (Nie kuś.) Kiedy więc zapytał czy u niej okej, prawie zabiła go wzrokiem. W zasadzie to pomiędzy nadal ogromną konsternacją i przerażeniem, więc nie dało się wyczytać nic konkretnego.
Tu jednak duma uderzyła. Duma? Nie wiedziała może czy to dokładnie to, ale wyprostowała się, zbierając w sobie i nie chcąc wyjść na słabą. Odetchnęła, odchrząkując po tym cicho i unosząc niego brodę. Odrobinę, nie tyle wyniośle, ile by się nie garbić. I choć była przejęta, było to widać, to widać i tak zamierzała grać, że tak nie było.
- Nie, w porządku. Trochę tylko mnie uh... Zemdliło. Ale jest dobrze. Może pójdę to zgłoszę od razu, bo jakby to był ktoś młodszy, albo ja gdyby cię nie było, nie wiem, może wąchałabym kwiatki od spodu.
A może nie, może przesadzała. Skąd miała to wiedzieć?! Nie dostała kilku-kilogramową kostką ziemi z drzewem w łeb, ani nikt jej nie mówił, że kiedykolwiek mogłaby. Co jest następne, to samo, ale z glinianą donicą? No chyba kogoś pokurwiło, że pójdzie i uda, że to się nie wydarzyło. Jakby to był ktokolwiek z jej rodziny, osobiście doprowadziłaby do zagłady Irytka.
O ile dotrze teraz do jakiegokolwiek gabinetu, ale choć nogi jej się trzęsły, puściła ścianę, nieco jak na kiju idąc przed siebie z ponurą miną.
- Oczekuję dzisiaj dobrej dawki ognistej. - Powiedziała bardziej do siebie ciszej. Co z tego, że była prefektem, chuj z tym, człowiekiem była, nie robotem.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Gdyby nie był wychowany na dżentelmena, który miał nie tracić dobrych manier w jakiejkolwiek sytuacji by się nie znalazł, to pewnie zostawiłby Rose samą na korytarzu już dobre kilka minut temu, na odchodne dojebując jej jakimś dobitnym komentarzem, który miałby na celu poprawić jemu samopoczucie. Ale służba, niańki i zatrudnieni dla niego nauczyciele wykonali wystarczająco dobrą robotę, żeby poczuwał się w obowiązku zaoferowania swojej pomocy, jeśli ktoś był w potrzebie. Niestety pech chciał, że była to Blackwood, ale skoro już życie jej uratował, to chociaż upewni się, że nagle nie wyjebie się i nie pogubi zębów. Nawet jeśli wkurwiało go, że czuł słabnącą siłę swoich własnych argumentów dlaczego w ogóle jej pomógł.
Jak tylko rzuciła mu to nieokreślone spojrzenie, w którym naprawdę chciał zauważyć typowy dla niej mord zawsze kiedy na niego patrzyła, ale nie mógł się dopatrzeć niczego poza tym jak ładny odcień brązu miały jej oczy, oraz przyznała, że wszystko w porządku, puścił jej ramię i uniósł odrobinę ręce w obronnym geście, w razie jakby chciała go zaatakować znienacka. Właściwie to właśnie tego się spodziewał, że jak już się ogarnie po tym nagłym nawale bodźców i emocji, to rzuci mu się wściekle do gardła. To by mu bardzo ułatwiło sprawę, bo mógłby po prostu odejść i zostawić za sobą te wszystkie niezrozumiałe reakcje i myśli pojawiające się przez jej bliskość. Ale nie, była całkiem uprzejma.
- Jak wolisz. - Przełknął wyraźniej z trudem, jakby to jakieś kolejne słowa chciał zepchnąć w dół gardła, ale zaraz zaklął w myślach, bo chociaż przyznawała, że niby jest wszystko okej, to miał obawy co do jej samotnej wędrówki w celu zgłoszenia przesadnego zachowania Irytka. A jak tym razem fortepian nad nią zawiśnie i nie będzie obok nikogo żeby jej pomóc? - Mogę ja to zgłosić, a ty... nie wiem, odetchnij chwilę. Prawie oberwałaś, to normalne, że jesteś zdenerwowana. - Nie zdążył ugryźć się w język i zaproponował swoją pomoc nawet w tym aspekcie. Martwiąc się o jej bezpieczeństwo. A może sam powinien zrzucić na nią fortepian, to będzie po problemie?
Chociaż wcale o to nie prosiła (a Dexter wcale za bardzo nie miał na to ochoty), postąpił za nią te kilka kroków. Po co? Tego chyba sam nawet nie wiedział. Po prostu za nią ruszył, jak jakiś ogon. Więc jej komentarz odnośnie Ognistej nie umknął jego uwadze, wręcz wywołał ciche parsknięcie i uniesienie brwi, ale nie kpiąco. Wręcz przeciwnie, było w tym pełne zrozumienie i odrobina zdziwienia, że rzuciła to tak otwarcie.
- Seconded. I nie wierzę, że to mówię, ale mógłbym załatwić ci butelkę, jeśli potrzebujesz. - Nie proponował, że nawet by się z nią napił, bo to było za wiele. Nie, co jak co, ale nie napiłby się z nią. Na to nie miał ani trochę ochoty. Ani odrobiny. NIE.
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Cóż, ona nie była wychowana. Wcale. Dosłownie sama się z bratem wychowała, bo rodzice mieli wyjebane. Taka różnica, przez którą najwyraźniej do tej pory nie szczędziła Dexterowi wszelkich niecenzuralnych słów. Do tej pory, właśnie. Taki kluczowy wzrot, który zwrócił jej uwagę gdy najwyraźniej Dexter wybierał się razem zz nią gdziekolwiek, gdzie zmierzała. Powiedziała gdzie, ale i tak jakoś tak sądziła, że pójdzie i... Tyle? Obie opcje były jednak w zasadzie niezręczne.
- Oberwałam. Bardziej "prawie zginęłam", ale tak. - Mimo słów nie brzmiała jakby to do niego miała wyrzut, raczej jakby się żaliła. Odetchnęła po tym krótko, niecierpliwie odrzucając pukiel długich włosów za ramię. - Ale dzięki, skoro jestem prefektem, może prędzej mnie posłuchają zamiast kiwać głowami jak pieski w autobusach.
Nie sądziła by kiedykolwiek Dexter był w autobusie i widział takiego pieska, ale może chociaż połączył kropki, że chodzi jej zwyczajnie o olanie sprawy, tak jak to nauczyciele mają w zwyczaju, bo przecież co też uczniowie mogą wiedzieć. A żeby się kurwa nie zdziwili. Spojrzała na niego kiedy parsknął, unosząc brwi lekko w zdziwieniu. Jej żołądek ścisnął się lekko nawet na sam fakt tego, że wcale nie śmiał się z niej, a z nią. Było miło. Nie tak jak każde ich spotkanie ever.
- Że co, skoro jestem prefektem to nie wiem co to whisky? - Zapytała z rozbawieniem, również lekko się uśmiechająć, patrząc na niego z nieznacznie uniesioną jedną brwią. - To wyjaśnia czemu nikt wiecznie nie zaprasza mnie na żadne imprezy. Tak, lubię whisky, i jestem prawie pewna, że nawet jestem w stanie wypić więcej niż twoje królewskie gardziołko.
Mówiąc co nawet czuła się ciut dumna, choć może nie powinna. Spojrzała przed siebie z rozbawieniem, idąc pewniej i na mniej drżących nogach, choć w pewnym sensie nadal miękkich, z zupełnie innego powodu niż fikus.
- A za ile? - Bo TAK, chciała tą whisky.
|