Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
Mieszkanie Crawfordów
Zagracone, zabałaganione, ale za to pełne miłości mieszkanie Crawfordów to prawdziwy raj na ziemi, chociaż niektórzy pewnie by stwierdzili, że bliżej mu do piekła. Zawsze jest tu bardzo głośno, o prywatności można zapomnieć, podobnie jak o jakimkolwiek porządku. Kiedyś jeszcze mama Arthura dawała radę opanować wszechobecny bałagan, ale teraz to nawet ona się poddała. Mimo wszystko goście są tutaj zawsze mile widziani - nawet jeśli muszą spać z którymś z domowników albo na dmuchanym materacu. Warto tylko uważać, by przypadkiem nie usiąść na którymś z dzieciaków Crawfordów, bo mogliby się obrazić.
Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
środa, 19 sierpnia, 16:58
Crawfordowie dawno nie widzieli swojego najstarszego dziecka tak zaaferowanego, jak właśnie w tę nieco deszczową środę. Arthur krzątał się po mieszkaniu od rana, raz po raz znikając w swoim pokoju, z którego dochodziły odgłosy prawdziwie twórczej pracy; skrzypienia ołówka oraz mazaków po kartonie, pomruków dezaprobaty, a czasami nagłych wdechów, gdy akurat go olśniło. Zabronił komukolwiek mu przeszkadzać, zanim w końcu - cały spocony z tego niewątpliwego wysiłku - wyszedł ze swojego mikroskopijnego pokoiku, w którym sam ledwo się mieścił, i zaprezentował rodzinie swoje dzieło. Nawet jeśli mieli ochotę się zaśmiać, to tego nie zrobili - i chwała im za to, bo wtedy Arthur chyba by stracił cały swój zapał i radość.
A jednego i drugiego miał bardzo dużo, bo oto dzisiaj nastąpił dzień, kiedy miał się wreszcie spotkać ze swoim najlepszym przyjacielem, ze swoją połówką pomarańczy, ze swoim gejowym bracholem z innej matki - czyli z Tadziem. Gilmore miał przyjechać pociągiem, więc Arthur postanowił, że zrobi mu małą niespodziankę i przygotuje banner powitalny, a że zwykle od razu wprowadzał swoje pomysły w życie, tak zrobił i tym razem, nie mogąc się doczekać, aż nadejdzie chwila odbioru przyjaciela z dworca.
Po całym dniu nerwowego oczekiwania i podskakiwania na każdy odgłos nareszcie nadszedł ten czas, kiedy trzeba było ruszyć po Tadka. Arthur wystroił się w swoją prawie najlepszą koszulkę, poprosił rodzeństwo by trochę ogarnęli (nie wierzył w cud, ale nie chciał, by Tadek wywalił się o jakąś zabawkę ledwo przekroczy próg) i ze swoim pięknym banerem wybrał się na dworzec. Minuty zdawały się płynąć dwa razy wolniej niż normalnie, ale wreszcie lokomotywa wtoczyła się na stację, a Arthur mógł unieść swoje dzieło w oczekiwaniu, aż przyjaciel go zauważy.
Na wielkim kawałku kartonu napisane było pięknymi, kolorowymi literami "stary, wyjdziesz za mnie?!" - Arthur miał wielką nadzieję, że Tadek doceni jego starania.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Teddy nie miał pojęcia dlaczego jednak nie wygospodarował czasu na odwiedziny przyjaciół. Znaczy wiedział, ale i tak zadawał sobie to pytanie odkąd tylko Cass otworzyła drzwi swojego domu. Tęsknił potwornie za przyjaciółmi, toż wakacje to tak długa rozłąka! Całe szczęście Wielka Brytania cieszyła się całkiem przyzwoitymi połączeniami komunikacji międzymiastowej, więc mógł po prostu wskoczyć w pociąg i już po kilku godzinach stać u progu kogoś z licznego grona najbliższych przyjaciół.
Po spędzeniu trzech dni u Cass, przyszła kolej na odwiedzenie dwójki pozostałych puchońskich muszkieterów. Tyle dobrze, że mógł tutaj upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo Arthur i Kitty mieszkają w tym samym mieście. Po wymianie korespondencji wiedział, że Conners nie będzie mogła pojawić się na stacji żeby powitać go z otwartymi ramionami, ale jeszcze przyjdzie czas na spędzanie razem czasu! Tak przynajmniej Gilmore i Crawford będą mieli choć kilka chwil na bromance'owanie.
Tym razem podróż pociągiem trwała trzy razy krócej, niż kiedy jechał z domu do Cassandry. Jak w końcu zaczęli zwalniać, zbliżając się do celu jego podróży, nie mógł na dupsku usiedzieć. Od razu zarzucił swój plecak podróżny na plecy i przemieścił się do najbliższego wyjścia, żeby móc wyskoczyć na peron, kiedy tylko drzwi się otworzą. Z niecierpliwością tuptał sobie nóżką, uśmiechając się pod nosem szeroko.
W końcu nastąpił wyczekiwany moment i Tadek zeskoczył z pociągu na peron, rozglądając się w poszukiwaniu puchońskiej żyrafy. Znaczy, Arthura. On sam wystawał nieźle ponad średni wzrost Brytyjczyków, ale Crawford to już wieża.
Nie musiał się za długo rozglądać, bo jakieś dwadzieścia metrów na prawo zauważył wyciągnięty wysoko ponad głowami tłumy banner z najwspanialszymi broświadczynami, jakie w życiu widział. Parsknął krótkim śmiechem pełnym szczęścia, po czym zaczął brnąć w kierunku Arthura na tyle szybko, na ile wysypujący się z pociągu tłum podróżnych oraz czekający na nich ludzie pozwalali.
- Wyjdę za ciebie, przed ciebie, po ciebie i z tobą! - Zanim jeszcze do przyjaciela dotarł, już na odległość rzucił odpowiedź, żeby nie trzymać go w niepewności. Za kilka sekund już stał obok Crawforda, zrzucił plecak z barków, po czym wyściskał przyjaciela w borsuczym brohugu. Bo kto, jak kto, ale Tadek nie boi się okazywać uczuć wobec najbliższych przyjaciół. - O stary! Wieki cię nie widziałem!
Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
Korespondencja niestety nie mogła zastąpić spotkania twarzą w twarz i klata w klatę, a dwa miesiące to naprawdę kawał czasu i nawet męscy mężczyźni mieli prawo się za sobą stęsknić, zwłaszcza jeśli na co dzień byli prawie nierozłączni. Nic dziwnego, że podczas wznoszenia swojego odważnego banneru z broświadczynami (to doskonałe słowo na określenie tego wszystkiego) również przestępował z nogi na nogę, co wyglądało tak, jakby Mount Everest trząsł się w posadach. W końcu z Arcziego był porządny kawał chłopa, a niektórzy przechodnie, którzy nie nawykli do widoku tak wysokich ludzi, obrzucali go nieco zaniepokojonymi spojrzeniami.
Mały tłumek pasażerów wyskoczył z pociągu, ale Arthur już z daleka mógł dostrzec słoneczny blask bijący od jego przyjaciela. Nawet lekki deszczyk, który co jakiś czas sobie pokapywał, całkowicie ustał, jakby chciał powitać Tadka w jak najlepszym stylu. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Crawforda, kiedy tylko spostrzegł, że treść banneru dotarła do mózgu jego przyjaciela. Słysząc odpowiedź, rzuconą z daleka (co spowodowało w ogóle wyjątkowe poruszenie pośród najbliżej stojących ludzi), wyszczerzył się jeszcze bardziej i zamachał trzymanym kartonem, jakby chciał się upewnić, że wszyscy go zauważą. — No, i to jest odpowiedź, którą jestem w stanie zaakceptować! — zaryczał, zanim zamknął Tadka w prawdziwie niedźwiedzim uścisku, biorąc pod uwagę różnice w ich wzroście i szerokości barów. Tadzio najdrobniejszy wcale nie był, musiał w końcu dzielnie machać pałką podczas meczów quidditcha, ale Arthur ze swoją budową ludzkiego buldożera prawdopodobnie przerastał większość starszych uczniów Hogwartu, a nawet nauczycieli. Co taki byk robił na pozycji szukającego, to nie wiedzą nawet najstarsi górale. — No... z jakieś siedem tygodni — policzył szybko Arthur, co wymagało jednak od niego sporego wysiłku umysłowego ze względu na ogarniające go szczęście. — Dobrze cię widzieć. Wyładniałeś — parsknął, poklepując przyjaciela po policzku. — To co, lecimy? Mama pewnie czeka z obiadem, a wiesz, jaka ona jest... nieważne, że będziesz rosłym bykiem, ona i tak wepchnie w ciebie cztery dokładki i będzie marudzić, że na pewno ci nie smakuje, bo ledwo rozgrzebałeś.
No cóż, mama Arthura zdecydowanie nie była czarownicą, której chciało się podpaść. Absolwentka Gryffindoru - co samo w sobie wiele mówiło o jej temperamencie - a na dodatek niosąca postrach matka czworga dzieci. Jeśli ona nie była zaprawiona w bojach, to nikt nie był, a chłopak wielokrotnie na własnej skórze się przekonał, że jego rodzicielka potrafi rzucić świetnego Upiorogacka...
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Broświadczyny (trafia to do mojego słownika) zdecydowanie zasługiwały na poruszenie wśród zebranych podróżnych, przecież nie codzień widzi się takie rzeczy! Pewnie wiele z tych spojrzeń wyrażało raczej zwątpienie, czy może nawet pewnego rodzaju przestrach, ale Gilmore w tej chwili świata poza Arthurem nie widział! Po to przecież tu przyjechał, nie? Spędzić czas z najlepszym przyjacielem, z jednym z trzech szkolnych muszkieterów!
- Siedem tygodni to prawie jak dwa miesiące! Przecież to jest nie do pomyślenia, ja nie wiem nawet kiedy ten czas zleciał. - Pokręcił głową z niedowierzaniem dla tegoż faktu.
Na to czułe poklepanie po policzku przymrużył lekko oko, ale po chwili uśmiechnął się szeroko, wypinać dumnie pierś.
- Siostra miała pole do popisu przez te siedem tygodni, stwierdziła, że jak nie może dbać o moją wspaniałą cerę w ciągu roku szkolnego, to sobie to wszystko odbije w wakacje. - Nawet jeśli brzmiało to mało męsko, to Teddy dla własnej bliźniaczki nawet w sukienkę by się ubrał i paradował tak po Londynie. Zbyt rzadko ją widywał odkąd rozpoczął Hogwart i tęsknota robiła swoje. Crawford to wiedział i pewnie w jakimś stopniu rozumiał, w końcu też był bratem dla swojego rodzeństwa!
- Komu w drogę, temu trampki! Celowo zjadłem u Cass mniejsze śniadanie niż zazwyczaj, wiedziałem co mnie będzie u czekać tutaj. - Pokiwał głową z powagą, poklepał się po brzuchu, który jak na zawołanie wydał z siebie dziwnie pytające burczenie, po czym schylił się w końcu po swój plecak i zarzuciwszy go na plecy, skierował się za Arthurem w kierunku wyjścia ze stacji.
- Czy mam spodziewać się pisku radości Octavii od progu? W tym roku w końcu zaczyna Hogwart, pewnie nie może się doczekać. - W końcu wyszli na dużo mniej zaludnioną ulicę i skręcili w kierunku mieszkania rodziny Crawford. - Przywiozłem jej mały prezent na początek roku, myślisz, że się ucieszy? W sumie to nic takiego, ale może jej się spodoba. - Nie musiał długo grzebać w kieszeni, żeby wydobyć z niej ręcznie robioną bransoletkę z muliny, która w tej chwili miała słoneczne kolory. - Chyba rok temu kupiłem w Hogsmeade mulinę zmieniającą kolor dla siostry. Z założenia zmienia kolor w zależności od nastroju osoby, która ją trzyma.
Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
Sądzę, że mieszkańcy Warwick rzadko mieli okazję oglądać takie sceny na dworcu, stąd powszechna konsternacja i nawet pewne zaniepokojenie. Większość chyba jednak słusznie uznała w końcu, że to żart, chociaż halo, to już nie lata osiemdziesiąte, więc gdzie jakaś elementarna tolerancja dla LGBT?! — Twoja siora to jednak ma talent w tej kwestii, parszywca takiego zmienić w gładkolicą dziewoję... żartuję, żartuję! Powiem ci szczerze, że mi to zleciało głównie przez prace domowe i trenowanie quidditcha. Swoją drogą, wziąłeś ze sobą miotłę?! Jakoś nie sądzę, żebyś miał ją w tym plecaczku — powiedział karcącym głosem, celowo nieco zniżając ton i przybliżając kudłatą głowę bliżej przyjaciela. — No nic, na pewno uda się pożyczyć od Kitty — przypomniał sobie nagle o tym, że przecież w pobliżu był też trzeci muszkieter w postaci tej uroczej Puchonki. — Zresztą a propos Kitty, to musimy z nią dogadać szczegóły naszego biwaku! Ciekawe, co powie moja mama jak usłyszy, że w takim składzie chcemy sie wybrać pod namiot... przecież ona pomyśli, że my chcemy Kitty zbałamucić! — To ostatnie zdanie powiedział tak głośno i dramatycznie, że znowu ściągnął na siebie uwagę zgromadzonych na dworcu ludzi, tym razem chyba jeszcze bardziej ich poruszając i powodując krzywe spojrzenia. Dlatego złapał przyjaciela za nadgarstek i pociągnął w stronę przystanku autobusowego, syknąwszy Lepiej stąd spadajmy!. W końcu znaleźli się poza zasięgiem ciekawskich uszu i oczu, a Arthur mógł podziwiać nieco topornie, ale z pewnością z uczuciem wykonaną bransoletkę i aż mu się oczy rozszerzyły, a poliki zaróżowiły gdy zrozumiał, jak wspaniałego ma przyjaciela. — Stary, Octavii niedługo trzeba będzie pieluchy zakładać, bo gotowa jest popuścić w gatki z podekscytowania — powiedział, wiedząc doskonale, że gdyby słyszała to jego kochana siostrzyczka, to z pewnością kopnęłaby go w kostkę albo chociaż skoczyła mu na plecy, próbując go powalić w błotnistą kałużę obok przystanku. — A na widok tej bransoletki to już w ogóle — dodał jeszcze, kiwając z uznaniem głową. On totalnie nie umiał robić takich rzeczy, tym bardziej podziwiał. Posiedzieli chwilę pod wiatą i zjawił się autobus, który podrzucił ich prawie pod blok Arthura. Gdyby ktoś miał odpowiednio czuły słuch, to już stąd usłyszałby ogólny jazgot dochodzący z mieszkania Crawfordów, w którym aktualnie byli wszyscy domownicy oprócz pana domu - czyli i tak całkiem niezła ferajna.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Na określenie go gładkolicą dziewoją, Teddy uniósł jedną brew i spojrzał na Arthura tak, jakby miał zaprotestować, ale w rzeczywistości zdusił w sobie chęć parsknięcia śmiechem i przyznania, że owszem, to dzięki Felicity ma skórę, niczym pupcia niemowlęcia!
- Chciałem miotłę zabrać, ale nijak nie dałoby rady wygodnie przyczepić jej do plecaka, o schowaniu już w ogóle nie mówiąc. A jakbym ją zmniejszył zaklęciem, to pewnie za chwilę otrzymałbym wiadomość, że nie mam powrotu do Hogwartu za złamanie ustawy o tajności, czy coś... - Podrapał się po skroni, bo naprawdę brał pod uwagę użycie różdżki tylko w celu rzucenia jednego małego zaklęcia i gdyby nie siostra, która przypomniała mu, że nie wolno mu używać czarów poza szkołą dopóki nie skończy siedemnastu lat, to prawdopodobnie faktycznie by go wydalono. Albo chociaż postawiono przed sądem dla młodocianych magicznych przestępców, czy coś.
Pokiwał głową, jakby potwierdzając słowa Arthura, że miotłę pożyczy od Kitty, Connersowie na pewno dysponują kilkoma egzemplarzami, w końcu też trochę ich w rodzinie jest.
- O, zdecydowanie trzeba pogadać, bo nie ma co czasu tracić, żeby nam się wakacje nie skończyły zanim w ogóle ten namiot rozbijemy! - To by była straszna szkoda, bo Teddy bardzo się ekscytował możliwością spędzenia kilku dni z przyjaciółmi z dala od oka dorosłych. Należy im się trochę luzu, w końcu mają już szesnaście lat, to prawie jakby sami byli pełnoletni i odpowiedzialni! - Myślisz, że twoja mama nie uwierzy naszym zapewnieniom i tym niewinnym oczętom, że akurat z nami Kitty jest bezpieczna? - Spojrzał na Arthura najbardziej niewinnym wzrokiem, na jaki było go stać i zamrugał energicznie powiekami, jakby to miało podkreślić zupełny brak złych intencji. Chociaż kto wie co im do łbów strzeli! Ale z drugiej strony kto, jak kto, Kitty potrafiła o siebie zadbać i przyłożyć ewentualnemu niechcianemu delikwentowi w nos - nie żeby w tym przypadku było to potrzebne.
Z usatysfakcjonowanym uśmiechem schował bransoletkę, która wcale nie była topornie wykonana! To był jej urok!
- To mam nadzieję, że z tych emocji mnie nie osika, niczym szczęśliwy szczeniak. - Parsknął krótko z rozbawieniem, wyobrażając sobie podekscytowaną Octavię, którą ostatni raz widział na peronie 9 i 3/4 w czerwcu, kiedy to ekspres Hogwart-Londyn wtoczył się na Londyński dworzec po kolejnym roku nauki.
Przejażdżka autobusem minęła im w atmosferze żartobliwego opowiadania anegdotek z wakacji, dopóki nie wysiedli niedaleko domu rodziny Crawford. Teddy nie wytężał słuchu, żeby usłyszeć typowy harmider dobiegający z domu przyjaciela, ale po przejściu kilkunastu metrów w ogóle nie musiał.
- Oho, gdybym nie wiedział, to pomyślałbym, że hodujecie gadające papugi. - Jak tylko zbliżyli się do budynku, przez otwarte okno wyraźnie dało się słyszeć dziewczęcy głos nadający z prędkością karabinu maszynowego. Aż trudno było rozróżnić słowa!
Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
Puchon pokiwał głową ze zrozumieniem, bo to przecież całkiem logiczne, że Tadek nie do końca miał jak zabrać ze sobą tak duże gabarytowo rzeczy, jak miotła właśnie. Wybrał sobie w stu procentach mugolski i staromodny sposób podróży, a takie właśnie były jego konsekwencje. Całe szczęście, że niemalże po sąsiedzku byli Connersowie ze swoją gromadą magicznych dzieci. — Cóż, myślę, że czarowanie faktycznie nie byłoby najmądrzejszym pomysłem. Szkoda by było, jakby nas teraz wywalili, tuż po tym jak zdaliśmy te cholerne SUMy... — Arthur rzadko przeklinał, za to kiedy już to robił, to naprawdę miał powód. Temu zwykle wyluzowanemu chłopakowi egzaminy tak dały w kość, że do teraz miał trzęsawkę, jak wspominał o nocnym kuciu do zaklęć i OPCM. — Co byśmy z Kitty bez ciebie zrobili w Hogwarcie? — dodał jeszcze, chcąc chyba wywołać w Tadku poczucie winy, jakie mogłoby mu towarzyszyć, gdyby podjął jedną złą decyzję. Po chwili jednak zmienił ton, bo temat biwaku przyprawiał go o dreszcz ekscytacji i żądzę przygody, jakiej od dawna nie czuł, zajęty pracami domowymi, wymykaniem się na miotłę i oczywiście odpowiadaniem godzinami na pytania Octavii o to, kiedy w końcu wybiorą się na Pokątną po rzeczy dla niej, bo przecież rodzice nie mieli kiedy i jak jej zabrać, a odpowiedzialność ta spadała na najstarszego z braci.
— Wiesz, jaka jest mama... ona jak sobie coś ubździ w głowie, to nie przekonasz jej. Ale damy radę, przecież ona cię uwielbia. Mnie, syna własnego, sprzedałaby do cygańskiego taboru, a w zamian adoptowała ciebie! — zażartował, bo faktycznie wystarczyło jedno spotkanie Tadka z Crawfordami, by mama Arthura zakochała się w jego pełnym słonecznej energii przyjacielu.
— Czasami czuję się jak na hodowli papug albo i gorzej... no ale co zrobić, rodziny nie wybierasz — mruknął z udawanym zawodem, chociaż w gruncie rzeczy uważał, że ma najfajniejszą rodzinę na świecie. Tylko może trochę zbyt głośną i czasami z deka ekscentryczną...
Z głębokim westchnieniem otworzył obdrapane z czerwonej farby drzwi do mieszkania i zawołał, przekrzykując harmider: — Halo, ferajna, przywiozłem gościa!
Oczywiście rozpętało się piekło. Mama najpierw oburzyła się z nazwania jej ferajną, za co oberwało się Artkowi ścierką. Chwilę później ściskała już Tadka w swoich irlandzkich objęciach i z charakterystycznym akcentem wychwalała jego gładką skórę na twarzy. Zaraz po niej na Gilmore'a rzuciła się Octavia i Arthur tylko zwijał się ze śmiechu patrząc na to, jak i młodsze latorośle Crawfordów obłapiają jego przyjaciela. Wbrew pozorom w tym szalonym domu rzadko bywali goście, zwłaszcza goście tak kochani jak Tadek.
— Wiecie, fajnie jakbyście dali mu odetchnąć — zasugerował z fotela, w którym się rozsiadł na początku całej sceny powitania.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
Chwała Merlinowi za Connersów! I za to, że Kitty była przyjaciółką Tadzia i Arturka, bo w innym wypadku możliwe, że nie mieliby możliwości pożyczenia miotły od jej rodziny.
- Nie tylko SUMy! Szkoda żeby nas wywalili, jak w końcu wspięliśmy się na szczyty, ty jako prefekt i ja kapitan drużyny. - Mimo że już od minionego roku piastowali te stanowiska, to jednak fajnie byłoby mieć okazję wykazać się trochę dłużej. - Pewnie byście beze mnie zginęli, ale bez obaw! Nigdzie się nie wybieram - Położył jedną rękę na sercu, tym samym jakby składał obietnicę, że nie zostawi przyjaciół. Jak wylatywać z Hogwartu, to tylko razem!... Ale miał nadzieję jednak w ogóle.
Za każdym razem kiedy odwiedzał Arthura, pani Crawford obsypywała Tadzia nie tylko uściskami i buziakami na powitanie, ale również komplementami i pytaniami, na które on chętnie odpowiadał. Potrafił zaskarbić sobie sympatię rodziców znajomych, nie ma co! A cóż zrobić, jak takie słoneczko nagle pojawi się w domu? Wypiął dumnie pierś, jakby to on był synem Cawfordów, a nie Arthur.
- Przekonam ją, że kto, jak kto, ale z naszej trójki to prędzej Kitty nas zbałamuci. - Czasami, ale tylko czasami, panienka Conners zachowywała się bardziej po męsku niż oni dwaj razem wzięci, bo potrafili być strasznymi dzieciakami dużo częściej, niż przewidywała norma.
Przekroczenie progu domu państwa Crawford było niczym wejście do klatki z małpkami - tak to odebrał Tadek, kiedy zanim jeszcze zdjął plecak już został wyściskany przez mamę Arthura, a zaraz po tym gdzieś w okolicach pasa i kolan poczuł małe przyczepy w postaci najmłodszych biegających potomków rodu. Jakoś mu to nie przeszkadzało.
- Dzień dobry w to piękne słoneczne popołudnie! - Co z tego, że trochę kropiło, słoneczko i tak wyglądało zza chmurek co chwilę. - Arthur, gdzie Octavia i co to za dziewczynka? - Śmiejąc się i nawet nie próbując udawać poważnego tonu, potargał delikatnie blond włosy jedynej siostry przyjaciela, która zaraz oburzyła się żartobliwie, że to przecież ona! Odsunęła się nawet na krok, wspierając ręce na bioderkach i pokazała mu język. - Aaaa, tak, poznaję ten język. - Udało mu się jakoś zdjać plecak i nawet bezpiecznie odstawić pod ścianę, żeby zaraz znienacka porwać Octavię i roześmianą przerzucić sobie przez ramię, a młodszego braciszka (ważącego tyle co nic) zgarnąć pod pachę. - Pani Crawford, kradnę te dwie małpeczki, na pewno chętnie przyjmą je do cyrku! - Cóż, wpuśćcie Tadzia między dzieci, to będzie się wyśmienicie bawił!
wątek przedawniony
|