Slytherin |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 10
Był pewien, że wiele osób nad wyraz ekscytowało się faktem, że zbliżał się kolejny rok szkolny. Aaron, który co prawda był fanem czarowania, jak również nauki rzeczy, które w przyszłości miały my się przydać do wykonania planu, który z roku na rok zdawał się być coraz to bardziej dopracowany, tak z całą pewnością nie piszczał niczym te wszystkie dziewczyny na peronie, na którym pojawiało się coraz to więcej osób. Robił się tłok, czyli coś, za czym Moon z całą pewnością nie przepadał. Chciał już wejść do pociągu i móc wywalić z przedziału każdego, kto będzie chciał mu w jakikolwiek sposób przeszkodzić. W szkole niespecjalnie mógł na ciszę liczyć, więc przynajmniej podczas jazdy pociągiem chciał jej doświadczyć.
Pchnął wózek, na którym znajdowały się jego bagaże, wcześniej żegnając się ze swoimi dziadkami, którzy obrali sobie za cel odprowadzenie go chociaż na peron. Co prawda nie przechodzili przez ścianę, nadal trochę się jej obawiając, ale stali pod ścianą, kiedy Ślizgon przez nią przechodził.
Już na samym wstępie na peronie dziewiątym i trzy czwarte zrobił się jakiś harmider. Mógł to przewidzieć już wcześniej. Co roku panował tutaj chaos.
Dostrzegł, jak jakaś ruda panna rozwala swój kufer, z którego wyleciały rzeczy. Najbardziej interesujące dla Moona okazały się skrawki kolorowego materiału. Prychnął pod nosem, zbliżając się do miejsca, w którym wszystko się rozgrywało. Chciał pomóc? Oczywiście, że nie. Nie jego problem, że jakaś niezdara nie potrafiła utrzymać kufra na wózku. On jedynie schylił się zgarniając dość tęczowe majtki dziewczyny, chowając je do kieszeni. Merlin jeden wie po co mu to, ale był pewien, że w którymś momencie nadarzy się idealna okazja, aby wykorzystać zdobych. I bynajmniej nie w celu zaspokojenia swoich potrzeb seksualnych.
Zadanie: [2.2] Wyciągnij swoją dłoń (wariant Arcyłotr)
Uczestnicy: Cassandra w sumie, której zajumał gatki
Progress: Done
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 83
Cassandra zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy dzień w szkole. Nawet nie miała okazji znaleźć się w murach zamku, a już przyciągnęła do siebie tarapaty, tym razem w postaci wywalonej zawartości kufra i potrąceniu koleżanki z domu.
Starając się ignorować fakt, że połowa szkoły miała okazję patrzeć na jej kolorowe majtki (wbrew pozorom nie były to żadne babcine gacie w kolorowe wzorki, a ładnie krojone gaciorki o kolorach dalekich od czarnego i czerwonego), pospiesznie zaczęła je zbierać.
-Wybacz, April. Nie widziałam cię. CHyba za bardzo podekscytowałam się pierwszym dniem. Jesteś cała. Och, dzięki - wyrzuciłą z siebie, chociwają wszystko tak szybko, jak się tylko dało. Na litość Merlina, czuła, jak policzki ją palą od rumieńca zażenowania, który pojawił się na jej policzkach.
-Chyba już dawno powinnam przywyknąć do tego, że pierwszy numer gazetki szkolnej niemal w całości należy do mnie - uśmiechnęła się, wdzięczna koleżance za pomoc. Przynajmniej jako jedyna nie zignorowała faktu, że rzeczy Cassandry poleciały niemal wszędzie. Czy jej się zdawało, czy jedne z majtek wylądowały na głowie jakiegoś zestresowanego pierwszoroczniaka?
-Ej, wcale nie jest taka zła - rzuciła do Heather, kiedy ta pojawiła się niespodziewanie przy nich. Kojarzyła ją, bo jako prefekt miała styczność z niemal całą szkołą. Niemniej nigdy nie miała okazji specjalnie z nią pogadać.
Słuchała uważnie informacji, którymi dzieliła się Gryfonka, raz po raz zerkając na nią. Poczuła się znacznie lepiej, kiedy jej majtki znalazły się ponownie w kufrze. Inne rzeczy mogły być włożone tam później.
-Naprawdę dziewczyny tak bardzo się nim fascynowały? Przecież jako fanki powinny się cieszyć, że znalazł szczęście.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
-Wyglądasz całkiem dobrze. Z całą pewnością nietypowo, ale chyba właśnie o to ci chodziło, co? Zdaje mi się, że będą cię odzwierciedlać - skomentował, uważniej mu się przyglądając. Lavi był ostatnią osobą, która powinna krytykować lub oceniać czyjeś włosy, tym bardziej, że sam dość często zmieniał ich kolor. Co prawda nie szalał tak bardzo, jak Tom teraz, ale daleko mu było do naturalnego. No bo jak wiele osób może się pochwalić tym, że ma szarosrebrne, naturalne włosy?
-Jestem pewien, że moi też coś by odwalili, gdybym tylko pozwolił im ze mną pójść. Tata uwielbia wszystko, co związane z magią. Mugole serio mają chyba obsesję na tym punkcie - lekko ramionami wzruszył. Jego tata, prosty człowiek prowadzący sklep, nie mający w sobie nawet grama czarodziejskiej krwi, podniecał się za każdym razem, kiedy miał mieć styczność ze światem swojego syna. Był pewien, że kiedy tylko skończy siedemnaście lat, ten będzie go namawiał na jakieś magiczne sztuczki. Niby miał od tego mamę, ale ona starała się czarować jak najmniej, głównie ze względu na fakt, że mieszkali w dzielnicy typowo mugolskiej.
-Kuuujon - zaśmiał się. - Chociaż też się uczyłem. Chciałem sobie powtórzyć cały materiał, jaki mieliśmy ostatnio. Przynajmniej pod względem teorii. Spokojnie, wiem co to deska. Tata próbował mnie do niej przekonać, ale nie do końca rozumiem jej fenomen - powiedział. Co innego, że za pierwszym razem z niej spadł boleśnie rozwalając sobie kolano.
Niespodziewanie jakiś gnojek biegający po peronie trącił go tak, że Lavi stracił równowagę, wpadając tym samym na kolegę, którego użył jako podpora, łapiąc za ramiona.
-Jezu...sorry - rzucił, pospiesznie się odsuwając, odwracając głowę, by ukryć głupi rumieniec, który pojawił się na jego policzkach. No i po co?
Gryffindor |
25% |
Klasa V |
15 |
średni |
Homo |
Pióra: 75
Czuł, jak serce wali mu niczym oszalałe. Wdech i wydech chłopie, bo zaraz ci z piersi wyskoczy i co będzie? Jakoś nie chciał dawać satysfakcji swojemu ojczulkowi i przedwcześnie umierać. Najpierw pasowało coś osiągnąć licząc, że faktycznie mu się uda. Jaka szkoda, że najwidoczniej Ian chciał się go pozbyć. I jak tu miał mieć jakiekolwiek zaufanie do Ślizgonów, skoro pozornie normalnie wyglądający postanowił go ukatrupić, wybierając dość dziwną metodę.
-Fetyszysta - skomentował jedynie, oddychając głęboko. Ciekawe, jak wiele osób zwróciło uwagę na ten pisk. Jeśli nikt, będzie mógł to zwalić na jakiegoś gówniarza i po raz pierwszy rozpocząć rok szkolny normalnie. Nie potrzebował dodatkowych kłopotów, bo miał ich wystarczająco chociażby w domu. Po tym wszystkim należał mu się jakiś odpoczynek.
-Jasne, więcej traumy dla mnie. Fajnie, że chociaż ty się wtedy dobrze bawiłeś. Ja się bardzo chętnie zamienię. Oddam ci trochę kłopotów, które za mną chodzą. I nie wiem, oddam też szczęście do próby zabijania przez martwe przedmioty - powiedział, zerkając na niego. Jakoś dziwnie mało komfortowo czuł się przy tym chłopaku, chociaż wiadomo, że starał się to ignorować. Już ojciec mu dobitnie powiedział, że zachwycanie się tą samą płcią jest grzechem, który należy potępiać. Nic dziwnego, że Max niemal panikował, kiedy przy jakimś koledze serce mocniej mu zabiło, albo w jego głowie zaczęły pojawiać się myśli grzeszne.
-Mam w tym roku SUMy, więc nie wiem, czy taki dobry. Ale tak, cieszę się, że będę w szkole przez kolejnych kilka miesięcy - westchnął. Wszystko lepsze, niż dom. - Powinienem cię w szkole unikać? No wiesz… jeśli masz zamiar chociażby zepchnąć mnie ze schodów, to wolałbym wiedzieć.
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Wiele osób na peronie pierwszego września - co roku, bez wyjątku! - zachowywała się co najmniej dziwnie. Starsi uczniowie zdawali się starać jak najszybciej uwolnić od rodziców, a jednak co najmniej połowa z nich musiała mieć przecież z nimi względnie dobry kontakt... Na szczęście Saoirse, mimo że jak każdy dbała choć trochę o pewien wykreowany przez siebie image (choć sama nie sądziła, by tak właśnie było), nie wstydziła się rodziny. Bo czego miałaby? No dobrze, może jej rodzice, rodzeństwo, ciotka, kuzynostwo... Może było ich pełno i może byli głośni, ale ona również była! Jedynym powodem, dla którego rozstała się z rodziną przed wejściem do pociągu był fakt, iż jej młodsze kuzynostwo zdecydowanie zajmowało tego dnia pierwszy plan wybierając się do Hogwartu po raz pierwszy. No, i może jeszcze wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli nie pożegnają się teraz oficjalnie, mogą zagubić drobną Puchonkę w tłumie i ta już nie wróci, zwyczajnie zapominając...
Po ciepłym pożegnaniu z rodzicami ruszyła przed siebie, rozglądając się za znajomymi twarzami, za którymi zdecydowanie zdążyła się stęsknić. Przecież miała im wszystkim tyle do powiedzenia! Zaczynając od relacji z wakacji, a na artykule, z którym zapoznała się dziś rano kończąc.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Zmiana tematu może nie była zbyt subtelna, ale przynajmniej skończyli niewygodny temat majtek i gołych tyłków. Bo jeśli wziąć pod uwagę miejsce, w którym się znajdowali, i otaczających ich ludzi, to ich rozmowa była trochę niedopasowana do okoliczności.
- No trochę. Ale ja już przestałem zwracać na to uwagę - powiedział, zgadzając się częściowo ze słowami Malcolma na temat quidditcha. Ojciec trenował go i jego rodzeństwo od dziecka, więc chyba w jakimś stopniu był już na tę niewygodność uodporniony, ale pierwsze loty na miotle faktycznie nie należały do najprzyjemniejszych.
- To całkiem ambitnie. A jeśli chodzi o wynalezienie zaklęcia, to życzę powodzenia. To trudna sztuka i bardzo pracochłonna - mówił, kiwając z uznaniem głową. On sam lubił się uczyć i zgłębiać wiedzę, ale wymyślanie nowych zaklęć… To była nauka na zupełnie innym poziomie.
Gdy Ava mówiła o swoich noworocznych postanowieniach, Colin najpierw się uśmiechał, a potem zamrugał, nieco zdziwiony. Od lat wspomagali się nawzajem swoimi notatkami, pomagali sobie w pracach domowych, a do tego motywowali się wzajemnie do chodzenia na lekcje, które uznawali za nudne czy problematyczne. Takie postanowienie jednak go zaintrygowało. Czyżby jego przyjaciółka odkryła w sobie bardziej krukońską naturę?
- Wróżbiarstwo… Ktoś tu chyba nie wytrzeźwiał jeszcze po ostatniej popijawie - parsknął rozbawiony. Bo Avy uczącej się z zapałem technik wróżenia to sobie nie mógł nawet wyobrazić.
- A ja… Ja chyba nie zamierzam nic zmieniać - odparł zadowolony, z szerokim uśmiechem. Może gdy nadejdzie jego ostatni rok w Hogwarcie, to podejmie jakieś postanowienia. Póki co był zadowolony z tego, jak szło mu w szkole i w drużynie.
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
19 lat |
bogaty |
? |
Pióra: 0
Nie znał się na normalnych ludzkich odczuciach i zachowaniach, ale nawet w jego oczach mina dziewczyny wyglądała jakoś dziwnie. Nie przywiązywał jednak do tego większej uwagi. W końcu tak było od zawsze.
- Tak - odpowiedział krótko, a nawet skinął głową. Nikt mu nigdy nie sugerował, że jest żartownisiem, więc nie do końca wiedział, jak ma odpowiedzieć. Nie przejął się jej oceniającym spojrzeniem, ale sam również na nią spojrzał. A może po prostu go podpuszczała? - Nie, nie jestem praktykantem ani asystentem. Mam… zaległości w materiale - dodał, aby trochę wyjaśnić, czemu wygląda tak staro. Bo chyba właśnie to było problematyczną kwestią.
- Lupus Grim - również się przedstawił, nie wyczuwając nic dziwnego w głosie dziewczyny. Chaos panujący nadal na peronie skutecznie rozpraszał jego myśli. Okres przed pełnią zawsze był dla niego trudny. Że też początek roku musiał wypaść właśnie teraz.
- Hogwart niewiele różni się od mojej poprzedniej szkoły, więc jakoś się dostosuję - odpowiedział z delikatnym wzruszeniem ramion. W końcu założycielka Ilvermorny, przy tworzeniu szkoły wzorowała się na Hogwarcie.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Romilly nie był zadowolony zbytnio z dzisiejszego dnia. Nie to żeby nie chciał iść do szkoły, w zasadzie bardzo chciał i na to naprawdę się cieszył! Ale najpierw musiał pojawić się na peronie z despotyczną matką wyglądającą jakby nawet posiadanie dziecka było dla niej dobrym interesem, nie pragnieniem i zobowiązaniem. Miała tak samo jasne, blond włosy jak Romilly, opadające na łopatki miękkimi falami. Kosmyki ze skroni, po obu stronach przefarbowane na czarno, podpięła z tyłu głowy czarną spinką z perłami. Jej surowa twarz, okolone czarną kredką i tuszem oczy i czerwone usta, nawet jedną zmarszczką nie wyrażające żadnych uczuć, przywodziły na myśl chłód zimy, jaka nadchodziła. Naturalnie, była też bogato ubrana, na czarno, ze srebrnymi elementami - prawdziwe srebro, czyste! Nie żadne podróby, ot co - a w okrytych skórzanymi rękawiczkami dłoniach trzymała swoją najnowszą torebkę stanowiącą ostatni krzyk mody.
Obok niej z jak zwykle ponurą miną szedł Romilly. Niby na równi, jednak trzymał się pół kroku w tyle, raczej wodząc równie zimnym wzrokiem po otoczeniu bez szczególnego zainteresowania. Również musiał założyć bardziej eleganckie ubrania, choć nie tak wystawne jak jego matka. Koszula, marynarka i dżinsy. Teoretycznie ot zwykły strój, elegancki z lekka, w praktyce niósł na sobie dośc spore pieniądze. Nie wypadało założyć nic nie dość drogiego, trzeba się pokazać, prawda?
Zatrzymali się jakoś w połowie długości pociągu, a razem z nimi skrzat prowadzący rzeczy Romilly'ego. Bo przecież nie będzie nikt z nich tego prowadził... Jej lodowate spojrzenie spoczęło na Romillym, a chłopak... Cóż, udawał, że tego nie widzi, niby poprawiając mankiet koszuli. Fakt, że nie znosił koszul, nienawidził wręcz, i koszmarnie mu było niewygodnie, toteż sam gest był niekoniecznie wymuszony.
- Romilly. - Powiedziała bardzo spokojnie matka. Jasne oczekiwanie, które po chwili wahania chłopak spełnił, wzdychając i podnosząc na nią wzrok. - Co roku powtarzam to samo, ale twój temperament zmusza mnie do tego samego.
Po niej go miał, ale bez komentarza.
- Zachowuj się. Nawiązuj relacje z bogatymi dzieciakami, kiedyś to z nimi będziesz współpracował. Nie kłóć się z nauczycielami, ucz się pilnie, nie chcę żadnego Zadowalającego na koniec roku, rozumiemy się? Nie wspominając o niższych stopniach. Za wyjątkiem oczywiście bzdetów jak Astronomia. - Romilly grzecznie kiwał głową. - Praktykuj swój talent regularnie, ucz się języka, gdy wrócisz, chcę słyszeć perfekcyjną rozmowę po portugalsku. Dobrze?
- Tak.
Skinęła głową usatysfakcjonowana. Zaczęła nawet szukać czegoś w torebce, wyraźnie kończąc konwersację z synem, ten jednak odwracając się mimochodem gdzieś w stronę pociągu, zobaczył Saoirse. Natychmiast zrobiło mu się gorąco, a włosy zjeżyły się nieco, ciemniejąc. Nie miał nad tym kontroli gdy czuł intensywne emocje, co złościło matkę. Mawiała, że to słabość, tak łatwo okazywać zmiany w głowie i sercu. Karała go za podobne oznaki i kazała powstrzymywać wszelkie mutacje jeśli tylko sam nie życzy sobie zmiany. Jakby to było takie proste... Może dlatego w czasie gdy Romilly starał się dyskretnie pokazać Puchonce by nie przychodziła, gestem dłoni by matka nie widziała, ta zamarła znad torebki, wlepiając w niego wzrok. Oczywiście, że widziała, że coś jest nie tak, a że to był jej syn i wiele z nim w wakacje czasu spędzała, wiedziała mniej więcej jakie emocje co robią z jego ciałem.
- Synu, opanuj się. - powiedziała surowo, choć jej wzrok przeniósł się tam, gdzie patrzył i on.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 0
Uśmiechnął się z zadowoleniem na komplement, o który tylko troszkę się prosił. Tak w granicach przyzwoitości.
- Dzięki, może zostanę tak na dłużej w takim razie.
Zaśmiał się serdecznie na jego komentarz odnośnie rodziców. Faktycznie chyba opiekunowie mieli to do siebie, że uwielbiali robić siarę swoim dzieciom i niezależnie czy świadomie czy nie, bo tu zależy od rodzaju rodzica, oni wszyscy musieli coś zrobić, przez co ich podlotek chciał się zapaść pod ziemię.
- Możliwe, w sumie. Znaczy, ja nie mam w rodzinie mugoli więc nie wiem, bo znajomym też przecież nie mogę powiedzieć, ale z tego co słyszę od znajomych to jest w tym dużo prawdy. Trochę im się nie dziwię, magia jest zajebista i ułatwia życie tak bardzo. Jakby, gdybym był mugolem to bym chyba z zazdrości umarł, masakra. Ale to dla nas też inaczej, wychowaliśmy się z magią. Znaczy ja, nie wiem jak ty.
Bo w sumie mieli inne sytuacje rodzinne przecież, nie wiedział jak dokładnie to wygląda w domu i Laviego. Mógł się tylko domyślać, że jednak ta magia gdzieś tam była, ale to na podstawie... No właśnie, czego? Chyba tego, że nie wyobrażał sobie innej opcji.
Nie zdążył odnieść się do treści związanej z deską, bo jakiś gówniarz latający po peronie wpadł na jego kolegę, który z kolei wpadł na niego. Stało się wszystko dość szybko i niespodziewanie, z impetem, który przywołał pewnego rodzaju dziwne uczucie mdłości i zawrotów głowy.
I ciemność. Nie było już Thomasa.
Zamrugał, marszcząc lekko brwi i rozeznając się w sytuacji. Rozejrzał się, odnotowując wszystkie szczegóły otoczenia i starając się nadrobić sytuację, w jakiej był. Cień wspomnień Thomasa jeszcze był w jego głowie, choć umykał niczym sen tuż po przebudzeniu z drzemki. W zasadzie tu niewiele się to różniło od tego właśnie. Zwrócił uważne, niemal prześwietlające spojrzenie na chłopaka obok. Część znajomych Thomasa znał i kojarzył, a część... Nie. Tego gościa nie był pewien. Wiedział, że się znają i że ma imię krótkie, na L. Ale cholera, no za nic nie był pewien co to było za imię, zdecydował się więc go nie używać i poczekać az ktoś go może zawoła.
- Chyba czas iść już powoli do pociągu. Miłego dnia, kolego. - Uśmiechnął się bardzo oszczędnie, ściskając jego dłoń krótko i odchodząc jak gdyby nigdy nic. Jeśli Thomas o czymś z nim rozmawiał, Tom nie wiedział o czym, jak i nie chciało mu się ciągnąć tej rozmowy. Nawet jeśli aparycją bardzo mu się podobał, teraz miał inny plan - poznać okolicę. Obserwować ludzi, dowiedzieć się w jakich jest aktualnie kręgach i z kim znajomość może mu się opłacić. Nie wiedział ile miał czasu zanim Thomas nie wróci, na boga, nie wiadomo po co w ogóle, pusia jedna, i nie zamknie go w swojej głowie na kolejnych kilka dni. Chciał znaleźć sposób jak się pozbyć tego problemu i zostać na zewnątrz na zawsze. Tak. Ważne rzeczy.
zt.
Hufflepuff |
50% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Pan |
Pióra: 0
Nawet jeśli zauważyła pewną niechęć Bellamy'ego do jej czułego powitania (nie mogła się powstrzymać, lubiła przytulać ludzi, bo była dość stereotypowym Puchonem-pluszakiem), nie dała po sobie tego poznać i uśmiechnęła się na poły przepraszająco, a na poły z rozbawieniem. — Skoro tak, to dobrze, na zimę przyda mu się warstwa ciepełka. Mi zresztą też by się przydało przybrać, bo jak mój metabolizm dalej będzie działał tak jak do tej pory, to się pewnie zatelepię na śmierć. — Skrzywiła się, bo dla niej każdy dodatkowy kilogram był na wagę złota. Przez szczupłość wyglądała na bardziej kruchą i młodszą niż w rzeczywistości, przez co ludzie często nie brali jej na poważnie, a to ją trochę denerwowało. Ileż można słyszeć, że jest się "uroczym i drobnym"?
— Zaczynasz ostatnią klasę, więc pewnie trochę się denerwujesz, co? W końcu owutemy to nie przelewki. Ja bardzo się cieszę, że sumy już za mną i teraz czeka mnie rok takiego wytchnienia. Chociaż w sumie... wątpię, zeby szósta klasa była istotnie łatwiejsza od piątej czy siódmej. — Wzruszyła ramionami, ale nie wyglądała na zbytnio zmartwioną. Słysząc podziękowania od chłopaka tylko pomachała gwałtownie rękami, jakby odganiała stado much. — A przestań, przecież to nic takiego! Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebował pomocy z Cinnamonem, pamiętaj że możesz na mnie liczyć. Oooch, czy to Charlie?! — zawołała podekscytowana, gdy w tłumie mignęły jej jasne loki. — Wybacz, muszę mu koniecznie opowiedzieć o migracjach czerwonych kapturków... to do zobaczenia w szkole, prawda? — Niepomna chłodnej reakcji, uściskała Bellamy'ego raz jeszcze, zebrała swoje rzeczy i szybkim krokiem ruszyła w stronę znajomej fryzury. Z podekscytowaniem wyobrażała sobie minę swojego przyjaciela na wieść o nieprzewidzianych zachowaniach magicznych stworzeń. Hmm, ale czyżby urosło mu się przez wakacje? Im bliżej Lexa była jasnowłosego chłopaka, którego widziała nadal tylko tyłem, tym bardziej miała wrażenie, że przybyło mu co najmniej z dziesięć centymetrów. Wierząc jednak w magię męskiego dojrzewania, wybiła się nieco mocniej i skoczyła na blondyna, ściskając go mocno od tyłu i cmokając go głośno w lewy policzek. — Heeeej, Charlie! Słyszałeś, co się dzieje z... — Urwała nagle, tracąc czucie we wszystkich kończynach. Osunęła się po blondwłosym chłopaku, który okazał się być nie jej dobrym kolegą, a nieznanym jej z imienia Krukonem, na dodatek przebywającym aktualnie w otoczeniu znajomych. — Och, ja... Och. Ojej. Ja... przepraszam, pomyliłam się! — W momencie wypowiadania tych słów Lexa już ciągnęła swój kufer jak najdalej od tej upokarzającej sceny. Czuła, jak gorąco wpełza na jej twarz i dekolt, manifestując zawstydzenie. Jak mogła obcałować nieznanego sobie chłopca?! Jak mogła pomylić go ze swoim przyjacielem?! Na Merlina, co za wstyd...
Zadanie: [9] Przepraszam, pomyłka
Uczestnicy: Raphael Keighley
Progress: hop siup na Rafka
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
- Och, daj spokój, nic się nie stało, naprawdę. Znaczy... poza tym, że twój kufer chyba zdecydował się eksplodować. - Rozumiała całkowicie ten pośpiech, jakby jej majtki rozsypały się po peronie pełnym innych uczniów, z którymi ma spędzić w murach zamku kolejne dziesięć miesięcy, ot też starałaby się jak najszybciej ukryć je na dnie bagażu.
- Przed nami jeszcze podróż do szkoły, więc istnieje szansa, że ktoś inny wygra ten zaszczyt pierwszej strony. - Uśmiechnęła się do Cass pokrzepiająco, chcąc ją naprawdę wesprzeć w tej dość haniebnej sytuacji. I może całkiem nieźle by jej to wyszło, gdyby obok nie pojawiła się Heather. Normalnie przytuliłaby przyjaciółkę na powitanie, ale chwilowo miała bardzo zajęte ręce. W zamian jedynie przewróciła oczami na mało pochwalne określenie bielizny Cass. No tak, cała Heather! Ale i tak ją uwielbiała.
- Daj spokój, nie każdy musi wybierać stringi. - Chcąc załagodzić potencjalny spór, rzuciła przyjaciółce przelotne spojrzenie. Jak bielizna już bezpiecznie spoczywała w kufrze, wzięła się za zbieranie porozwalanych wszędzie książek, plamę atramentu zostawiając na koniec. W międzyczasie oczywiście słuchała słów Gryfonki, której ploteczki z życia pewnych sław nigdy nie umykały uwadze. Nawet pokiwała głową, zgadzając się ze stwierdzeniem Montrose, że przecież fanki powinny cieszyć się jego szczęściem!
- No tak, kolejny zwinięty, ale przecież jest jeszcze cała masa innych, nie? Poza tym po co szukać wśród sław, jak masz naprawdę świetnych kandydatów pod nosem... - Zatrzymała się na chwilę, sugestywnie spoglądając na blondynkę. Już ona dobrze wiedziała kogo dokładnie April ma na myśli.
Na jej nieszczęście nie tylko Heather wiedziała. Vates od razu wykorzystał sytuację i pojawił się tuż za ramieniem Gryfonki, uśmiechając złośliwie.
No proszę, nadal ci nie przeszło i nadal pchasz najbardziej rozwiązłą dziewczynę w ramiona chłopaka, w którym podkochujesz się od lat? April, to trochę żałosne, wiesz? Tym bardziej, że mając wybór między nią i tobą oczywistym jest, że wybierze ją, bo z łatwością daje mu to, czego ty nie jesteś w stanie.
Zagryzła szczęki tak, że aż poczuła ból, po czym schyliła się znowu i wróciła do zbierania książek, chcąc ukryć czerwoną z zażenowania twarz za zasłoną rudych włosów. Ugh, dlaczego on zawsze musiał się wtrącić?
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Jak prawdopodobnie zdecydowana większość osób, które znajdowały się teraz na peronie, Saoirse starała się wyszykować na dzisiejszą podróż, tak aby prezentować się dobrze podczas ponownego spotkania ze wszystkimi znajomymi, ale stawiała też na wygodę. Dlatego nie było mowy o założeniu koszuli aż do wieczora! Przecież od jutra będzie nosiła mundurek praktycznie codziennie, a ceniła momenty, kiedy byli od niego wolni. Nie to, żeby szczególnie narzekała na konieczność noszenia go w czasie zajęć... Przyzwyczaiła się, chyba jak każdy inny, ale nie był to jej ulubiony strój, oczywiście. W związku z tym, gdyby tylko dostrzegła Romilly'ego od razu z bliska i miałaby szansę przyjrzeć mu się dokładniej, prawdopodobnie zastanowiłby ją jego wybór. Ostatecznie i tak, i tak miała pozostawić to bez komentarza, zwłaszcza że wcale nie zawsze musiała wmuszać wszystkim swój światopogląd... Dobrze, zdarzało jej się robić to nieświadomie, ale robiła to dla dobra innych! Koszula ostatecznie chyba nikomu nie zaszkodzi.
Gdy jednak zwróciła uwagę na Ślizgona w oddali, nie skupiała się na jego ubiorze. Właściwie nie miałaby nawet na to czasu, bo od razu do niego pomachała, a w chwilę później już przeciskała się przez tłum w jego stronę. Tak jak potrafiła, wbrew jego wątpliwościom ze spotkania na Pokątnej. Przecież świetnie sobie radziła w terenie, nawet jak musiała bezlitośnie przecisnąć się przez tłum uczniów w różnym wieku i rozmiarze. W dodatku jakoś nie przeszło jej przez myśl, że chłopak może być jeszcze w towarzystwie rodziny, dlatego nawet nie zwróciła uwagi również na kobietę obok. Bo właściwie czemu miałby iść z matką? Przecież zdaje się, że za sobą nie przepadali? To nawet ona zdążyła pożegnać się już ze swoimi rodzicami, a przecież mieli świetny kontakt!
- No hej! - wykrzyczała, obejmując go krótko. Nie dlatego, że chciała mieć tą uprzejmość z głowy jak najszybciej... Raczej szybko chciała nadrobić, co u niego. To nieważne, że widzieli się ledwie tydzień temu!
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Nie było nic, co mógłby zrobić. Nie mógł ani uciec, ani krzyknąć, nic. Mógł tylko patrzeć jak Saoirse idzie ku nim niczym w zwolnionym tempie, a matka stojąca obok wypowiada jego imię. Czuł zagrożenie, zagrożenie tak silne, niemal chciał krzyczeć. I zanim zdążył chociaż powiedzieć cokolwiek do matki, Saoirse już zarzuciła mu ręce na ramiona, witając się. Po chwili mogła dopiero zobaczyć jak blady i spięty chłopak był.
- Hej. - Powiedział typowym sobie, chłodnym tonem, choć tym razem nieco zdławionym, podczas gdy trochę uciekał wzrokiem na boki. Stanął przy tym względnie pomiędzy nią a matką, ot z sobie znanych powodów. - Saoirse, poznaj moją mamę. Mamo, Saoirse, moja... Znajoma.
Saoirse mogła napotkać na sobie przeszywające spojrzenie ciemnych, chłodnych oczu. To, że były koloru gorzkiej czekolady, zupełnie nie ocieplało jej wizerunku. Wyglądała bardziej agresywnie, niczym zwierzę z rozszerzonymi źrenicami. Posłała jej nikły, ledwo wyginający jej usta uśmiech, wyraźnie czysto grzecznościowy.
- Saoirse...? - zadała jej pytanie, oczekując podania nazwiska. Naturalnie, to to się dla niej liczyło, nic innego. Jeśli jednak Puchonka nie pojęła oczekiwania, uzupełniła z niezadowoleniem, choć siląc się wciąż na uprzejmość, pytanie o nazwisko.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Czy gdyby wiedziała, co ją tu czeka, faktycznie podeszłaby się przywitać? Cóż, na pewno dałoby jej to do myślenia... Może obserwowałaby ich chwilę, tak profilaktycznie? Albo machnęła tylko w jego stronę, żeby dopaść go później? Sama nie była tego pewna. Niemniej jednak na sto procent podobna myśl wraz z pytaniem zagościłyby w jej głowie!
Dopiero po chwili odsunęła się od Ślizgona o kroczek i spojrzała ku jego matce, szybko domyślając się, w jakiej sytuacji się znalazła. Pomijała wiele rzeczy przez nieuwagę, ale nie była też głupia! Podobnie nie do końca zrozumiała pytania kobiety i ta rzeczywiście musiała je uzupełnić. Bo po co byłoby jej to nazwisko? Dziwne pytanie na dzień dobry...
- O'Donovan. Mi też miło poznać - odparła od razu z ciepłym uśmiechem, gdy pani Burke sprecyzowała.
Sam uśmiech na jej twarzy pojawił się tu bardziej z przyzwyczajenia, może trochę też, by zrobić dobrą minę do złej gry (a jednak nie wyglądał ani trochę mniej naturalnie!)... Bo przecież doskonale wiedziała, jaki stosunek Romilly ma do swojej rodziny. Musiało być z nimi coś nie tak. Nawet jeśli miałoby okazać się, że przesadzał, coś było na rzeczy, a ona była w stu procentach po jego stronie!
Ale zaraz, zaraz. Czy matka chłopaka właściwie mówiła, że miło poznać? Czy to zabrzmiało pasywno agresywnie? Tak jakby zarzuciła jej brak manier? Puchonka musiała od teraz żyć z myślą...
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Romilly słuchał ich z najwyższą uwagą, ostrożnie wodząc w milczeniu wzrokiem między matką a dziewczyną. Widział doskonale, że Isidore nie jest zadowolona z tego spotkania, co więcej, irytowało ją... No dobra, była ze startu nastawiona negatywnie, a po podaniu nazwiska, o które musiała się o zgrozo upomnieć, tym bardziej po prostu skreśliła ją z listy osób godnych uwagi. Nie to jednak było najgorsze.
Mi też miło panią poznać. Romilly spojrzał na Saoirse z niemym "what the fuck" wymalowanym na twarzy. Z kolei Isidore zdawała się być nieporuszona, jednak chłopak wiedział. Widział jak jej oczy zalśniły tym agresywnym błyskiem. I chociaż Puchonka wyglądała niewinnie, szczerze nie wiedział czy celowo wyjechała z takim tekstem, czy nie. Chociaż teraz nie miało to większego znaczenia.
- Tak sądziłam. - Skomentowała rodzicielka, odpowiadając na swoje podejrzenia, że Saoirse jest nikim ważnym, posyłając synowi pełne wyrzutu spojrzenie.
- Matko, ja w zasadzie już będę... - Zaczął Romilly pospiesznie, jednak uciszyło go całkowicie ledwie uniesienie otwartej dłoni w geście prośby o milczenie. Zerknął na swoje rzeczy i Saoirse nerwowo, myśląc pełną parą co mógłby zrobić żeby uratować... Cóż, i ją i siebie. W tym czasie kobieta już świdrowała wzrokiem rudowłosą.
- Przykro mi stwierdzić, że "też" jest tu nieodpowiednim słowem, drogie dziecko. - Powiedziała uprzejmie, mimo że dosłownie przyznała, że nie cieszy ją zbytnio to zapoznanie. - Wolałabym żebyś nie obściskiwała mojego syna, w szczególności przy ludziach. W końcu wasza relacja ma przed sobą ledwie trzy lata, nie chciałabym żeby którekolwiek z Was zbytnio się spoufalało. To szkodzi nauce przede wszystkim, Romilly. - Ostatnie zdanie powiedziała z naciskiem, przenosząc spojrzenie na syna.
To był moment, w którym Romilly już wiedział, że trzeba uciekać. Ta kobieta chciała dosłownie kazać Saoirse spadać na drzewo w ich relacji, i choć może kiedyś Ślizgon by jej nawet pomógł, teraz już nie było o tym mowy. Nie było odwrotu od tego, że zaczęło mu zależeć. Niemalże wyrwał wózek z rzeczami od skrzata, choć ten zupełnie nie oponował.
- Dobrze, mamo, będziemy wiedzieć, ale pociąg zaraz odjeżdża. - Powiedział pewnie, pospiesznie, chwytając Saoirse zdecydowanie za nadgarstek i ciągnąc ze sobą. - Same najwyższe stopnie, słowo honoru. - Dodał przy tym, chcąc z kolei troszkę wybielić swój przeklęty zadek, który już po matce zostawianej w tyle widział, że ma przesrane. I już był przerażony, co tylko pokazywały jego ciemniejące włosy. O których nie wiedział. Cholera. Nawet zresztą jak sunęli agresywnie w tłum, Romilly nieco boleśnie targając za sobą Puchonkę, trzymając jej rękę niczym w imadle, czuł na sobie wzrok rodzicielki. Wyjec? O nie, to nie był ten typ rodzica. Ale wiedział, że kobieta nie zapomni o tej sytuacji.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Gdyby usłyszała podobne słowa od rówieśnika, najpewniej byłaby w stanie od razu odpysknąć... Ktoś mówił, że Puchoni to miłe, cieplutkie kluseczki? No nie, przecież nie chodziło o to, żeby dawać się obrażać! Choć i tak akurat Saoirse miała dosyć wysoką tolerancję, jeśli chodziło o podobne zachowania. A jednak mówiła to do niej dorosła osoba, po której spodziewała się wiele przez wzgląd na opowieści (o ile można było nazwać tak krótkie nawiązania do niej Romilly'ego), ale nie tego... Właściwie początkowo poczuła się zraniona i ogarnęła ją dziwna bezradność i tylko dlatego nie odpowiedziała jej równie uprzejmie. Także nim zdążyła wydusić z siebie cokolwiek, Ślizgon skutecznie odciągnął ją za sobą.
Z kolei gdy zdążyli oddalić się od tej strasznej, strasznej kobiety... Cóż, Saoirse wciąż nie do końca wiedziała, jak to skomentować. Chyba jednak narzekanie na nią nie byłoby najlepszym ruchem, a jednak niezręcznie przejść do rozmowy o pogodzie... Obróciła jeszcze na chwilę głowę, by po raz ostatni zobaczyć matkę Romilly'ego, a następnie odetchnęła cichutko. Wróciła do niego wzrokiem i jeszcze przez moment zastanawiała się, jak wybrnąć z sytuacji, by nie wyszło zbyt niezręcznie. Zwłaszcza że sama widziała po nim, że jest... Zdenerwowany? Zły albo zaniepokojony, albo może oba? W takich chwilach chyba lepiej udawać głupszą, niż się jest, prawda? Na przykład zmieniając temat całkowicie, na coś o niewielkiej wadze?
Cmoknęła cicho ustami, jakby właśnie na coś wpadła.
- A, no właśnie. Bo miałam cię w sumie spytać, tylko no, musiałam sobie przypomnieć co... - zaczęła zerkając na chwilę na swój nadgarstek.
Czy zamierzał w ogóle ją puścić? Nieco za mocno ją ściskał...
- Nie wiem, czytałeś może dzisiejsze gazety? Zaraz, nie, bo to chyba wydanie z wczoraj... Nieważne. Chyba że w ogóle nie czytasz Żonglera, bo nie wiem, zdaje mi się, że nie jest aż tak popularny. Znaczy jest, ale nie tak jak Prorok. W każdym razie było coś o czerwonych kapturkach i chyba o tym, że są w Walii i jakoś podejrzanie w grupach? A w sumie te informacje trochę niekoniecznie zgadzają się z rzeczami, które mieliśmy kiedyś na obronie przed czarną magią, albo może powinnam właściwie powtórzyć sobie, co tam o nich było, ale generalnie gość też tam pisał, że to niekoniecznie normalne zachowanie, że to niebezpieczne i że coś o zaginięciach mugoli? I dosyć to jest creepy, nie? No bo okej, niby teoretycznie Walia nie obchodzi mnie-... Nie tak. Nie tak bardzo, no bo wiadomo, że nie myśli się tak bardzo, jak się jest w pewnej odległości, to jednak co innego... Ale z drugiej strony sporo osób jest z Walii... Ale nawet jakbym takich nie znała, to nie wiem. Nie czytałeś o tym, tak?
Nie był to temat, który chciała poruszyć w trybie priorytetowym... Raczej zwyczajnie było to pierwsze, co przyszło jej na myśl, skoro i tak czytała artykuł dzisiaj przy śniadaniu.
Zadanie: [13] Na bieżąco: Wariant 3
Uczestnicy: Romilly S. Burke
Progress: kapturkowy monolog - done
Ravenclaw |
0% |
Klasa VII |
18 |
średni |
Bi |
Pióra: 91
Zander również w tym roku nie łudził się, że jego rodzice pojadą z nim na peron. Ponownie musiał wysłuchiwać narzekań, które zdaniem staruszków miały na celu przekonanie go, że powinien sobie darować cały ten magiczny świat, który ściągnął na ich rodzinę jedynie kłopoty. Tylko jak ich zdaniem, po tylu latach, nagle miałby zmienić swoje życie diametralnie, odcinając się od czegoś, co go fascynowało? Jasne, miewał chwile zwątpienia, które przetrwać pomogła mu ciocia, obecna dzisiaj na peronie, jednak nijak nie wyobrażał sobie rezygnacji ostatecznej. To zawsze wywoływało kłótnie, zwłaszcza z ojcem, który nie tak wyobrażał sobie przyszłość swojego syna.
Pożegnał się z ciocią, która musząc spieszyć się do pracy, przechodząc ostatecznie przez kamienną ścianę. Nie rozumiał, jak mugole mogą być tak mało spostrzegawczy, że nie zauważyli, iż dosłownie co kilka sekund znikają ludzie. Ciekawe ile on sam rzeczy przeoczył kiedy nie wiedział jeszcze, że istnieje coś takiego jak magiczny świat.
Rozejrzał się po tłumie uczniów oraz ich rodzin dochodząc do wniosku, że przybył dość wcześnie. No tak, nie chciał dłużej narażać się na komentarze ojca, który do ostatniej minuty starał się przekonać go, że nie powinien jechać i równie dobrze może sobie to wszystko odpuścić. Najgorsze było, że pewnie jakby dłużej Zander go posłuchał, jeszcze by uległ namowom.
Niespodziewanie poczuł dłoń na ramieniu. Obrócił się zdziwiony, dopiero wtedy dostrzegając swojego przyjaciela.
- Byłem pewien, że będziesz się kręcił koło jakiejś panny - zaśmiał się na widok przyjaciela. Typowe powitanie, które chyba niemal nigdy nie uwzględniało słowa “cześć”. - Czy ja wiem. Nie tyle stary, co raczej bardziej doświadczony. Zabawnie będzie patrzeć, jak teraz oni się męczą z podstawami - skomentował ze śmiechem. - Jak po wakacjach, Badcock? Co rozwaliłeś?
Zadanie: [5] Razem raźniej
Uczestnicy: Alan Badcock
Progress: 1/2 (znaleźli się z Alankiem)
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Miał wrażenie jakby w jedną chwilę wszystko było nie tak w tak okropny sposób, że bardziej się nie dało. A przynajmniej tak sądził. I w zasadzie jak matka powiedziała, że sama z nim pojedzie na peron, już wtedy wiedział, że to nie będzie dobry dzień, czekał tylko co się wydarzy. I proszę, miał oto obraz co się wydarzyło. Nienawidził tej rodziny z każdą taką sytuacją coraz bardziej. A nie, nie była pierwszą gdzie jego potencjalny znajomy był dosłownie przeganiany, choć od kilku lat sam o to dbał żeby uniknąć podobnych sytuacji. Cóż, dlatego i z kilku innych powodów.
Saoirse prowadziła niezręcznie swój monolog, chcąc widać odwócić ich uwagę od tego, co się wydarzyło. I może nie ma potrzeby dramatyzowania, gdyby tylko Romilly się tak nie bał matki, i nie wiedział do czego jest zdolna. Zatrzymał się w końcu dość daleko od rodzicielki, puszczając dopiero Puchonkę i rozglądając się nieco w popłochu, zupełnie jakby się obawiał, że za nimi pójdzie. Niepotrzebnie, bo wiedział, że tak nie będzie. Ale co jeśli? Jego czarne postrzępione włosy zdawały się niemal delikatnie unosić, choć to tylko złudzenie przez ich spuszenie.
- Przepraszam. - Powiedział w końcu po chwili, zwracając wzrok na Saoirse. - Mogłem cię uprzedzić żebyś nie podchodziła jeśli z nią będę. Wcześniej.
Ale jak ostatni debil zupełnie nie pomyślał o tej sytuacji i teraz miał ochotę okrzyczeć samego siebie za tą głupotę nieskończoną. Westchnął, próbując opanować nerwy.
- Chociaż przyznaję, że trochę ją sprowokowałaś. - Jego wzrok wyostrzył się nieco gdy lekko zmrużył oczy. No bo faktycznie, jej "uprzejmy" tekst był złotem, szkoda, że w kierunku jego matki, będącej też wcieleniem samego szatana.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Sądziła, że zmiana tematu jest w tym momencie najbardziej odpowiednim ruchem... Najwyraźniej się myliła. Może to tylko ona nie chciała o tym rozmawiać? A choć nie dawała tego po sobie poznać - może poza tym, że była nieświadomie mniej uśmiechnięta, niż zwykle - serce biło jej nieco szybciej, odkąd dotarły do niej słowa Romilly'ego. Niby to tylko drobiazg, komentarz jak każdy inny i przecież jej synowi też udawało się ją kiedyś obrażać. Może teraz było to tylko nieco mniej spodziewane? A może to świadomość, że nie powinna była się wydrzeć w rewanżu? Cóż, i tak tego nie zrobiła, ale kto wie, co wydarzyłoby się, gdyby rozmowa potoczyła się dalej?
Na pewno nie spodziewała się też przeprosin od chłopaka. Te ucieszyłyby i uspokoiłyby na nieco dłużej, gdyby nie jego kolejne słowa, które sprawiały, że wszystko przed nimi traciło wartość - jak każde "przepraszam" zaopatrzone w jakieś "ale".
Zamrugała parę razy szybciej, po czym również zmrużyła oczy, przekrzywiając głowę i patrząc na Romilly'ego.
- Ja sprowokowałam? - spytała spokojnym tonem, jednak był on pozbawiony tej energii, którą zwykle emanowała.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 219
Uniósł brwi na jej pytanie. Ah, czyli jej komentarz nine był chamski? Niesamowite. Nawet gdyby jego matka nie była pierdolnięta, spodziewałby się, że każdy rodzic przynajmniej by się zirytował na taki tekst, jaki zafundowała Puchonka.
- Ee, no? Mi też miło poznać? Było jeszcze dodać "chuju", dodałoby to większej dramaturgii. - przewrócił oczami, ściskając lekko zaraz nasadę nosa w zastanowieniu. Odetchnął po chwili znowu. - Dobra, wiesz co, nieważne. Ogarnę to, może nawet nie zginę.
Mówił to ponuro, wodząc wzrokiem po otoczeniu podczas gdy jego włosy powolutku zdawały się wracać do swojej naturalnej formy. Nie to żeby tak całkowicie winił Saoirse, w zasadzie trochę nie rozumiał skąd ten tekst i spodziewał się, że to klasyczne roztrzepanie Puchonki. I może normalnie by przymknął na to oko, jednak czasem to doprowadzało go do szału, między innymi teraz, kiedy rzecz działa się z osobą, która miała na niego największy wpływ. I przez to w zasadzie nie, nie miał pojęcia jak to rozwiąże, ale już wiedział, że czeka go pisanie listu z długimi wyjaśnieniami tej sytuacji, a przy odrobinie szczęścia matka zdecyduje się udać, że nie było sytuacji. A może napisze list po portugalsku? To z pewnością by ją ucieszyło akurat.
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
|