Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Nieświadomy ciężkich traum i wewnętrznego ogromnego strachu Maxwella, Ian świetnie się bawił ot robiąc Gryfonowi psikusy, które jego zdaniem przecież były niezwykle zabawne. Dlatego może podczas gdy Max zupełnie się nie śmiał i wręcz poza permanentnym przerażeniem był pełen urazy, zdawało się, Ślizgon obśmiewał się absolutnie wniebowzięty, że udało mu się go przestraszyć.
- Uroczy pisk, chyba już zostanę przy takim przywitaniu. - skomentował ze śmiechem, choć mimo wszystko przyjaznym, nie przześmiewczym, przysuwając swój wózek z rzeczami bliżej żeby nikt się o niego nie zabił.
- Nie mogłem się powstrzymać, szczególnie po naszym ostatnim spotkaniu. - I kebabie, best time ever. - Masz pojęcie jakie to potem były nudne dni po wtedy dla mnie? Ja nie wiem, ty przyciągasz jakieś ciekawe zdarzenia, a ja się szlajam całą noc i mogę co najwyżej zakwasy złapać. Chujnia!
Rozejrzał się po peronie uważnie, niemalże jakby już szukał co by tu komu zrobić, co zbroić, jakiego piwa naważyć. Akurat tak niekoniecznie było, bardziej patrzył co inni robią i jakie kawały już się dzieją lub stały. Nie widział póki co wiele poza rozsypanym kufrem, jakieś łajnobomby, panoszące się sowy... W zasadzie to tęsknił za tym wszystkim bardzo, nawet jeśli obecnie nie był tego częścią. Cóż, prawie, teraz właśnie się chyba stał?
- Nie mogę się doczekać aż dojedziemy do szkoły, a ty? Czuję, że to będzie dobry rok.
Gryffindor |
100% |
Klasa I |
11 lat |
b. bogaty |
? |
Pióra: 98
Powolne kroki, drobne, malutkie, robione przez małe stópki aniołka rodziców, jedynej córeczki, najmłodszego oczka w głowie i bąbelka ukochanego - Lilith Royce wkroczyła na peron z rozpromienioną twarzyczką, trzymając mamę za rękę kiedy tata tachał jej walizki wraz z sową i kociakiem, którego sobie zażyczyła. Żadne ze zwierząt nie było zachwycone z podróży, chociaż sowa była przynajmniej ponuro-spokojna, podczas gdy kot burczał lub syczał gdy ktoś przechodził za blisko. Czy Lilith się tym przejmowała? Absolutnie. Przecież to jej ukochana Misty, a jak ktoś ma z tym problem, tatuś go rozwiąże, starczy się poskarżyć.
- Lily, kochanie, zobacz jaki ogromny pociąg! Cudowny, prawda? Jestem tak podekscytowana, nie mogę się doczekać aż nauczysz się swoich pierwszych zaklęć albo uwarzysz eliksir. Moja mała córunia dorasta, ah... - szczebiotała matka, pod koniec głaszcząc Lilith po główce. Choć dziewczynka jej na to pozwoliła, nie była z tego zadowolona. W zasadzie, zaczynała uważać, że jej matka bywa tępawa, choć czasem faktycznie mówiła z sensem. Cóż, nie można mieć wszystkiego, ładna była i bogata. To chyba te ważniejsze cechy?
- Musisz pamiętać żeby być miłą dla koleżanek i kolegów. Ale dla kolegów nie aż tak bardzo, dobrze? Pilnuj jej, Landon.
- Mhm. - mruknął ponuro starszy brat, wyraźnie niezbyt się kwapiąc do obskakiwania siostry jak rodzice. Jak żaden z braci, w zasadzie. W porównaniu do rodzicieli, oni wiedzieli, że to dziecko to wcielenie zła.
- Oh Theo, nie mów jej tak! - obruszyła się matka.
- Ależ skarbie, niech wie, że chłopcy potrafią być złośliwi, trzeba na nich uważać!
- Każdy potrafi, a jestem pewna, że nasza córcia sobie poradzi. Prawda skarbie? Pokaż im, a jakby cokolwiek złego się działo, pisz od razu i już my postaramy się zrobić co możemy żeby ci pomóc, dobrze? Albo poproś o pomoc brata.
- Tak mamusiu. - Odpowiedziała Lilith z uśmiechem. To było dla niej wygodne i oczywiście, że oczekiwała, że w razie jakiegokolwiek problemu staną na głowie by jej pomóc. Nie akceptowała innej możliwości! Byli jej rodzicami, to ich psi obowiązek. Poza tym, chyba zasłużyła? Przecież była grzeczna. Widziała jak Landon przewrócił oczami. Wszyscy bracia byli strasznie zazdrośni o faworyzację rodziców, ale co, przecież ona nikogo nie zmusza!
- Moja śliczna. - Zaćwierkała mama ucieszona. - Kieszonkowe masz w sakiewce kochanie, możesz sobie po drodze kupić coś dobrego, na pewno miła pani będzie sprzedawać słodycze. Tylko nie zjedz za dużo, bo będzie ci niedobrze.
- Dobrze mamusiu. - powtórzyła potulnie. Nauczyła się dawno temu, że im milsza i słodsza jest, tym więcej dostaje w zamian.
- A w walizce, jak będziesz się rozpakowywać, masz ode mnie prezent żeby ci było łatwiej się poczuć jak u siebie. - dodał ojciec, na co Lilith usmiechnęła się wesoło, rozradowana.
- Czemu ja nie dostaję prezentów? - mruknął rozdrażniony brat.
- Oh, wspaniale, a co to takiego? - zawołała entuzjastycznie, zupełnie go ignorując, tak samo jak rodzice. Tata roześmiał się wesoło.
- Zobaczysz na miejscu, inaczej niespodzianka się nie liczy.
Już wiedziała, że kocha tą szkołę, jeszcze nie dotarła, a już tyle dobrego!
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
Ogółem nie spodziewał się, że zwykła pomyłka przysporzy mu takie znajomości. W zasadzie do tej chwili sądził, że z tą dwójką, a w szczególności z Avą, rozstanie się w momencie wejścia do pociągu. Jednakże osiągnęła coś zaskakującego - sprawiła, że nawet Malcolm zaniemówił i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Pytanie o jego majtki na początku go zaszokowało, po chwili jednak uśmiechnął się zadziornie.
- Normalne, jockstrapy. - Wzruszył ramionami tak jakby majtki z wyciętym tyłem były całkiem normalną bielizną. W rzeczywistości dla Malcolma były, wbrew pozorom było mu w nich całkiem wygodnie. - No więc dlatego wolę nie ściągać spodni. Nie każdy może podziwiać ten wyjątkowo dobrze zbudowany tyłek - powiedział i obejrzał się, aby zobaczyć na tę część pleców, gdzie traciły one swoją szlachetną nazwę. W zasadzie nie mówił tez do końca prawdy, kiedyś przyjął wyzwanie, że wskoczy wieczorem nago do jeziora w pobliżu Hogwartu, a fakt, że wygrał ten zakład jednoznacznie świadczył o tym, że nieco więcej osób mogło się wtedy przyjrzeć jego tyłkowi. W tym nauczyciel, który wtedy wlepił mu szlaban na kilka dni.
- Wiesz, co? - zwrócił się do Colina. - Wydaje mi się, że to się już przedawniło. Jednak jak to się mówi, nowy rok, nowy ja, nowe wyzwania. A tak się składa, że to mój ostatni rok w Hogwarcie i mam nadzieję, że uda mi się zapisać swoje imię obok imienia ciotki na kartach historii tej szkoły - odparł. Wypiął przy tym dumnie klatkę piersiową i podparł się pod bokami niczym superbohater z mugolskich komiksów, które wbrew pozorom lubił czytać. Może do mugolskiego świata nie przywiązywał się zanadto, ale niektóre wynalazki niemagów robiły na nim wrażenie. W zasadzie swoje zainteresowanie mógł wytłumaczyć tym, że nie miał czystej krwi.
Hufflepuff |
50% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Pan |
Pióra: 0
Gwar na peronie niektórych mógł przyprawić o ból głowy, jednak Lexa standardowo przebywała we własnym świecie, w którym mogła dowolnie modulować dostęp bodźców zewnętrznych do jej umysłu. Babcia nie towarzyszyła jej w tym roku; dziewczyna wymogła na niej obietnicę, że zostanie w domu i będzie się kurować, bo kilka dni wcześniej złapała paskudne przeziębienie. Przekonywanie abueli, że szesnastoletnia Puchonka może sama dojechać z Newport do Londynu zajęło dziewczynie całe poprzednie popołudnie, jednak w końcu się udało. Na miejscu była dużo wcześniej niż reszta uczniów, dzięki czemu jako jedna z nielicznych mogła posadzić tyłek na jednej z nielicznych ławek, rozstawionych na peronie, i zatopić się w marzeniach.
W uroczej sukience w kropki i znoszonych trampkach wyglądała na młodszą; raczej nikt nie dałby jej tych szesnastu lat, które miała. Jej jednak nigdy nie zależało na dojrzalszym wyglądzie, bo przywiązywała uwagę do zupełnie innych rzeczy. Teraz była tak zamyślona, że niemal nie zauważyła, jak peron napełnił się ludźmi do granic możliwości, a wskazówki zegara nieubłaganie zbliżały się do godziny jedenastej.
W końcu jednak wybuchy łajnobomb przebiły się nawet przez jej wyimaginowany mur i dziewczyna podniosła się z ławki, przeciągając się tak, jakby dopiero co wstała z drzemki. W jedną rękę chwyciła poobdzierany kufer, należący jeszcze do jej mamy i powolnym, nieco tanecznym krokiem ruszyła w stronę pociągu, gdzie kotłował się największy tłum. Na szczycie kufra przyczepiona tasiemką stała dość stabilnie niewielka klatka; siedział w niej grzecznie uroczy szczurek Bellamy'ego, którego znajomą czuprynę Lexa jakoś wyłowiła spomiędzy innych uczniów. Zapewne dlatego, że akurat się do niej zbliżył.
— Hej! — przywitała się radośnie i zanim chłopak zdążył zaprotestować, ucałowała go w oba policzki. — Standardowo, trochę pracowałam, trochę odrabiałam lekcje, no i oczywiście pomagałam babci w ogrodzie. A jak u ciebie? Cieszysz się, że wracamy do szkoły? — pytała ze szczerym zainteresowaniem, chociaż na jej twarzy wciąż widniała nieco nieobecna, marzycielska mina. — Och, na śmierć zapomniałam! — pisnęła i odwróciła się od chłopaka plecami. — Cinnamon strasznie za tobą tęsknił, ale myślę, że nie było mu u mnie tak źle — powiedziała, odwiązując tasiemkowe zabezpieczenia i wyciągając przed siebie klatkę z gryzoniem. — Wydaje mi się, że babcia go trochę dokarmiała... — mruknęła Lexa, przyglądając się szczurkowi badawczo. Faktycznie, wydawał się jakiś taki okrąglejszy.
Czas pędził nieubłaganie, wskazówki zegara przesuwały się ku jedenastej, więc trzeba było w końcu znaleźć się na peronie. Effie oczywiście odkąd pamiętała towarzyszyła starszemu rodzeństwu podczas podróży na peron, jednak jeszcze nigdy nie przechodziła przez barierkę z własnym kufrem i sową, wiedząc doskonale, że za chwilę rozpocznie się jej wielka hogwarcka przygoda.
Poprosiła tatę, by pomógł jej bezpiecznie ulokować klatkę z Penelopą na wieku kufra. Nie mogła przecież pozwolić, by ktoś inny przeciągnął jej magiczny dobytek przez barierkę, prawda? Już za chwilę, ściskając kurczowo dłoń starszej siostry i naprawdę mocno siłując się z kufrem, przedostała się na peron 9 i 3/4, czując się tak, jakby znalazła się tam pierwszy raz.
Tłum zdawał jej się większy i gwarniejszy niż zwykle; może dlatego, że teraz dopiero poczuła się jego częścią. Wszędzie biegali rodzice i uczniowie, zmieszani ze sobą; mugolskie rodziny stały nieco na uboczu, w większości przypadków nieco oszołomione, starsi uczniowie próbowali udawać, że wcale nie jest im smutno, gdy żegnają rodziców i młodsze rodzeństwo, gdzieś w powietrze wyleciały jakieś kolorowe gacie... Eustephia zachichotała, postępując kilka kroków do przodu i roziskrzonymi oczami obserwując wszystko co się działo, ale nie zdążyła skomentować żadnej z zauważonych sytuacji, bo oto nagle czas się dla niej zatrzymał.
Jej wzrok napotkał bowiem potencjalne niebezpieczeństwo w postaci pędzącego wózka. Jak w zwolnionym tempie, lecz nieubłaganie jechał w jej kierunku, a dziewczynka czuła, że nie zdąży zejść mu z drogi ani nawet krzyknąć; po prostu zacisnęła powieki i czekała na potworny łoskot i uderzenie tego szalonego wózka.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Czyżby jej założenia były błędne, a zatem zdolność oceny sytuacji i rzeczywistości nie zadziałała jak należy? Wiele wątpliwości zaczęło z wolna wkradać się do jej głowy.
- Doprawdy? - Zamrugała, zdecydowanie nie dowierzając temu co słyszy. - Jestem przekonana, że pan mnie wkręca. - Zmierzyła go wzrokiem, chociaż nie chciała by wyglądało to na zbyt agresywne czy obraźliwe, zwyczajnie szukała czegoś co utwierdziłoby ją w tym co mówił. -Jakiś praktykant lub pomocnik nauczyciela. - Pomyślała na głos, ale dość szybko przywołała się do rozsądku. Przecież nie wypadało w taki sposób postępować wobec osoby, która stała obok.
- Ale jeśli to prawda, to miło mi poznać. Jestem Nelly Farion. - Próbowała wykrzesać z siebie najlepszy uśmiech na jaki ją było stać. Jako, że nie miała zbyt dużo aktorskiego drygu, to zwyczajnie biło od niej zakłopotanie połączone z zażenowaniem. Naprawdę się nie domyślała, że ma do czynienia z nowym uczniem i dalej trochę nie chciało jej się wierzyć, ale skoro tak utrzymywał nieznajomy, to pozostało uznać za prawdę to co mówił, najwyżej wkrótce to zweryfikuje.
- Liczę, że spodoba Ci się szkoła, nawet jeśli jest odrobinę specyficzna. - Chciała jakoś zagaić rozmowę, by przeszła na normalne tory, które nie będą tak drętwe i problematyczne. Oby tylko podłapał... I w sumie to jak miał na imię?
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Nie spodziewał się, że pierwszą osobą, która go zaatakuje, jeśli mógł tak określić normalne, kulturalne podejście do jego osoby, będzie Thomas, jego współlokator i dobry kolega, z którym dość często zdarzało mu się uczyć, jeśli tylko obiecał mu, że będzie raczej cicho. Tak, pod tym względem Lavi był trochę wyczulony, zwłaszcza, kiedy chciał przyswoić jak dużo się dało.
Uśmiechnął się do niego, zerkając na jego ojców. Wiele osób mogłoby mieć coś przeciwko takiemu widokowi, ale Lloyd nigdy nie robił problemów, będąc raczej tolerancyjną osobą, która nie oceniała. Zresztą z jego strony zaleciałoby to trochę hipokryzją, prawda?
Odwzajemnił uścisk dłoni, która z całą pewnością była większa i silniejsza, niż jego własna. Jak dobrze, że w Thomasie miał kolegę, a nie wroga.
-Widzę spore zmiany - zauważył, wskazując na jego czuprynę. Zdecydowanie będzie się wyróżniał. Może właśnie o to mu chodziło? Bo kto nie lubił być w szkole popularnym?
-Miło mi - powiedział grzecznie do rodziców chłopaka. Może nie był jakimś idealnym wzorem do naśladowania, ale nie brak mu było kultury osobistej. Co innego, że w odpowiedzi dostał tekstem, który sprawił, że się zarumienił. Ciężko było nie zrozumieć insynuacji, które zostały rzucone. No tak, z nimi nie radził sobie jeszcze aż tak dobrze.
Kiedy mężczyźni odeszli zostawiając ich samych, Lavi przeczesał szare włosy dłonią.
-Wydają się być mili - skomentował. I trochę bezceremonialni, jak na gust Azjaty. - Nie szkodzi, serio. W końcu to tylko żarty - lekko ramionami wzruszył. Bo co innego? - Trochę nudno, jak mam być szczery. Jeśli liczysz na opowieści o licznych przygodach, to nie do mnie. Siedziałem głównie z mamą i jej nowym kolegą. A ty? Powiedz mi, że przynajmniej jeden z nas szalał.
Hufflepuff |
25% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 83
Serce to mu niemalże zamarło po tym komentarzu młodszej siostry. Złapał się za klatkę piersiową tak gwałtownie, że wyglądało to bardziej śmiesznie niż dramatycznie. — Zraniłaś mnie teraz, Octavio... zraniłaś wręcz na wskroś. Nawet tona czekoladowych żab nie wyleczy teraz mojego złamanego serca, ale... — W tym momencie tuż przed nimi śmignął rozpędzony wózek, a Arthur w ostatniej chwili zdążył pociągnąć małą blondyneczkę w swoją stronę. Kto by pomyślał, że na peronie czyha tyle niebezpieczeństw. Ku zdumieniu chłopaka, w ślad za morderczym wózkiem leciał nie kto inny, jak jego najbliższy przyjaciel - Teddy Gilmore! — TADZIUUUU...! — zawołał za nim, jednak Puchon był jak w transie. Crawford nie zdążył zbyt wiele zrobić czy powiedzieć, bo nagle siostra zaczęła ciągnąć go za rękę jeszcze natarczywiej, wskazując bliżej nieokreślony kierunek.
— Co, gdzie? O, faktycznie! Hej, Kitty! — Z wysokości niemal dwóch metrów dużo łatwiej było przeczesywać tak liczny tłum w poszukiwaniu charakterystycznych, różowych włosów. Ogromny Puchon, jakim był w końcu Arthur, mógł pruć przez skupisko ludzi jak prawdziwy lodołamacz, co zresztą zaraz zaczął uskuteczniać, ciągnięty przez Ocatvię, niemal dwukrotnie od niego mniejszą. Już niemal dotarli do jego przyjaciółki, kiedy ta wplątała się w objęcia jakiegoś typka, którego Arthur niby kojarzył, ale ciężko było nie znać chociaż z twarzy większości uczniów Hogwartu. Miał problem z młodszymi dzieciakami, bo co roku ich przecież tylu przybywało, ale starszych w większości kojarzył, jeśli nie z nazwiska, to chociaż mniej więcej po klasach i domach. — Znając życie to zaraz poznasz nowe koleżanki i zapomnisz, że w ogóle masz brata — mruknął Arthur, rozglądając się w poszukiwaniu rodziców, którzy gdzieś im zniknęli. Głupio by było się nie pożegnać przed szukaniem znajomych i włażeniem do pociągu, chociaż zarówno historia Kitty, jak i losy Tadka, który przepadł gdzieś w tłumie razem z wózkiem, bardzo Crawforda intrygowały.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 40
No i masz, jego najgorsze podejrzenia oto nabierały realnych kształtów - krwiożerczy bezpański wózek obładowany ciężkimi bagażami (kto zabiera ze sobą do Hogwartu dwa kufry i walizkę?!) pędził wprost na niewielkich rozmiarów rudowłosą dziewczynkę. Z pewnością pierwszoroczna, bo nie dość, że małe to, to chyba jeszcze nie miało wyrobionego instynktu samozachowawczego, że na Peronie trzeba mieć oczy dookoła głowy i nauczyć się szybko odskakiwać.
- Zarazwracamtrzymajciemojerzeczy! - Wyrzucił z siebie te kilka słów z prędkością karabinu maszynowego, przekazując rączkę wózka siostrze, po czym zanim rodzice zdążyli jakkolwiek zareagować, Teddy już gnał w kierunku wmurowanej w ziemię dziewczynki. Chyba strach ją sparaliżował, bo nie ruszała się i na dodatek zamknęła oczy. Udało mu się wózek przegonić i w ostatniej chwili złapał tę kruszynę pod pachami, żeby zaraz bezpiecznie ustabilizować we własnych ramionach, jednocześnie odskakując z trajektorii rozwścieczonego wózka. Odetchnął z ulgą, czując jak mu adrenalina skoczyła. Gdyby nie zdążył na czas, to z niedoszłej uczennicy Hogwartu byłby placek!
Dziecko spoczywało teraz bezpiecznie w Tadziowych ramionach, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, wczepione w niego chyba instynktownie niczym małpka.
- Hej, już wszystko okej... - Delikatnie, pokrzepiająco poklepał dziewczynkę gdzieś na wysokości łopatek, zerkając na nią pod kątem, dopóki i ona na niego w końcu nie popatrzyła. Uśmiechnął się do niej szeroko, chcąc jej dodać otuchy i uspokoić pewnie skołatane nerwy. - W porządku? - Uniósł lekko brwi w pytającym geście, nadal czując jej zaciśnięte w piąstki dłonie na własnych ramionach. - Jesteś nową uczennicą? Taka duża dziewczyna, to pewnie dołączasz co najmniej do trzecioklasistów, co? Tak w ogóle, to jestem Teddy, miło mi cię poznać. - Przedstawił się, poluźniając nieco uścisk i unosząc jedną rękę zwiniętą w pięść, żeby przybiła mu żółwika. Tym samym dał młodej ewentualną możliwość zejścia na ziemię, jakby tylko poczuła się już na tyle bezpiecznie. Oczywiście wiedział, że dziewczynka była pierwszakiem, to było widać doskonale, ale czemu by nie połechtać jej ego i nie wrócić pewności siebie, żeby ten pierwszy i na pewno nerwowy dzień zniosła łatwiej? O, pewnie siostra Arthura będzie zadowolona z koleżanki, może nawet by je sobie przedstawił?
Rozejrzał się kontrolnie po okolicy, zanim znowu z uśmiechem i kiwnięciem głowy nie spojrzał na małą nieznajomą.
- Okolica wolna od krwiożerczych wózków, ale jakby jeszcze jakiś cię atakował, to będę obok. - No przecież nie pozwoli, żeby jakieś rzeczy martwe rozjeżdżały pierwszaki!
Zadanie: [3] Czerwone światło
Uczestnicy: Eustephia Reagan
Progress: TADEUSZ NA RATUNEK!
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Otworzyła szerzej oczy, nadal wpatrując się w jakiś wybrany punkt na peronie. Co to za rodzaj majtek? Chyba wolała nie wiedzieć, nazwa brzmiała co najmniej dziwnie. Pozostała część wypowiedzi chłopaka nasunęła jej jednak pewną sugestię, jednak wolała już nie drążyć tematu. I tak dała popalić na tym peronie. Wiedziała, że nie będzie miała życia w przedziale. A może by tak zamknąć się w łazience na całą podróż?
Najlepiej jak już się przymknie i skupi na słuchaniu ich rozmowy na neutralny temat. Otwieranie gęby nie wychodziło jej dzisiaj najlepiej. Nie mogła jednak przestać myśleć o Caro, która zawieruszyła się gdzieś w tym tłumie. Ciężko było stwierdzić, czy łatwiej było wypatrywać spośród ludzi jej rudej grzywy czy jej kota, który wyglądał, jakby wyskoczył z pralki w połowie prania.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Rozmawianie o majtkach poznanego przed chwila chłopaka było nieco niepokojące, ale tak to w życiu bywało, że temat rozmowy potrafił zboczyć na niepokojące tory. Pokiwał głową, gdy Krukon stwierdził, że widok jego tyłka przeznaczony jest tylko dla wybranych. Raczej niewiele osób zdobyłoby się na latanie z gołym zadkiem po peronie pełnym uczniów i ich rodzin.
- No coś w tym jest. A chcesz się na tych kartach zapisać wynikami w nauce, osiągnięciami w quidditchu czy może jesteś jakimś wynalazcą? - zapytał z zainteresowaniem, gdy Malcolm wspomniał o tym, że chce się jakoś wyróżnić w swoim ostatnim roku nauki.
On sam lubił się uczyć, i chciał osiągnąć to, co sobie zaplanował, ale jakoś nie miał parcia na to, by zostać najlepszym i zauważonym przez wszystkich. Dobrze mu się było przeciętnym Krukonem, a rozpoznawanym jedynie wśród pewnej społeczności mugolskiej tancerzem. Każdy miał swoje własne ambicje.
- A ty, Ava? Czym chcesz zasłynąć? - zapytał przyjaciółkę z podstępnym uśmieszkiem.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
Faktycznie rozmowy o bieliźnie mogłyby być dziwnie odbierane, szczególnie kiedy mówiło się o tym nie w sklepie z bielizną, a będąc na peronie i czekając na pociąg do szkoły. Malcolm chyba nie miał na tyle odwagi, aby z gołym tyłkiem latać po peronie, tym bardziej, że jednak jego nazwisko liczyło się w świecie czarodziejów, a przecież nie mógł przynieść wstydu swojej rodzinie, w tym ciotce, która przecież piastowała stanowisko dyrektorki Hogwartu, jednej z najbardziej znanych szkół magicznych w świecie czarodziejów.
- Co ty, nie za bardzo lubię latać. Nie żebym się bał, ale miotła strasznie się wgniata w krocze, kiedy już jesteś na jakiejś wysokości, nie? Strasznie niewygodne - odparł. Może nie był tragiczny w lataniu ale jednak miotły zdecydowanie bardziej odpowiadały mu jako przyrząd do utrzymania porządku, niekoniecznie do latania. W zasadzie czarodzieje mogliby już pójść z duchem czasu i wykorzystać do tego odkurzacze. Kto wie? Może dzięki nim udałoby się osiągać większe prędkości!
- Tak serio to w sumie chyba nauka. Po ciotce jestem całkiem dobry w transmutacji, a i zaklęcia i uroki mi całkiem dobrze wychodzą. Obrona przed Ciemnymi Mocami też jest ogółem spoko ale już mi aż tak dobrze nie wychodzi, chociaż nie ma tragedii. Jak tak sobie teraz myślę, to dobrze by było wynaleźć jakieś nowe zaklęcie transmutacyjne, sam nie wiem... może szybka zmiana ubrań? W trendach czarodziejów taki czar bardzo by się przydał! - odparł. Może poniekąd żartował, jednakże transmutacja była poniekąd jego pasją, z której chętnie korzystał, gdy tylko mógł, a nierzadko też ćwiczył wieczorami sztukę transmutacji, aby zadowolić swoją ciotkę, która dawała mu co roku korepetycję z obszaru tej sztuki magicznej.
- A wy jakie macie plany na ten rok? - spytał spoglądając na przemian to na Colina, to na Avę.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 0
Temat bielizny już zdecydowanie jej obrzydł. Zamiast stosować się do jednej z tych mądrych rad mamy ("Najpierw myśl, potem mów"), to jak zwykle robiła po swojemu i potem wkopywała się w jakieś przypałowe akcje. Dobrze, że na peronie panowało takie zamieszanie. Istniała szansa na to, że nikt nie zwrócił większej uwagi na co, jakie tarło odwalało się u nich i w ich otoczeniu.
Dużo bardziej wolała pozostać biernym słuchaczem (to by jej najlepiej wychodziło w tym momencie), nie mogła jednak zignorować pytania najlepszego przyjaciela. Co z tego, że doskonale znał odpowiedź na pytanie i jedynie chciał ją pociągnąć za język, żeby nie zamknęła się całkiem w sobie do czasu odjazdu lokomotywy.
- Cóż, chyba już to zrobiłam - zauważyła błyskotliwie, wzruszając ramionami z uśmiechem. Trzeba przyznać, że znajomość z Malcolmem rozpoczęła w najbardziej nietypowy sposób, jaki kiedykolwiek mógł się zdarzyć. Widocznie cała ta magiczna otoczka działała. O ile można to nazwać magią. - Pobiję rekord frekwencji na numerologii i historii magii.
Nawet nie musiała patrzeć na Colina. Jego przewrócenie oczami było niemalże słyszalne. Głównie ze względu na to zawsze robiła obszerniejsze notatki tak, żeby mógł je sobie później spisać bez ryzyka, że będą bliźniaczo podobne do jej notatek. Ten układ całkowicie jej odpowiadał; czuła satysfakcję, pomagając bliskiej osobie. Jednocześnie miała nadzieję, że trochę zaorała go tą odpowiedzią.
- Tak, do tego dorzućmy jeszcze wróżbiarstwo, astronomię i runy. - ...czyli najnudniejsze przedmioty świata - dopowiedziała w myślach. No, na pewno dla większości uczniów. Może poza astronomią, czasami działy się naprawdę ciekawe zajęcia. Sporadycznie, ale zdarzały. Może w tym roku będzie inaczej?
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
Cóż, Thomas nie był osobą groźną. Był silny, jednak przy tym niezwykle pacyfistyczny i wolał rozmowę czy pomoc niż walkę i krzywdzenie innych. Nie chciał nikomu źle zrobić i czuł, że chce sprawić by świat był lepszy. Jaki byłby z niego wróg? Żaden!
Nie wiedział jednak jeszcze, że wcale nie był tak niewinny, a żyła w nim część o zupełnie odmiennych poglądach.
- Pewnie. Uznałem, że zaszaleję, a co mi zależy. - Uśmiechnął się szeroko. - Co myślisz? Pasuje mi?
Do jego kolorowej, zwariowanej osoby na pewno! Póki nie musiał ukryć się pod ponurą szatą szkolną, jego ubrania uderzały intensywnością barw i generalnym wydźwiękiem optymizmu. Chyba że miał humorek na bycie tajemniczym czy "groźnym", jak większość nastolatków, wtedy zdarzało mu się nosić mniej urocze ubrania, chociaż najpewniej nadal będące względnie barwnymi.
- Ta... Uwielbiają to robić. - Przewrócił oczami, chociaż nadal się uśmiechał. Zostawił jednak ten temat szybko za sobą. Zaśmiał się z lekką niezręcznością. - Znaczy, wiesz, w sumie to tak średnio. Rodzice dużo pracują i dużo starałem sięę też od nich uczyć, jak to ja. Wiesz, dusza kujona. A poza tym to nie wiem, w sumie trochę bez szału. Trochę jeździłem na desce, taki mugolski pojazd, nie wiem czy znasz? Dosłownie deska na czterech kółkach, stajesz na niej i jedziesz. Łatwo się zabić albo wybić zęby, ale z czasem jakoś idzie, że utrzymujesz pion. Niepewny.
Bo może i był czarodziejem pełną parą, jednak to nie tak, że całkowicie żyli odcięci od świata mugolskiego. Żyli w Newport, niesamowitym mieście, aczkolwiek nie będącym oddzielonym od strefy mugolskiej. Jego koledzy z dzieciństwa, nieliczni, ale jednak, byli mugolami. Szlajał się nieraz z nimi lub sam czy to w okolicach portu, czy też po prostu gdziekolwiek po osiedlach, szukając zajęcia w te dni kiedy nie miał akurat do spełnienia domowych obowiązków.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 |
średni |
Hetero |
Pióra: 90
Pewnie w normalnych okolicznościach Alan zbuntowałby się, że rodzice chcą go odprowadzić na peron. W zeszłym roku dotarł tutaj sam, a ze staruszkami pożegnał się w domu - w końcu nie był już małym chłopcem i zarówno na Pokątną, jak i na dworzec King's Cross od piątej klasy jeździł sam. Wiedział jednak, że tegoroczna podróż do Londynu i pożegnanie na peronie będą szczególne — w końcu zaczynał ostatni rok w Hogwarcie. Nie zdziwiło go więc, że staruszkowie zapowiedzieli w pracy spóźnienie, żeby ostatni raz odwieźć go i pożegnać jako ucznia Hogwartu. Za rok o tej porze miał już być w pełni wyszkolonym dorosłym czarodziejem, gotowym na wyzwania dorosłego życia — dalsze studiowanie magii, podjęcie pracy lub rozpoczęcie stażu za jakieś knuty.
Po kilkunastu minutach łzawych przemów i zapewnień, jacy to są z niego dumni, rodzice Alana postanowili zostawić mu resztkę godności; tak naprawdę musieli zapinać wroty i lecieć do pracy, bo dziennikarstwo rządzi się swoimi prawami, zwłaszcza gdy jeden z najprzystojniejszych zawodników nagle ogłasza swoje zaręczyny. Dlatego kilkadziesiąt minut przed odjazdem pociągu Alan został sam ze swoimi rzeczami i mógł na spokojnie poszukać przyjaciół.
Na spokojnie to co prawda pojęcie względne; wśród fruwających łajnobomb, szaleńczo gnających wózków i biegających we wszystkie strony młodszych uczniów ciężko było cokolwiek lub kogokolwiek wypatrzeć. Całe szczęście Zander Rivers, którego wypatrywał Badcock, nie był najniższym chłopcem spośród Krukonów i jego charakterystyczna fryzura wystawała ponad głowy innych uczniów. Alan ruszył w stronę przyjaciela swoim charakterystycznym nonszalanckim krokiem, kompletnie olewając niemal wszystko na swojej drodze. Tylko jedna scena przykuła szczególnie jego uwagę, na tyle mocno, że nawet zatrzymał się na moment i lekko uśmiechnął. Widok zbierającej kolorowe majtki rudowłowej Montrose, irytującej wiewióry z roku niżej, z pewnością nie należał do najzwyklejszych. Krukon nie stał jednak zbyt długo w pobliżu tego ambarasu, przebijając się przez tłum w stronę Zandera, odwróconego aktualnie plecami. Alan położył mu dłoń na ramieniu.
— Czujesz się staro, widząc ten cały świeży narybek? — rzucił takim tonem, jakby kontynuował rozmowę.
Zadanie: [5] Razem raźniej
Uczestnicy: na razie Zander Rivers
Progress: znalazłem Zandera! (1/2 pedałówprzyjaciół)
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Rano była święcie przekonana, że ma biało-kremowy dzień. Dopiero w garderobie, myśląc o bardziej praktycznych aspektach ubioru, zdecydowała przeciw podobnej kolorystyce. Kto wie jak brudne a zasiedziane były siedzenia w pociągu? Nie, lepiej było włożyć coś względnie pstrokatego, wzorzystego - żeby nawet zabrudzenie nie było widoczne. Skończyło się więc na zwykłych jeansach o prostej nogawce i wpuszczonej w nie koszuli z lejącej się, miękkiej tkaniny o delikatnym połysku z falbaniastym żabotem oraz falbaną opadającą z mankietu na dłonie. Tak prosta rzecz potrzebowała wykończenia: ciemnozielonego aksamitnego płaszcza wyszywanego gęsto w duże kwiaty oraz bogate listowie. Niewiele grubszy niż standardowy cardigan - podkreślał swoim krojem cienką talię i wydłużał jednocześnie optycznie malutką figurę dziewczyny, co mogła być pewno pomylona ze standardową pierwszoklasistką, gdyby nie kobiece zaokrąglenia w odpowiednich miejscach oraz dojrzalszy, ostrzejszy zarys twarzy już zdecydowanie nie posiadającej dziecięcego tłuszczyku jedenastolatki.
Tak, malutka i leciutka, mogła pozwalać sobie na obcasy bez zmartwień.
Postukiwała więc trzycalowymi słupkami z niezmiennym, energicznym rytmem dającym czas biodrom by kołysały się, głównie żeby nie wyjść z wprawy w podobnym kroku niż dla atencji - choć i tej nie miała nigdy dość, o ile trzymała się przez większość czasu na odległość. Służący zabrał rodzeństwo sprzed mugolskiej części stacji, wprowadził ich w część czarodziejską. Oriane była już na etapie "Próbuję nie krytykować wszystkiego, bo głowa mi wybuchnie.", ale nawet mimo to musiała zanotować z lekkim zaciśnięciem czerwonych ust jak bardzo to przejście było niedyskretne.
O ile jej brat, ustawiony w ogonku idącej gęsiego trójki ze służącym na czele, oglądał wszystko dookoła z retencją uwagi cechującą zazwyczaj gołębie ze sraczką, o tyle Ori oglądała otoczenie w możliwie jak najmniej oczywisty sposób - kątem oka lub podczas poprawiania warkocza przerzuconego przez ramię - by ocenić, zrozumieć, zapamiętać jak najwięcej. Z kim warto się zadać? Kto zechce być jej otwartym wrogiem zanim zamieni z nią choćby słowo a kto jest wrogiem słodkim, którego powinna trzymać bliżej siebie niż potencjalnego kochanka? Za czymkolwiek się rozglądała, nie widziała wielkiej potrzeby sprawdzania czy Pascal za nią idzie. Był w końcu wystarczająco duży żeby się samemu pilnować, nieprawdaż?
Dopiero kiedy poczuła czyjś łokieć ocierający się o plecy i obejrzała za siebie - tam, gdzie powinien być jej loczkowaty braciszek - zrozumiała, że za dużo położyła wiary w jego osobę. Albo raczej w jego umiejętność nie zagubienia się pośród morza uczniaków kiedy zwracał pełną uwagę na jedną rzecz przez niepełną sekundę zanim zerkał na następną rzecz. Nie straciła ani odrobiny z pewności siebie malowanej postawą ciała, ani z łagodności subtelnego uśmiechu na twarzy. Nawet jeśli czuła jak żołądek wywinął nieprzyjemnego koziołka na dotyk nieznanej osoby. Dwa razy puknęła palcami w bark służącego. Ten, odwróciwszy się, od razu zrozumiał: zgubił jedno z dzieci pracodawców. Zanim jednak zdążył zblednąć zauważył chłopca niewiele za nimi. Cóż, podopieczna była niziutkim stworzeniem, nawet na obcasie - nic dziwnego, że nie zobaczyła brata w towarzystwie różowowłosej panny poprzez zasłonę przelewającego się między nimi tłumu. Zawrócił mały orszak, torując tym razem drogę ku młodemu Boleynowi.
Ori zmierzyła scenę wzrokiem nie zdradzającym wiele ponad okruch rozbawienia.
- Pascal, jestem pewna, że panienka już sobie sama poradzi. Możesz zdjąć z niej łapska - rzuciła w ojczystym języku.
Odczekała chwilę aż brat rzeczywiście zacznie zdejmować z nieznajomej w różowych włosach ręce, by zwrócić się do dziewczyny zanim ta zdąży zacząć go wyklinać albo uwodzić za ten akcent.
- Proszę wybaczyć mojemu bratu. W otoczeniach nowych i fascynujących bywa potwornie nieuważny. - Po tych słowach rzuciła krótkie, ganiące spojrzenie w kierunku Pascala, by zaraz uśmiechnąć się ku różowowłosej przepraszająco. - Podobne tłumy oraz angielska architektura post-Tudorowska są dla nas obojga czymś dotąd nieznanym, przeprowadziliśmy się bowiem do Anglii dopiero z początkiem wakacji. Jestem Oriane Jacquetta de Boleyn, zaś ten czarujący niedołęga - wskazała otwartą dłonią brata z rozbawionym a złośliwym półuśmieszkiem - to mój młodszy brat, Pascal Maxime. Jest mi niezmiernie przykro za jego zachowanie, mademoiselle...? - Zakończyła uprzejmym pytajnikiem, chcąc dowiedzieć się, komu jej braciszek prawie połamał kości.
I czy przypadkiem nie zechce go pozwać za... Za coś.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
19 |
średni |
Hetero |
Pióra: 17
Nie musiał być bardzo blisko, żeby usłyszeć głos Heather. W takich chwilach wyostrzone zmysły pobudzone jednym konkretnym bodźcem automatycznie skupiły się na wyszukiwaniu właśnie jej. Pośród hałasu skrzypiących kółek wózków, kroków setek osób, pomiaukiwania kotów, trzasku, rozmów, śmiechów, zawodzenia, w końcu usłyszał ją tak, jakby stała zaledwie metr od niego. Nie zauważył jej od razu, co było niezbitym dowodem na to, że znajduje się gdzieś za ścianą kłębiących się na peronie podróżnych.
Nawet się nie zorientował, że wstał i ściskając książkę w obydwóch dłoniach, wzrokiem przeczesuje tłum. Jak dotarło do niego, że wyciąga szyję i chyba nazbyt gorączkowo stara się odnaleźć Gryfonkę, odchrząknął i przetarł twarz dłonią, przez moment uciskając zamknięte oczy. W ten sposób słuch jeszcze bardziej się wyostrzył i mógł wyłapać część wypowiedzi skierowanej do osób, z którymi rozmawiała.
Czaicie to? Żeni się. Widziałyście go w ogóle?
Poczuł nieprzyjemne drżenie ramion i napięcie mięśni.
Przecież to jest bóg seksapilu, cholera, i kolejny kawaler, i to jaki!, odpadł.
Dopiero po kilku sekundach (i zdziwionych spojrzeniach dwóch mijających go drugoklasistów) zorientował się, że to drżenie wywołane jej narastającym w krtani warkotem. Potrząsnął głową, chcąc odsunąć od siebie myśli, które sprowokowane były w tej chwili wilczym rozdrażnieniem. Ostatni raz omiótł kłębiące się nieopodal głowy, instynktownie zwracając się coraz bardziej w prawo, aż natrafił na znajome blond włosy. Heather trajkotała w najlepsze.
... jak rozkradną wszystkich bogaczy zanim skończę naukę, zobowiązuję się którąś ubić.
Zacisnął zęby z taką siłą, że aż dziw, że nie usłyszał ich trzasku. Z jakiegoś powodu poczuł złość, słysząc każde kolejne słowo dziewczyny. Naprawdę starał się oderwać od niej spojrzenie, przerwać to niefizyczne połączenie oparte na zmysłach skupiających się na wybranym celu, ale tak bardzo brakowało mu siły woli, że poczuł tylko narastającą frustrację.
I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, poczuł coś innego niż do tej pory, coś... nieznanego: niewyjaśnioną potrzebę rozejrzenia się, podszept podświadomości. Nie zorientował się kiedy przestał słyszeć głos Heather, ani nie zarejestrował momentu ostatecznego oderwania od niej wzroku. Przeczesał gęstniejący tłum tak, jakby wiedział czego szuka. Ta dziwna wibracja - która wcześniej pojawiła się znikąd i zwróciła jego uwagę z taką siłą, że nie mógł się oprzeć podświadomej pokusie odnalezienia jej źródła - przybrała na sile w momencie, jak zatrzymał błękitne spojrzenie na tym razem zupełnie nieznanej blondynce. Stała dużo bliżej, niż Heather, wiec usłyszenie jej francuskiego akcentu było dużo łatwiejsze. Przez kilka długich sekund nie był w stanie oderwać od niej wzroku, po prostu lustrując ją zainteresowanym spojrzeniem. Wszelkie inne dźwięki dookoła tak jakby wytłumiły się, a obraz rozmył. Tylko ta nieznajoma pozostawała wyraźna zarówno werbalnie, jak i wizualnie. Skupiony na tej dziwnej wewnętrznej sile, która pchała go w kierunku francuzeczki, nie zorientował się nawet, że postąpił w jej kierunku półtorej kroku. Wciąż pozostawała jakieś pięć metrów od niego, co chwilę znikając za przechodzącym innym pasażerem, ale czuł jej bezustanną obecność... pod skórą, niemalże z taką siłą z jaką czuł księżyc.
Ravenclaw |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 99
Nie mogło zabraknąć i Raphaela na peronie. Przybył później nieco niż powinien, większość uczniów już się krzątała po peronie w generalnym zgiełku. Krukon był sam, już od dawna był za stary żeby przychodzić z mamusią pod pachą. Był sam, ze swoim kufrem i złotą klatką z sową na wózku. Bo przecież po cholerę miałby to targać sam skoro mógł mieć wózek? Oczywiście, pomoc domowa mogła mu to nieść, ale był facetem, nie godziło się iść bez niczego i pozwolić skrzatowi wlec się z tobołami za sobą niczym księżniczka. Nie, nawet sam by się z tym źle czuł, jak i nie chciał w zasadzie towarzystwa na peronie, a przynajmniej nie rodzinnego. Dostateczny zgiełk panował w tym miejscu, szczególnie dla niego, słyszącego nie tylko paplanie i hałas ogólny, ale i myśli wszystkich dookoła. Potwornie go to rozpraszało, przez co zdawał się odrobinę oderwany od rzeczywistości, marszcząc delikatnie brwi w niezadowoleniu.
A jakie towarzystwo chciał? Ot swojej przyszłej żony, potencjalnej w każdym razie. Szedł spokojnym, miękkim krokiem przez peron, unikając biegających dzieci, latających sów czy łajnobomb - doprawdy, co za niskie, żenujące poczucie humoru... - czy toczących się po ziemi rzeczy z kufra pewnej Krukonki. Poznał ją z widzenia, choć byli w różnych klasach. Nie znał jej jednak i widząc, że już ma pomoc (a raczej jej pół, pewna blondynka zamiast pomagać stała i trajkotała im nad głowami, irytujące, acz nie jemu oceniać skoro to nawet nie jego znajomi, a przynajmniej poza April), ominął zjawisko, kiwając April na powitanie jeśli spotkała go wzrokiem. Zaraz jego oczom ukazała się znajoma sylwetka, a nawet dwie - Oriane i Pascal Boleyn. Uniósł nieznacznie brodę w poczuciu przypływu pewności siebie, której przecież i tak miał dużo w sobie, kierując się szerszym krokiem prosto ku nim z przyjaznym, lekkim uśmiechem. Po drodze skinął krótko w geście przywitania do mijanego Dextera Beckett. Jeszcze zanim do Boleynów dotarł, Pascal został zaatakowany przez jakąś szaloną dziewczynę, jednak Raphael nie oceniał tak długo, jak nie tyczyło się to jego Oriane. Jego... Ma w ogóle prawo podobnie się o niej wypowiadać czy chociaż myśleć w ten sposób?
- Dzień dobry, bardzo mi miło was znowu widzieć. Mademoiselle Oriane, wyglądasz dzisiaj jak zwykle zjawiskowo. - odezwał się płynną francuzczyzną gdy tylko znalazł się obok Oriane, skłaniając się uprzejmie ze zbliżeniem ust do grzbietu jej dłoni, a Pascalowi zaraz podając rękę. - Witam panią. - Przywitał również dziewczynę przy Pascalu. - Przepraszam jeśli przeszkadzam w spotkaniu, uznałem, że nieuprzejme będzie się nie przywitać. Nawet jeśli ciężko było przejść bez szkody na ciele i psychice przez ten... Bałagan, który się odgrywa dzisiaj na peronie. - spostrzegł już po angielsku, zerkając za siebie krótko.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VII |
17 lat |
b. ubogi |
Homo |
Pióra: 184
W zasadzie nie spodziewał się tego, jak pozytywnie i... Cóż, aż nazbyt ciepło przywita się z nim Lexa. Nie był typem takiego przytulaka, a przynajmniej na pewno nie póki nie był z kimś naprawdę blisko. Lexę bardzo lubił, naprawdę, i ufał jej na tyle żeby przecież przekazać jej na kilka miesięcy swoje ukochane zwierzątko. A jednak całuski i przytulanki... Shoo.
Zmieszał się zatem, jednak nie odsunął się od niej, zbyt zasskoczony żeby zareagować zanim sama się nie odsunęła. Zamrugał, posyłając jej niezręczny, delikatny uśmiech. Poszerzył się jednak znacznie kiedy jego oczom ukazał się szczurek. Wziął od Lexy klateczkę, przytulając ją do piersi niemal jakby ktoś miał zaraz chcieć mu go zabrać.
- To nic, zbliża się powoli jesień i zima, potem sam zgubi. - powiedział ciepłym głosem, zawieszając wzrok na gryzoniu. Zaraz jednak podniósł wzrok na Puchonkę. - Nic ciekawego, dużo szlajania się po mieście, nudy i... No, w sumie tyle. Zdecydowanie nie mogłem się doczekać szkoły.
Posłał jej znowu grymas uśmiechu niezbyt dużego, ale dostatecznego żeby okazać sympatię. Nie był najbardziej przyjemną w obyciu osobą, to pewne. To nie tak, że był do wszystkich źle nastawiony czy coś. Po prostu był osobą, która niezbyt wylewnie okazywała sympatię i pozytywność. Wydawał się oschły czy po prostu bez emocji, nieraz nawet sceptyczny, ale to tylko złudzenie ograniczonych uczuć, które w miarę czasu spędzonego w szkole powoli się wyłaniały i uwidaczniały, tylko po to by w domu znowu przycichnąć i przywitać kolejny rok smutnym uśmiechem i nowymi śladami na ciele, tak na pamiątkę od brata.
- Dziękuję ci bardzo za zajęcie się Cinnamonem, jestem ci coś winien.
Hufflepuff |
50% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 28
Oliver zawsze cieszył się na rozpoczęcie roku szkolnego. Mógł wyrwać się z domu, który dobitnie przypominał mu o jego ojcu, który chociaż martwy, nadal jakby żył w tym miejscu sprawiając, że ludzie nie mogli być szczęśliwy. Nie lubił zostawiać mamy samej, bo przez tych kilka miesięcy nie miała zbyt wielkiego towarzystwa, ale pocieszał się w takich chwilach zawsze tym, że przecież wróci. A jak skończy szkołę, dodatkowo będzie mógł zadbać o jej dalsze życie w sposób lepszy, niż teraz.
Spakowany i gotowy udał się z bratem na peron, nie fatygując mamy. Zresztą i tak nie była w zbyt dobrym stanie dzisiaj. Całe szczęście, że nauczyli się obaj radzić sobie w podobnych chwilach.
Pchnął wózek przechodząc przez ścianę. Ach, ten tłok przypominał mu jedynie o tym, że zaledwie za parę godzin będzie w Hogwarcie. Co prawda wiązało się to z możnością spotkania Ślizgonów, którzy niefortunnie mieli dormitoria dość blisko Puchonów, ale czy przez poprzednie semestry nie wypracował sobie odpowiedniego systemu unikania?
Niespodziewanie ktoś w niego wleciał. Nawet nie zarejestrował kto, ale zrobił się lekki harmider, w którym brat Olivera na kogoś nawarczał, a Olek starał się to załagodzić. Zawsze taki był.
- Nic panu nie jest, Panie Kocie? - zwrócił się do swojego zwierzaka. Z tym, że jego nigdzie nie było. Zaraz, czy on właśnie zgubił swojego kota. Na litość Merlina, jeszcze tego brakowało, by nie odnalazł go na czas! A przecież tego wcale nie mieli aż tak dużo, jak mogło się początkowo wydawać.
Zadanie: [4.1] Hańba
Uczestnicy: tylko Oliver
Progress: Done
|