Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 94
Sam fakt, że Sophie wydawała się być w porządku też pomógł Pascalowi nieco się uspokoić i wziąć za siebie. Zebrał wystarczająco odwagi, żeby stanąć znowu naprzeciw bogina, ale najwyraźniej nie był w stanie w pełni skupić się na zaklęciu, stąd ten totalnie zerowy efekt jego rzucenia. Pomijając już fakt, że przecież nawet zaklęcia nie zna.
W tej chwili, patrząc z rosnącym przerażeniem na zjawę w formie nauczyciela z Beauxbatons, to nie samego stworzenia się bał, ani tego, w co zamieniało się kiedy Pascal stanął z nim twarzą w twarz. Nie, bał się tego, co działo się w przeszłości, co przeżyła ukochana siostra, jak bardzo została skrzywdzona, że wynikiem jej Riddikulusa było odcinanie najcenniejszego organu dla prawie każdego mężczyzny. Przerażało go to i budziło tak ogromną wściekłość, że zupełnie nie myślał już nawet o ponownej próbie rzucania zaklęcia, a jedynie jakiejkolwiek formie ochronienia siostry od tych wspomnień.
Widząc kolejny efekt Riddikulusa rzuconego przez Oriane, zaśmiał się nieco histerycznie, nie kontrolując tego odruchu, będąc chyba tak samo zaskoczonym, jak i bogin. Spojrzał na siostrę, przyjrzał się jej twarzy, jej oczom, zupełnie ignorując jej zmienioną formę i jedynie starając się dojrzeć w jej obliczu emocje potwierdzające przypuszczenia.
W naturalnym odruchu osłonienia Ori przed niebezpieczeństwem strachu i wspomnień, wyszedł kolejne dwa kroki naprzód, wystawiając się na działanie bogina, na skonfrontowanie się ponownie ze swoim własnym najgłębszym lękiem.
Kostka na strach: 7 no najwyraźniej jestem tchórzem...
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 234
Usłyszała kolejne Riddiculus, przez co odważyła się spojrzeć w kierunku Bogina. Wtedy to zauważyła jak dostaje po pysku swoimi własnymi dłońmi, które teraz lewitowały wokół niego, odcięte przy nadgarstkach.
Wydawał się zmęczony, co dobrze wróżyło temu pojedynkowi.
Zosia natomiast przez ten czas szukała w sobie siły. Jak mogła sprawić, żeby ten potwór był zabawny? Okrutnie, ale nadal zabawny? Skoro nawet sama Orianne zmieniła trochę taktykę? Nieznajomość tematu, ani, jakkolwiek przykro przyznać, nieznajomość Orianne sprawiłała że nie wiedziała co mogło zadziałać.
Nie miała dużo czasu na myślenie, bo poczuła jak dłoń Pascala wyślizguje się z jej, a on sam idzie w kierunku bogina. Co on robi?! przeklęła w myślach Zośka, patrząc to na niego, to na jego siostrę.
Może kolejny atak paniki, który tym razem odebrał mu władanie? A może właśnie konkretny cel, którego nie rozumiała? Ponownie, Zosia nie potrzebowała rozumieć wszystkiego by wiedzieć, że musi działać. Działać, zanim Bogin zmieni się Pascala, i będzie traumatyzować Pascala albo będzie egzystował jako ten pojebany francuz i będzie traumatyzował Orianne.
Zamknęła oczy. Potrzebowała jednego, dobrego wspomnienia. Jednego, sierpniowego poranka, gdy przeprowadzała się do nowego domu. Słońce przyjemnie grzało a nie parzyło, a goździki i aksamitki w ogródku tańczyły w jeden rytm dyrygowany wiatrem. W progu stała babcia, która witała mamę i ją jakby znały się od zawsze, a nie widziały pierwszy raz. W tle słychać było muczenie krowy, gdakanie kur, muzykę i śmiechy. Śmiech mamy, śmiech taty, śmiech babci... śmiech Orianne? Śmiech Pascala? Gwar Jarmarku?
Już wiedziała co zrobić.
- Riddikulus! - krzyknęła, celując różdżką w kierunku upiora. W ułamku sekundy po wypowiedzeniu słów słychać było nieco głośniejszy, ale nadal nie głośny, dźwięk wybuchu, po którym bogin oblepiony został grubą warstwą brokatu.
Mieniące się w świetle pomieszczenia kawałki plastiku emanowały różem, fioletem i turkusem, skutecznie pokrywając każdy ułamek "ciała" bogina. Na tyle, że nikt z obecnych nie był w stanie stwierdzić, czy był to jeszcze bogin Orianne, czy Pascala. Ale, miała nadzieje że rozśmieszy ich oboje, przez wspólne wspomnienie o którym wiedziała.
Kostka: 9
Boguś: 54!/50
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 7
Po chwilach grozy i strachu, nieoczekiwanych zmianach form bogina i jego prześmiewczej wersji, kiedy to właśnie śmiech zadał ostateczny cios unicestwiający, zjawa rozpłynęła się w powietrzu, jakby nigdy jej tam nie było. Cienie w kątach pojaśniały, w pomieszczeniu zrobiło się też jakby luźniej, bardziej przestrzennie i łatwiej było oddychać.
Z pewnością Oriane, Zofia i Pascal długo nie zapomną tego spotkania, mimo że Łazienka Prefektów wyglądało tak, jakby do niczego tu przed chwilą nie doszło. Wszyscy mogli wrócić do wcześniej rozpoczętych aktywności, bo pomimo niepewności wciąż rezydującej w ciele, świadomość wiedziała, że nic więcej im tu nie grozi.
Spotkanie z boginem dobiegło końca! Można wrócić do dalszego prowadzenia fabuły. Każdy uczestnik wątku otrzyma nagrodę za udział w evencie!
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 121
Rozmyślała. Pozbawiła go głównego narzędzia, tego co wiodło jego zachowanie. Pozbawiła go narzędzi pomocniczych. Co było kolejne? Usta. Te kłamliwe usta, które przekonały jej dziecięcy mózg, że ich pozalekcyjne aktywności były perfekcyjnie normalne.
Pfuff!
Zaskoczona nagłym wybuchem brokatu parsknęła krótko śmiechem, bardziej z zaskoczenia wymieszanego z nerwami, niż z aktualnego rozbawienia. Ale ten moment nieopanowania rozplątał emocjonalny węzeł podtrzymujący ją we wściekłości. Świat powoli zaczął wracać do normy, tak dziwnie bladej i cichej w porównaniu do świata odbieranego poprzez pryzmat furii. Być może nie zacząłby wracać do tej normy, i węzeł by wciąż był na swoim miejscu, choć osłabiony, gdyby nie fakt, że bogin zniknął. Rozpłynął się w powietrzu wraz z wolnobiegowymi jajcami i penisem, i brokatem.
Spojrzała na dłoń trzymającą różdżkę, wciąż wycelowaną w przestrzeń, gdzie jeszcze parę sekund wcześniej znajdował się stwór. Szpony kurczyły się w paznokcie. Palce wibrowały ledwie widocznie - wściekła energia wypływała z mięśni drżeniem.
Opuściła rękę. Nie spojrzała nawet na pozostałą dwójkę.
Była najbardziej z całej trójki opanowana - i chciała taką pozostać.
Odwróciła się; energicznym, pewnym krokiem podeszła do ławki na której zostawiła torbę oraz pędzel z farbą. Z plecami zwróconymi ku bratu i Sophie pozwoliła sobie zacisnąć powieki kiedy chowała różdżkę, i zacisnąć jeszcze ciaśniej zęby. Była na granicy czucia bólu w krawędzi szczęki - tak ciasno zacisnęła zęby.
Bo może to była jej wina. Była w końcu czym była. Przyciąganie jej krwi mogło przecież zmienić mężczyznę jedynie czującego atrakcję wobec niedojrzałych ciał w potwora co przekraczał granicę i tych ciał dotykał, prawda?
Na ślepo nie mogła trafić na odpowiednią kieszeń w torbie; i kiedy otworzyła oczy zobaczyła swoją sukienkę. Sukienkę z głębokim wycięciem ukazującym całą nogę, prawie po samo biodro.
Czy przyciąganie krwi znowu zmieni kogoś w potwora? Czy zmieniło kogoś w potwora w pierwszej kolejności?
Odpuściła szczęce; po cichu wzięła głęboki oddech. Miała ochotę samą siebie spoliczkować; albo wgryźć się we własną rękę żeby ból ciała sprowadził ją na ziemię.
"Poyśl racjonalnie" - ponaglała się - "jeśli moja wilowatość może kogoś tak zmienić nie ma różnicy czy założę tę sukienkę, czy pójdę w stroju zakonnicy.".
Bogin pokonany, różdżka schowana, a mimo wszystko sprawa nie była całkiem zamknięta. Trzeba się jeszcze było upewnić, że Sophie nie puści pary z ust na temat Orianowego lęku. Bo każda względnie racjonalna osoba mogła zgadnąć po wydarzeniach co, mniej-więcej, się w jej przeszłości wydarzyło. Rodzina nie będzie szczęśliwa jeśli informacja o jej nieczystości się rozejdzie po Hogwarcie. Mieszanka uczniów z całej Anglii była najgorszym miejscem na plotki, bo miały one szanse dotrzeć listownie do najdalszych Anglii zakątków. Reputacja w ruinie. Zero szans na zgarnięcie najlepszego kandydata na męża.
Bo przeżuta guma, polizane ciasteczko.
Już nie wspominając o reputacji całej rodziny co zakopała sprawę na spółkę z dyrekcją Beauxbatons.
Musiała się zebrać w całość, ogarnąć, zebrać własne wodze.
Oddech. Skupienie na oddechu.
Opuściła klapę torby; podniosła z ławki farbę, pędzel. Głowa wysoko. Plecy proste. Figura z marmuru.
Mój boże, będzie też musiała porozmawiać z Pascalem. Pewnie będzie musiała przyjąć na siebie jego złość za decyzje rodziny. Chociaż może i nie. Jak brat zareaguje? O ile była dobra w przewidywaniu reakcji, o tyle reakcje na podobne wieści były niemal równie nieprzewidywalne jak reakcje na śmierć. Może i bardziej.
Odłożyła podniesione akcesoria malarskie. Pochyliła się, wsparła rozczapierzonymi dłońmi o ławkę. Pozostała dwójka otwarcie panikowała podczas walki: muszą jej więc wybaczyć chwilę słabości, stania w bezruchu. Musieli, prawda?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 94
Zbliżył się do bogina ze szczerym zamiarem ściągnięcia jego uwagi na siebie, byle tylko Oriane nie musiała więcej patrzeć na to, co wzbudzało w niej głęboko siedzący lęk. Widział jej wściekłość, niemalże czuł emanującą od niej chęć zemsty, a pod powierzchnią tego wszystkiego strach, którego nie okazywała w żaden sposób zewnętrznie. Ale są rodziną, łączy ich wyjątkowa więź, zawsze wszystko możliwie robili razem, trzymali się razem, wspierali się, pomagali sobie, stali za sobą murem - potrafili zauważyć te drobne detale sugerujące pewne rzeczy.
Zanim zdążył w ogóle spróbować rzucić zaklęcie, bogin zamienił się w kupkę brokatu. Było to tak nieoczekiwane, że Pascal parsknął niekontrolowanym śmiechem, takim totalnie głupim, niekoniecznie nawet rozbawionym. I nim zdołał w ogóle połączyć w głowie fakty, kupka brokatu rozmyła się w powietrzu, zniknęła, wyparowała. Była i już jej nie ma, ślad po boginie nie został. Trochę zdezorientowany spojrzał najpierw za odchodzącą w stronę ławki Oriane, a następie na stojąca obok Sophie. Czuł się nieco skonfliktowany, bo chciał podejść do każdej z nich jednocześnie i sprawdzić, czy wszystko w porządku, upewnić się. Ostatecznie uznał, że ze względu na to, jaką formę miał bogin siostry i jej formę poradzenia sobie z nim, dużo lepiej tę kwestię poruszyć, kiedy będą zupełnie sami. Bo to bardzo rodzinna sprawa. O której on najwyraźniej nie został poinformowany. Był o to zły? Trochę tak, a trochę starał się zrozumieć dlaczego ukryto przed nim coś, co było chyba bardzo poważną sprawą.
Zerknąwszy jeszcze na plecy siostry i chcąc dać jej prywatność, nie narażać na nadmiar uwagi w tej chwili, żeby miała moment dla siebie na uspokojenie się, podszedł do Sophie i złapał ją za ramiona, żeby przyjrzeć się jej kontrolnie.
- Sophie, wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Przesunął spojrzeniem pobieżnie po jej sylwetce, a jak nie stwierdził żadnych widocznych obrażeń, zatrzymał wzrok na jej oczach i uśmiechnął się z podziwem. - Ten brokat to byłaś ty, prawda?
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 234
Gdy już bogin zniknął, emocje w Zośce powoli opadały. Wszystkie mięśnie dotychczas spięte, rozluźniały się, a ona czuła na jaki ból je naraziła. Ale potencjalne zakwasy nie były nawet procentem tego, co się teraz działo w jej głowie.
Też musiała przetrawić swoje. W ciągu kilku minut wydarzyła się cała masa nieprzyjemnych rzeczy. Od jej ataku, przez wszystkie formy bogina, do bolesnej realizacji o przeszłości Orianne, okraszonej szczyptą gore. Wizje tego wszystkiego jeszcze długo będą śnić się po nocach. Z mocno okrojoną, ocenzurowaną wersją będzie musiała to przegadać z panią Everett. Bo nie była głupia. Założyła, że kwestie innych boginów niż swoje, z oczywistych względów każdy zostawia dla siebie.
Zerknęła na Orianne. Jedno z niewielu pozytywnych odczuć, jakie obecnie znajdywały się w Zośce to niesamowity podziw. W jakiś sposób wcześniej też już ją podziwiała, była w końcu elegancką, dobrze ułożoną, piękną i do tego wszystkiego miłą osobą. I choć już wcześniej coś w Zośce mówiło jej że francuzka była w stanie zniszczyć jeśli tylko chciała, to dzisiejsza akcja tylko potwierdziła to wszystko.
Ale teraz czuła też podziw, że Orianne jako jedyna była w stanie zachować zimną krew. Do końca była skupiona, mimo mierzenia się z takim koszmarem. I że mimo traum, których Zośka nawet nie śmiała sobie wyobrażać, była w stanie, tak naprawdę, niemal samotnie, pokonać bogina.
Kiedy ona, balansując gdzieś na granicy mentalnej suchoty i płaczu już nawet nie wiedziała, czy chce iść na tę imprezę.
Z tego wszystkiego to wiedziała tylko że teraz ma względną kontrolę nad swoim ciałem. Zamknęła oczy i wzięła więc głęboki wdech nosem, wypełniając powietrzem płuca i przeponę, a po kilku sekundach wypuściła ustami. Drugiego nie zdążyła, bo poczuła na swoich ramionach czyjś chwyt. Otworzyła od razu oczy, nie wiedząc czego się spodziewać, ale szybko zrozumiała, że to po prostu Pascal.
- Tak, w porządku. A ty? - odpowiedziała. Czuła się trochę wyprana emocjonalnie, dlatego wyglądała i zachowywała się trochę inaczej niż zazwyczaj. Mówiła ciszej i wolniej. Wzrok miała zmęczony, trochę nawet nieobecny, a jej twarz, zazwyczaj powyginana w różny sposób przez mocną ekspresję twarzy, była dziwnie ujednolicona. Po prostu potrzebowała trochę czasu.
- Oh... no. Chciałam was oboje rozśmieszyć, a tylko takie wspólne wspomnienie miałam. - dodała po chwili, starając się stale, równo oddychać. Równomiernie rozprowadzonego tlenu brakowało jej przez ostatnie kilka minut.
Ponownie zerknęła w stronę Orianne, która miała zasłużoną chwilę dla siebie. Nie miała odwagi odezwać się jakkolwiek w jej stronę, choć chciała. Móc coś zrobić, jakoś pocieszyć, wesprzeć, pogratulować? Ale jedyne co zrobiła to spojrzała pytająco na Pascala. I ich dwójki tylko on wiedział, co powinni teraz zrobić.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 121
Oriane nie bała się Humberta Humberta. Była na niego jedynie wściekła, żądna wręcz mordu.
Bała się tego, co sobą przedstawiał; tego, co krzyczał wskazując ją oskarżycielskim palcem: "C'était ta faute!". Bała się bycia winną całej sytuacji. Może, koniec końców, była ofiarą własnej krwi co stworzyła potwora. Czy jeśli była winna miała w ogóle prawo nazywać się ofiarą? Czyżby mogła być niecelowym predatorem? Potworem tak głęboko zakorzenionym w kościach, że sama nawet nie wiedziała jak czarny był mrok co w niej czyhał?
Być może właśnie ten prosty fakt: że wizualnie nie bała się formy bogina - pozwolił z taką sprawnością walczyć. Póki skupiała się na nienawiści nie miała miejsca w głowie na rozmyślania nad winą a niewinnością. Cały lęk uderzył dopiero kiedy chmura brokatu się rozmyła a furia ucichła. Pustkę po wściekłości zajął egzystencjalny lęk.
Jedynym pozytywem podobnego lęku, przynajmniej w opinii Oriane, była jego nieumiejętność w powodowaniu fizycznych skutków lęku. Nie trzęsła się ze strachu, nie dysocjowała, nie zbliżał się żaden atak paniki. Był to lęk głębiej osadzony niż ten, co wywoływał reakcje. Jeżeli lęk wywoływał reakcje - ciało spodziewało się niebezpieczeństwa. Ona bała się, że siedzi w niej monstrum, którego nie zdążyła poznać.
Coś poza kontrolą. Nieznane.
Całe szczęście, że głowa wiedziała jak bardzo nieracjonalny to był lęk. Bo gdyby wilowatość miała taki potencjał nie mogła by się opędzić od gwałcicieli. Żałować jedynie przychodziło, że emocje, lęki, nie poddawały się tak prostej a logicznej rzeczy jak racjonalność.
Trzęsła się odrobinę - bo furia zebrała wiele energii w mięśniach, by gotowe były w każdej sekundzie skoczyć w ferwor walki, i energia ta potrzebowała ujścia. Słuchała spokojniejszego ruchu za sobą z przymkniętymi oczami, skupiona na oddechu, czekając aż delikatna wibracja uspokoi się na tyle, by nie było obawy nad utratą kontroli. Podsłuchiwała i knuła. Musiała znaleźć najlepszy kąt pod jakim podejść Sophie. Uśmiechnęła się nawet pod nosem na słowa o karnawale i brokatowej bombie: przyjemne wspomnienie, dziewczyna wycelowała całkiem nieźle.
Wspomnienie karnawału jednakże było dobre także jeśli chodziło o kąt, którego poszukiwała. Bo przecież miała obserwacje z tamtego dnia, mogła z nimi pracować. Jak to określiła? Spolegliwa nerwowość.
Zamknęła całkowicie oczy jednocześnie się prostując, oburącz sczesując włosy opadłe na twarz w tył. Pod tą gęstą, lśniącą kopułą blondu kółka zębate a wszelkie inne mechanizmy pracowały na pełnej parze przeszukując świeżutkie wspomnienia walki w poszukiwaniu dodatkowych informacji.
Od razu wpadła w atak paniki - emocjonalna. Mimo wiedzy co bogin pokaże i tak próbowała zasłonić sobą Pascala - chce ratować ludzi ale brakuje jej zmysłu strategicznego. Połączenie faktu, że aktualnie walczyła zamiast uciec w najdalszy kąt, i jej słowa sprzed chwili o jarmarku? Daleka od samolubnej.
Oriane otworzyła oczy, odetchnęła. Wiedziała z której strony podejść Sophie.
Ironiczne, że drugim z jej największych lęków było to, czego właśnie miała zamiar bronić: bycie kolejną bezimienną panną młodą w międzyrodowej polityce.
Odwróciła się, przyjęła zastany obrazek do głowy: brat z rękoma na ramionach Sophie. Wyrwało się ciche westchnięcie. Z jego tak bliską obecnością będzie to nieco trudniejsze emocjonalnie. Podeszła do obojga z lekko zaciśniętymi ustami, jakby nie chciała się wyrwać przed szereg ze swoimi słowami.
- Sophie? - zagadnęła z pełnią powagi, może nawet jakąś lękliwą nutą. Postawiła w tej negocjacji na szczerość, tak więc pozwalała wszystkim widzieć emocje odbite na twarzy, brzmiące w głosie. - To co widziałaś, mój lęk? - zacisnęła nieco mocniej usta, przymknęła oczy. Nie chciała widzieć współczucia, nie chciała też widzieć niczego, co twarz Pascala mogła wyrażać. - Możesz zniszczyć całą moją przyszłość, całe życie, jeśli coś o nim powiesz - przyznała, pomijając oczywiście, że może tym zniszczyć reputację całej rodziny. - Błagam: obiecaj, że zachowasz to dla siebie.
Splotła dłonie za plecami nie chcąc pokazywać aż tak wyraźnie jak bardzo stresowała ją potencjalna odmowa. Wyłamywała w końcu palce jakby miała przyczepny zapas w torbie.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 234
Gdy Orianne podeszła do Zośki i Pascala, oczywiście że jej spojrzenie automatycznie podążyło w jej kierunku. Nadal jej mina była... pusta. W jakiś sposób dziwnie nie-emocjonalna, co mogłoby pewnie, w normalnych warunkach, u osób znających dobrze Zosię wywołać swego rodzaju efekt uncanny valley; ale nie są to normalne warunki- każdy jest ztraumatyzowany i martwienie się tym jak wygląda czyja twarz przyjdzie dopiero za jakiś czas.
Wysłuchała jej. Oczywiście, że jej wysłuchała. I mimo tego, że w jakiś sposób zabolało ją to, że Orianne choć przez chwilę przeszło przez myśl, że jej sekret może zostać wydany, to smutek który pojawił się na chwilę w jej spojrzeniu, nikle błyszcząc w jej zmęczonych od płaczu oczach, nie był spowodowany tą asumpcją.
Zośce po prostu zrobiło się żal Orianne. Że ona, w takiej sytuacji, musi dodatkowo myśleć o swojej rodzinie, o plotkach, o całym tym szlachcicowym gównie.
- Nie jestem suką. To co się tu wydarzyło, zostawię dla siebie.- powiedziała cicho i spokojnie, zmuszając się nawet na lekki uśmiech, by trochę okrzepić Orianne. - I mam nadzieję, wice versa.
Następnie powoli spojrzała po łazience. Na nieodzianego Pascala, na farby- szczególnie tę jej, leżącą na podłodze- na ich torby. Było tu aż dziwnie cicho, biorąc pod uwagę to, co działo się w tej przestrzeni jeszcze kilka sekund temu.
Jej wzrok padł na lustro, w którym odbijała się jej twarz. Czerwone i podpuchnięte oczy, rumiane od emocji policzki, sine usta, zmęczone spojrzenie. A liczyła, że być może uda jej się jakoś wyglądać.
Nie wróżyło to dobrze imprezie. Nie wróżyło to dobrze ich, niejako pierwszemu, wspólnemu wyjściu gdziekolwiek. Westchnęła cichutko, zamykając oczy. Uruchomienie w sobie swojego wewnętrznego błazna, by próbować ich jakoś rozśmieszyć było, póki co, poza zasięgiem. Musiała coś wymyślić, bo jeśli nie ona, to humor mógł być, łagodnie mówiąc, wisielczy.
Co, przypomniało jej o pewnej małej bombonierce, która ostatnio znalazła miejsce w jej ekwipunku. Zawsze miała słabość do magicznych słodyczy, oraz badania ich działań, więc gdy dowiedziała się o tych galaretkach, musiała kupić paczkę.
Póki co bez słowa ruszyła w stronę swojej torby, i w ciszy wyciagnęła niewielki pakunek, zawierający w sobie całe pięć galaretek. Podeszła z nimi najpierw do Orianne, wyciągając paczkę w jej stronę.
- Rachatłukum Wieloowocowe. Może nam trochę pomoże... um, poczuć się lepiej. Jeśli chcesz, weź dwie, należą ci się. Następnie spojrzała na Pascala i kiwnęła głową, zachęcając go do tego by również i on się poczęstował rozweselającymi galaretkami.
|