Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Wiekowy dąb Ogromne, stare drzewo rosnące na bezkresnych łąkach Hogwartu. Jego pień jest tak szeroki, że by go objąć, cztery osoby musiałyby otoczyć je w kręgu ramionami. Szerokie konary chronią uczniów w lato przed gorącym słońcem, za to w zimę można schować się za masywnym pniem od wiatru. Wokół niego rośnie cały dywan białych, pachnących kwiatów umilających wypoczynek.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
5 września, godzina 18:02
Hogwart był zadziwiająco spokojny tego dnia. I musiała przyznać, że chyba nie tego się spodziewała po pierwszym weekendzie. Była w tej szkole już szósty rok i za każdym razem było tak samo – pociąg, przyjazd do Hogwartu, wielka uczta, trochę narzekania na zajęcia, ale przede wszystkim witanie się z dawno niewidzianymi znajomymi. I bardzo, bardzo dużo hałasu.
Flora lubiła wracać do szkoły, ale nie lubiła całej reszty. Chociaż właśnie z tym kojarzyła jej się radość i entuzjazm – było głośno, było dużo krzyków, pisków, ale przede wszystkim dużo rozmów i jeszcze więcej myśli. Cały ten harmider przypominał jej trochę okrzyki małpek w zoo i uciążliwe brzęczenie muchy nad uchem, kiedy uparcie próbujesz spać. To było nieprzyjemne. Dlatego codziennie rano, a potem też wieczorem, spacerowała po błoniach, wyciszając swój umysł i wyrzucając z niego wszystkie te głośne, przeszkadzające rzeczy. I najczęściej była tylko ona. Ona, jej emocje i jej własne myśli. I zwierzęta, kiedy przychodziła do stajni hipogryfów. Te wszystkie drobne rzeczy pomagały jej nie zwariować, chociaż momentami było bardzo, bardzo ciężko.
Dzisiejsza cisza w Hogwarcie powinna być muzyką dla jej uszu, a jednak z jakiegoś powodu przypominała jej ciszę przed gwałtowną burzą. Albo cofaniem się linii wody przed uderzeniem tsunami – czytała kiedyś, że tak się właśnie dzieje, chyba na lekcji w mugolskiej szkole podstawowej. I właśnie dlatego nie chciała tam być, kiedy rozpocznie się coś. Nie wiedziała, co dokładnie mogłoby to być, ale wiedziała na pewno, że nie chciała tam być, bo wiązało się to z hałasem i zamieszaniem, po którym tylko rozboli ją głowa.
Dzisiejszy dzień był piękny. Pogoda w pierwszym tygodniu szkoły nie rozpieszczała i była kompletnie w kratkę – raz padało, raz świeciło słońce. Dzisiaj akurat było słonecznie i ciepło, dlatego nic już nie powstrzymywało jej przed opuszczeniem zamku. Zagarnęła notatnik oraz komplet kredek i uciekła czym prędzej, zanim burza hałasu mogłaby się do niej zbliżyć.
Nie musiała szukać daleko. Szkolne błonia znała doskonale, niemal jak własną kieszeń, i miała kilka swoich ulubionych miejsc. Jednym z nich był wielki, imponujący jej, wiekowy dęb, w którego cieniu i za którego konarem mogła się schować przed wszystkimi. Usiadła więc tak, aby mieć za plecami, z tyłu, zamek, i aby przypadkiem nikt jej nie zauważył, jeśli znalazłby się tutaj jakiś spacerowicz. Wsparła się o korę starego drzewa i, oparłszy o nią tył głowy, zamknęła oczy, aby cieszyć się ciepłym, wieczornym powietrzem. Mogłaby tutaj już tak zostać i zasnąć. Ale to byłby bardzo głupi pomysł. Dlatego po dłuższej chwili bezczynności, sięgnęła do torby i wyjęła z niego notatnik wraz z kredkami. Zastanowiła się przez chwilę nad doborem koloru i w końcu sięgnęła po zieloną. Zieloną jak natura i spokój, jakim otaczała się w chwili obecnej.
Lecz po chwili do barwy zielonej dołączyła także niebieska – jak kropelka smutku, która drążyła jej serce z powodu, którego nie potrafiła określić. Może po prostu doskwierała jej samotność. Brakowało jej osoby, która by z nią porozmawiała, albo okazała w jakiś sposób ciepło. Sama już nie wiedziała, lecz rysowanie kolejnych kresek przynosiło jej ulgę. Jakby w ten sposób mogła opowiedzieć o swoich uczuciach, chociaż nikt o nie nie pytał i nikt nie chciał ich znać. Ani ona nie chciała nikomu opowiadać.
Pogrążyła się w rysowaniu, a cały zewnętrzny świat przestał dla niej istnieć. Tak właśnie jej było dobrze.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
Kawałek po kawałku mury padały, rycerze krzyczeli, aby ratować to, co po jej twierdzy zostało, ale nie było to proste zadanie. Ivy zamiast wszystko na nowo budować i umacniać, wolała wszystko rozwalać oraz kruczyć na popiół. Nie wiedziała, dlaczego tak usilnie próbowała zrobić z siebie ofiarę, a to co działo się z jej głową nie powinno nigdy wyjść poza nią. Ivy nigdy nie była mistrzem w ufaniu ludziom, nie potrafiła się otwierać i wszystko w sobie chowała, a najgorsze, że nikt nigdy nie dał jej powodu, aby tak się zachowywać. Niektórych rzeczy nie rozumiała, a niektóre zachowania były dla niej śmieszne i niezrozumiałe. Najdziwniejsze było dla niej zjawisko przyjaźni, nie potrafiła się otworzyć tak szczerze przed innymi – nawet jeśli inne osoby to bez problemu robiły i traktowały ją jako przyjaciółkę.
Uciekła z zamku wybiegająca błonia. Nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić, gdzie pójść i co myśleć. Czuła jak w jej klatce piersiowej zbiera się na panikę, a nigdy nie lubiła tego uczucia, gdyż wtedy traciła kontrolę, a to chyba było gorsze od przeszłego porodu. Zbiegła w dół błoni kierując się do Zakazanego Lasu. Stanęła na jego granicy i patrzyła bezmyślnie w głąb ciemnego lasu. Chciała się pozbyć tych cholernych emocji, chciała aby to wszystko minęło, chciała być pieprzonym głazem, który nic nie czuje. Oddech jej przyśpieszył, a twarz wykrzywiła w grymasie rozpaczy. Chciała już odpocząć, zasnąć na wieki, a nie wiedziała jak tego dokonać. Czuła ból w klatce piersiowej i powoli traciła oddech, który stał się niebezpiecznie przyśpieszony oraz nierównomierny. Postąpiła kilka kroków między drzewa i upadła na ziemi pod jednym z nich. Złapała się za bluzę przy piersiach i próbowała się uspokoić. Nic nie pomagało. Zaczęła płakać nie do końca wiedząc dlaczego. Nigdy ją przecież nie ruszały kłótnie, czy ranienie innych osób, a jednak Kaia wierząca, że Ivy była inna coś w niej wyzwoliła.
Przestań się już tak zachowywać. Dąsasz się jak dzieciak w wieku przedszkolnym. Zostaw to wszystko za sobą. Uspokój się i pierdol ten chłam zwanym przyjaźnią. Samotność jest dobra. Spędzasz ten czas wtedy z kimś bardziej wartościowym – ze sobą.
Nie była pewna, czy były to jej myśli, czy jakiś obcy głos, ale chciała się go trzymać. Chciała trzymać się takich myśli i walić tych wszystkich ludzi, walić miłość, walić rodzinę, przyjaciół. Być sama dla siebie. Potrzebowała jednak kogoś, aby ludzie się od niej odczepili. Nadal ciężko oddychając położyła głowę na ziemi wyściełanej liśćmi. Oddech po kilkunastu minutach się uspokoił, a ona mogła na spokojnie usiąść. Nie wiedziała dokładnie ile czasu spędziła w tym miejscu, ale w końcu podniosła się i ruszyła na spacer, aby się uspokoić. Poprawiła swoje włosy, wyczyściła je z liści, otrzepała ubranie i była gotowa, aby udawać.
Dotarła w końcu do Wiekowego Dębu, gdzie często spędzała ciepłe popołudnia na czytaniu i uczeniu się do egzaminów. Tęskniła za tym miejscem, ale to i tak nie uspokajało jej umysłu, w którym nadal wrzała burza po spotkaniu się z Kaią. Dlaczego ludzie nie rozumieją, że ona nie chce rozmawiać o ostatnim roku? Dlaczego ludzie nie rozumieją, że ona chce zapomnieć i nie wracać do tego momentu? Kopnęła jakiś korzeń myśląc, że to zwykły kamień i zaklęła siarczyście pod nosem.
— Kurwaaa! – nagle dostrzegła dziewczynę, która siedziała pod drzewem i poczuła się trochę głupio. Myślała, że jest tu zdecydowanie sama. Przetarła oczy myśląc o tym, że ten dzień gorszy nie będzie. Usiadła w milczeniu pod drzewem i spojrzała w górę, aby móc obserwować niebo między konarami dębu.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Kolejna linia zdecydowanie wyjechała poza kłąb zielono-niebieskiego obrazu, kiedy tuż obok swojego ucha usłyszała hałas. Nie rozpoznała słów, jakie były wypowiedziane, ale ktoś bardzo wyraźnie i głośno krzyknął nieopodal niej. Przez chwilę jeszcze patrzyła bezwiednie na swój nastrojowy obrazek, jakby zastanawiała się, czy da się go naprawić i czy nie powinna wrócić do malowania – ale ostatecznie odłożyła kredkę i odwróciła nieco głowę.
Dostrzegła znaną jej sylwetkę dziewczyny w kłębowisku czerwieni i czarnego koloru. I był też tam niebieski. Widziała w niej tak wiele drastycznych emocji, że była pod wrażeniem, że jeszcze to znosiła. I wcale nie dziwiła się, że uciekła właśnie tutaj – w cień wiekowego dębu, aby skryć się przed całym światem i uspokoić swoje myśli. Flora robiła przecież tak samo.
Dziewczyna usiadła pod drzewem, a Puchonka jeszcze przez chwilę na nią patrzyła. Chociaż, nawet nie bezpośrednio na nią, lecz na otaczającą ją aurę. Po chwili dopiero przeniosła wzrok na swój notatnik. Jej kolory zdawały się spokojniejsze i łagodniejsze, jednak też zauważyła, że z zielonym gryzł się niebieski kolor. Więc też czuła coś więcej. Też nie była zupełnie odprężona.
Sięgnęła po kredkę i zaczęła rysować kolejne linie oraz pętle, dokładając jeszcze kolor pomarańczowy. Prawdopodobnie minęło tak kilka minut, kiedy zdezorientowanie i niepewność zaczęło powoli z niej uchodzić, a w ich miejsce pojawił się spokój. A kiedy uznała, że wyczerpała już limit pomarańczowej obecności, odłożyła kredkę i spojrzała na siedzącą nieopodal dziewczynę. Jej barwy nie uspokoiły się za dużo.
— To dobre miejsce, kiedy chce się przeczekać burzę – powiedziała do niej, jakby te słowa miały jej w jakiś sposób pomóc.
Miała nadzieję, że pomogą.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
Cisza. Potrzebowała ciszy. Potrzebowała ułożyć swoje myśli. Czuła, że traciła grunt pod nogami. Zdecydowanie wolałaby być w swoim domu, z dala od tego zamku, od tej złotej klatki. To jednak nie było możliwe. Powinna jakoś sobie poradzić, powinna zacząć myśleć o tym jak żyć, jak to wszystko poukładać. Powinno być równo, na półce, alfabetycznie. Wszystko powinno mieć swoje miejsce i nie powinno być żadnego bałaganu.
Powinności były śmieszne, ale ona zawsze się nimi kierowała. Nie lubiła chaosu, mimo że sama wyglądała na chaotycznie dziwną osobę. Z układania myśli wyrwał ją głos dziewczyny siedzącej nieopodal. Spojrzała na nią przekrzywiając lekko głowę. Chciała zaatakować, chciała złapać jej krtań i rozerwać jak dziki kot zamiast tego cicho prychnęła i spojrzała ponownie w górę.
— Drzewa nie są dobrym miejscem na przeczekanie burz. Pioruny zawsze upatrują sobie je jako cel do rozwalenia – odpowiedziała cicho. Czuła się wzburzona i po części wiedziała o co jej chodziło.
Nie rozumiała jednak skąd ona wiedziała o jej burzy. Dziwiło ją to, ale czego można spodziewać się po dziewczynie, która żyła rytuałami. Była tak dziwnie przewidywalna i chyba tej przewidywalności potrzebowała. Po krótkim namyśle podsunęła się do niej i zerknęła na kartkę, którą trzymała.
— Co to? – zapytała podpierając się na lewej dłoni i lekko nachylając się do niej, ale zachowując przestrzeń. Nie lubiła, jak ludzie naruszali jej własną przestrzeń osobistą, więc sama tego nie robiła.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Wzrok Flory powędrował gdzieś w inne miejsce. Wyczuła, że Krukonka nie jest wobec niej w tym momencie zbyt przyjaźnie nastawiona, ale nie zareagowała w żaden inny sposób. Zamiast tego – wyglądała zupełnie tak, jakby zastanawiała się nad słowami przed chwilą wypowiedzianymi. Czy drzewa nie są dobrym miejscem na przeczekanie burz?
Nie, na pewno nie były. Krukonka miała rację, pioruny bardzo często w nie uderzają, przez co można zostać zmiażdżonym przez ciężar przewróconego drzewa. Ale w tym momencie Florze nie chodziło o taki rodzaj burzy. Chodziło jej o burzę taką, jaką można było narysować na kartce. I taką, która potrafi gromadzić się wokół człowieka, kiedy tylko za dużo czuje.
Minęła chwila konsternacji, w której Flora nie odezwała się ani słowem, patrząc jedynie jakby nieobecnym spojrzeniem gdzieś w stronę rysującymi się przed nimi lasu. A po chwili złapała za niebieską kredkę i postawiła kilka kolejnych linii.
Przerwała na moment, kiedy jej towarzyszka zbliżyła się i nagle zainteresowała się rysunkiem Flory. Nie poczuła się jakoś strasznie zawstydzona czy zestresowana, po prostu przetwarzając pytanie, nie potrafiła się skupić na dalszym rysowaniu.
— Obrazek – stwierdziła oczywistość Flora, stawiając kilka kolejnych kresek na papierze.
W zasadzie nawet do głowy jej nie przyszło, że dziewczyna może pytać o coś innego.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
Zacisnęła szczęki tak mocno, że można było wyczuć delikatne zgrzytnięcie. Kpi z ciebie. Dotarło do jej głowy jak piorun wspomnianej burzy. Zatoczyło koło rozbijając się po czaszce echem dręczonego sumienia. Wszyscy tylko kpili i udawali. Pewnie każdy wiedział, że w domu czeka na nią jej córka, która do końca życia będzie żyć przekonana, że jest tylko jej siostrą.
To ponoć było dobre.
Było dobre.
— Tyle sama widzę. – odpowiedziała z lekkim przekąsem. — Co przedstawia? – doprecyzowała swoje pytanie.
Wiedziała, że Puchoni byli lekko przygłupi, ale nie sądziła, że aż tak. Oparła się z powrotem o drzewo. W głowie powtarzała sobie, że ma być miła, pozorna i przyjazna. Kiedyś taka była, potrafiła zrzeszać sobie ludzi, ale potrafiła ich szybko odpychać czego przykładem było dzisiejsze spotkanie z jej przyjaciółką. Potrzebowała tarczy, schronienia i miała zamiar wykorzystać do tego bogu ducha winną Florę. Może dziewczyna się domyśli, ale miała nadzieję, że nic nie powie. Wyglądała na taką, co jest zamknięta w swoim świecie, taką, która nie rozmawia, nie papla, krąży swoimi utartymi ścieżkami, a Ivy potrzebowała teraz obcych, utartych ścieżek, usłanych jej kłamstwami. Ściągnięcie w to bagno inną osobę było dla niej mało istotne, ważne, że sama się schroni, schowa i odepchnie starych znajomych.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Po odpowiedzi, kiedy nastała chwila ciszy, ponownie wróciła do kreślenia następnych linii na kartce. Podczas gdy zaabsorbowana była swoim małym tworem, nie zwróciła uwagi na koleżankę ani na to, co w tym momencie przeżywała. Dopiero kiedy odezwała się po raz kolejny, zerknęła w jej stronę.
Raczej jej się nie wydawało, ale dostrzegła wokół niej mieszaninę koloru koralowego. Wiedziała, że dziewczyna jest wzburzona, ale teraz to uczucie było świeże. Tylko czym mogła się zezłościć? Nie umiała znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Z drugiej strony nie chciała też pytać. Nie to, żeby bała się, że Krukonka się dowie, iż potrafi czytać jej emocje. Po prostu pytanie i rozwiązywanie problemów sprawiało jej trudności. Jakoś tak po prostu nie potrafiła.
Odłożyła na dłuższą chwilę kredkę. Nie patrzyła dokładnie na dziewczynę, raczej gdzieś obok niej, ale mimo to odezwała się, odpowiadając grzecznie na pytanie:
— Moje emocje. Tak wyglądają.
Wydawało jej się to dość odpowiednią odpowiedzią, a przy tym szczerą. Tak właśnie je postrzegała. Jako plątaninę barw i kolorów, jako nieokreślone coś, aurę oplatającą ciała, zdradzającą więcej niż ktokolwiek sam chciałby powiedzieć. I więcej niż by się dowiedziała od kogokolwiek.
wątek zakończony - jedna z postaci nieaktywna
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
22 października, po zajęciach
Z reguły Ian chodził stadnie. Z bratem, z kumplami, z kimkolwiek w sumie. Przede wszystkim dlatego, że był ekstrawertykiem i po prostu kochał otaczać się ludźmi, miał ogrom niespożytkowanej energii i za dużo potwornych pomysłów. Poza tym jakoś tak wychodziło, a jak sam zostawał to zaraz się nudził i szukał aż za bardzo co porobić. I tak właśnie było teraz. Czemu akurat na błonia wyszeł? A tak jakoś, bez powodu, miał ochotę. W domu często łaził po mieście, szlajał się z Philipem albo sam, albo z kolegami, i szukał guza.
Teraz szukał sam nie wiedział czego, ale sobie dreptał drogą, z rękami w kieszeniach, wyluzowany. Najpewniej urodzi się z tego jakiś szalony pomysł uprzykszenia komuś życia niegroźnym prankiem, jak balon z wodą spuszczony na głowę, albo szampon w fontannie na dziedzińcu - nadal kochał ten pomysł, dużo piany go ekscytowało jak dziecko. I myśląc tak o wszystkim, co mogłoby być dobrego w tej szkole, a co nijak nie jest nauką, nucił sobie coś nawet pod nosem cicho, wodząc wzrokiem po Błoniach i może też błędnie - nie patrząc w górę.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Nie od dzisiaj było wiadomo, że Maxwell był prawdziwym magnesem na kłopoty. Może kiedy się urodził to wszczepiono mu jakiś metal, ewentualnie ojciec go nafaszerował magnetycznymi substancjami, które zagnieździły się w jego kościach. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie robiąc nic człowiek pakował się w tarapaty, nie mówiąc o wpadkach, których doświadczał? Przecież niemal niemożliwym było, by idąc spokojnie po płaskim terenia wpaść do głębokiej dziury, łamiąc sobie nogą. A i to miał na swoim koncie McKay.
Dzisiaj nie było lepiej. Pewna grupa Ślizgonów postanowiła zrobić mu kawał kradnąc torbę, w której miał niemal wszystko. Poza pieniędzmi, a co za tym szło, nie było go stać na nic nowego. Musiał walczyć, co skończyło się lekkim poturbowaniem i zdobyciem informacji, że jego własność znajduje się teraz na błoniach na jakimś cholernym drzewie. Ekstra, tego było mu trzeba. Na domiar złego w torbie była różdżką, więc nie było mowy, aby chłopak mógł użyć magii.
Całe życie szmatą w pysk.
Udał się na błonia, poobijany, co nowością nie było. Zlokalizował drzewo, zlokalizował torbę. Szkoda, że w pobliżu nie było drabiny.
Niewiele myśląc zaczął się wspinać, nie patrząc w dół. Miał cholerny lęk wysokości!
Jak szybko wszedł, tak szybko spał źle obliczając własne możliwości i wytrzymałość gałęzi. A było tak blisko.
Upadł pod nogi kogoś, w kim szybko rozpoznał Iana. Ostatnio często lądował u jego stóp, niczym jakiś niewolnik. Czy inny średniowieczny paź.
-Czemu zawsze ty? - rzucił z zażenowaniem, krzywiąc się przy tym. Kolejne siniaki do kolekcji.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Niby wiedział, że czasem działy się w jego życiu dziwne rzeczy. Niby wiedział, że nie dało się przewidzieć wszystkiego, a pewne dziwne zdarzenia nie potrzebowały wyjaśnienia, po prostu trzeba je było zaakceptować. Z reguły po prostu on był ich powodem, prowodyrem swojego rodzaju, albo chociaż wiedział plus minus dlaczego. Ale dlaczego nagle zupełnie z dupy gruchnął przed nim o ziemię Max?
Zatrzymał się gwałtownie, troszkę nawet drgnął w zaskoczonym odruchu, po czym popatrzył parę razy od Maxa w górę na drzewo i z powrotem. Co do chuja? Aż nie wiedział co powiedzieć i naturalnie, ze spontanicznych myśli powstała ta absolutnie najgłupsza.
- Jesteś aniołem? Bo właśnie spadłeś mi z nieba - powiedział z durnym uśmieszkiem, spoglądając z góry na chłopaka. Niemal od razu po tym tekście zaśmiał się krótko, mimo wszystko serdecznie, i kucnął przy nim, opierając łokcie na kolanach luźno.
- Mógłbym w sumie zadać ci to samo pytanie. Ale zamiast tego, dlaczego polujesz na mnie z drzewa? Mogłeś po rpostu zapytać, chętnie się z tobą umówię bez rozlewu krwi.
Mimo jak zwykle żarcików i luźnego flirtu, wodził wzrokiem po całym Maxie, spoglądając jeszcze kontrolnie w górę. Czy nie poobijał się nieco? Wyglądał na zbolałego i nie wiedzieć czemu, coś mu generalnie w tym wszystkim nie grało. Cóż, coś więcej niż sam fakt skakania z gałęzi.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Nie do końca wiedział, czym zasłużył sobie na to wszystko. Zrobił coś złego? Czy to dlatego, że, zdaniem jego ojca, skalany był grzechem, który ściągał na niego zło? Złem, które wiązało się z tym, kim był? Posługiwał się magią, a na dodatek miał skłonności, które przez mugolskich chrześcijan określane były jako chore i zbereźne. Może to wszystko, co próbował przez lata wpoić mu ojczulek, było prawdą? Nawet tutaj, w szkole pełnej ludzi, którzy machając kawałkiem drewna, zmieniali rzeczywistość niczym po najlepszych dragach. Bo jak inaczej to wyjaśnić?
Westchnął, siadając. Bolał go tyłek i nie było w tym bólu nic przyjemnego. Nie to, by w ogóle tyłek mógł boleć z przyjemności!
Chwilę patrzył na Ślizgona, jednego z tych, którzy nie chcieli go zabić.
Jeszcze.
Nie rozumiał, co do niego mówił. Jakim znowu Aniołem? Naczytał się mugoslkich książek?
-Że co? Ian, czy ty się czegoś nawdychałeś? Ja wiem, w szkole rozkręca się biznes narkotykowy, ale to chyba nie zdrowie - odpowiedział, marszcząc brwi. Czuł się bardzo pewnie w jego towarzystwie. Tak pewnie, że omal serce mu z piersi nie wyskoczyło i nawet gorąco mu się zrobiło.
-Umówić? Co? Nie… nie chcę się z tobą umawiać? O czym ty mówisz?! - Jasne, że panikował. Już dawno odkrył, że przy nim nie dało się inaczej. Zawstydzał go, czy to spojrzeniem czy w ogóle sobą. A Max za wszelką cenę chciał udowodnić sobie, że nie ma do niego żadnego interesu.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Absolutnie nie spodziewał się niczego innego ze strony Maxa, jak stwierdzenia, że w jakiś sposób go pojebało. Już zauważył, że on po prostu tak funkcjonował, taki miał styl bycia. Czy mu to przeszkadzało? Wcale, nie robił mu tym krzywdy, zawstydzało się go fajnie, i też Ian mimo wszystko trwał w przeświadczeniu, że nie jest dość przekonujący żeby nawet samemu uwierzyć chyba, że nie czuje zupełnie nic na te wszystkie zaloty. Inaczej już dawno jasno by mu dał do zrozumienia, a z daleka Ian patrzył i widział oczami wyobraźni wielki napis "GAY". Jemu to w smak jak najbardziej, naturalnie.
- Ja z tobą chcę i wcale mnie nie zniechęciłeś - Podsumował zupełnie niewzruszony. - To co robiłeś na drzewie? Musiałeś się poobijać, nie podrapałeś się? Pokaż.
I bezceremonialnie sięgnął do jego koszulki, bo widział, że część miał podartą, natychmiast podciągając ją wysoko na samą głowę Maxa. Jak dało radę to zdjął całkiem, bo bez sensu, aczkolwiek starczyło mu nawet to by zobaczyć usłane siniakami ciało i okropne zadrapanie od gałęzi, krwawiące. Natychmiast mu uśmiech z twarzy zdechł. Wiedział jak powinien wyglądac siniak po upadku, na jednym miejscu, a nie parę rozpierzchniętych tu i tam. To nie bijąca wierzba, to tylko dąb. Więc przeniósł uważne, już nagle znacznie poważniejsze spojrzenie na twarz Gryfona.
- Nie wydaje mi się żeby zwykłe drzewo biło w ten sposób - powiedział dość chyba jasno by myśleć, że Max domyśli się oczekiwania większej odpowiedzi. - I krwawisz.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Ian miał niebywałe wyczucie czasu, nie ma co. Jakby Gryfon miał mało problemów na głowie! A ten jeszcze dokładał mu tego zażenowania, które aktualnie targało szczupłym ciałem Maxwella. Nie ukrywał, na pewno obecność Leightona była przyjemniejsza, niż obecność wcześniejszych osobników z jego domu, ale zdecydowanie nie pomagała w tej sytuacji. Czemu musiał mu się niemal za każdym razem pokazywać ze strony tak ciapowatej i niezdarnej? Nie był przecież Puchonem, powinien być kozakiem, który skakanie po drzewach ma we krwi, niczym Tarzan! A zamiast tego spieprzył się z gałęzi, na dodatek nawet nie tej najwyższej!
-Geez, Leighton czy tu musisz być… no taki? Wiesz jaki! - westchnął, zażenowany jeszcze bardziej, tym razem z powodu rumieńca, który pojawił się na jego twarzy. Nawet tego nie potrafił kontrolować, a przecież nie powinien w ogóle na takie teksty reagować! To były zwykłe, koleżeńskie zaczepki, nic więcej. A to, co myślał sobie McKay to już inna para kaloszy.
-No ja… uznałem, że fajnie się powspinać. Chyba tak robią nastolatkowie. Wiesz, poziom adrenaliny - zaczął. Przecież nie powie mu, że niczym ostatnia niedojda dał się okraść z rzeczy, które znajdowały się na drzewie. Włącznie z tą cholerną różdżką.
-Yyy… ja nie… - zaczął, ale to było wszystko, co udało mu się powiedzieć, ponieważ chwilę później został rozebrany. Przynajmniej w połowie. Poczuł chłód i lekko się wzdrygnął, a serce waliło mu tak szybko, że jeszcze chwila, a zawału dostanie.
-Co ty robisz? - powiedział cicho, bo Ian był blisko. Na dodatek patrzył na jego tors! A tu nawet nie było na co patrzeć. Skóra i kości, niemal wklęśnięte.
-Co? - ponowne pytanie. Z tym, że zaraz do niego dotarło o co pytał. - Yyy to nic takiego. Nie musisz się przejmować - odpowiedział. Bo jak wyznać, że jego własny ojciec robił sobie za każdym razem worek treningowy z jego osoby?
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Zaśmiał się znowu na tą frustrację Gryfona. Czy musiał być taki? Chyba tak. W każdym razie nie umiał być innym, choć zdawało się, że poza Philipem każdemu innemu to prędzej czy później wadziło i uwierało. Ale lubił być sobą! Niestety cała reszta musiała się do tego przyzwyczaić.
- Niestety nie potrafię nie być sobą więc musisz mnie takiego polubić. - I podsumował jeszcze swoje stwierdzenie wesołym, dumnym niemal uśmieszkiem. Zaraz znikł co prawda, by później w ogóle wyparować, ale był!
Wyjaśnienie Gryfona, że to niby co jakiś czas łazi po drzewach ot tak o, absolutnie do niego nie przemówiło. Uniósł jedną brew, okazując zerową wiarę w to, że mówi prawdę. Czuł, że coś go omija, ale nie wiedział jeszcze co. Naturalnie, będąc sobą miał za zadanie się zaraz dowiedzieć. Ale może to po tym jak dowie się znacznie bardziej palącej rzeczy, i tu nie planował w chwili obecnej odpuścić czy dać się spławić.
- Chyba zapominasz mimo wszystko jakim typem człowieka jestem, wiem jak wygląda nic takiego. Podpadłeś komuś? - Spodziewał się, że jakieś chujki po prostu go sprały. W tej szkole, niby tak bezpiecznej, wcale nie było to takie rzadkie czy dziwne. Może go gonił kto, i temu spieprzył na pola? Albo wchodził na drzewo, chcąc uciec?
Zwinął i tak zniszczoną koszulkę chłopaka w kłębek i przyklękając przy nim na trawie, nie bał się ubrudzić, przyłożył ubranie do rozcięcia mimo wszystko ostrożnie, żeby się nie wykrwawił czy coś. Zacisnął usta nieco w niezadowoleniu.
- Ktoś powinien to obejrzeć. - Pauza. - To wszystko, w zasadzie, ale przede wszystkim to rozcięcie - dodał, spoglądając na Maxa.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
-No to czasem bądź trochę mniej sobą, co? No nie wiem, taki bardziej Ślizgoński czy coś? Chociaż nie, może lepiej nie - westchnął. Sam już nie wiedział, co mówił. Z jednej strony peszyła go towarzystwo chłopaka, a z drugiej chciał pokazać, że wcale tak nie było. Ostatecznie sympatia, którą go darzył była zła. Tak go uczono i nie mógł się wyzbyć przeczucia, że na tej podstawie inni będą go oceniać. Nie do końca jednak wiedział, czy był na to przygotowany. I tak niepotrzebnie inni zwracali na niego uwagę, co tylko potęgowało jego i tak skomplikowane życie.
Odwrócił wzrok, cicho prychając. Na tak intensywne spojrzenie też nie był przygotowany, a aktualnie Ian wpatrywał się w niego tak, jakby miał coś na twarz. Może miał? Ostatecznie właśnie spieprzył się z pewnej wysokości. Może nie na twarz, ale pomiędzy gałęziami leciał. Może zgarnął jakieś ptasie kupsko po drodze, bo to przecież dom tych piórolotów.
-Oczywiście, że tak. Każdej ławce w szkole, kilku ścianom i odrobinie schodów. A i zapomniałbym o drzewach, teraz te też mam w kolekcji - odpowiedział, przyznając się do tego, że nie miał szczęścia w poruszaniu się w szkolnych murach. Tam wszystko stanowiło potencjalne niebezpieczeństwo. Najbardziej uczniowie, ale haj, był Gryfonem, przecież się nie przyzna, że z odwagą miał tyle wspólnego co ogórek kiszony z deserem.
Wciągnął głośno powietrze, kiedy przycisnął mu koszulkę do zadrapania. Czuł się wyjątkowo niepewnie i dziwnie zarazem. Fakt, że siedział na trawie, pozbawiony górnego odzienia sprawiał, że nawet myśleć nie był w stanie.
-To trochę dziwne, wiesz… w sensie… to - wskazał dłonią na koszulkę. Ciekawe czy jego klatka piersiowa poruszała się tak szybko, jak szybko biło serce. - Nie trzeba, zagoi się. Chyba się nie wykrwawię, nie?
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Zmarszczył brwi nieco. Jak można być mniej sobą? Co to w ogóle znaczy? I wtedy jak nie sobą, to kim? Nie rozumiał. Nie brnął w to tym razem, ale pewnie w innych okolicznościach by się wzburzył i zrobił cały wykład z tego, dlaczego Max nie ma sensu i racji w swojej wypowiedzi. Teraz jednak było parę spraw, które bardziej przykuwały jego uwagę, więc się Max uchronił od całej tyrady.
Jakby miał uszy to by je postawił gdy Max przyznał, że komuś podpadł. Już nawet mentalnie był gotów notować żeby potem komuś przekazać i swoje pozdrowienia! Ale zaraz się okazało, że musiałby zacząć kopać zamek, dosłownie, i nawet nie był w stanie powiedzieć czy Max mówił tym razem prawdę czy nie. Bo z jednej strony, to nie ma sensu i nikt normalny aż tak się nie obija. Z drugiej... Gryfon faktycznie miał pewien talent do pakowania się w sytuacje dziwne, zagrażające, nietypowe czy zaskakujace. Często parę z tych rodzajów na raz.
- To... Ty tak codziennie się obijasz? Może powinieneś zakładać piankę pod ubrania, albo coś.
Absolutnie nie przejął się zmieszaniem Maxa, było durne jego zdaniem (i trochę urocze), bo przecież tylko pomagał! A że też łączył przyjemne z pożytecznym... Ostrożnie ocierał krew, przy okazji jakoś wolną rękę opierając palcami na skórze obok rany, tak jakby chciał go przytrzymać.
- Noo nie wiem, nie jestem medykiem. Znaczy, znam jedno zaklęcie leczące, ale to na takie rzeczy jak wiesz, jak się skaleczysz kartką albo chujowo paznokcieć złamiesz. Chociaż może by podziałało? - Aż się zastanowił. - Zaraz spraedzimy, w najgorszym wypadku nic się nie wydarzy.
Mówiąc to niemal bezwiednie oparł na płasko dłoń obok mostka Maxa, niby jedynie oczyszczając tą ranę na boku, ale w rzeczywistości badał też na ile przy okazji może sobie pozwolić bliskości. Ciekawy był! I grzechem było nie skorzystać skoro już jak raz byli w tej sytuacji...
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Momentami miał wrażenie, że Ian robi sobie z niego jaja, podpuszczając niemal każdym słowem. Sprzeczał się o nie wiadomo co, komentował nie wiadomo jak, a koniec końców McKay wychodził z tego albo zmieszany, albo niezrozumiały, albo jeszcze jakiś inaczej zmolestowany mentalnie. Każda, niemal zwykła konwersacja kończyła się w taki sposób i chociaż powinien się przyzwyczaić, jakoś nie umiał. Coś mu po prostu nie pozwalało, jakby naiwnie myślał, że któregoś pięknego dnia Leighton zagada do niego w normalny sposób i normalnie będzie prowadził konwersację.
Póki co musiał porzucić podobne mrzonki, ponieważ miał na głowie sprawy znacznie ważniejsze. Jak chociażby to, jak uniknąć odpowiedzi na mało wygodne pytania i jak uchronić swoją niewinność cielesną przed Ślizgonem, który wpatrywał się w niego zdecydowanie nie tak jak powinien. To go peszyło, a speszony Maxwell gadał jeszcze większe głupoty niż normalnie!
-Codziennie chodzę na zajęcia. Prawie. Więc codziennie może mi na łeb kamień spaść. Albo coś innego. Cud, że jeszcze nic mnie nie zabiło, chociaż następnym razem pójdę do dyrektora i powiem, że nie podoba mi się, iż słupy i ściany mają prawo się ruszać - wyrzucił z siebie licząc, że ta paplanina trochę rozproszy Iana i ten przestanie zwracać taką uwagę na Gryfona. Powinien się ubrać i stąd uciec, a jednak nie był w stanie. Przecież to było chore!
-A co by dała pianka, skoro pewnie z niej też byś mnie rozebrał - odpowiedział bezwiednie. - Znaczy, nie to miałem na myśli! Nie chcę, żebyś mnie rozbierał - dodał, tak dla sprostowania, żeby wszystko było jasne.
Wzdrygnął się ponownie, a po jego ciele przeszedł dreszcz, którego nie chciał nazywać przyjemnym, chociaż był. Jakby to teraz ktoś zobaczył to dopiero by było, że go Zielony maca na błoniach.
Oddychał powoli, próbując zapanować nad samym sobą. Ian niczego nie ułatwiał i na pewno o tym wiedział, chociaż Max wcale nie chciał się niczym zdradzić.
-N-no… to jak skaleczenie papierem, nie? Dla mnie nie ma różnicy… papier, nóż, gałąź. To to samo, wszystko może uszkodzić - powiedział, znacznie ciszej, zerkając na dłoń chłopaka. - Leighton... chyba nie tak wygląda leczenie - dodał niepewnie.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Zdecydowanie Leightonowie mieli to do siebie, że nikomu nie ułatwiali życia, jak i niezwykle rzadko, raczej niemal nigdy, szli komukolwiek na rękę. Byli specyficzni, ale przede wszystkim chaotyczni i dość samolubni, choć w nie tak bardzo oczywisty sposób, jak niektórzy. Na przykład Ian z Maxem był samolubny, bo jakoś nie drążył tematu, że może Maxowi naprawdę przeszkadza jego podejście. Nie przekonał go, a jemu bardzo odpowiadało swoje podejście, zatem nie zamierzał się z niego wycofywać. Chciał dotrzeć do Gryfona, bo i też czasem zaskakiwał go ciekawymi cechami charakteru, jakich się może nie spodziewał jak go ledwo poznał. No i był uroczy jak się tak złościł, tak poza tym.
Roześmiał się szczere rozbawiony tym wiadrem ironii, jakie wylewał na niego Maxwell. A wydawał się taki miły, grzeczny, potulny. A potem się odzywał i zaczynała się dopiero cała zabawa. No uwielbiał go! Coraz bardziej, choć jeszcze nie podciągał tego pod nic więcej niż podobanie i sympatia.
- Aż żałuję, że nie mamy razem zajęć, może czasem bym Cię ostrzegł przed jakimś słupem, albo odepchnął kamień. - W zasadzie jakby ktoś faktycznie mu zagrażał, na tym etapie Ian byłby w pełni skłonny gościowi sprać dupsko. Albo co najmniej spróbować, ale tak jak był raczej złośliwy i pyskaty, tak nienawidził znęcania się nad słabszymi, dla samego znęcania. To było zwyczajnie chujowe. No i lubił bardzo Maxa, to inna rzecz! Ziomków się chroni i wspiera, a nie patrzy jak im ktoś ryj przestawia w drugą stronę.
Uniósł brwi na kolejny komentarz Maxwella i parsknął śmiechem, zaskoczony, ale i trochę zachęcony. Nie od razu do faktycznego rozbierania go ze wszystkiego, ale na pewno do flirtu i poużywania sobie z tego, był pewien, niezaplanowanego potknięcia.
- Albo nie chcesz się przed sobą przyznać, że chcesz żebym cię rozbierał, to też jest różnica. - Mówił to patrząc chłopakowi w oczy, jakby same słowa nie były dostatecznie konfundujące. I tylko szerzej się uśmiechnął na to zmieszanie i upomnienie jego sposobów leczenia. Naturalnie chciał użyć zaklęcia, ale Max go prowokował po zawodowemu, robiąc zupełnie nic najwyraźniej. Nachylił się jeszcze nieco ku niemu, smyrając palcami jakby w głasku okolice jego mostka, choć nie odwracał spojrzenia od jego oczu. - Nie? A nie się wydaje, że już nie jesteś tak blady, jak kiedy spadłeś. Ładnie ci w rumieńcach.
Tak, okropny był. Znaczy, nie chciał źle, naprawdę chłonął każdą bliskość z Maxem i korzystał na ile mógł, przesuwał też celowo te granice żeby po połowie kroczka wydeptać sobie do niego drogę, otworzyć go na siebie, bo takie sobie teraz zadanie wyznaczył i basta. Ale właśnie, nie brał pod uwagę niechęci Maxa, jedynie chęci, jakie zakładał, że są, choć ten się jeszcze nie przyznawał. Albo sobie wmówił, że tam są, ale nie zmieniało to jego zachowania w zasadzie.
- Tak bardzo przeszkadza ci to, że jestem blisko? - Dopytał jeszcze cicho, wzrokiem trochę wodząc po twarzy Maxa, ale zaraz znowu skupiając sie na oczach.
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
-Ewentualnie zrzuciłbyś mi na głowę jakiś kamień. Lub cały sufit, bez urazy - odpowiedział. Nie podejrzewał go o to, że Maxwell, z racji tego, iż dawno zauważył, że w towarzystwie chłopaka zachowuje się chaotycznie, śmiał twierdzić, że doszłoby do podobnego wypadku, chociaż bardziej z winy Gryfona, który w przypływie paniki i siły o niezidentyfikowanym źródle, wysadziłby pół sali.
-Czemu miałbym chcieć, żebyś mnie rozbierał? Umiem to zrobić sam, wiesz? Zresztą… to trochę niekomfortowe - przyznał, chociaż z niechęcią. Okazywał teraz pewnego rodzaju słabość, a jego ojciec zawsze powtarzał mu, że nie powinien, bo będzie mięczakiem. Oczywiście szybko okazało się, iż McKay faktycznie nim jest, za co jak najbardziej dostał nauczkę, której wspomnienia zapisały się na ciele chłopaka. Jak większość poprzednich i następnych.
Szybko spojrzał na trawę, niby dostrzegając na niej coś interesującego. Nie rozumiał, czemu Ślizgon tak intensywnie się w niego wpatrywał. Na twarzy niczego nie miał, specjalnie piękny też nie był, więc jedyne co przyszło mu do głowy to to, że po prostu chciał się z niego ponaśmiewać, żeby później opowiadać u siebie w dormie.
Z tym, że McKay wiedział, że Ian taki nie jest. A może nie wiedział? Przecież wcale nie znał go tak dobrze. Jasne, jedli kebsa, było nawet fajnie, ale nadal nie umiał chłopaka rozgryźć.
Cofnął się trochę, gdy ten się zbliżył. Mało wygodna pozycja, jeszcze chwila, a rypnie na plecy. Ale robił wszystko, byleby tylko chociaż trochę powietrza odzyskać, bo Leighton bezczelnie mu je zabierał. Tak właśnie sobie to tłumaczył.
-Bawi cię to, nie? Jasne, że musi, bo inaczej byś tego nie robił. W sensie wszystkiego tego, no - skinął głową, jakby było wiadomo o co chodzi.
Zadrżał ponownie już nie wiedząc co robić. Leżeć nie powinien, bo to aż proszenie się o molestowanie. Siedzenie też nie pomagało.
Oddychał głęboko, mało co patrząc na kolegę. No i co on z nim robił? Jego ojciec nie byłby zadowolony, że Maxwell znowu ma złe myśli.
-Jesteś okropny, wiesz? Wy Ślizgoni jesteście dziwni… czasami to nie jest złe, ale teraz… trochę ciepło się zrobiło, może się odsuniesz to więcej wiatru wpadnie? - wyrzucił chaotycznie. Właśnie tak się działo, kiedy Ian go testował, a Max nie chciał przyznać, że ta bliskość wcale mu nie przeszkadza.
|