Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Gabinet Ophelii Everett Wchodząc do gabinetu można zauważyć lekki zapach papierosów, którego nie powinieneś wyczuć, o co prawdopodobnie starała się zadbać jego właścicielka.
Na pierwszy rzut oka gabinet jawi się jako miejsce niezwykle przytulne i komfortowe. Zgrabny kominek nie dominuje, jednak podtrzymuje ciepło i wprowadza przyjemną atmosferę. Przed nim rozciąga się obszerna, miękka kanapa oraz wygodny fotel, które z założenia mają zachęcić do swobodnej rozmowy. Dookoła widać kilka roślin, z których jedynie część udało się utrzymać przy życiu.
Wchodząc głębiej i rozglądając się po pomieszczeniu, można dostrzec sterty książek i papierów, leżących w nieładzie po kątach gabinetu. Są to różnego rodzaju teczki, zapiski i dokumenty, wiele z nich zakurzona, a w całym tym systemie może odnaleźć się jedynie ich właścicielka. Na półkach przyściennych znajdują się również liczne tomiszcza, starannie poukładane w niezwykłej różnorodności tematycznej. Wiele z nich to książki mugolskie - od powieści, przez literaturę historyczną, na poradnikach kończąc. Pomiędzy nimi widać również wiele pamiątek z mugolskich sklepów. Na jednej z półek można dostrzec trzy fidget spinnery rzucone jeden na drugi, na innej Kołyskę Newtona, a jeszcze dalej lampę lavę.
Przez okno gabinetu rozpościera się widok na Zakazany Las. Zbliżając się do szyby, można jednak dostrzec też most łączący dwie wieże, którym często przechadzają się uczniowie, wykorzystując to miejsce jako sprytny skrót na niektóre zajęcia.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
12 Października, 15:00
Niemal od razu po zajęciach transmutacji, Zosia podreptała pod drzwi gabinetu pani Everett. Zrobiła swój research- nie wie, co prawda, dokładnie gdzie jest gabinet, ale mniej więcej kojarzy gdzie powinien się znajdować.
Bo dużo o tym myślała. Bo, od czasów jak Aidan powiedział jej o tym, że jest w Hogwarcie psycholog, to niemal nieustannie. No, średnio co dwa dni.
Wizja psychologa, przed którym nie będzie musiała ukrywać magicznych elementów swojej przeszłości, który jest w stanie pomóc się z tym uporać, sprawiało, że idąc do gabinetu była nawet podekscytowana.
Nawet, bo jednak nadal się stresowała. Znalezienie psychologa, nawiązanie z nim relacji, zaufania, sprawdzenie, w jakim nurcie prowadzi spotkania, i czy ten nurt odpowiada pacjentowi to złożony proces, na który Zosia musiała w sobie ponownie zebrać siłę.
A czas nie był znowu jakoś szczególnie łaskawy. Zmiana szkoły, przebodźcowanie różnicami programowymi, stres związany z nowymi ludźmi, bycie ,,nową"... było dodatkowo stresujące, nazywając to eufemistycznie.
Ale, czas coś zmienić. Samo martwienie się i babranie się w błocie przeszłości nic nie da. Trzeba nad tym pracować, najlepiej z profesjonalistką.
Szczególnie, że podobno Pani Everett studiowała psychologię na niemagicznym uniwersytecie. To jednak było dla Zosi wyznacznikiem że kobieta po drugiej stronie drzwi wie, co robi. No, i było to niejako drugim powodem, dla którego Zosia się zdecydowała.
Drzwi, pasowałoby w nie zapukać, prawda?
Zosia wzięła więc głęboki wdech, wydech i zapukała do drzwi trzy razy.
Wejść? Czekać, aż zawoła? Nie no, to psycholog, musi zawołać, bo jak ktoś tam już jest?
Nie musiała na szczęście długo czekać. Zza drzwi wydobyło się donośne "Proszę!", dlatego chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się, cóż, cudny gabinet. Jej poprzedni był trochę smętniejszy, a ten miał tyle roślin, książek, innych rzeczy...! Zapach fajek, który rozpoznała, zignorowała. Imagine, być psychologiem i słuchać problemów innych, fajka się należy jak psu buda.
Przejeżdżając wzrokiem po pomieszczeniu znalazła kobietę siedzącą przy biurku. Od razu zwróciła uwagę na rude loki pani psycholog, które Zosia od razu uznała za śliczne. Ukłoniła się lekko.
- D-dzień dobry...! Um.. - zaczęła, trochę nie wiedząc, jak zacząć- ja przyszłam z pytaniem... - Zośka, z dwoma!- w sumie dwoma, jednym stosunkowo oczywistym, w sumie.
Ophelia wierzyła w to, czym się zajmowała. Sama przechodziła przez brytyjski, czarodziejski system edukacji, by wiedzieć, jak wiele mu brakuje. Co więcej, sama pracowała również w mugolskich szkołach, aż w końcu teraz była w stanie z łatwością wyliczyć wszystkie wady oraz zalety obu systemów. Na przykład jednym z problemów szkół magicznych był fakt, iż uczniowie w praktyce nie mieliby do kogo zwrócić się w obliczu problemu. Chodziło o osobę z odpowiednim wykształceniem, usposobieniem... A przede wszystkim o osobę bezstronną. Tego w szczególności brakowało w Hogwarcie. Bezstronności. Co z tego, że każdy z uczniów mógł zwrócić się do opiekuna swojego domu, kiedy ta sama osoba uczyła go godzinę wcześniej transmutacji, zaklęć, eliksirów, czy innej dziedziny. Co jeśli uczeń chciałby zwrócić uwagę na problemy w relacjach właśnie z tymże nauczycielem? Zwrócenie się z taką sprawą do dyrektora również zdawało się jakoś nie na miejscu. A jeśli problem był innej natury? Znęcanie się? Depresja? Pozornie bezpodstawne rozproszenie? Problemy w relacjach z innymi uczniami? Bo kto słyszał, żeby za czasów szkolnych Ophelii ktoś leciał do chociażby Severusa Snape'a, opiekuna jej domu, aby opowiedzieć o wszystkich swoich problemach, a przy okazji wypłakać się i w dodatku oczekiwać porady? Co prawda sama obecna szkolna psycholog chciałaby zobaczyć minę zmarłego już profesora w podobnej sytuacji, jednak nie w jej interesie było dzielić się takimi fantazjami z uczniami Hogwartu... Istotny był tu jej cel i bardzo proste powody. Wiedziała, że okres szkolny nie jest prosty i młodzież potrzebuje chociaż doraźnej pomocy.
Oczywiście nowe problemy generowały się same. Na przykład fakt, iż niewielu uczniów ufało nowemu wymysłowi, który przecież pani Everett musiała przeforsować również w samym Ministerstwie. Może węszyli jakiś podstęp, a może kierowali się tą samą zasadą, jaka ona wyznawała w ich wieku - że dorosłym w gruncie rzeczy niewarto ufać. Co z tego, że są bardziej doświadczeni, kiedy ich poglądy, w szczególności w społeczeństwie magicznym, zdawały się równać poglądom do pięciu pokoleń wstecz? Albo co z tego, jeśli zwierzenie się z danego problemu mogłoby wygenerować plotki? Co jeśli narażali się na wyśmianie, niezrozumienie...? Przynajmniej w tym Ophelia dopatrywała się źródła problemów w swoim zawodzie. Osoby, które do niej trafiały, zwykle miały problemy z zachowaniem. Rozmowa z psychologiem miała być przykrą karą w darmowym dodatku do szlabanu. I właśnie w takich przypadach wiedziała, że nie wygra... A przynajmniej droga do zwycięstwa byłaby bardzo długa i obciążająca dla obu stron. Była na to gotowa, nie bała się wyzwań.
Rzecz w tym, że absolutnie nie spodziewała się o tej porze nikogo. Nikt się nie zapowiadał, nikt nie został jej podesłany z informacją, co takiego przeskrobał. A jednak niewiele myśląc dogasiła papierosa, który umilał jej właśnie czas wolny, a następnie krótkim machnięciem ręki uchyliła okno znajdujące się tuż przy biurku. Okropny nałóg, który ciągnął się z nią od lat szkolnych, a którego nie wypadalo propagować wśród i tak podatnej młodzieży. Naiwnie wierzyła, że jej gabinet wcale nie przyjął już podobnej woni na stałe.
Zawołała, aby niezapowiedziany gość wszedł do środka i uniosła lekko brwi widząc Zofię, która w jej ocenie nie wyglądała na osobę, która mogłaby zostać przysłana tu za karę. Była jednak w pełni świadoma, że pozory mogą mylić i nie wydała oficjalnego osądu, póki dziewczynka przed nią nie odezwała się.
W tym czasie kobieta wstała od biurka oraz obeszła je, aby zaraz oprzeć się o jego bok biodrem. Skinęła jej przy tym głową na powitanie. Z pewnością odpowiedziałaby pełnym dzień dobry, jednak Krukonka wyglądała, jakby przyszła tu z misją i nie zamierzała wchodzić jej w słowo.
Gdy Zosia zamilkła, Ophelia wskazała ruchem ręki ku kanapie, a sama skierowała się na fotel.
- Skoro tylko jedno z nich jest oczywiste, może usiądziesz?
W takich sytuacjach aż kusiło poprosić, aby dziewczyna się nie denerwowała, nie krępowała i mówiła od razu wprost, jednak wiedziała, że takie słowa ostatecznie niewiele dają. Na takie rzeczy mogła mieć wpływ jedynie własnym zachowaniem, a więc w pierwszej kolejności chciała zapewnić Zosi swobodę i poczucie, że z czymkolwiek nie przyszła, zostanie wysłuchana. A jeśli tylko miało być tego dużo, może zaschnąć w gardle, w związku z czym panna Everett machnęła zaraz ręką, aby karafka pełna wody oraz dwie szklanki z jednej z bocznych półek przyleciały na stolik znajdujący się między kanapą a fotelem. Następnie naczynie napełniło obie szklanki do połowy i również opadło na blat.
- To o co chodzi? - spytała bardzo swobodnie, jakby zaraz miały rozpocząć przyjazną pogawędkę, a między nimi nie było żadnych barier.
Nauczona pewnym doświadczeniem, Ophelia nie miała oczekiwań. Doskonale wiedziała, że pytanie może ją zaskoczyć, a więc dawała póki co jak najwięcej przestrzeni Zosi.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
To już, tak szybko?
Zosia co prawda wiedziała, że to trochę inne standardy (nie ma co brać wszystkiego przez pryzmat polskiej służby zdrowia) ale u poprzedniego psychoterapeuty to zanim usiadła na kanapie, musiała się trzy miesiące wcześniej zaanonsować- a i tak mówili że to szybki termin.
Dlatego przycupnęła na kanapie i jeszcze przez kilka sekund obserwowała jak woda wlewa się do szklanek, po czym znów spojrzała na panią Ophelię.
No i od czego tu zacząć, co?
- Pierwsze, to.. - zaczęła, szukając słów- chciałabym się dowiedzieć, czy, jakby... działa Pani tutaj bardziej doraźnie, pojedyncze wizyty jak coś się dzieje, czy spotkania regularne, terapia, wchodzi w grę...?
Musiała się zapytać. Niby jej poprzedni terapeuta używał sformułowania "Psycholog" i "Psychoterapeuta" naprzemiennie, ale z tego co było jej wiadomo, to były jednak różnice- właśnie w tym czasie pracy z pacjentem.
Ale była zdeterminowana. Chce kontynuować (a raczej zacząć od nowa) terapię. Raz w tygodniu, jak poprzednio, przychodzić na godzinkę i pracować nad tym wszystkim. Miała nadzieję, że i taki sposób pracy pani Everett uskuteczniała- jeśli nie, to będzie po prostu raz na jakiś czas do niej przychodziła.
- Chodziłam na terapię u siebie, w Polsce, a że się przeprowadziłam tutaj to trochę, no... chciałabym zacząć ją jeszcze raz, a u Pani nie musiałabym tuszować magicznych elementów...
Dobrze Zośka, robisz postępy. Przynajmniej nie zrobiłaś jednego wielkiego infodumpingu jak ostatnio. Na spokojnie, na dystrybucję traumy jeszcze będzie czas, a z drugim pytaniem lepiej zaczekać, bo to dwa zupełnie inne wątki.
Największą zmorą pracy panny Ophelii Everett był fakt, iż praktycznie nikt nie miał pojęcia, co tak naprawdę tu robiła. Ministerstwo przyglądało się z tego powodu sytuacji w Hogwarcie, jednak nie dostrzegali żadnego zagrożenia w czymś takim jak psycholog szkolny. Inna sprawa, że nie dostrzegali w całym tym pomyśle też żadnej, zdaje się nawet najmniejszej, wartości. Kto wie, czy przepchnęłaby swój pomysł, gdyby nie znane i poważane nazwisko w świecie czarodziejów? Gdyby bliscy członkowie rodziny nie zajmowali wysokich pozycji w Ministerstwie? Ci sami, którzy chociaż niechętnie poparli pomysł, którego również nie rozumieli - może poza jej starszym bratem, który próbował rozumieć - a dużo chętniej załatwiliby mocą nepotyzmu wygodne stanowisko tuż obok siebie. A robiłaby wreszcie coś poważniejszego niż... Niż powrót do Hogwartu! Nie wiem, czy wiecie, ale do tej pory nie było w Hogwarcie psychologa szkolnego. Ten pomysł musiał się spotkać z odpowiednimi komentarzami! Jakoś jak ja chodziłem do Hogwartu, nie było nic podobnego i jak na tym wyszedłem? Te wszystkie momenty, kiedy Ophelia musiała ugryźć się w język, zamiast wytknąć im wszystkim, jak na tym wyszli. Zdawali się nie do końca rozumieć traumy, jakie przechodzili uczniowie w bezpiecznych czasach, nie wspominając już o wszystkich walkach i okrucieństwach, jakich byli świadkiem lata temu! Ale przecież wyrośli na szanowanych członków Ministerstwa, no to musiało być dobrze, prawda?
Ale trafiła tutaj. Dała radę. A co ważniejsze - największą zaletą jej pracy, był fakt, iż praktycznie nikt nie miał pojęcia, co tak naprawdę tu robiła. Naprawdę! Nikt nie kwestionował jej metod - a była perfekcjonistką, więc wszystko to, co robiła, wykonywała na sto procent, albo wcale, więc mieli sporo szczęścia. Nikt nie wtrącał się w to, jak wykonywała swoją pracę. Owszem, musiała raportować niektóre rzeczy - oczywiście bez wyjawiwania sekretów garstki uczniów, którzy faktycznie byli zainteresowani wizytami u pani psycholog, i to dobrowolnie, ani nawet tych, którzy trafiali na tę kanapę wbrew swojej woli. To tylko nudne statystyki, czy pobieżne obserwacje, którymi stale argumentowała realną potrzebę istnienia tego stanowiska w szkole. W każdej szkole, ale jeśli rewolucja magicznego szkolnictwa miała rozpocząć się w Wielkiej Brytanii, to ona była na to gotowa.
W każdym razie, urok tego stanowiska pozwalał jej chociażby rozpocząć pracę z Zosią... Cóż, pogawędką. Chciała dowiedzieć się trochę o jej potrzebach i może ocieplić własny wizerunek, jeśli było to konieczne - a kobieta zdawała sobie sprawę, że komentarze o braku potrzeby istnienia podobnego stanowiska pojawiały się nie tylko w jej domu rodzinnym, ale również w domach rodzinnych tych wszystkich dzieciaków.
- W grę wchodzi wszystko. Zależnie od potrzeby. - odparła od razu, a zwięzłość jej wypowiedzi wiązała się jedynie z tym, że to jednak Krukonce chciała dać jak najwięcej przestrzeni do swobodnych wypowiedzi. - Twojej potrzeby, oczywiście. Póki co, nie mnie oceniać.
To jej praca, oczywiście, ale była też ciekawa, tak po ludzku, co ją tu sprowadzało, choć miała miłe przeczucie, że dziewczyna wiedziała, czego chce i to właśnie pchnęło ją w jej kierunku. Inni uczniowie podchodzili do niej z dużą ostrożnością i raczej krępowali się przed poczynieniem podobnego ruchu, nie wiedząc, czego się spodziewać. Czasem, choć też rzadko, podążyli za odpowiednią sugestią opiekuna swojego domu, a najczęściej, niestety, pojawiały się tu osoby, które wcale nie miały ochoty znaleźć się mimo wszystko na, bezsprecznie bardzo wygodnej, kanapie. Niektórzy przekonywali się w trakcie, inni nie zdążyli jeszcze dojrzeć do myśli, że być może była tu tylko po to, by im pomóc, a nie tylko jako alternatywa, czy mały bonus do szlabanu.
Dziewczynka przed nią była inna i choć był to powód do radości, Ophelia miała w sobie rzecz jasna wystarczająco dużo empatii, by nieco zmartwić się, jaki rodzaj problemów sprawił, by przyszła sama z siebie. Tego oczywiście nie dała po sobie poznać. Byłoby to nieprofesjonalne. Ponadto, przy tym pierwszym spotkaniu, stawiała mimo wszystko na ukazanie pewnego klimatu. Bezpieczeństwa. Przytulności. Tak, rzeczy, o których nieraz mówiło się terapeucie wymagały pewnego stopnia przytulności.
Dopiero słysząc o Polsce, Ophelia skojarzyła, z kim miała do czynienia. Choć nie prowadziła oficjalnie żadnych zajęć - a jednak dała już znać, że w razie potrzeby chętnie przyjdzie na zastępstwo na zajęcia mugoloznawstwa - starała się choć trochę nadążać za nowymi twarzami, czy nazwiskami. Zadanie to było dużo trudniejsze dla niej, niż dla wszystkich nauczycieli, czy nawet niektórych pracowników, jednak osoby, które rozpoczynały naukę w tej szkole nie od pierwszego roku, były dużo prostsze do zapamiętania. To z pewnością musiała być Zofia Nazwisko-Niewymawialne. Albo co najmniej Zofia Nazwisko-Które-Z-Pewnością-Pokaleczyłaby-Swoją-Wymową.
Pokiwała więc głową ze zrozumieniem.
- Świetnie - powiedziała najpierw nieco ciszej w chwili zastanowienia, aby dopiero po krótkiej chwili wyjaśnić, dlaczego było to świetne. - Ekhm. Świetnie usłyszeć, że mam nadzieję, będę mogła pomóc ci nieco lepiej, niż mugolscy specjaliści. Nie umniejszając im w żaden sposób, przecież to oni są dla nas prekursorami, możliwość nie zatajania istotnych fragmentów swojego życia, a więc magii, na pewno ma znaczenie.
Była z siebie dumna. To dla takich momentów właśnie tu była. Chciała to też zatuszować, jednak jeśli tylko Zosia była dobrym obserwatorem, mogła dostrzec pewną zmianę w postawie, w tonie, w zachowaniu pani psycholog. Była dumna, ale nie w taki zarozumiały sposób, który mógłby zniechęcić. Tak samo, jak Krukonka pracowała nad swoimi najróżniejszymi wynalazkami, tak teraz to właśnie wynalazek Ophelii zaczął działać dużo lepiej niż dotychczas - nie w sposób ledwie zadowalający, a bardzo dobry, godny podziwu.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
W grę wchodzi wszystko, w zależności od potrzeb Zosi. Póki co nie jej oceniać. Czyli jest szansa na to, że będzie chciała z nią pracować.
- Jeśli tylko Pan będzie miała czas, i po tych kilku spotkaniach obie się będziemy czuć ok to byłabym chętna jednak na takie spotkania systematyczne...- zaczęła pewnie, z naturalnym dla siebie sposobem trajkotania, by po chwili zwolnić-... praca nad sobą wymaga systematyczności - dodała ciszej, opuszczając wzrok.
Zaczęła się zastanawiać czy czasami nie wyparowała z czymś zbyt odważnym na samym początku, ale! Przecież takie były zasady, no nie? Kilka spotkań dawało się na wyczucie siebie nawzajem, bo jednak jak nie uda ci się nawiązać jakieś nici porozumienia z terapeutą, to rozmowa z nim o swoich problemach będzie dodatkowym problemem.
Tutaj zaczynała od nowa. Obca osoba, nie wiedząca zupełnie nic. Do tego, tak jak ona, magiczna- co naprawdę ułatwiało wiele.
Motyw nie ukrywania magii w jej historii napełniał Zosię determinacją. Był to jednak bardzo ważny element jej dzieciństwa i całej traumy. Wizja tego, że nie będzie musiała mówić wolno, by zastanawiać się nad tym co może powiedzieć a co nie zdecydowanie ułatwi i przyśpieszy proces. Przynajmniej na to liczyła.
- Na dłuższą metę wymyślanie nie magicznych zamienników zdarzeń była jednak męcząca - dodała po chwili, chwytając szklankę z wodą i upijając z niej łyka - szczególnie, że terapia ma sens jeśli jest się szczerym, a na to niestety nie mogłam sobie pozwolić - dodała, układając usta w swego rodzaju smutny, trochę niezręczny uśmiech.
Ogólnie, mimo swego rodzaju doświadczenia, to nadal dziwnie niezręczna sytuacja. Naturalnie niezręczna, bo trudno o swobodę po kilku minutach, ale momentami nie wiedziała co robić. Miała wrażenie, że musi coś mówić. Być może nawet pani Everett w jakiś sposób tego wymagała od niej- podświadomie bądź nie.
Spojrzała przez okno, zaciskając dłonie nieco mocniej na szklance. Zauważyła, że podczas rozmów często "wyłączała się", zawieszając wzrok na jednym przedmiocie w trakcie mówienia. Czasami była to doniczka, czasami figurka, a czasami gniazdko elektryczne.
Ten gabinet ma zdecydowanie więcej elementów do zawieszania się, i podświadomie czuła, że jej ulubionym będzie most widoczny z okna.
- Na swojej pierwszej wizycie u poprzednika, przyszłam z wypunktowaną listą swoich problemów od najmniejszego do największego - dodała, uśmiechając się z zażenowania nad swoimi własnymi poczynaniami. Zaśmiała się nawet w ten charakterystyczny sposób polegający na rytmicznym wypuszczeniu powietrza z nosa. Upiła łyk wody.
- W jakiś sposób chciałam chyba... przestrzec poprzednika? Żeby wiedział z czym tańczy?- dodała znowu, patrząc dalej na most - nie chcę popełniać znowu tego błędu, bo chyba wyszłam na wariatkę, ale trochę nie wiem gdzie zacząć.
|