Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Dach Dach po zachodniej części zamku, na który można wejść przez niezamykające się okno z wieży zachodniej. Chociaż samo wejście jest względnie bezpieczne, to przechadzka po dachu już mniej. W szczelinach ścian oraz dziurach po brakujących cegłach mieszkają nietoperze, także nocni wędrowcy, którzy odważą się tutaj zajrzeć w świetle gwiazd i księżyca muszą uważać na dodatkowe atrakcje. Jest to jedno z najwyżej położonych miejsc zamku, widać z niego całą okolicę po zachodniej stronie - Zakazany Las, główną drogę do zamku, główną bramę wchodzącą na teren szkoły zwieńczoną uskrzydlonymi dzikami. Mimo że miejsce jest doskonałe na oglądanie widowiskowych zachodów słońca, to z pewnością nie sprzyja osobom z lękiem wysokości - jakby nie patrzeć, siedem pięter w dół to całkiem sporo...
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
19 września, godzina 19:02
Czy jej życie się zmieniło przez ostatnie dwa tygodnie – raczej nie. Chociaż wkurwienie jej nieco przeszło – i na rodzinę, z ojczymem na czele, i na Alexa, to poza tym, wszystko było tak samo. Może częściej spędzała czas samotnie, ale, jak na ironię, potrzebowała tego. Częściej znikała w komnacie muzycznej, żeby rozczytywać i ćwiczyć nowe utwory, które przywiozła w tym roku ze sobą. Wyżyła się na Dickmanie raz jeszcze w sposób taki, iż nawet nie raczyła złożyć mu życzeń, mimo że pamiętała o jego urodzinach. Myślała, że poczuje płynącą z tego satysfakcję, ale jakoś nie, wcale nie było jej lepiej.
Niemniej czuła, że sobie zasłużył za to, co jej zgotował. Z drugiej jednak strony wiedziała, że nie poczuwał się do winy. Po pierwsze – Alex nigdy nie poczuwał się do winy i nigdy nic nie było jego winą, a po drugie – traktował ją z chłodną ignorancją, trochę jakby nie istniała. Nie była wcale lepsza, odpłacała mu dokładnie tym samym.
Miała głęboko gdzieś jakieś chore walki o dominację w grupie i pokazywanie, kto tu rządzi. Chciała po prostu czuć się gdzieś bezpieczna – i zazwyczaj tak było w towarzystwie tych trzech chłopaków. Tamtego dnia było inaczej. Poczuła się zagrożona, wręcz zraniona, kiedy ci idioci po prostu siedzieli i przyklaskiwali rozwojowi wydarzeń. Nie mieli pojęcia, przez co musiała przejść dla głupiego zdobycia atencji dziewczyny, która wpadła Alexowi w oko. Dlatego nie zamierzała za nim biegać, nawet jeśli momentami czuła się samotna.
Może prawem natury przeżywało stado, a samotne wilki ginęły, ale szczerze – miała to gdzieś.
Miała zabrane ze sobą książki, które czasami czytała rozłożona na fotelu w pokoju wspólnym. Miała też fortepian i nuty. To musiało jej wystarczyć.
A niebawem miała też i wyjście do Hogsmeade, z którego skorzystała z wielką chęcią i po raz pierwszy od… jakiegoś roku odwiedziła Miodowe Królestwo. Ona nie miała zamiaru dotykać słodyczy, ale Tim za nimi przepadał.
Ona też je kiedyś kochała. Mogłaby zajadać się czekoladkami, cukierkami i batonikami bez pamięci.
To było zanim jej życie zmieniło się w piekło.
Kupiła tylko kilka czekoladowych żab, które przed zaledwie chwilą wysłała przypadkową sową, wraz z liścikiem z życzeniami urodzinowymi. Przez chwilę jeszcze patrzyła na zwierzę niknące na horyzoncie, a dopiero po krótkiej chwili bezczynności wyszła z sowiarni.
Miała zamiar wrócić do pokoju wspólnego… ale napadł ją cholernie melancholijny nastrój. Już na siódmym piętrze stwierdziła, że się tam nie odnajdzie. Że potrzebuje czegoś na lekkie otrzeźwienie. Dlatego swoje kroki skierowała ku zachodniemu dachowi.
Lubiła tam przychodzić, szczególnie w takim stanie jak dzisiaj. Zdarzał się szczególnie, gdy wracała z domu do szkoły i szukała wyciszenia, odrobiny samotności. Nigdy jeszcze nie natrafiła tam na nikogo poza kilkoma wystraszonymi nietoperzami, toteż wiedziona tą myślą i nadzieją, przeszła po dachówkach, aby ulokować na nich swój tyłek.
Słońce akurat chyliło się ku zachodowi. Przepiękny widok, choć nieco szkodliwy dla dusz, które poszukiwały chwili wytchnienia. Przywodził na myśl wszystkie te cudowne chwile, od których było się daleko. I wszystkie te złe, o których próbowało się zapomnieć.
Z cichutkim westchnieniem sięgnęła do kieszeni swoich dżinsów, wyciągając z nich odrobinę pomięte, złożone zdjęcie. Gdy je rozłożyła, uśmiechnęła się na jego widok i przejechała delikatnie kciukiem po jego powierzchni.
Zdjęcie przedstawiało małego chłopca o jeszcze dość okrągłej buźce, uśmiechającego się do kamery. Miał jasnobrązowe włosy i wyglądał na góra kilkulatka, chłopca w wieku szkolnym. Nieco wyżej z uśmiechem na ustach jedną ręką obejmowała go i przytulała do swojego policzka Alice – druga była wyciągnięta, jakby to ona trzymała obiektyw.
W zasadzie tak było. To zdjęcie zrobili tuż przed jej wyjazdem do szkoły, i kiedy Tim miał pójść po raz pierwszy do podstawówki. Był tak podekscytowany, a Alice była z niego tak cholernie dumna. Zrobili to zdjęcie na pamiątkę – a potem ona zabrała jedno z tych wywołanych, aby mieć go blisko, zawsze przy sobie.
Tim od zawsze był osobą, której nigdy nie dotyczyły żadne warunki, ani traumy. Nigdy nie bała się go dotykać. Potrafiła rozpoznać nawet dotyk jego małych dłoni, kiedy obejmował się znienacka, potrafiła zawsze sporo wcześniej rozpoznać, gdy się zbliżał, i nigdy nie reagowała gwałtownie. Był jedynym, któremu ufała.
Jedynym, którego szczerze kochała.
Zamknęła oczy i odetchnęła cicho, trzymając mocno w dłoniach zdjęcie zwykłe, nieruchome zdjęcie, aby czasem nie wyrwał jej go wiatr.
Miała nadzieję, że jeszcze dzisiaj dostanie swój mały prezent urodzinowy…
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Od początku tego roku szkolnego nieszczególnie pałał entuzjazmem do... czegokolwiek. Poza alkoholem. I jaraniem. I może wpierdoleniu komuś rekreacyjnie. I jak się nawinęła Sforza, to w sumie całkiem entuzjastycznie spędził z nią czas. Ale tak poza tym, to chodził nabuzowany, a od tej imprezy integracyjnej dwa tygodnie temu dodatkowo miał wkurwa na Alice i szczerze nie chciał smarkuli widzieć na oczy. Ignorował ją nawet jeśli przechodziła obok, czy przypadkiem zdarzyło się, że siedzieli nieopodal siebie w pokoju wspólnym lub przy stole na posiłku. Zupełnie jakby nie istniała. Jeśli Valerian i Hiro chcieli z nią przebywać, to proszę bardzo, ale Alex nie szczędził im nieco pogardliwego spojrzenia, jak widywał ich razem.
W międzyczasie wypadły też jego urodziny i choć generalnie miał totalnie wyjebane na ten dzień, nie oczekiwał życzeń, prezentów ani nawet pamiętania, to jednak gówniaki do tej pory nie zawiodły i choćby w pokrętnie miły sposób złożyły życzenia. W tym roku od Alice nie usłyszał zupełnie nic i z jakiegoś powodu poczuł nieprzyjemne i nazbyt znajome ukłucie gdzieś wewnątrz klatki piersiowej. Wkurwiło go to, że zrobiło mu się z tego powodu odrobinę przykro, ale nikomu nie zamierzał się z tego spowiadać nikomu, zalał to wszystko alkoholem trzy noce po rząd na dachu.
Weekend wyjścia do Hogsmeade wykorzystał w sumie tylko w jednym celu - uzupełnienie zapasów napoi wysokoprocentowych oraz tytoniowych, wydał na to wszystkie oszczędności, jakie udało mu się zebrać przez czas wakacji na obijaniu mord typom podobnym do siebie. I dzisiejszy wieczór miał zamiar wykorzystać na szukaniu wewnętrznego spokoju w towarzystwie butelki jakiejś mugolskiej whisky (była tańsza niż Ognista) i kilku skrętów. Nie znał do tego lepszego miejsca, niż właśnie wysoko położony dach, bo nigdy jeszcze na nikogo tutaj nie wpadł. Był nawet przekonany, że nikt tu nie przychodzi głównie ze strachu przed zjechaniem po pochyłej powierzchni. A on tego lęki po prostu nie miał.
Omijając kolację, na którą nie miał najmniejszej ochoty, wyszedł z Pokoju Wspólnego z plecakiem ukrywającym butelkę alkoholu i dodatkową bluzę (jakby sama kurtka okazała się w nocy niewystarczająca), paczkę fajek i kilka zrobionych przed wyjściem skrętów. W drodze do wejścia na dach bawił się zapalniczką, odpalając płomyk co kilka kroków w jakimś podświadomym odruchu. Dotarcie do otwartego okna wieży zachodniej zajęło mu niespełna trzy minuty i już po chwili poczuł na twarzy chłodny powiew wiatru.
Zanim jednak zrobił choćby krok, zorientował się że tym razem nie jest tu sam. I - o ironio! - osobą siedzącą w jego stałym miejscu była właśnie Alice, której istnienie przez ostatnie dwa tygodnie chłodno ignorował. Z wzajemnością.
Westchnął w niezadowoleniu i zaklął w myślach, ale nie zamierzał się cofać. O nie, zamierzał spędzić czas na tym dachu i jej obecność mu w tym nie przeszkodzi. Najwyżej zrzuci smarkulę i będzie spokój. Aczkolwiek jeśli będzie po prostu siedziała, to może nawet zniesie jej milczące towarzystwo.
Przeszedł kilka metrów i bez choćby słowa, czy spojrzenia w jej kierunku, po czym usiadł obok, w odległości około pół metra. Udając że jej tam nie ma, wyciągnął z plecaka alkohol i paczkę papierosów, po czym podłożywszy zwinięty w tobołek plecak pod głowę, położył się na pochyłym dachu. Wyłuskał przygotowanego skręta spomiędzy fajek, wetknął sobie w usta i odpalił, delektując się pierwszym buchem.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Minęło zdecydowanie zbyt mało czasu, kiedy usłyszała ciężkie kroki na dachówkach. To wytrąciło ją z dziwnego letargu. Otworzyła oczy, spojrzała kontrolnie na zdjęcie – na szczęście mogła ufać zmysłom, pozostało w jej dłoniach – po czym przeniosła wzrok na sylwetkę osoby przychodzącej.
Ze wszystkich jebanych uczniów Hogwartu musiał to być akurat Alex. To jest dopiero szczęście. Chyba w tym roku nie powinna grać na loterii.
Nie, żeby kiedykolwiek grała.
Odwróciła niemal natychmiast od niego wzrok i dość szybkim ruchem złożyła zdjęcie, aby schować je do kieszeni spodni.
I dalej… nic.
W zasadzie nie zdziwiło jej, że nie zawrócił z dachu na jej widok – kiedy Dickman się na coś uparł, to choćby skały srały i pękały, i tak to dostawał, choćby miał to sobie wydrzeć siłą. Chyba właśnie taką strategię przyjął i tym razem – przyniósł tutaj łaskawie swoją osobę, rozłożył się na dachu i milczał, uporczywie ignorując jej istnienie. Mogłaby to nazwać pewną formą presji, która w sumie nawet trochę działała, bo o ile przed chwilą, w samotności, było jej całkiem przyjemnie, tak teraz wszystkie jej mięśnie się spięły, jakby spodziewała się jakiegoś ataku.
Wiedziała, że ten nie nadejdzie. Nie, wkurwiony Alex albo pokazywał swoje emocje bardzo dobitnie, albo karał ciszą.
Mogłaby się gorzko zaśmiać do siebie w myślach, bo naprawdę, patrząc na matkę i jej początkujący wtedy jeszcze związek z Clydem, zdołała wyłapać techniki manipulacyjne, które ten na niej stosował. Uderzenie i kwieciste przeprosiny, obiecywanie poprawy, wzbudzanie w niej poczucia winy, naskakiwanie za nawet najdrobniejsze przewinienia, wmawianie nieobliczalności i chorób psychicznych, wbijane głęboko szpileczki, napady agresji i zrzucanie winy na nią, albo karanie ciszą – wszystko to sprawiało, że matka skakała dokładnie tak, jak jej zagrał. Z czasem przestała umieć mówić nie. Zawsze on miał rację. Zawsze wiedział lepiej, a ona była tą głupią, której trzeba było tłumaczyć życie, która nie potrafiła za siebie decydować.
Postanowiła sobie, że nigdy nie dopuści do tego, że zapomni, jak to jest mówić nie. Nie było najsilniejszą bronią istniejącą na świecie. Przez nie ludzie rozchodzili się, wpadali we wściekłość, zabijali. Ale nie potrafiło ochronić też godność, mentalność czy życie.
Szkoda, że ludzie tak rzadko po tę broń sięgali.
Ona zamierzała nigdy o niej nie zapomnieć.
I chociaż nie miała pojęcia, dlaczego taki był, w takich sytuacjach stawał się jej wrogiem. Cholera, ciężko było określić, co wobec niego tak naprawdę czuła, bo z jednej strony bronił jej i przyjmował na siebie ciosy, kiedy sytuacja ją przerosła – z drugiej nie przyjmował absolutnie odmowy i nie brał na siebie winy.
Chociaż Clyde też miał epizody bycia miłym.
Ale to nadal nie było to samo.
Westchnęła głęboko, przechyliła się w tył i wsparła na dłoniach, wzrok wlepiając w zachodzące powoli słońce.
Z kolei czymś, co często potrafiło przełamać negatywne emocje, była okazana dobroć, lub też zignorowanie uczuć negatywnych.
Nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować Alexa – zdała sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele o nim wie i przez trzy lata nie zadała sobie zbyt wiele trudu, aby poznać jego i jego problemy. Z drugiej strony – on nie interesował się też i nią. Każdy mierzył się z własnymi demonami, jedynie spędzając ze sobą czas i zaspokajając podstawowe potrzeby, jak przynależność czy bezpieczeństwo.
W tym wszystkim chyba nie zauważyła od razu, że zupełnie przeszło jej wkurwienie na Alexa. Czuła raczej… żal, że dopuścił do takiej sytuacji. Że wykorzystał ją dla własnej zabawki. Kiedy ufała mu, on zawiódł ją po całości.
Ale wiedziała, że nigdy się do tego nie przyzna.
Nigdy też nie wyciągnie ręki jako pierwszy. Nigdy tego nie robił. Nigdy tego nie zrobi.
Może po prostu nie potrafił. Może nigdy nie musiał.
Zerknęła na niego kątem oka, gdy leżał tak, rozwalony na dachówkach, w dość małej mimo wszystko odległości od niej.
Uniosła kącik ust w dość gorzkim uśmiechu.
Pamiętała pożegnanie, które podarowała mu ona – i to, co odpowiedział jej on.
— Wygląda na to, że jednak dotarłeś do Krainy Czarów, Alicjo – odezwała się nareszcie, z lekkim uśmiechem na ustach, chociaż jej głos brzmiał dość spokojnie i melancholijnie. Odwróciła w końcu od niego wzrok, przenosząc go ponownie na zachodzące słońce. – A sądziłam, że nikt tutaj nie przychodzi.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nie czuł się winny tego, co stało się na imprezie. Akurat pod tym względem miał sumienie czyste. Z resztą, nawet jakby faktycznie był winny, to nie przyznałby się do winy. A już tym bardziej by nie przeprosił. To totalnie nie było w jego stylu. Jeśli go ktoś nie lubił, to Alex nie miał z tym najmniejszego problemu, nadal był sobą i nie zmuszał nikogo do swojego towarzystwa. Ale jak już ktoś chciał z nim przebywać, to musiał pogodzić się z pewnymi rzeczami, całą masą wad i trudnością jego charakteru.
Cóż, reputacja "tego złego" nie wzięła się znikąd.
Dlatego też nie, nie zamierzał odzywać się do Alice, ani tym bardziej za cokolwiek przepraszać. Jak miała problem z tym, że to Cavngton dotknął jej włosów, to był to jej problem. Zdaniem Alexa była trochę przewrażliwiona. Nie miał pojęcia skąd się bierze ta niechęć, nie pytał, bo i po co? Jakby chciała, to sama by powiedziała. On sam nie chciał zwierzać się ze swoich walk z wewnętrznymi demonami.
A teraz leżał sobie w ciszy, popalając skręta i kontemplując ciemniejące przy zachodzie niebo. Nawet było to całkiem relaksujące, choć wbrew pierwotnemu założeniu nie był sam. Panująca między nim i Alice cisza może i dla niej była pewnego rodzaju presją, ale dla niego wręcz przeciwnie - czuł się z tym całkiem wygodnie. Well, z kimkolwiek by nie milczał, to czułby się wygodnie, jeśli akurat miałby tak samo melancholijny nastrój, jak w tej chwili. To słowa bardziej stresowały, niż wsłuchiwanie się w niesione wiatrem dźwięki.
I jak na złość, dziewczyna zdecydowała się przerwać ciszę. Akurat zaciągał się ponownie skrętem, więc dla zagaszenia lekkiej irytacji przetrzymał dym w płucach nieco dłużej, ostatecznie powoli wypuszczając go przez nos.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz. - Odpowiedział jej beznamiętnie, jakby wcale nie miał ochoty na tę konwersację. Bo nie miał! Dlaczego więc się odezwał? Może to już skręt zaczynał wpływać tak kojąco na zmysły, że zdecydował się na to bez namysłu? A może po prostu powiązując jej słowa z ich ostatnio wymianą zdań na imprezie dwa tygodnie temu, chciał przyznać i podkreślić, że owszem, pieprzył się ze Sforzą aż wióry leciały? - Chociaż z tego co pamiętam, to ostatnio przyrównałaś mnie do Królowej Kier, Alicjo.
Spojrzał na nią dopiero, jak przyznała, że uważała to miejsce za nieodwiedzane. Uniósł odrobinę jedną brew, bo tym to go nieco zaskoczyła. Czyżby bywała tu częściej? Jakoś nigdy nie widział jej nawet w pobliżu dachu, a spędzał tu całkiem sporo wieczorów. Może przychodziła za dnia?
- Zabawne, odniosłem podobne wrażenie. - Pomimo określenia tego "zabawnym", w jego głosie nie zabrzmiała ani jedna radosna nuta, nadal pozostawał ponury i tak typowo dla Alexa surowy.
Podłożył sobie jedno ramię pod głowę, tym razem patrząc na zachodzące nad Zakazanym Lasem słońce. Zaciągnął się po raz kolejny, dochodząc do wniosku, że nawet pomimo nieoczekiwanego towarzystwa, skręt na dachu był dobrym wyborem na spędzenie czasu. Zdawało się, że tak jak niesiony z wiatrem dym, tak i jego negatywne emocje powoli rozpływają się w powietrzu.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
W sumie chyba nie spodziewała się nawet uzyskać jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony Alexa. Przez ostatnie tygodnie namiętnie ją ignorował – z wzajemnością zresztą – i była praktycznie pewna, że zignoruje ją i tym razem. Odezwała się chyba głównie tylko dla spokoju ducha, że gdy przeszedł jej wkurw, wyciągnęła rękę na zgodę. Nie miała zamiaru się przed nim płaszczyć ani błagać o wybaczenie. Jeśli Valerian i Hiroshi tak robili, ich sprawa – ona tego nie zrobi.
Znaczy, jasne, gdyby odjebała jakąś chorą akcję – wzięłaby to na siebie i postarała się naprawić błędy. Ale tym razem to nie ona zjebała.
Jednocześnie wiedziała też, że Alex się do tego nie przyzna.
A jednak zaskoczył ją, odzywając się do niej, chociaż… chyba nie rozumiała, w jakim kontekście to mówił. Dlatego zmarszczyła nieco brwi, jakby próbując przeszukać wszelkie możliwe zakamarki umysłu, byleby zrozumieć, czego dotyczyła odpowiedź, ale chyba nie załapała. Tego, że nie pierwszy raz tutaj przychodził? To w sumie całkiem możliwe, chociaż musieli mieć wielkie szczęście, że na siebie nie trafiali.
Pewnie rozdłubywałaby to jeszcze przez chwilę, gdyby nie kolejne słowa Alexa, które szczerze ją zaskoczyły.
Cóż, nie kłamał. Chociaż nie powiedziała tego na głos, swoim zachowaniem porównała go do Królowej Kier. Tylko skąd…?
Niespodziewanie jej twarz rozjaśnił cień uśmiechu. Nawet zapomniała o tym, żeby usilnie zachowywać się wobec niego olewczo, i zwróciła odrobinę twarz w jego stronę.
— Nie wiedziałam, że znasz Alicję w Krainie Czarów – odparła głosem, który tym razem wybrzmiewał już całkiem przyjaźnie. Słychać było w nim element zaskoczenia, bo naprawdę… Alex był chyba ostatnią osobą, którą posądzałaby o znanie bajek. A już tym bardziej o tak dobre znanie tej jednej, która była tak cholernie bliska jej sercu.
Cóż, nie miała zamiaru przytakiwać, że owszem, poprzednio porównała go do Królowej Kier – i w jej mniemaniu nawet mu się należało. To było już mniej ważne. W tym momencie nawet nieco ją zaintrygował.
Odwróciła głowę ponownie w stronę słońca i przymknęła oczy – choć z jej twarzy nie zszedł delikatny uśmiech pozostawiony po przemyśleniach jeszcze sprzed chwili. I miłym zaskoczeniu ze strony Dickmana.
— Cóż, to tylko jedna moja Kraina Czarów – rzuciła tylko.
Miała jeszcze kilka. Na przykład wszelkie sale muzyczne, w których mogła znaleźć fortepian. I kilka miejsc w Zakazanym Lesie. Ze wszystkich wymienionych, to w tych muzycznych komnatach bywała najczęściej, bardzo często do późna – ale ilekroć przyszła na dach, nikogo na nim nie zastała.
— Chociaż to dziwne, że nikogo wcześniej tutaj nie spotkałam.
Nieco zdrętwiały jej ręce, dlatego ułożyła się ciut niżej, opierając nie o dłonie, a o przedramiona.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Chyba bardziej podświadomie niż w jakikolwiek inny sposób połączył kropki i Królowa Kier nasunęła się sama jako odpowiednia odpowiedź. No bo przecież nie określiła go tak bezpośrednio, ale mając na uwadze jej imię, miano waszej wysokości i dygnięcie, a następnie jego odruchowe wspomnienie króliczej nory, bo ma na imię Alice... nie skojarzyłby chyba tylko ten, co bajek Disneya nie widział. Nie to, żeby Alex znał je na pamięć i namiętnie oglądał, ale jednak w domach zastępczych i domach dziecka robiono seanse bajkowe. Nie były mu obce ani Alicja, ani Alladyn, Król Lew, Mała Syrenka, Pinokio, czy Atlantyda. Pewnie nie opowiedziałby żadnej z tych historii ze szczegółami, ale te najważniejsze postacie kojarzył. Już całe lata telewizji nie oglądał, bo w magicznym domu dziecka nie było telewizji, poza tym miał dużo ciekawsze zajęcia w wakacje.
Ale nie dziwiło go, że akurat ona tę bajkę zna. I możliwe, że całkiem nieźle, skoro zaskoczył ją wspomnieniem do Królowej Kier.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - Nie mówił tego ani po to, żeby zabrzmieć tajemniczo, ani tym bardziej żeby sprowokować pytania. Była to jednie sucha informacja, fakt. No bo co o nim wiedziała? Że jest wrednym i aroganckim dupkiem - szczególnie na wkurwie - nie stara się nawet zaprzeczać obiegowym opiniom o sobie i czerpie satysfakcję z wzbudzania w innych strachu oraz upokarzania od czasu do czasu. No i że rekreacyjnie potrafi dać w mordę. I że niczego właściwie się nie boi. A poza tym wierzchołkiem góry lodowej nie wiedziała zupełnie nic. Hell, możliwe że nawet nie wiedziała gdzie mieszka, kiedy są poza Hogwartem.
A on nie zamierzał wcale się otwierać i przedstawiać jej swoją historię.
- Każdy ma swoje własne. - Wzruszył odrobinę ramieniem. Moze i on nie nazywał swoich miejscówek "Krainą Czarów", ale owszem, też miał kilka takich punktów, gdzie nie spotykał nikogo innego. Albo spotykał niezwykle rzadko. Najwyraźniej dach okazuje się nie tylko jego.
Dopalił skręta, więc podniósł się do siadu, żeby pstryknięciem wyrzucić peta za krawędź dachu. Jednocześnie wskazał ręką kierunek, gdzie niedopałek poleciał.
- Mnie aż tak to nie dziwi. Niewiele osób nie boi się igrać z losem. A krawędź jest całkiem blisko. - Nawet wstał całkiem i ułożywszy butelkę z whisky bezpiecznie na wciąż zwiniętym plecaku, podszedł na sam brzeg dachu i spojrzał w dół. Siedem pięter z pewnością przerażało większość osób i nie chcieli ryzykować, upadek byłby śmiertelny. - Nie sądziłem, że znajdzie się ktoś równie popierdolony co ja, żeby przesiadywać tu całe godziny. - Powiedział to dużo ciszej i właściwie do siebie samego, wciąż spoglądając na podnóża zamku. Ściągnął nieco brwi nad nasadą nosa w zamyśleniu. Hm, wiedział, że Alice ma odwagę, ale nie podejrzewał jej o takie wielkie jej pokłady. Może faktycznie we're all mad here?
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Uśmiechnęła się nieco szerzej, chociaż z cichutkim prychnięciem. Nie było ono negatywne, znaczyło raczej tyle, co co Ty nie powiesz.
Nie posądzała go o roztaczanie wokół siebie jakiejś aury tajemniczości czy niewypowiedzianych historii. Zresztą, to, co mówił zabrzmiało nawet dość neutralnie… Tak, jakby stwierdzał fakt.
Tylko że ta wypowiedź była kompletnie niepotrzebna.
— Tak. Wiem – odpowiedziała mu, nawet na niego nie spoglądając, choć cały czas na jej wargach błąkał się delikatny uśmiech.
Żadne z nich nie wiedziało niczego o tym drugim. Byli paczką kumpli przez kilka lat, a mimo to nie wiedziała, w jakich realiach wychowywał się Alex, w jakich Valerian, w jakich Hiroshi. Nie znała ich problemów, nie wiedziała, co sprawiło, że byli tacy, jacy byli. I specjalnie jej to nawet nie obchodziło. Ona nie dzieliła się swoimi tragicznymi opowieściami – oni również nie, sprawa była załatwiona.
I wcale nie próbowała zgrywać osoby, która znała kogoś takiego jak Dickman na wylot.
Mogła tylko snuć własne teorie, ale prawdopodobnie prawda i tak leżała gdzieś indziej. Jak to zwykle bywało.
Los był skurwysynem, ale zajebistym pisarzem. Nikt nie wymyślał takich tragikomedii jak on.
Skinęła tylko głową w odpowiedzi. Cóż, prawda. Ona chadzała swoimi ścieżkami, w swoje miejsca. Oni pewnie chodzili tam, gdzie lubili i chcieli, bez spowiadania się swoim kumplom. I tak sobie funkcjonowali. Dlatego nigdy nie nazwałaby ich mianem przyjaciół – zresztą, nie potrzebowała ich. Wystarczyło, że czuła się bezpiecznie.
Chociaż nie za bardzo okazywała wzrokowe zainteresowanie Alexowi, to jednak spojrzała na krawędź dachu. Fakt. Upadek z takiej wysokości skończyłby się natychmiastową śmiercią. Chyba że ktoś z okolicy zauważyłby spadającą osobę i udałoby mu się ją zatrzymać zaklęciem, co było praktycznie równe zeru.
Otworzyła nawet usta, żeby się odezwać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała.
Najwidoczniej przychodzą tu ostatni desperaci, którzy i tak nie mają nic do stracenia.
Ale nie chciała zabrzmieć jak desperatka – chociaż była świadoma, że nią była. Alex tego prawdopodobnie nie wiedział. I nie musiał wiedzieć. On nie mówił nic o sobie, ona też niczego nie opowiadała.
Dlatego zaskoczył ją swoimi słowami, kiedy zbliżył się do krawędzi. Znów przeniosła na niego swój nieco zdziwiony wzrok, nie spodziewając się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego z ust Alexa.
Widocznie nie tylko ona tutaj miała dzisiaj melancholijny nastrój.
Nieco podniosła się do siadu, nie odrywając spojrzenia Alexa, gdy wyszeptała cichutko jedyne słowa, które nasuwały jej się w tej sytuacji:
— We are all mad here.
Mógł zrozumieć to, jak tylko chciał. Mógł kompletnie olać te słowa, albo udać, że nie usłyszał. Prawda była jednak taka, że był to pierwszy krok do wypowiedzianego rozumiem Twój stan. Nawet jeśli nie miała pojęcia, z czym tak naprawdę się borykał, czuła, że w pewnym stopniu go rozumie. Szczególnie dzisiaj. Szczególnie tutaj.
Chociaż byłoby znacznie ciekawiej, gdyby tylko wiedziała, że wypowiedziała dokładnie te same słowa, które przemknęły Alexowi przez myśli.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Gdyby tylko faktycznie powiedziała to, o czym myślała, że przychodzą tu desperaci, którzy nie mają nic do stracenia, Alex ku własnemu zaskoczeniu przyznałby jej całkowitą rację. Bo co niby miał do stracenia? Przez ostatnie lata bardzo mocno się starał, żeby nie mieć nikogo do stracenia, szkoła zupełnie go nie obchodziła w tym kontekście, nie był ani zamożny, ani nawet lubiany, wręcz wzbudzał strach i niechęć. Na własne życzenie. Naprawdę nie miał nic do stracenia.
Poza życiem.
Chyba jednak za bardzo je sobie cenił, żeby być ostatnim desperatem, ale tak w 95% na pewno jest.
W końcu odwróciła się od krawędzi żeby wrócić na swoje miejsce siedzące. Nie zdążył nawet zrobić kroku, kiedy usłyszał wyjątkowo cicho wypowiedziane przez Alice słowa. Nie siedziała daleko, a poza coraz chłodniejszymi podmuchami jesiennego wiatru nic nie zakłócało ciszy, więc nawet jeśli odezwała się do siebie samej i nie miała w zamiarze mówić do niego, usłyszał.
Zastygł na moment w bezruchu i przez ułamek sekundy miał ochotę zapytać ją od kiedy, do kurwy nędzy spierdolonej, umie czytać w myślach. Dosłownie wyjęła te słowa z jego głowy i wypowiedziała. Zamiast tego jednak zaśmiał się przez nos bezgłośnie i pokręcił lekko głową z niedowierzaniem. Do czego to doszło, żeby smarkula, która ostatnio podkurwiła go do tego stopnia, że ignorowali się przez dwa tygodnie, nagle okazuje się myśleć aż za bardzo podobnie do niego. Może jednak jeszcze jest dla niej szansa, może nauczyła się jednak od Alexa tego, co chciał gówniakom na swój pojebany sposób przekazać, przygotować na kolejne lata życia w społeczności szkolnej, która nie rozumie takich jak oni przez ich inność. Przez ich skazy i skrzywienia, jakimi obdarowała ich życie... właściwie za co?
Spojrzał na Alice odrobinę badawczo, jakby samo to miało dać mu jakieś potwierdzenie tego co przebiegało mu teraz przez myśl. Z krótkim westchnieniem wrócił usiąść na swoje miejsce i sięgnął po przygotowaną wcześniej butelkę alkoholu. Przyszedł tu spędzić wieczór z whisky, szukać spokoju ducha na dnie butelki i ta ochota wcale nie minęła. Odkręcił korek i zastanawiając się nad czymś już miał się napić, kiedy ostatecznie zrezygnował i... wyciągnął rękę z butelką w kierunku Alice. Raczej tego nie robił, nie dzielił się swoim alkoholem, a już na pewno nie dawał nikomu rozpocząć butelki. Ale to była w tej chwili jego forma wyciągnięcia ręki na zgodę. Nie był w stanie zrobić tego werbalnie, nie potrafił przepraszać ani być wylewnym, zwykle warczał, obrażał i często poniżał innych w bolesnej szczerości - bo co, jak co, ale nie można było powiedzieć, że jest fałszywy, był na to zbyt bezpośredni i bezkarny, nie hamował się przed powiedzeniem co i o kim myśli - ale gdzieś tam, ukryte pod warstwą grubiaństwa, kryło się jego człowiecze "ja" odkrywane rzadko i tylko w niewielkich gestach. Gestach, jak ten.
Z pewnością zdziwiło to dziewczynę, hell, zdziwiło to jego samego! Ale zrobił to, zaoferował jej pierwszy łyk świeżo otwartej butelki jednej z tańszych dostępnych w Hogsmeade whisky.
- Bierz zanim zmienię zdanie. - Mogła to zrozumieć też jako uznanie jej słów, przeprosiny, wybaczenie - cokolwiek, naprawdę. Przeszedł mu wkurw i chociaż pozostała wciąż tląca się gdzieś w głębi frustracja wieloma rzeczami, to zdecydowanie było to bardzo dalekie od stanu, w jakim był dwa tygodnie temu.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Dostrzegła, jak odwracał się w jej stronę – czy też może raczej w stronę swojego miejsca, które zaklepał sobie na dachu – nie postawił jednak żadnego kroku, kiedy wlepił w nią swój… cóż, dość mocno zaskoczony wzrok. Po chwili dopiero doczekała się jakiejś większej reakcji – a może raczej kilku, bo nie tylko zaśmiał się, ale westchnął i badawczo się jej przyglądał, nim wrócił na miejsce. Alice jedynie zmarszczyła lekko brwi, chociaż nie odwróciła od niego swojego spojrzenia.
Jak na kogoś, kto był na nią jeszcze przed chwilą obrażony, teraz zachowywał się… cóż, nieco dziwnie. Może to jej słowa w jakiś sposób na niego wpłynęły… Może to nawiązanie do Alicji w Krainie Czarów? Może, o dziwo, mieli ze sobą paradoksalnie coś wspólnego, poza ciężkim życiem, o którym żadne żadnemu nawet nie powiedziało?
Zastanawiała się przez moment, czy odprowadzić go spojrzeniem na miejsce – ale stwierdziła, że nie. Przeniosła więc wzrok na zachodzące coraz bardziej słońce. Teraz jego promienie zaczynały robić się pomarańczowe, a następnie powolutku przeradzać w malowniczą czerwień.
Z jakiegoś powodu lubiła zachody słońca. Z jakiegoś powodu poruszały w niej cząstkę wrażliwości, której nigdy nikomu nie pokazywała.
Pierwotnie kompletnie zignorowała szmer plecaka, z którego Alex wyciągał właśnie alkohol. Nie patrzyła nawet w tym kierunku – wiedziała, że przyszedł tutaj, żeby się napić. Sam. Alex nigdy nie dzielił się własnym alkoholem. Kupował im, jeśli chcieli, ale swoje zapasy pozostawiał jedynie sobie.
Tym bardziej zdziwiła się, gdy kątem oka dostrzegła, jak wyciąga ku niej rękę z butelką. I to nie byle jaką. Może była to jedynie mugolska whisky, ale zauważyła, że nie była nawet napoczęta. Popatrzyła na niego, unosząc wysoko brwi, jakby co najmniej wietrzyła jakiś podstęp…
Jednakże działo się coś nietypowego, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. I w dodatku jeszcze ją ponaglił! Nadal z odrobiną niedowierzania na twarzy, przyjęła od niego trunek i pociągnęła solidny łyk z gwinta. Skrzywiła się odrobinę, a po chwili oddała mu butelkę.
Może mogła się mylić, ale odczytała to jako… coś w rodzaju ręki wyciągniętej na zgodę.
Niesamowite. Od Alexa? Czy oboje dzisiaj mieli tak chujowy dzień, że zachowywali się zupełnie inaczej niż zazwyczaj? Czy to może ta minimalna nić porozumienia oraz zdumienie wywołane na jego twarzy tak na niego zadziałały?
Nie wiedziała… ale z jakiegoś powodu, zrobiło jej się całkiem miło. Niekoniecznie było to pod wpływem alkoholu, ale… ale było jej miło.
— Dzięki – rzuciła, uznając, że taka chwila faktycznie warta jest docenienia.
I nagle zrozumiała, że to, co działo się dwa tygodnie temu, nie miało już wcale tak wielkiego znaczenia. Znaczy, jasne – nadal czuła się paskudnie przez to, jak wpakował ją w zadanie, w którym pojawiła się kwestia dotyku, ale... nie była już na niego aż tak bardzo wkurwiona.
A teraz miała wrażenie, że w pewien sposób go rozumie. Że w pewien sposób… że jest coś, co ich łączy. Chociażby bycie skrajnymi desperatami, którzy lubili przebywać siedem pięter nad ziemią.
Czy to było normalne?
Z cichym westchnięciem przeniosła ponownie wzrok na zachodzące słońce.
— Widzę, że w Hogsmeade uzupełnialiście zapasy – rzuciła, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach. – Ja zwiedziłam Miodowe Królestwo. Nie byłam tam… od dobrego roku – wyznała z cichym westchnięciem.
Alice zawsze omijała miejsca, gdzie można było zaopatrzyć się w czekoladki i wszelkiego rodzaju słodyczami, toteż wiadomość taka mogła wywołać zdziwienie u osób, które chociaż trochę ją znały. Tak jak Alex.
— Mój brat ma dzisiaj urodziny – dodała, jakby w cichym wyjaśnieniu, dlaczego tam się w ogóle pojawiła.
Prawdopodobnie nawet nie wspominała mu, że miała brata. Może raz, albo dwa. Nie miała pojęcia, czy Alex był tego świadomy, czy też była to dla niego nowość, ale… ale nie o to w tym wszystkim chodziło.
Pokiwała lekko głową i zwiesiła ją w lekkim westchnieniu.
— Wiem, że Ty też niedawno miałeś, a ja nie złożyłam Ci życzeń.
Celowo ich nie złożyła. Chciała, żeby wiedział, że niezależnie od wszystkiego, jest na niego tak wkurwiona, że nie chce mieć z nim nic do czynienia. Chciała, żeby chociaż trochę dotknęła go jej nieobecność. Żeby chociaż trochę się przejął.
Teraz, jak o tym myślała, to było tragicznie głupie.
— Wszystkiego najlepszego, Alex – powiedziała cichym, łagodnym tonem, zwracając na moment twarz ku niemu.
Nie wiedziała, czy ją wyśmieje, czy parsknie śmiechem, czy… cokolwiek innego, ale… w sumie miała to gdzieś. Tym razem szczerze życzyła mu wszystkiego, co mogło być najlepsze. Nawet jeśli było trochę czasu po terminie.
Za moment drgnęła, jakby sobie o czymś przypomniała, i sięgnęła nagle do kieszeni, z dość dziwnym, może nawet odrobinkę słodkim uśmiechem przyklejonym do warg.
— Wiem, że wolałbyś alkohol albo papierosy, ale piętnastolatki mają to do siebie, że nikt im nie chce ich sprzedać, więc… - z odrobiną niezręczności przysunęła do niego dłoń z Czekoladową Żabą – mam nadzieję, że chociaż głupia czekolada będzie dobrym prezentem.
W zasadzie nie musiała mu nic dawać, ale… w sumie nie wiedziała. Miała ochotę zrobić dla niego coś miłego. Może za moment tego pożałuje, może Dickman wybuchnie śmiechem – czego by się w sumie spodziewała, bo w końcu dawać dorosłemu facetowi czekoladę niczym dziecku… Cóż.
Ale chciała mu coś dać. W zasadzie nigdy tego nie robiła, a przynajmniej nie za często.
I nie miała pojęcia, co takiego ją podkusiło, aby to zrobić, ale…
Skoro tak, to niech się dzieje.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Gdyby Alice zastanawiała się nad przyjęciem zaoferowanej whisky odrobinę dłużej, to Alex zapewne cofnąłby rękę i osobiście zaopiekował bursztynowym alkoholem, nie proponując jej więcej nawet łyka. I z pewnością poczułby się z tym o tyle źle, że odmówiłaby tego wyjątkowo miłego gestu z jej strony. Całe szczęście nie musiał się nad tym zastanawiać, bo wzięła butelkę i napiła się solidnego łyka. Jak tylko oddała trunek, to i on wlał w siebie porządną porcję na dobre rozpoczęcie wieczoru. Znajome palenie w gardle sprawiło, że poczuł się jakoś... lepiej. Może to dzięki dobrze znanemu uczuciu pieczenia w przełyku i ciepła rozchodzącego się powoli wraz ze spływającym do żołądka alkoholem, a może to dzięki temu, że Alice nie odrzuciła gestu mającego pomóc zakopać topór wojenny.
Nie mówił tego nigdy głośno, ale lubił towarzystwo gówniaków. Byli jedynymi osobami, które mniej lub bardziej tolerowały jego ekstremalne nastroje, nie były natrętnymi gnojkami zadającymi miliardy pytań i nawet jeśli powstawały między nimi jakieś konflikty, to pozostawali sobie lojalni. Nie musieli się nawet specjalnie lubić żeby pozostać jak to stado wilków, które trzyma się razem i stawia czoła przeciwnościom losu. Nawet nie musieli wiedzieć o sobie zbyt wiele, tak było nawet dużo lepiej. Dlatego jak nagle ktoś wyłamywał się z grupy z jakiegoś powodu, strzelał focha z dupy i demonstrował swoją obojętność niemalże bez przerwy, Alex wkurwiał się dodatkowo. I w życiu nie przyznałby się do tego, że wzbudzało to w nim ten głęboko zakorzeniony demoniczny mrok oplatający umysł - to było kolejnym zapalnikiem wściekłości.
Jednokrotnie kiwną głową w odpowiedzi na jej podziękowanie. Zdał sobie też w tej chwili sprawę z tego, że jeśli ma znieść nie tylko swój melancholijny nastrój, ale również i Alice, to najpierw będzie musiał się porządnie zjarać, a dopiero później zalać to alkoholem. Jeden skręt na początek to było za mało, żeby przetrawić tę sytuację bez późniejszych reperkusji. Dlatego pogrzebał w paczce papierosów i zaraz znowu miał w ustach odpalonego błyskawicznie jointa. Położył się znowu na pochyłej powierzchni dachu i tak jak przed kilkoma minutami podłączył jedno ramię pod głowę. Druga ręka operowała skręconym magicznym fajkiem. Dopiero kiedy wspomniała o swojej wizycie w Miodowym Królestwie, przekręcił nieznacznie głowę i przyjrzał się jej pozornie neutralnie, chociaż taka informacja w jej ustach z pewnością była czymś nadzwyczajnym. Wiedział, że Alice słodyczy nie lubi - i okej, nie każdy przecież musi - więc z jakiej okazji wybrała się do sklepu, gdzie nie było w sumie nic innego?
Odpowiedź padła po paru sekundach, zupełnie jakby jego milczenie było niewypowiedzianym pytaniem zadawanym w głowie. I to było czymś zupełnie nowym. Może i kiedyś wspomniała o rodzeństwie, a może nie, ale Alex nie przypominał sobie takiej konwersacji, bo nigdy nie mieli "momentu szczerości". Czyżby ta dzielona melancholia miała okazać się właśnie dziwną wersją otwierania się przed sobą? Skręty to może być za mało, przydałoby się bongo.
Nie zdążył nic odpowiedzieć na tę niespodziewaną informację, kiedy doznał kolejnego zaskoczenia. Generalnie nie obchodził swoich urodzin, miał na to wyjebane, dzień jak co dzień... ale robiło mu się miło, jak ktoś złożył mu choćby głupie życzenia. Nie chciał prezentów, imprez-niespodzianek, fałszywej uprzejmości i nadskakiwania - liczyła się pamięć. Jeśli natomiast ktoś z najbliższego grona zapominał (tym bardziej celowo), to niemiłe ukłucie w klatce piersiowej szybko rozpalało płomyk irytacji, zwykle prowadzący do gniewu.
Jak tylko Alice złożyła mu spóźnione życzenia, zmarszczył odrobinę brwi, próbując doszukać się w tym kpiny, ironii, złośliwości, czy też jakiejkolwiek innej negatywnej emocji. Ale jedyne co widział w jej nieco smutnych oczach, była autentycznie szczera intencja nadrobienia tamtego niedopatrzenia.
- Rychło w czas. - Może i nie było to po prostu "dziękuję", bo jakoś nie mogło to przejść mu przez gardło, ale sam neutralny, może nawet odrobinę przebrzmiewający rozbawieniem ton sugerował, że Alex jest wdzięczny.
Z początku nie zrozumiał jej nagłego drgnięcia i pojawienia się uśmiechu, ale cała tajemnica rozwiązała się w momencie kiedy... wyciągnęła w jego stronę czekoladową żabę. Spojrzał na pudełeczko trochę zmieszany, następnie podnosząc wzrok na samą dziewczynę. Fakt, wolałby alkohol, fajki, szybki numerek albo możliwość sprowokowania kogoś do bójki, ale tak jak Alice wspomniała: pierwszego i drugiego nikt jej nie sprzeda przez wiek, trzeciego w życiu od niej by nie oczekiwał (nawet nie chciał!), a czwarte... cóż, jakkolwiek by go nie wkurwiła, to jej by nie wpierdolił, bo mimo wszystko jakieś swoje zasady miał. Valerianowi i Hiro mógłby wjebać jakby przegięli pałę, ale McIntosh była kumplem z (wciąż nie rozwiniętymi w pełni) cyckami. Poza tym chyba by ją przypadkiem połamał, tak małe z niej dziewczątko.
Zawahał się przez chwilę, ponownie przenosząc spojrzenie na podarek. I w tym momencie uderzyło go mocno to, jak bardzo jest to podobne do jego gestu sprzed chwili, do podzielenia się świeżo otwartą butelką whisky. Chciała być miła. Chciała wrócić do normalności i zapomnieć o tych dwóch ostatnich tygodniach ignorowania siebie nawzajem. Musiała czuć się w sumie dość samotna, bo nawet jeśli rozmawiała z Hiro i Valem, to dużo mniej z nimi przebywała. A przynajmniej Alex tak to odebrał. Może obydwoje przegięli z tym wkurwianiem się na siebie, bo właściwie i dlaczego? Stado nie powinno się dzielić tylko dlatego, że powstał jakiś konflikt pomiędzy dwoma członkami.
Uśmiechnął się nieco krzywo, jakby faktycznie próbował zmusić usta do uprzejmego grymasu, po czym sięgnął po pudełeczko i odchrząknąwszy odłożył je obok siebie.
- Przyda się, jak gastro po skrętach wjedzie. - Raczej nie miewał takich zachcianek, ale może to też dlatego, że po prostu nie miał zapasów słodyczy w kufrze, a do kuchni nie lubił chodzić, bo wkurwiało go natręctwo skrzatów? Niezależnie d tego, zrobiło mu się... miło. Ten gest był miły. I podziałał jak odrobina chłodzącego balsamu wylana na oparzoną skórę.
Poczuł jak jakaś część napiętych nerwów odpuszcza.
- Hm, mówiłaś, że masz brata... ile lat kończy? - Nie chciał wyjść na kompletnie niewdzięcznego za życzenia i prezent, nawiązał do wcześniejszych słów Alice. Skoro już tutaj są, obydwoje tak melancholijni, to może jakaś wymiana kilku podstawowych informacji na swój temat dla pokazania swojego człowieczeństwa nie zaszkodzi ich znajomości.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Dostrzegła, jak przez krótką chwilę przyglądał jej się uważnie, jakby wyszukiwał w jej słowach drugiego dna.
Drugiego dna nie było. Nie tym razem. Może gdyby nadal była na niego ostro wkurzona, to… nie, to wtedy nadal w ogóle nie złożyłaby mu życzeń, bo najpewniej Alex byłby wkurwiony na nią za okazywanie swojej irytacji, a to prowadziłoby do zimnej wojny i braku rozmów, tak jak podczas tych dwóch tygodni.
A poza tym miała wrażenie, że brak jakichkolwiek życzeń zaboli go bardziej niż obrażanie się, ale grzeczne przychodzenie z życzeniami.
Zresztą, to teraz i tak nie było już ważne. Przeszło jej. A chociaż Alex wyglądał na niego zaskoczonego i jego słowa mogły być nieco ironiczne, zabrzmiał dość neutralnie. Jak coś w stylu nie umiem powiedzieć dziękuję, więc będę chujkiem w odrobinę mniejszym stopniu. Uśmiechnęła się i odwróciła na moment wzrok od jego twarzy.
Dziwną satysfakcję sprawiła jej jego reakcja na widok czekoladowej żaby. W porządku, może to nie był najlepszy prezent i najbardziej pasujący do Alexa, ale… nie krzywił się jakoś bardzo. Nie skomentował też tego w żaden złośliwy sposób – a wiedziała, że by potrafił. Nie, wyglądał jedynie na dość zdezorientowanego, na pewno zaskoczonego. Ale nade wszystko – nie pamiętała, kiedy ostatnio tak długo jej się przyglądał. Aż sama mogłaby się poczuć zmieszana – ale się nie poczuła.
Coś w jego oczach, w jego spojrzeniu sprawiało, że czuła się… dobrze. W sensie, nie była to jakaś chora satysfakcja, tylko… zupełnie jakby pozornie głupim błędem trafiła w dość czuły punkt Alexa i przez moment nie był pewien, jak zareagować. I chociaż nie rozumiała, o co chodzi, wiedziała, że docenił gest.
Nawet chyba spróbował się uśmiechnąć. Chociaż ten uśmiech wyglądał raczej jak uprzejmy grymas przeciśnięty przez praskę bardzo wielu złych doświadczeń.
Kiedy w końcu schował żabę, uśmiechnęła się do niego odrobinę szerzej, nim ponownie przeniosła spojrzenie na zachodzące słońce. Zdawało jej się, że ta sytuacja była dla Alexa trochę… trudna? Może miła, ale nadal… A może jej się zdawało. W końcu nie czytała w jego myślach, a jak dzisiaj stwierdziła – nie potrafiła nadal go rozgryźć.
A może po prostu nie potrafiła rozgryźć Alexa, którego widywała na co dzień? Nikt nie powiedział, że to musiał być prawdziwy Alex.
Chyba nie spodziewała się, że będzie próbował zagaić rozmowę… Ale zdecydowanie chętniej oderwała wzrok od malowniczego widoku. I wcale nie chodziło o zarzucony temat rozmowy – raczej o sam fakt, że chciał tę rozmowę podtrzymać.
Skinęła głową krótko, spuszczając ją odrobinę za moment.
— Siedem – stwierdziła. – W tym roku poszedł do szkoły.
Zawahała się przez chwilę. Przypomniała sobie o zdjęciu, które przed momentem schowała, kiedy tylko Alex przyszedł na dach, ale… ale w sumie czy musiała to robić? Dzisiejszy dzień był owiany już i tak dziwną aurą, jakby obcym klimatem, czymś, co sprawiało, że zachowywali się jak nie oni pod wpływem dziwacznej melancholii.
I chociaż zazwyczaj nie dzieliła się swoim życiem prywatnym, działo się to głównie dlatego, że nikt o nie nie pytał.
Alex zapytał po raz pierwszy.
Wysunęła zdjęcie z kieszeni i przesunęła się minimalnie bliżej Alexa. Przestrzeń i tak była spora, na tyle, aby przypadkiem się nie dotknęli, ale zmniejszona do tego stopnia, że mogła mu swobodnie pokazać na zdjęcie.
Obejmowała na nim szczęśliwego chłopca o brązowych włosach. Trzeba było zauważyć, że Tim w stopniu całkiem znaczącym różnił się od Alice, przynajmniej pod względem wyglądu. Przynajmniej w przypadku koloru włosów czy oczu.
Niemniej, siostra obejmowała go jedynym ramieniem, a w drugiej najwidoczniej trzymała aparat, którym zostało zrobione to zdjęcie.
— Ma na imię Tim – powiedziała. Cóż, tak naprawdę nazywał się Timberlake, ale Alice od zawsze mówiła na niego mały Tim. I jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało. – Był strasznie szczęśliwy, że idzie do szkoły. Chciał zrobić sobie jakieś zdjęcie na pamiątkę, kiedy wyjadę do swojej szkoły i nie będę mogła być przy nim… w tych pierwszych chwilach.
Właśnie zrozumiała, że rozgadała się chyba za bardzo. Zerknęła kontrolnie na Alexa, jakby chciała wybadać, czy to było dla niego w porządku. W zasadzie, sama po sobie nie spodziewała się takiej wylewności, a tym bardziej w takim miejscu, nastroju i z takim klimatem…
Jednakże Tim był jedyną osobą, o którą naprawdę się troszczyła. O nim mogłaby mówić non stop.
Inna kwestia, że nie miała do kogo.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nie spodziewał się po Alice wylewności, bo jak do tej pory nigdy wylewna nie była. Ale może to właśnie dlatego, że po prostu nikt jej nigdy nie zadał pytań, na które mogłaby odpowiedzieć otwarcie i rozwijająco? Jakoś nie zauważył, żeby w ogóle sama była chętna do dzielenia się jakimikolwiek informacjami na swój temat, tak jak i każdy z ich grupy swoje życie, demony i traumy zachowywała dla siebie. Ale znowu - może po prostu nikt nigdy nie poruszył odpowiedniej struny, nie zainteresował się celowo, bo każdy miał własne bagno, w którym kisił się w imię... w imię czego właściwie?
Ale z drugiej strony jego osobiście nie interesowało co działo się u gówniaków, nie chciał też żeby i ich interesowała jego historia, mieli po prostu trzymać się razem, żeby nie zginąć w szkolnej społeczności. Czy powinien zmienić swoje nastawienie? Jakoś nie widział ku temu potrzeby ani choćby jednego argumentu "za".
Mimo wszystko w tej chwili uznał, że wymiana kilku zdań, bez zagłębiania się w szczegóły pochodzenia, sytuacji rodzinnej, wierzeń, polityki i innego gówna nie zmieni za bardzo statusu ich znajomości. Nadal będą po prostu kumplami z grupy społecznych odrzutów, każdy ze swoimi skrzywieniami, ale trzymający się razem dla bezpieczeństwa. Pytanie o wspomniane rodzeństwo zdawało się właśnie dość neutralnym gruntem, podstawową wiedzą nawet w przypadku osób ledwo się znających.
- Dzieciak. - Nie mówił tego z pogardą, wręcz przeciwnie. Sam też kiedyś chodził do podstawówki, zanim zaczęła się całą ta szalona jazda z czarami, magią i szkołą z internatem. Może i nie wspominał tego czasu jakoś rewelacyjnie, ale dobrze pamiętał swoje emocje w obliczu rozpoczęcia nowego etapu w młodym życiu. Zanim zdążył zapytać, czy może jej brat wykazuje podobne predyspozycje do czarowania co oni, Alice wygrzebała skądś fotografię i całkiem entuzjastycznie zademonstrowała małego, ucieszonego smarkacza.
Alex postarał się bardzo, żeby nie okazać zdziwienia na jej nagłą otwartość. Do tej pory nie doświadczył czegoś takiego z jej strony, a zdawało się, że w tej chwili sam to sprowokował. Przez kilka sekund słuchał jej słów i przyglądał się zdjęciu, zauważając również jak wyjątkowo szczęśliwie wygląda na nim sama Alice. W szkole nie widział żeby się tak kiedykolwiek uśmiechała, wyglądała prawie tak, jakby była... zupełnie normalna. Bez skazy szpecącej psychikę. Jak zwyczajna nastolatka, która szczęśliwie spędza czas ze swoją najbliższą rodziną, uwiecznia na fotografiach ważne momenty z życia jej członków, dzieli z nimi radości i smutki, złości i ciepło.
On nigdy czegoś takiego nie miał. W tym miejscu duszy, gdzie powinno znajdować się poczucie bezpieczeństwa i zaufania, ziała przerażająca dziura, w której znikały wszystkie emocje związane z ciepłem rodzinnego ogniska domowego. Nie wiedział jak to jest, nie potrafił się z tym utożsamić, nie potrafił nawet tego zrozumieć.
Ale potrafił, oh jak bardzo potrafił!, czuć jak ta pustka wchłania wszystko z mocną czarnej dziury.
Chcąc zamaskować nagłe pogłębienie posępności odchrząknął i oderwał puste spojrzenie od zdjęcia. Sięgnął znowu do paczki papierosów, znalazł kolejnego skręta i odpalił go bezpośrednio od dokończonego przed sekundą niedopałka. Kiepa znowu pstryknął za brzeg dachu. Odchrząknął, żeby przepchnąć powstałą w przełyku gulę.
- Zauważyłaś żeby wykazywał jakieś zdolności magiczne? - Zadał jej to pytanie z zupełnie innego powodu, niż autentyczne zainteresowanie aspektem. Po prostu wolał, żeby mówiła, nie przeszkadzało mu to teraz, bo wtedy nie zada niewygodnych pytań, których nie chciałby usłyszeć. Jeśli miałby je zignorować bez topienia się w gównianym szlamie własnego umysłu, to musiał najpierw odpowiednio umysł otępić. Dwa skręty i łyk whisky to było niestety jeszcze za mało, żeby znieść takie sytuacje.
Może nie powinien dopytywać, bo to mogło prowadzić do wykreowania dziwnych przeświadczeń (nie tylko u Alice, ale przede wszystkim u niego samego), że mu zależy za bardzo na tej znajomości. Zupełnie tak nie było, nie chciał zacieśniania więzi, budowania przesadnego zaufania. To jego ostatni rok, powinien odpychać gówniaki od siebie coraz bardziej, żeby na koniec roku nikt nie żałował, że ich drogi rozchodzą się prawdopodobnie na zawsze. Powinien przygotować ich do swojej nieobecności, przygotować siebie do ponownych zmian i samotności z własnego wyboru.
Fuck, zaczynał przypuszczać, że jedna butelka whisky to będzie na dzisiaj za mało.
W tempie błyskawicznym, może zbyt wyraźnie nerwowo, dopalił przed chwilą odpalonego skręta i znowu wyrzucił niedopałek za brzeg dachu. Unikając spojrzenia Alice, sięgnął po whisky, żeby napić się może nieco za dużego łyka jak na kogoś bez problemów emocjonalnych i psychicznych. I przy tym unikał jej wzroku, bo jakoś nie chciał, żeby widziała jak okropnie pusty, martwy musiał być w tej chwili jego wzrok.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Skinęła krótko głową. Tak, Tim był jeszcze dzieciakiem. Tak samo jeszcze niewinnym, jak ona w jego wieku. Na swoje szczęście, siódme urodziny mogła spędzić jeszcze normalnie i cieszyć się – o ile mogła się tym faktycznie cieszyć – pójściem do szkoły. Dopiero niedługo później wszystko zaczęło się zmieniać. Matka przyprowadziła do domu Clyde’a i nie pomogły absolutnie żadne jej krzyki i protesty, że go tutaj nie chce. Nie pomogło zamykanie się w pokoju – Clyde zawsze powstrzymywał mamę przed pójściem do niej, przed rozmową. Czekał, aż w końcu jej przejdzie. Grał na czas. Wiedział, że dzieciaka wystarczy tylko złamać.
Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, już wtedy zachowywał się jak skończony, pozbawiony empatii skurwysyn. Po prostu mniej go znały, a on lepiej się maskował. Dobierał ostrożnie ładne słówka, przekonywał, był łagodny, grał dobrego i poszkodowanego przez dyskryminację humorzastego dziecka.
I jak tak teraz myślała, to może od początku przeczuwała, że Clyde wprowadzi do jej domu zło. Że zniszczy nie tylko matkę, ale zacznie zatruwać też i ją.
Matka była nie do uratowania. Był moment, kiedy istniała jeszcze szansa, żeby uciec, zostawić wszystko za sobą… ale przepadła. Uległa mu, a Alice została razem z nią, bo była zbyt mała, aby sobie poradzić. Aby mogła za siebie decydować. Pewnie zgłosiliby jej zaginięcie na policję, policja by ją znalazła i przywiozła do domu. Na tym skończyłaby się historia. Była już od początku na przegranej pozycji.
Ale Tim… Tim był zbyt mały, aby rozumieć, co się działo. Tim zawsze był niewinny, malutki i bezbronny. Stał się jej małym oczkiem w głowie i z jakiegoś powodu ujebała sobie w swojej dziecięcej główce, że musi go chronić. Nikt jej nigdy tego nie powiedział – ale nikt nie musiał. Zawsze była przy nim. Gdy matka jeszcze była w stanie się nim opiekować, podpatrywała, jak go karmiła czy zmieniała pieluchy, a potem sama się tego nauczyła. Zajmowała się nim, kiedy wracała do domu ze szkoły, bawiła się, uczyła chodzić, mówić, czytać, pisać, uczyła, jak to jest być kochanym, a przede wszystkim – chroniła go, aby nie musiał tylko cierpieć z braku poczucia bezpieczeństwa. Zawsze stawała między nim a ojczymem, jak lwica broniąca własne dziecko. Znosząca wszystko, każdy cios, który los dla niej przygotował.
Jak się nad tym zastanowiła, to może właśnie dlatego Tiara Przydziału wybrała dla niej Gryffindor. Może niekoniecznie lew, ale lwica do niej pasowała. Opiekująca się małymi. Broniąca je – i polująca, kiedy nadchodził odpowiedni moment. Nie potrzebowała lwa do przeżycia. Umiała zająć się sobą sama.
Jeśli nawet Alex okazał jakieś oznaki zdziwienia, Alice ich nie dostrzegła, zbyt zajęta demonstrowaniem mu zdjęcia. Może to była zbytnia wylewność jak na nią, ale… w zasadzie zapytał. A ona nie wstydziła się brata. Czuła, że Timem mogłaby się pochwalić zawsze, ktokolwiek tylko chciałby jej wysłuchać.
Z początku nie zauważyła nawet zmiany w jego nastroju. Sama przyglądała się zdjęciu z delikatnym uśmiechem, jakby wyzwalało w niej wszelkie najszczęśliwsze wspomnienia, jakby była esencją dobroci, która była gdzieś tam głęboko zakopana w sercu Alice.
Dopiero kiedy zadał pytanie, zmarszczyła lekko brwi. To była ta kwestia, która również ją martwiła. Chciała, aby Tim również okazał się czarodziejem. Aby, kiedy jej nie będzie już w domu, znalazł się w tak bezpiecznym miejscu jak Hogwart i tutaj spędzał chwile normalności. Na święta i wakacje mogłaby go w końcu zabierać do siebie, gdziekolwiek by mieszkała i za cokolwiek by żyła, ale… ale to była dość pocieszająca wizja.
— Nie – z cichym westchnieniem złożyła zdjęcie i powoli, ostrożnie włożyła je do kieszeni. – Ale u siebie też ich nie zauważałam. Były bardzo subtelne, a pojawiały się głównie wtedy… kiedy się bałam… - zniżyła głos niemalże do szeptu. To była ta cięższa strona jej historii. Strach był na porządku dziennym, a jej moc najwidoczniej pojawiała się na tyle delikatnie, aby ją obronić.
Tim nie musiał się bać. Gdy wracała do domu na wakacje czy ferie, wydawał się normalnym dzieckiem. Jakby nie działa mu się żadna krzywda – chociaż zapewne brak siostry i matka zalana w trupa wcale nie pomagały mu w dorastaniu.
A może był bardziej dzielny niż się spodziewała?
Dopiero teraz przeniosła na niego swoje spojrzenie. Chyba nawet chciała coś powiedzieć, ale słowa zamarły na jej wargach, gdy dostrzegła, że widocznie coś było nie tak.
Alex nigdy nie był taki nerwowy. Znała go może krótko, bo trzy lata zaledwie, ale wiedziała, że nigdy nie zachowywał się… w taki sposób. Swoją nerwowość raczej wyrażał poprzez agresję, nie poprzez wycofywanie się i… może jej się zdawało, ale czy nie starał się unikać za wszelką cenę jej wzroku?
Zwróciła się bardziej w jego stronę, siadając na boku i przez moment przyglądając mu się odrobinę badawczo. Coś było nie tak. Patrzyła, jak odrobinę zbyt nerwowo odpala skręta, a potem, niemal natychmiast, sięga po alkohol. Jakby chciał zrobić cokolwiek, byleby tylko zagłuszyć nastrój, w którym się znalazł.
Tylko dlaczego się w nim znalazł?
Zmienił się nagle, kiedy wspomniała o Timie, kiedy o nim opowiedziała. Nie dostrzegała w jego oczach pogardy dla tej rodzinnej więzi, ani też pretensji, po co mu to mówiła. Zamiast tego on, który zawsze był typem nieugiętym, wydawał się w tym momencie wycofany, próbujący zamaskować swoją niezręczność poprzez każdy możliwy gest.
Niemożliwe. Czyżby przypadkiem trafiła na punkt, który bolał jego…?
— Ty nie masz rodzeństwa? – tylko końcówka zdania, podniesiony na samym końcu ton głosu zdradzał, że jest to pytanie. Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, coś, o czym była praktycznie już przekonana.
Lecz wtedy jej myśli pogalopowały nieco dalej. Czy brak rodzeństwa wywołuje u człowieka aż taki ból? Zdecydowanie nie, nadal jest się szczęśliwym, znajduje się przyjaciół, żyje się dalej, chyba że…
Chyba że dostrzega się u kogoś miłość, której nigdy się nie otrzymało.
Jakby sama zaskoczona własnymi myślami, zagryzła nieco nerwowo wargę i opuściła głowę. Kurwa. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Przykro mi? Było chyba najgorszym, co mogła wymyślić. Alex wściekłby się na myśl, że się nad nim lituje. Sama by się wściekła. Nie chciała czuć od nikogo litości. Nie chciała… w zasadzie nic nie chciała. Chciała, żeby wszyscy się od niej odwalili. A jeśli się interesowali tak bardzo, to żeby w jakiś sposób jej pomogli.
Dlatego postanowiła milczeć. Czasami słowa potrafią tylko dodatkowo ranić. Czasami milczenie jest większym zrozumieniem.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Odkąd pamiętał, nawet od czasu bycia jeszcze gówniarzem z mlekiem pod nosem, nie afiszował się z destrukcyjnym poczuciem pustki wewnątrz. Była tam zawsze, byłą częścią jego samego i nauczył się z nią żyć. Żadna rodzina zastępcza nigdy jej nie wypełniła, a każdy powrót do domu dziecka wręcz powiększał. Dlatego z czasem zaczął zagłuszać ją agresją - zarówno słowną, jak i fizyczną, z czego ta druga dodatkowo niosła za sobą poczucie, że krwawi tak, jak każdy inny komu przyjebie odpowiednio mocno, więc w jakimś tam stopniu jest taki, jak inni. Zdecydowanie wolał, żeby ludzie go nie lubili, żeby bali się do niego odezwać, podejść, to było dużo bezpieczniejsze od zezwolenia na jakiekolwiek emocjonalne zażyłości. O ile w ogóle potrafił emocjonalnie się z kimś związać, bo szczerze w to wątpił. I nie chciał, ludzie i tak w pewnej chwili zawodzą.
Jeśli miałby jakoś konkretniej określić to nagłe pogłębienie ponurej melancholii, która przygnała go na dach i została dokarmiona uczuciem bycia wybrakowanym, to mógłby stwierdzić, że to chyba zazdrość. Nie ta paląca, żądająca rozlewu krwi i wyładowania nerwów, ale ta rozdrapująca sączące się od lat rany. Jakiekolwiek demony ścigały Alice, teraz wiedział jak bardzo są inne od jego demonów. Bo ona miała rodzinę, miała kogoś zaufanego, miała w życiu ciepło i wsparcie.
I o dziwo - pewnie dzięki ogólnemu dziś nastrojowi - nie poczuł złości, nie chciał jej przygadać, nie chciał być złośliwy. No dobrze, chciał, ale z jakiegoś powodu nie mógł tego z siebie wykrzesać, nie przebijało się przez grubą i skondensowaną warstwę melancholii. Jutro na kacu pewnie mu przejdzie i znowu będzie wkurwiającym i bezlitosnym sobą, z sadystycznym uśmiechem poniżającym innych dla poprawienia własnego samopoczucia.
Pokiwał niemrawo głową, jak dziewczyna przyznała brak znaków magii u Tima. Właściwie u niego magia też nie objawiała się w jakiś wyjątkowo spektakularny sposób, po prostu pomagała mu wygrywać w bójkach fizycznych. W jego przypadku nie było to spowodowane strachem, a rosnącą wściekłością na przeciwnika.
- Wszystko może się jeszcze zmienić. Albo sam nie ogarnia, że dzieją się wokół niego dziwactwa kiedy cię nie ma, to i nie może ci o tym powiedzieć. Albo nie chce. Wie czego uczysz się w Hogwarcie? - Tak, zdecydowanie rozmowa o smarku była bezpieczna i miał nadzieję, że nie obróci się przeciwko niemu.
Ale życie też już nauczyło go, że "nadzieja" chyba nigdy nie przekłada się na rzeczywistość.
Drgnął nieznacznie na słowa Alice. Ta zmiana tonu na końcu wypowiedzi chyba była jedynie grzecznością z jej strony, bo brzmiała na przekonaną o właśnie takim stanie rzeczy. Trochę niebezpieczny grunt tylko i wyłącznie z tego względu, że przeniósł jej uwagę z małego Tima, na Alexa, czyli coś czego chciał uniknąć.
W odpowiedzi pokręcił głową i wygrzebał z paczki kolejnego skręta. Odpalił, zaciągnął się głęboko i dopiero na wydechu, wypuszczając dym z płuc odpowiedział.
- Nie. Jestem tylko ja. - W tych słowach było dużo więcej, niż samo podkreślenie, że nie ma rodzeństwa. Bo był sam przez całe życie. Niby mógłby uznać dzieciaki z domu dziecka za swoje rodzeństwo, ale... nie. Nie byli dla niego nikim więcej, jak gówniarzami mieszkającymi pod tym samym dachem i nie chciał mieć z nimi nic więcej wspólnego.
Chcąc odwrócić od siebie uwagę Alice, wyciągnął w jej kierunku skręta. Zerknął na nią przelotnie, zanim spojrzał w ciemniejące z wolna niebo.
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Pokiwała lekko głową w zamyśleniu. To było… miłe. To, że Alex chciał jakoś pokrzepić ją, powiedzieć, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że może być jeszcze zupełnie inaczej. Chyba nigdy nie pomyślała, że mogłaby usłyszeć podobne słowa z jego ust. Że Alex Dickman, zamiast sadzić złośliwe komentarze czy coś na temat użalania się, mówił do niej całkiem miłym tonem. Zupełnie jakby byli dobrymi przyjaciółmi żalącymi się sobie nawzajem z problemów.
Cóż, nie byli. Nie oczekiwała, że nagle będą. Lecz dzisiejszy wieczór był dziwny. Inny niż wszystkie inne. Nie przypuszczała nawet, że przypadkowe spotkanie na dachu, na którym nigdy nikogo nie widziała, zaowocuje… właśnie taką rozmową. Tym bardziej po tym, co wydarzyło się między nimi te kilka tygodni temu na cholernej imprezie.
Uśmiechnęła się lekko na jego pytanie.
— Wie. Mniej więcej. Rozumie magię, jest nią zafascynowany. Dlatego uwielbia też Czekoladowe Żaby – skinęła tu głową w jego stronę, jakby chcąc mu dać znać, że dokładnie takie, jakie on sam dostał do niej przed chwilą. – Niesamowitym jest dla niego, że czekolada może rechotać i skakać. Niestety wie też, że nie mogę używać jej poza szkołą – dodała z cichym bolesnym westchnięciem.
Niestety, nie tylko on się o tym dowiedział. Dowiedział się również Clyde, który, choć z początku podchodził do niej jak pies do jeża, ostrożnie, jakby przez moment bał się o własną pozycję i chciał wybadać, jak może na nią wrócić – po jednym ruchu różdżki, po jednym rzuconym zaklęciu dowiedział się, że Alice nie może czarować. Chyba że chce, aby wyrzucili ją ze szkoły.
A nie chciała. Magia w chwili obecnej była jej jedynym ratunkiem. Jedyną obroną, jedyną przewagą nad tym demonem, jaką prawdopodobnie kiedykolwiek będzie miała.
Bo on miał ją w garści. I to kompletnie całą.
Zaraz jednak ponownie spojrzała na Alexa. Pokręcił głową, a potem czym prędzej sięgnął po kolejnego skręta. Przygryzła lekko wargę, zwracając głowę w stronę słońca, które znikało już za horyzontem.
Nie musiał mówić, aby zrozumiała, lecz krótkie nie, jestem tylko ja z jakiegoś względu sprawiło, że sama poczuła gulę w gardle.
Zrozumiała to jako coś więcej niż tylko wyznanie, że nie miał nigdy rodzeństwa. Zabrzmiał tak, jakby… jakby nigdy tak naprawdę nie miał rodziny. Nikogo, kogo otoczyłby miłością. Nikogo, kto kochałby jego.
Jak straszne musi być takie życie?
Nie podejrzewała siebie sama o to, ale naprawdę jej było przykro. Współczuła mu, jeśli taka była prawda i… zapewne to jednocześnie wyjaśniało, dlaczego taki był. Nigdy nie doznał miłości – nigdy nikogo nie kochał. Nie miał więc pretekstu, aby kogokolwiek traktować z litością, wyrozumiałością czy współczuciem.
Było jej przykro. A jednak nie powiedziała tego na głos. Gdyby postawiła się na jego miejscu – lub gdyby Alex dowiedział się więcej o jej problemach, sama nie chciałaby litości. Nie potrzebowała jej. Była silna, radziła sobie, nawet jeśli żyła z cierniem w boku.
Alex był taki sam. W tym momencie widziała to bardzo dokładnie. Chociaż różniły ich problemy, oboje starali się przetrwać. Oboje nie chcieliby litości. Sztucznych uśmiechów, grymasów czy poklepywania po ramieniu ze słowami, którymi można sobie najwyżej podetrzeć tyłek. Słowa nic w tej sytuacji nie zmienią. Tak samo jak fakt, że mu współczuła, w niczym mu nie pomagał.
Dostrzegłszy kątem oka ruch, zwróciła głowę w stronę Alexa. Z lekkim grymasem, który miał być uśmiechem, sięgnęła po skręta i bez wahania wzięła pierwszego bucha. A potem kolejnego. Przy trzecim odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, powoli kładąc się na dachówkach obok Alexa.
— Dzięki. Nie wiedziałam, jak bardzo tego potrzebuję – oddała mu grzecznie skręta, nie chcąc za bardzo wykorzystywać jego dobroci. Dzisiejszy dzień już i tak był okropnie dziwny, bezsensowny, pełen… wszystkiego, o czym nawet by nigdy nie śniła.
Za moment zaśmiała się pod nosem, gdy wpatrywała się w ciemniejące niebo.
— Ale będę potem kurewsko głodna.
Nic dziwnego, w końcu właśnie opuszczała kolację na rzecz siedzenia z Alexem na dachu. Ale nie przeszkadzało jej jego towarzystwo. Co lepsze, chyba nawet je polubiła.
Zwróciła lekko ku niemu wzrok.
— Idziesz potem coś zakosić do kuchni? – spytała.
W sumie zależało jej, aby powiedzieć cokolwiek. Domyślać się mogła, że Alex nie chce drążenia tematu. A ona nie chciała, aby myślał, że postrzegała go inaczej niż do tej pory. Nadal był dla niej skończonym dupkiem. Z tym, że teraz mniej więcej poznała, z jakimi demonami musi się borykać.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nie chciał rozpatrywać tej sytuacji nadmiernie. Nie spodziewał się, że nie będzie tego wieczoru sam, ale skoro już trafiło się towarzystwo Alice i atmosfera była tak zupełnie różna od ich jakichkolwiek innych spotkań, to nie było co rozmyślać nad tym przesadnie. Byli tu obydwoje i nawet rozmawiali jak całkiem cywilizowani ludzie. Może i to całkowicie sprzeczne z wizerunkiem, jaki Alex podtrzymuje, ale nie obawiał się, że nagle przez tę jedną dziewczynę ogólna obiegowa opinia na jego temat się zmieni. Jeśli w ogóle komukolwiek by powiedziała - a zakładał, że nie powie z wielu powodów - to pewnie nikt by jej nie uwierzył.
Tym lepiej, bo nie czuł się nawet zbytnio na siłach na bycie codziennym skurwysynem.
- Jak już skończysz siedemnaście lat i będziesz mogła używać czarów poza szkołą, wtedy dopiero będzie miał frajdę. - Spróbował wyobrazić sobie takiego szczyla z fascynacją obserwującego durnowate Lumos. On sam na początku obserwował jakiekolwiek zaklęcia z rozdziawioną gębą, bo to tak bardzo zmieniało cały świat dookoła i zarazem tak niewiele w jego własnym zjebanym życiu, że nasuwało się pytanie "i na chuj komu taka magia?".
Poczuł ulgę, kiedy Alice nie drążyła tematu jego braku rodzeństwa. Domyślała się, czy też nie (raczej sądził, że nie, ale przecież w jej głowie nie siedzi, wiec skąd miałby wiedzieć) prawdziwego podłoża tych słów, Alexowi naprawdę po prostu ulżyło, bo nie musiał ani ignorować jej, ani wyganiać z dachu, ani sam z dachu schodzić. Chwała jej za to, choć nie podejrzewał, że potrafiłaby być wyrozumiała. Cóż, to tylko bardzo pokazuje, jak niewiele o sobie nawzajem wiedzą, pomimo trzymania się razem od trzech lat.
Nie protestował, kiedy zatrzymała skręta na chwilę dłużej. Czuł zbawienny wpływ poprzednich trzech wypalonych w pojedynkę, przyjemne otępienie zmęczonego umysłu, więc i coraz mniej przeszkadzało mu nie tylko towarzystwo i melancholijna atmosfera, ale również naginanie własnych zasad względem traktowania i podejścia do innych, łącznie z gówniakami. A tak konkretniej w tej chwili to tej jednej smarkuli. Odebrał przekazanego magicznego papieroska i zaciągnął się niemal od razu, zatrzymując na chwilę dym w płucach.
- Jak potrzebujesz, to wiesz, że załatwię. - Może przez ostatnie dwa tygodnie by nie załatwił, ale odkąd miał możliwość czy załatwienia zioła, czy też alkoholu, to nie odmawiał ani jej, ani Valerianowi, ani Hiro kiedy mieli ochotę na którąś z używek. Jako ten najstarszy kupował im fajki i trunki, oczywiście za ich pieniądze, a jaranie załatwiał za darmo, bo sam nic za to nie płacił, wystarczyło wiedzieć gdzie rośnie, kiedy zebrać i kiedy można palić. Nie mniej, przypomniał jej w tej chwili, że mogła na niego liczyć pod tym względem, tak jak przed tą felerną imprezą.
Przez sekundę chciał jej odpowiedzieć, że w razie głodu mają tę czekoladową żabę, ale równie szybko ta myśl rozpłynęła się pod powiedzą, że przecież Alice słodyczy nie lubi. Cóż, pozostawało zabijać głód alkoholem, albo... no właśnie, wyprawa do kuchni, którą zaproponowała niemal od razu. Jakoś nie brał nawet pod uwagę opcji zejścia na kolację, byłą w tej chwili tak samo abstrakcyjna, jak cały ten dziwny wieczór. Tym bardziej, że nie czuł głodu, spodziewał się w ogóle nie poczuć.
Pokręcił powoli przecząco głową, zatrzymując ją w takiej pozycji, że mógł spojrzeć na leżącą obok dziewczynę.
- Schodzenie tyle pięter w dół w środku nocy tylko po to, żeby zostać obskoczonym przez nachalne i przekrzykujące się skrzaty w celu wydębienia czegokolwiek do zjedzenia chyba nie jest warte zachodu. - Nie wspominając o tym, że już jest trochę zjarany, a po obaleniu whisky będzie dodatkowo pijany. Jedyne co będzie miał wtedy w głowie to łóżko i pijacki sen do rana. Wtedy dopiero będzie się martwił o kaca i jedzenie. - Tego questa będziesz musiała wykonać sama. Chyba że zalewanie głoda alkoholem ci pomoże, na to jest remedium. - Poklepał leżącą obok siebie butelkę whisky, sugerując podzielenie się trunkiem jeśli będzie chciała.
Właściwie dochodził do wniosku, że całkiem przyjemnie było nie spędzać tego wieczoru w samotności. Zapijanie melancholii do tej pory uważał za sport indywidualny, ale może jednak z dobrym towarzystwem rezultaty będą... lepsze? Ciekawe, że to właśnie Alice była takim towarzystwem, zupełnie jakby ta ich kłótnia w jakiś sposób oczyściła atmosferę pomiędzy nimi i zrobiła miejsce na coś... coś innego. Zrozumienie?
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Uśmiechnęła się pod nosem – choć było to tragicznie smutny uśmiech.
— Tak. Nie tylko on – westchnęła, wlepiając dość puste spojrzenie w ciemniejące niebo.
Alex mógł to interpretować jak chciał – że chciała robić sztuczki dla brata czy coś w tym rodzaju. Prawdą było, że czekała, aż skończy siedemnaście lat i będzie w stanie obronić się przed Clydem. Aż będzie mogła unieść przeciw niemu różdżkę i rzucić zaklęcie, które zada mu tyle samo bólu, co on zadawał jej przez wszystkie te lata nieustających cierpień.
A potem go zabije.
Może niemało było na świecie osób, których Alice by nie znosiła, ale tylko ta jedna wyróżniała się na ich tle tym, że autentycznie życzyła jej śmierci. Miała chęć patrzeć jak zdycha w męczarniach, jak gasną ostatnie promienie życia w jego oczach.
Aż ten potwór nareszcie po prostu zniknie. Aż jej piekło się skończy.
Nie wiedziała, co zrobi potem. Nie wiedziała, skąd weźmie pieniądze na utrzymanie siebie i swojej rodziny. Przede wszystkim Tima. Nie wiedziała, co powie, gdy zaczną się pytania o to, co się stało z Clydem. Za każdym razem, gdy o tym myślała, nie przychodził jej do głowy żaden plan. Każda myśl skupiała się wokół śmierci bydlaka.
Co się robi, gdy okowy cierpienia spadają i nareszcie można poczuć się wolnym?...
Zerknęła na Alexa, gdy odezwał się kolejny raz. I kolejny raz nieco ją zaskoczył. W sensie… tak, wiedziała, że gdyby tylko go poprosiła (i nie byliby na siebie akurat śmiertelnie obrażeni), to by jej to ogarnął. Robił to w końcu od lat i nie skąpił im ani alkoholu, ani innych używek. Tylko… dlaczego to mówił? Po co to powtarzał właśnie teraz, w takim momencie?
Może chciał powiedzieć po prostu cokolwiek. A może chciał być miły. To było niesamowite – bo nawet nie zaczęła jarać, kiedy Alex faktycznie, w jej mniemaniu, próbował być… miły. Niewiarygodne. Nie wierzyła prawie, że może umieć taki być. Że ma swoją bardziej normalną i spokojniejszą stronę.
I że faktycznie może chcieć okazywać komuś wsparcie. Nawet jeśli jedynie przez załatwianie zioła.
Zaśmiała się pod nosem, przekręcając nieco głowę tak, aby móc swobodnie spojrzeć na Alexa. No dobra, gdy tak przedstawiał sprawę, to faktycznie ten pomysł nie wydawał się tak genialny jak jeszcze przed chwilą w jej głowie. Jeśli trochę popiją albo popalą, to mogą jej siąść nerwy przez jakiś dodatkowy pisk, krzyk, skrzek, albo opierdalanie przez prefekta, bo na pewno siądzie jej czujność.
— Nie mam pojęcia, ale jak zdechnę z głodu, będziesz miał mnie na sumieniu – rzuciła żartobliwym tonem, unosząc palec, jakby chciała mu dodatkowo pogrozić.
Może jej się zdawało, może była bardziej wrażliwa na używki, ale atmosfera się chyba i nieco oczyściła, i rozluźniła. Przynajmniej ona czuła się nieco swobodniej w jego towarzystwie. Na tyle swobodnie, aby na moment zawiesić się, gdy jej wzrok spoczął na pierwszej migoczącej tego wieczoru gwieździe. Przynajmniej pierwszej, jaką dostrzegła. A zaraz przekręciła się na bok. Jakiś medyk czy ktoś po kursie pierwszej pomocy skomentowałby, że to bardzo ładna pozycja boczna, ale jej akurat tak było wygodnie – z ramieniem pod głową, po którym rozsypały się jej jasne włosy z różowym pasmem, z drugą dłonią nieopodal brzucha, nieco wysuniętą w stronę Alexa, i zgiętym kolanem.
— Wiesz, nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy – stwierdziła.
W normalnych okolicznościach pogratulowałaby sobie odwagi lub braku instynktu samozachowawczego. Ale miała wrażenie, że może pozwolić sobie na nieco więcej tego wieczoru. Zwłaszcza po tym, jak zaczęli się przed sobą nieco otwierać, a skorupki, którymi się otoczyli, zostały naruszone.
— Potrafisz być zajebiście miłym facetem – powiedziała, a po krótkiej pauzie uniosła nieco dłoń, dorzucając: - Nie, żebym zamierzała Ci psuć opinię publiczną, gówno mnie obchodzą ploteczki, a tym bardziej obrabianie komuś dupy czy coś w ten deseń. Ale tak teraz, między nami… Gdy tutaj przyszedłeś, jeszcze czułam, że jesteś na mnie wkurwiony, a mimo wszystko podzieliłeś się ze mną własną whisky, palisz ze mną skręta, a w dodatku rozmawiamy, no… jak normalni ludzie. Więc dlaczego na co dzień zachowujesz się jak ostatni buc? – zmarszczyła lekko brwi. – Nawet chrzanić innych ludzi, jak dla mnie możesz ich wszystkich wytłuc, ale chodzi mi… o nas. Mnie, Hiroshiego, albo Valeriana.
W normalnych warunkach właśnie pogratulowałaby sobie odwagi. Ba! W normalnych warunkach w ogóle nie zadałaby tego pytania! Ale już ustaliła, że to nie były normalne warunki, ani normalny dzień, ani normalne okoliczności…
Nic w tym nie było normalnego.
Może faktycznie znaleźli się w Krainie Czarów.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Gryffindor |
0% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
|
Pióra: 27
Nijak nie zinterpretował jej odpowiedzi. Akurat nawet na nią nie patrzył, więc umknął mu ten smutny uśmiech i jedynie usłyszał względnie neutralne słowa. Z pewnością nie tylko Tim będzie miał frajdę, bo chyba każdy czarodziej wyczekiwał tego momentu, kiedy będzie mógł w końcu rzucać zaklęcia poza szkołą, choćby dla ułatwienia sobie życia codziennego. Uznał to za całkiem normalną odpowiedź typową dla ucznia Hogwartu. Nawet jeśli mógłby podejrzewać, że kryje się za tym coś więcej choćby przez wzgląd na to, że Alice miała jakąś traumę szpecącą nastoletni umysł (nie istotne, że nie wiedział jaką), nie połączył tego tak bezpośrednio. Czy jakby miał trzeźwy, nie otumaniony ziołem umysł, to zauważyłby głębsze znaczenie jej słów? Może. A może nie.
Parsknął krótko na jej stwierdzenie, że będzie ją miał na sumieniu. Było to coś pomiędzy rozbawieniem a typową dla Alexa pogardą, ale wbrew pozorom nie było w tym nic negatywnego. Prawie tak, jakby przedrzeźniał się z Alice całkiem świadomie. Cóż, rozluźnienie po kilku skrętach wyraźnie dawało mu się we znaki. Zjaranie się przez upiciem to była dobra decyzja, mógł sobie pogratulować.
- Zakładając, że w ogóle mam sumienie. - Czy kiedykolwiek miał jakieś wyrzuty sumienia? Nie przypominał sobie. Nawet jeśli teraz żartowali, to mimo wszystko pozostał w tym szczery! Alice na pewno też mogłaby z powodzeniem stwierdzić ,że Alex sumienia po prostu nie posiada.
Przez moment powstałej ciszy wpatrzył się znowu w coraz bardziej granatowe niebo. Słońce zniknęło za horyzontem, wiec ciemność też coraz odważniej obejmowała okolicę. A wraz z nią spadająca stopniowo temperatura. Mimo to nadal nie czuł chłodu.
Powoli i z ukontentowaniem zaciągnął się kolejnym buchem, bardziej słysząc niż widząc jak obok niego Alice zmienia pozycję. I dopiero kiedy się odezwała, zaczął wypuszczać dym przez nos i z uniesionymi pytająco brwiami przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć. Mógł spodziewać się chyba wszystkiego, ale totalnie nie podejrzewał tych słów, które usłyszał. Przez pierwsze sekundy w ogóle myślał, że mu się przesłyszało, że przecież w normalnych warunkach Alice raczej nie odważyłaby się na taką bezczelną bezpośredniość. No właśnie, w normalnych warunkach...
Ku własnemu zdziwieniu irytacja pobudzona jej wypowiedział nie wybuchła ogniem piekielnym, północne wiatry nie rozbuchały jej do rozmiarów pożaru wściekłości. Nie. Zatliła się lekko malutkim płomyczkiem, żeby zaraz zgasnąć pod pierzynką otępionego ziołem umysłu. Był zbyt zrelaksowany i rozleniwiony, żeby wkurwić się za coś, za co normalnie pewnie potraktowałby ją agresywnymi słowami.
Jak miał do tego podejść? Jak odpowiedzieć? I co, do kurwy nędzy, się stało, że gówniaki stały się takie zuchwałe wobec niego?
Milczał przez dobre kilka sekund, zaciskając nieco nieświadomie szczęki w niespodziewanym zmieszaniu tą pojebaną sytuacją. Opierdolić ją? Zignorować? Zrzucić z dachu? Już sam wcześniej zasugerował, że nie ma sumienia.
Nie zrobił nic z tych rzeczy, a w zamian... wyciągnął w jej stronę kończącego się skręta.
- Pal, nie pierdol. - Chciał, żeby zabrzmiało to jak ucięcie tematu, ale zabrakło w jego tonie ostrej nuty sugerującej niebezpieczeństwo zagłębiania się w tę kwestię. Nie powie jej przecież, że jest bucem, bo naprawdę chce przygotować ich do swojej nieobecności w przyszłym roku, bo powinni trzymać się razem i być sobie lojalni. Bo obawiał się, że przyzwyczaił się do nich za bardzo i zakończenie Hogwartu obudzi te wszystkie demony, których nie chciał budzić.
Nie mógł przecież przyznać się, że woli żeby go znienawidzili, wszyscy razem, solidarnie, bo to umocni ich jako grupę, a jemu da łatwą drogę ucieczki przed własnymi lękami. Lepiej być znienawidzonym na własne życzenie i z własnej winy, niż porzuconym przez nieobecność.
- Wszystko ma jakiś morał, pod warunkiem, że umiesz go znaleźć. - W sumie nie dał jej jasnej odpowiedzi, pewnie nawet nic nią nie wyjaśnił, ale czy potrafiłby w ogóle wyjaśnić?
Gryffindor |
0% |
Klasa V |
15 |
b. ubogi |
Asek |
Pióra: 74
Słysząc, jak parsknął, tylko uśmiechnęła się szerzej, o dziwo, nie odczytując z tego jakichś strasznie negatywnych emocji. W sensie, znała Alexa na tyle, żeby wiedzieć, kiedy nie żartował i kiedy naprawdę zwracał się czy parskał ironicznie. Teraz to brzmiało tak, jakby chciał się podrażnić. Dziwne, bo chyba nigdy tego nie robił. Nie pamiętała przynajmniej.
Zaśmiała się pod nosem na stwierdzenie, że trzeba założyć, iż w ogóle ma sumienie. Jako pierwsze do głowy przyszło jej, że jedynej laski, która na niego nigdy nie leciała, mogłoby mu być jednak trochę szkoda, ale za moment w jej głowie pojawił się mały error. Skąd się w ogóle wzięła ta myśl? Nie pamiętała nawet, żeby kiedykolwiek przyglądała się Alexowi i temu, w towarzystwie jakich dziewczyn go widywała. Było ich sporo, ale w sumie nigdy tego nie komentowała i jakoś generalnie miała to głęboko gdzieś.
— Każdy ma jakieś sumienie. Kwestia jest tego, gdzie leżą granice – rzuciła zamiast tego, w sumie nawet nie wiedząc, czy miało to sens. Miało? Chyba miało. Zdawało jej się, że miało. W końcu każdy miał sumienie… chyba że był psychopatą. Mimo wszystko, Alexa nie umiała zaliczyć do grona psychopatów. Nie pasował chyba nawet na socjopatę. Chociaż bliżej mu było do tego drugiego niż pierwszego.
Była poniekąd ciekawa, jak Alex podejdzie do tego tematu. Okej, gdyby była trochę mniej otumaniona – albo wcale – nie zapytałaby go o coś takiego. Nie zapytałaby go, nawet gdyby ona była zrobiona, a on cholernie trzeźwy, i gdyby nie siedzieli na pierdolonym dachu, paląc skręty i pijąc whisky.
Zamiast odpowiedzi, dostrzegła w jego oczach lekkie zdziwienie, a w uszach wybrzmiewała jej nadal cisza. Gdyby nie fakt, że patrzył bezpośrednio na nią, pomyślałaby, że kompletnie zignoruje to pytanie.
W zasadzie nie pomyliła się za bardzo, bo za moment Alex po prostu podał jej skręta – a ona go przyjęła. Zaciągnęła się dymem i nieco odchyliła, aby nie wydychać go prosto w twarz Dickmana. Może gdyby była wkurwiona, albo chciała wkurwić jego, tak by zrobiła – ale obecnie czuła nawet do niego nić sympatii, było miło, więc nie miała powodów, żeby go drażnić. Zresztą, nie miała na to ochoty.
Odpowiedź padła taka, której kompletnie się nie spodziewała. Zmarszczyła brwi i przeniosła z powrotem wzrok na Alexa. Słowa, które wypowiadał, brzmiały znajomo. Jak na kogoś, kto robił z siebie twardego skurwysyna, bardzo dobrze znał Alicję w Krainie Czarów, skoro rzucał cytatami na prawo i lewo.
Pamiętała, że ten cytat pochodził z ust Księżnej, gdy rozmawiała z Alicją i z każdego kolejnego zdania wyciągała kolejne morały, których ta pierwotnie nie mogła dojrzeć czy zrozumieć.
Skoro tak, co z tego mogła wyciągnąć ona?
Zaciągnęła się raz jeszcze i, zamknąwszy oczy, starała się sobie przypomnieć to, co jej dzisiaj powiedział – że był sam. A raczej nie sam, co samotny. Za to ona właśnie pytała go, czemu jest takim dupkiem. Skoro jest samotny i jednocześnie stara się odpychać od siebie ludzi to… jaki jest tutaj sens?
Wpuściła do płuc kolejną porcję dymu. Chyba była nadal za mało zjarana, żeby to zrozumieć.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
|