02-02-2022, 10:57 PM
Zofia Różańska
Data urodzenia
21.12
Dom i klasa w Hogwarcie
Ravenclaw, V klasa
Status krwi
75%
Status majątkowy
średniozamożny
Miejsce zamieszkania
Ealing, Londyn Zachodni, Anglia / Rutka, Polska
Orientacja
Bi
Wizerunek
Kiernan Shipka
Freeform
Nie można jednoznacznie przypisać Zośki do intro czy ekstrawertyków. Lubi ludzi, uwielbia zawierać nowe znajomości; podobno inni odbierają ją jako pogodną, a nawet gadatliwą. Ale według opisów ekstrawertycy mogliby przebywać wśród ludzi godzinami- a tego nie można powiedzieć o Zosi. Jest czas na ludzi, ale jest też czas na to, żeby sobie od nich odpocząć- usiąść na spokojnie, pooddychać, czy rozwinąć się w jakiś sposób, czytając na przykład.
Jest raczej typem, który walczy o swoje, czasami podejmując przy tym nieprzemyślane działania pod wpływem impulsu- ale ma ogromny problem z odpyskiwaniem- odpowiedzi wymyśla sześć godzin po fakcie, stojąc pod prysznicem.
Czasami ma problem z rozpoznaniem, czy ktoś żartuje, czy nie- zrozumienie takiej sytuacji zajmuje jej troszkę więcej czasu niż reszcie. Dla bezpieczeństwa przyjmuje większość za prawdę, chyba że jest 200% pewna, że ktoś żartuje.
Rzadko krzyczy, chyba że z ekscytacji. I nienawidzi, gdy ktoś krzyczy na kogoś w jej otoczeniu.
- Oddawaj to smarkulo! -wrzasnął ojciec, wyrywając prowizoryczną różdżkę z rąk jedenastoletniej Zosi. Wyglądała na swój sposób rozkosznie w swojej nieudolności- gruba gałązka dzikiego bzu, długa na nie więcej niż dwadzieścia centymetrów, nakrojona delikatnie wzdłuż- wystarczająco, by umieścić w niej włos centaura. W miejscu chwytu związana mocno rzemykiem; rzemykiem, który jednocześnie przytwierdzał podstawowymi węzłami do trzonu chwytu błyszczący biały kamień z pobliskiej rzeki.
Ojciec natomiast patrzył na nią z góry, dysząc przez zaciśnięte zęby. Wydawał się jej wtedy taki duży, jak dąb lub wieża.
Albo olbrzym na glinianych nogach- momentami tracił równowagę. Jest południe, ale zdążył już wypić trochę wina. Oczy miał lekko przekrwione i zaszklone, ale dalej skupione na niej- gdyby wzrok mógł zabijać, Zosia pewnie dawno by już nie żyła.
- Nie po to zabrałem ci różdżkę, żebyś teraz tworzyła po kątach te swoje badziewia! - wrzasnął znów, po czym w ułamku sekundy złamał gałązkę bzu i cisnął nią w kąt pokoju. Spojrzał na Zosię, która teraz drżała delikatnie ze strachu; kucnął, by ich oczy były na podobnym poziomie, chwycił ją za włosy i szarpnął do tyłu.
Zosia nie była pewna, czy kiedykolwiek słyszała ojca mówiącego do niej cicho i spokojnie; nie wie też, czy słyszała mówiącego spokojnie do kogokolwiek w tym domu. Widziała go natomiast wielokrotnie w takim stanie, i wiedziała też, do czego to prowadzi. Dziewczynka jęknęła z bólu, choć starała się nie dać po sobie poznać, że robi to na niej wrażenie. Zacisnęła powieki, bo z jakiegoś powodu wydawało jej się, że wtedy szarpanie boli mniej.
- Piotrek, proszę, uspokój się! - jęknęła żałośnie zapłakana kobieta, podbiegając do awanturującego się mężczyzny. Chwyciła go mocno za wolną rękę, jakby chciała go odciągnąć, ale mężczyzna wyrwał się, co odrzuciło ją lekko do tyłu - To tylko zabawka, daj jej spokój - dodała, gdy tylko znów złapała równowagę.
Zosia zerknęła w stronę mamy, czy na pewno wszystko w porządku. Ta próbowała spojrzeć na nią uspokajająco, choć skóra pod jej okiem zaczynała powoli puchnąć i sinieć od uderzenia, które zadał jej mąż jeszcze kilka minut temu.
Bo kilka minut temu mama oznajmiła mu, że nie chce już z nim żyć i odchodzi.
A wtedy już wszystko podziało się bardzo szybko. W ojcu momentalnie się zagotowało- wstał od stołu, rozbił zastawę, zaczął szarpać mamę, a jedyne, co Zosia mogła zrobić, to spróbować obronić ją tą cudaczną, ręcznie robioną różdżką.
- Zabawka?! Nie będzie mi gówniara grozić jakimś badylem!- zdenerwował się jeszcze bardziej ojciec, podniósł się szybko, uwalniając dziewczynę z uścisku, i wyciągnął z kieszeni własną różdżkę, której czubek skierował w stronę Zosi.
Gdy tylko ojciec puścił jej włosy, Zosia złapała równowagę i cofnęła się tak daleko, jak tylko mogła- przynajmniej dopóki nie zobaczyła, co robi jej ojciec. Zerknęła na matkę z przerażeniem, która teraz zastygła w bezruchu. Wiedziała, że są w fatalnej sytuacji- żadna z nich nie miała bowiem różdżek.
Piotr, głowa rodziny miał twardą zasadę- w domu to on rozdawał karty, a w tym przypadku- różdżki. Konfiskował je tak szybko, jak tylko jakaś się pojawiła- kupna, zrobiona, podarowana- nawet Zosi, w momencie, gdy wracała ze szkoły, zabierał i oddawał dopiero na dworcu, gdy wracała do Koldovstoretzu.
Lubił też, w akcie pokazania dominacji, zmienić się w niedźwiedzia, ale jeszcze nigdy nie groził swojej rodzinie różdżką.
- Tak bardzo chcesz mi grozić?? A może chcesz mnie zabić?? Żebyście ty i twoja matka wywłoka uciekły do tego stolarza, psia jego mać?! - wrzasnął, wymachując różdżką to w kierunku matki, to Zosi.
Chyba coś w nim pękło. Patrzył na nią jak na najgorsze, co go spotkało. I być może miał rację. Nie mogła zrozumieć, czemu pała do matki i do niej taką nienawiścią. Bo chyba nie przez romans matki- sam przecież miał wiele kobiet na boku, z którymi się nie ukrywał.
A może właśnie przez to? Szczególnie że to mugol- zwykły ludzki stolarz, okazał się, w oczach matki, bardziej wartościowym partnerem niż jej czystej krwi ojciec. To musiało być dla niego jak siarczysty policzek. Był miły dla mamy, nie krzyczał, pomógł w obejściu, a Zosię nawet nauczył jak strugać w drewnie, i przynosił co lepsze kawałki drewna, by mogła sobie w nich ćwiczyć.
- Nie odejdziecie, żadna z Was nie odejdzie! Zostaniecie tu, choćby siłą!- zawarczał ponownie i wykonał ruch nadgarstkiem - Crucio!
Mimo długiego zaklęcia, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zosia nie pamięta nawet, co wtedy myślała. Czuła strach, złość, i prawdopodobnie desperację. Bo w tym momencie nie miała dużego pola manewru.
Nie pamięta, co ostatecznie pokierowało nią, by to zrobić. Może to był odruch, jakaś próba zasłonięcia się. A może w głowie mignęło jej, jak starsi koledzy z Koldovstoretzu na przerwach rzucali zaklęcia bez różdżek.
Mówili wtedy, że ciało jest samo w sobie potężne. Więc czemu materiałem nie może być kość w naszych palcach, a rdzeniem szpik w nich?
Wyciągnęła rękę w stronę ojca, wskazując na niego palcem. I zaciskając oczy, krzyknęła jedyne zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy:
- Protego!
Przez kolejne lata wielokrotnie próbowała to powtórzyć. Bezskutecznie.
-Tato, tato!- krzyknęła radośnie Zośka, rzucając przy płocie walizki i wbiegła do ogrodu. W nim siwiejący lekko, ubrudzony ziemią i zieleniną mężczyzna, plewił wytrwale grządki.
Ludzkie dzieci często porównywały go do świętego Mikołaja- był delikatnie nabity, ale silny; niemniej jednak nie wzbudzał ani grama strachu- możliwe, że to przez wiecznie uśmiechnięte spojrzenie i szeroki uśmiech, wybijający się spod szarzejącej, kędzierzawej brody.
Podniósł się lekko, ocierając nadgarstkiem spocone czoło, po czym uśmiechnął się ciepło do przyszywanej córki.
-Zosieńko, słońce! Myśleliśmy, że będziesz dopiero wieczorem! - zakrzyknął radośnie, rozkładając ręce do przytulenia. Na to dziewczyna, bez większego namysłu, wbiegła w ramiona taty, tuląc go mocno.
Pachniał ziemią i mokrym drewnem. Trochę też spalenizną, może węglem? Zazwyczaj, pachniał jeszcze lakierem i perfumami, które kupiła mu mama na święta. On za to zrobił jej z brzozy toaletkę.
Miał, co prawda, wiele do nauki- Nie rozumiał niektórych magicznych rzeczy, ale niesamowicie się starał. Dużo pytał, a Zosia i mama cierpliwie mu odpowiadały, nawet na najbardziej błahe pytania. Bo go kochały, a on kochał je.
Był człowiekiem, i nikomu to nie przeszkadzało. Prawdziwym mugolem, z krwi i kości, bez grama magii w sobie. Chyba że za magiczną uznamy jego mamę, lokalną szeptuchę- ale ona sama nie chce, by mówiono na jej praktykę "magia". Jak zawsze powtarza, ona tylko się modli i zna na roślinach- reszta w rękach Pana.
On uczył się od nich, a one od niego. Szczególnie Zosia była zachwycona swego rodzaju prostotą życia ludzi, a jednocześnie ich zapałem i ambicją.
Nie mieli zdolności magicznych, ale w niczym ich to nie powstrzymywało. Czarodzieje mieli ruchome zdjęcia- ludzie kilka lat potem mieli GIFy. Gdy my pisaliśmy do siebie wyjce, oni wrzeszczeli do siebie przez telefony- małe urządzenia z drobnych metalowych elementów, połączonych ze sobą niewidzialną siłą, która przenosiła ich słowa do drugiej osoby w czasie rzeczywistym. Szybciej niż sowy!
Nowe życie obudziło w dziewczynie chęć do wiecznego poszukiwania nowych rozwiązań. Bo w jej opinii, czarodzieje dawno osiedli na laurach i stwierdzili, "nihil novi sub sole"- skoro działa, czemu to zmieniać?
- Gdzie babcia?- zapytała Zosia, odklejając się od taty. Mimo że podejrzewała, jaka będzie odpowiedź — że odwiedza kogoś w potrzebie — wolała się upewnić.
- Pojechała do Staszka Jadziwiła- odrzekł, a przerwanie uścisku wykorzystał, by przeczesać przypocone delikatnie włosy-coś mu tam w nodze strzela. A ja uznałem, że wykorzystam czas i jej ogarnę grządkę, zanim wyjedziemy.
No tak, wyprowadzka. Tato dostał propozycję pracy w Anglii. Dalej będzie stolarzem, ale tam przynajmniej ma szansę zarabiać trochę więcej.
Zastanawiali się, jak to rozwiązać. Mama nie chciała w żadnym wypadku, zostawać tu sama. Powiedziała, że pojedzie z nim, skoro i tak nic ją tu nie trzyma. Babcia Weroncia tylko ich zachęcała- "Tak, jedźcie! Zobaczcie świata, nie ma co na starej grzędzie siedzieć, teraz świat mały!". Na pytanie, jak ona sobie poradzi, odpowiadała, że przecież ma rower- wszędzie sobie dojedzie i poradzi, nie ma się co martwić na zapas.
Jedynym teoretycznym problemem była Zosia, a raczej jej edukacja. Już kolejny rok uczyła się w Koldovstoretz- zastanawiano się, czy powinna zakończyć tam naukę, czy przenieść się do Hogwartu, szkoły, która będzie w tym samym kraju. I choć Zosia proponowała, że przecież może skończyć tamtą szkołę, teraz magia i technika, a jak nie to może pomieszkiwać u babci, to decyzja zapadła- przeniesienie.
Nie była zła. Było jej to nawet...obojętne. Początkowo nie wiedziała natomiast, czego rodzice upierają się tak, by chodziła do szkoły "blisko nich".
Po prostu się martwili. Woleli mieć ją przy sobie, szczególnie że dalej nie wróciła całkowicie do siebie.
- Będę za nią tęsknić - odpowiedziała cicho, ale nie miała czasu za długo o tym myśleć, bo ojciec zaraz się wtrącił.
- Aj tam, w szkole i tak będziesz siedziała, ile siedziałaś, a na wakacjach można ją odwiedzić tym, no, świszczącym.
- Świstoklikiem? - zapytała Zosia, patrząc na zagubionego tatę.
- Tak, no - odpowiedział jej, ciesząc się, że zapamiętał więcej niż mniej z tej śmiesznej nazwy.
Przecież to nie miało sensu. Dużo w magii miało sens. Czy to z łaciny, czy słowotwórstwie. Świstoklik. Trochę świszczy, ale nie klika, tylko przenosi, bez sensu...
- Przeprowadziła się do Anglii tak naprawdę kilka miesięcy przed rozpoczęciem roku. Mimo że uczyła się w szkole języka angielskiego, zdarza jej się nie pamiętać lub nie znać niektórych słów.
- Chce pracować w Departamencie Patentów Absurdalnych, gdzie, jak wierzy, będzie mogła pracować nad nowymi projektami.
- Jeśli jej się nie uda, chce produkować różdżki. Obecnie pracuje nad projektem magicznej rękawicy, spełniającej jej funkcję.
- Umie rzeźbić i wypalać w drewnie, czego nauczył ją Tato.
- Od babci Weronci nauczyła się natomiast wiele na temat ziół. Dlatego może brakuje jej w niektórych innych przedmiotach, ale czuje się pewnie w zielarstwie.
- W Koldovstoretz nie latano na miotłach, a na całych drzewach. Trochę trudno jej się "przesiąść", dlatego czasami ześlizguje się na boki, siedząc na miotle. Jeśli tylko ma możliwość, wybierze drzewo- pewniej się siedzi.
- Jest zafascynowana ludzką technologią, szczególnie tematem AI i Robotów. Stara się być na bieżąco z procesem rozwoju Sophie, Ameci, czy nowych odmian Roomby.
- Wakacje często spędza u babci, gdzie mieszka w typowej starej wiejskiej chacie i zupełnie jej to nie przeszkadza.
- U babci ma krowę, Krasulę.
- Mięta. Kocha miętę.
- Zbiera wszystko, co może jej się przydać do wytworzenia nowych rzeczy, dlatego w jej płaszczach, torbach czy kieszeniach, często można znaleźć kamyki czy inne błyskotki. Gdyby nie problem ze znalezieniem odpowiednich rdzeni, prawdopodobnie miałaby w torbie też masę prowizorycznych różdżek.
- Ma problemy ze skupieniem. Udaje jej się, jak się akurat objawi jakaś fiksacja na punkcie czegoś.
- Problem ze skupieniem sprawia, że często zapomina różnych rzeczy. Dlatego robi listy z punktami do odchaczenia, żeby widzieć progress.
- Jej ulubione kwiaty to bez i konwalijki- kojarzy je z babcią.