Po roku nieuzasadnionej nieobecności, niespodziewanie dostrzegłam w pociągu swoją przyjaciółkę, która zniknęła dosłownie bez słowa. Być może zostawiłabym ją i skreśliła, tak jak ona mnie, ale postanowiłam dowiedzieć się, dlaczego konkretnie jej nie było. Okazało się, iż to odsunięcie się nie do końca było jej winą, a nieszczęśliwym wypadkiem, w którym straciła wzrok. Nie mogłam tego tak zostawić, jak i pogodzić się z myślą, że uzdrowiciele są bezradni.
Nadchodzący weekend miałam zamiar spędzić na chwili dla siebie i pisaniu mojej książki. Nie przewidziałam tylko faktu, że ktoś będzie mi przeszkadzał. Lucas Remington najpierw zaczął wypytywać mnie o karierę mojej matki, co nie byłoby aż tak tragiczne, gdyby nie zaczął dopytywać się, co robiłam i czy mógłby to przeczytać. Nawet jeśli chłopak jest dość bystry, to nadrabia to natrętnością. Całe szczęście, że udało mi się uciec.
Dzisiaj, dla odmiany po poprzednim dniu, postawiłam na coś przyjemniejszego. Razem z Zanderem mieliśmy uczyć się zaklęć, ale niespodziewanie, przyszedł tragicznie zmęczony, mówiąc, że odganiał natrętów. Chyba go doskonale rozumiem...
Stevie zawsze był dla mnie ważną osobą, chociaż znaliśmy się głównie przez przyjaźń naszych matek. Tydzień to chyba wystarczający czas na załatwienie swoich spraw, dlatego postanowiłam się z nim spotkać - tym bardziej, że wiedziałam, że nie było mu ostatnio łatwo.
Jako że profesor od eliksirów zadała nam projekt, a mnie przydzieliła do Laviego, postanowiłam nie zwlekać i czym prędzej spotkać się z młodszym Krukonem.
To miało nie być tak skomplikowane - podstawowe antidotum nie brzmiało wcale tak trudno. A jednak, jakimś sposobem skończyłam z podziurawionym kociołkiem i mokrymi od wywaru spodniami.