Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Dziedziniec Środkowy Spory dziedziniec pokryty trawą wydaje się być świetną alternatywą dla wyjść na błonia, kiedy uczniowie mają niewiele czasu pomiędzy lekcjami. Jest często uczęszczany, przede wszystkim w ciepłe miesiące.
Dziedziniec położony jest niedaleko sali 1B, w której odbywają się zwykle lekcje transmutacji.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
6 września, godzina 07:11
Dzisiejszy poranek był pochmurny. Kiedy, jak co dzień, po cichutku zabierała swoje ubrania, aby wziąć prysznic i opuściła Pokój Wspólny, aby udać się na spacer, przemierzając błonia poczuła pierwsze krople deszczu na swoich skroniach. Spojrzała w górę, lecz zamiast uciec czym prędzej, uśmiechnęła się jedynie, jakby witając tak ponurą pogodę całym swoim promiennym nastawieniem.
Nie przeszkadzał jej deszcz. Chociaż za moment rozpadało się na dobre, mocząc jej dopiero co umyte i wysuszone włosy, a także świeże ubrania, nie zrezygnowała ze swojej stałej trasy spaceru – zmierzając dzielnie w stronę stajni hipogryfów. Było to niewielkie zadaszenie, pod którym na chwilę mogła się skryć, podziwiając i głaszcząc te wspaniałe zwierzęta. Zawsze je uwielbiała i marzyła po cichu, aby kiedyś usiąść na jego grzbiecie i wzbić się wraz z nim w niebo. Ale chyba nie potrafiłaby się na nim utrzymać. W zasadzie, nigdy też nie spróbowała.
Kiedy pora zdawała jej się odpowiednia, opuściła miejsce, aby przeciąć błonia po raz kolejny i dotrzeć do zamku. Kiedy przeszła przez próg prosto na dziedziniec, była w zasadzie całkowicie przemoczona. Jej włosy przyklejały się do twarzy, po której ściekały kolejne kropelki wody, a ubranie było wilgotne, że praktycznie zmieniło swoje naturalne barwy na o wiele bardziej intensywne. A sweter chyba dodatkowo zwiększył objętość.
Mimo wszystko, z uśmiechem na ustach i nie przejmując się chlapiącymi butami, szła przez dziedziniec w stronę Wielkiej Sali. Nie było już daleko, a niebawem mieli podać śniadanie. Chociaż dzisiaj nie było zajęć, zamierzała udać się do biblioteki, aby pouczyć się na kolejne lekcje. W zasadzie, sobota i niedziela były dla niej najgorsze, bo burzyły naturalny porządek dnia, w którym znajdowały się normalne zajęcia. Ale to nie szkodziło. Jakoś wypełniała sobie te luki, spędzając czas najczęściej w najbardziej odludnionych miejscach.
Spodziewała się za moment trafić do Wielkiej Sali, kiedy z naprzeciwka wyszło kilkoro uczniów. Flora nie kojarzyła, z jakich byli domów, ale pamiętała, że nigdy nie byli jej przychylni. I nigdy nie chcieli zostawić jej w spokoju.
Jeszcze nie odezwali się, a jej uśmiech i promienny optymizm zgasł, gdy oczekiwała raniących słów.
Wcale się nie pomyliła.
— E, wieśniara, co, wydoiłaś już krowy? – zawołał jeden z nich, zatrzymując się tuż przy najbliższej kolumnie.
— Chyba co najmniej! Czujecie? Jak capi obornikiem? – zawtórował mu kolejny.
— Fuuu! Aż mi minął cały apetyt na to mleko, co pewnie zaniosła już skrzatom domowym na kakałko. Ty się w ogóle myjesz?
— No co, nie widzisz? Właśnie poszła wziąć prysznic! – słowa kolejnego z uczniów przyjęte zostały śmiechem, który stał się tym bardziej intensywny, kiedy szarpnął za przemoczony rękaw swetra Puchonki. – Przy okazji zrobiła sobie pranie!
— Pewnie tak się kąpią na wsiach!
— I to pewnie w tych beczkach, co się wodę dla świń ustawia!
Kolejny wybuch gromkiego śmiechu. Flora skuliła się nieco, wzrok wbijając w podłogę. Nie wiedziała, co miała zrobić. Żałowała, że każdy z nich mówił po kolei, nie wszyscy na raz, i potrafiła rozróżnić i zrozumieć ich słowa. Gdyby nie to, zlałoby się to wszystko w jedną wielką masę dźwięku i nie czułaby się tak… źle…
Spróbowała postawić kilka kroków, aby przejść bez słowa i dotrzeć na śniadanie, lecz któryś z nich zagrodził jej drogę.
— Co, dziwaku, spieszy Ci się gdzieś?
Flora zerknęła na niego nim znowu spuściła wzrok. Jej ciało zaczęło się delikatnie trząść, i to wcale nie z zimna. Zaczynała się denerwować, bo… bo miała być już w drodze do Wielkiej Sali, na śniadanie. Zaczęła czuć się tak, jakby traciła właśnie grunt pod stopami i spadała… w nicość, w nieznane i dalekie jej wyobrażeniom. Czuła, jak zaczynają piec ją policzki i jak w oczach gromadzą się łzy.
Chciała tylko przejść…
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Niektórzy skończyli wczorajszą imprezę stosunkowo wcześnie, ale inni balowali do białego rana. Mickey zdecydowanie należał do tej drugiej grupy. Spora część nocy zniknęła gdzieś w ciemnych czeluściach umysłu, tym bardziej, że wbrew pozorom wcale tak dużo nie pijał, więc i głowę miał słabą. Pamiętał picie wina z Biancą i chyba to go tak poskładało, że teraz miał dziury w pamięci. Całe szczęście w końcu wydostał się z tej ciemności i ostatnie kilka godzin pamiętał może aż za dobrze. Nadal czuł się pijany, kiedy około szóstej rano zaczął schodzić z siódmego piętra z zamiarem przewietrzenia się przed śniadaniem. Zajęło mu to więcej czasu niż normalnie, bo przez zawroty głowy i podwójne widzenie kilkakrotnie pomylił schody. Jak już docierał do parteru, zaczął odczuwać pierwsze oznaki kaca - powoli rosnący ból głowy, nieznośną suchość w gardle i fizyczne zmęczenie.
Ale nadal nie zamierzał opuścić śniadania.
A przed śniadaniem szybkiego otrzeźwienia umysłu na świeżym powietrzu, wciąż był na to czas.
Z ogromnym ziewnięciem wyszedł w końcu z zamku i dopiero wtedy zorientował się, że poranek był deszczowy. Niekoniecznie mu to przeszkadzało, nawet przyjął to z lekkim westchnieniem ulgi, bo orzeźwiało dodatkowo. Miał w planie krótką przechadzkę po dziedzińcu i może jakiś krótki odpoczynek gdzieś pod dachem (zmęczyła go ta noc i ten spacer na dół!), ale dobiegające z jednej strony glosy - zbyt głośne w tej chwili, żeby mógł je zignorować - zwróciły jego uwagę. Skrzywił się, bo poczuł nieprzyjemny ból pod czaszką, który wzrastał z każdym niekoniecznie zrozumiałym słowem padającym z oddalonej grupki i już-już miał odwrócić się na pięcie i wrócić do zamku, kiedy jego wzrok przykuł pewien niepasujący do rozbawionych głosów szczegół.
Grupka roześmianych uczniów stała na tyle blisko, że mógł zauważyć stojącą pośród nich dziewczynę. Otoczyli ją niczym wataha wilków i zaczepiali, chociaż Flora próbowała się od nich oddalić. Momentalnie zapomniał o chęci powrotu do cichego wnętrza zamku i bez zastanowienia skierował się w kierunku tych kilku osób, wśród których rozpoznał przynajmniej dwie. Zdążył usłyszeć parę ostatnich niemiłych komentarzy rzuconych w stronę Puchonki i wywołało to w nim nagły wzrost złości. Przeginali, i to nie tylko faktem żartowania z czyjegoś pochodzenia, ale w ogóle zaczepianiem zupełnie nie przeszkadzającej nikomu dziewczyny, która nawet w żaden sposób ich nie prowokowała. Jej jedynym zawinieniem tutaj była jej wyjątkowość, której te półgłówki nawet nie starały się zrozumieć.
- Przynajmniej się myją, ty nawet nie wiesz co to kąpiel. - Podszedł do delikwentów od tyłu, więc nie zauważyli jego obecności dopóki się nie odezwał. I chyba ich zaskoczył. - Co jest, Smith, boisz się zaczepiać równych sobie, więc popisujesz się przed kolegami atakując niegroźne dziewczyny? A może to był twój pomysł? - Wszedł pomiędzy nich i odwrócił się tak, że zasłonił sobą stojącą nieruchomo Florę i spoglądał po kolei na każdego z tych ignorantów, co to uważają się za lepszych od innych. - Tacy jesteście mocni w gębie, to może pogadajcie sobie ze mną? Z chęcią wysłucham waszych niewybrednych komentarzy. - Był przekonany, że nawet na granicy pijaństwa i kaca byłby w stanie ich wszystkich położyć na łopatki - lata machania rakietą i pałką do Quidditcha dały mu z pewnością przewagę w celnym wymierzaniu mocnych ciosów. A łeb takich patafianów niewiele różnił się od tłuczka, w końcu z nich też tłuki.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Wzrok wszystkich zgromadzonych osób powędrował w kierunku nowego i dość nieproszonego źródła dźwięku. To znaczy, wszystkich, oprócz Flory – która nadal stała ze spojrzeniem wbitym w ziemię, jakby zupełnie nie usłyszała włączenia się do rozmowy nowej osoby i nie była świadoma tego, co się dzieje. Była. Ale w tym momencie nie potrafiła w żaden sposób zareagować. Sytuacja ją przytłaczała, nie potrafiła sobie z nią poradzić, nie potrafiła sama siebie obronić przed napastnikami, którzy zaatakowali ją nawet z nieznanego jej powodu – i nie wiedziała, co powinna zrobić. Napotkała barierę na swojej drodze, której nie potrafiła przeskoczyć.
Chyba poczuła nawet wdzięczność wobec Mickeya, kiedy ten przeszedł między chłopakami i stanął przed nią, zasłaniając ją przy tym całym ciałem. W porównaniu z nią, małą, chudą i kruchą, był naprawdę potężnym i chyba nawet żaden skrawek jej ciała nie wystawał zza jego sylwetki.
Po długiej i głuchej ciszy, przerywanej tylko szmerem padającego wciąż deszczu, jeden z chłopaków prychnął, jakby otrząsnął nareszcie się z szoku i stwierdził, że przez moment był nawet na przegranej pozycji. Teraz postanowił znów wrócić na tę wygraną.
— A Ty co, Cavington, rycerzem zostałeś? – spytał opryskliwie nieznany jej chłopak. – Bronisz swojej nowej dziewczyny?
Wśród niewielkiemu tłumu słychać było pomruk pełen rozbawienia. Jeden z nich nawet poklepał śmiałka po ramieniu za jakże niewybredny i odważny komentarz.
— Zamierzacie już razem, do końca życia, romantycznie wywozić obornik? – zapytał drugi, nawet nie kryjąc podłego rozbawienia i roześmiał się w głos.
— Połączyło nas krowie łajno – zawołał kolejny, starając się chyba naśladować dziewczęcy głos i mrugając wdzięcznie oczętami, jakby właśnie zauważył miłość swojego życia.
Grupka chłopaków po raz kolejny wybuchła śmiechem.
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Uniósł brwi na tyle, że zniknęły gdzieś pod nieokiełznaną czupryną zachowującą naturalny stan nieładu. Och, doprawdy myśleli, że go obrażą w ten sposób?
- A co, zazdrościsz? Tak często ją zaczepiasz, że pewnie sam chciałbyś być na moim miejscu, tylko trochę nieudolnie ci ten podryw wychodzi. - Skrzyżował ramiona na piersi, jednocześnie bardziej prostując sylwetkę i spoglądając na pozostałych z góry. Nawet jeśli może byli jego wzrostu lub wyżsi, to wcale go to nie onieśmielało.
Zignorował zawroty głowy i nadal skupiał wyjątkowo trzeźwy na tę chwilę wzrok na kretynach uważających się za takich fajnych, bo kogoś przezywają. Prychnął z politowaniem dla ich potencjalnie obraźliwych słów. No, musieli się zdecydowanie bardziej postarać, jeśli chcieli nadepnąć mu na odcisk! A pomyślałoby się, że kojarzą go na tyle, żeby wiedzieć jak bardzo jest to trudna sztuka...
- Raczej określiłbym was smoczym łajnem, ale krowie łajno też do was pasuje, racja. I myślę, że zacznę trenowanie wywożenia obornika już teraz, skoro mam przed sobą trzy największe gówna społeczności szkolnej. Z pewnością nie jedna osoba będzie wdzięczna za to, że oczyszczę korytarze z odoru nastoletniej tyranii. - Wzruszył ramionami jakby w zrezygnowaniu, jeśli nie zamierzali odejść dobrowolnie. Był gotów własnoręcznie wykopać ich z pola widzenia Flory. Przeciągnął się odrobinę, jakby przygotowywał się do wpierdolu, jaki zamierzał im sprezentować. Mimochodem niby też wyciągnął z kieszeni różdżkę, szukając w pamięci jakiegoś dobrego zaklęcia na tę okazję. Mógł jednemu dorobić rogi, drugiemu wsadzić różdżkę w oko, a trzeciemu przywalić z rozmachem - pewnie nawet nie zorientowaliby się, że obrywają, bo takie typu zwykle są mocne tylko w gębie, brak im odwagi i refleksu, żeby zareagować. O ile nie spierdolą w podskokach, bo chojraki zwykle to robią najlepiej.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Któryś z chłopaków, do którego kierowane były te słowa, prychnął niby z politowaniem na słowa Cavingtona. Zdawało się nawet, że poczuł się nieco dotknięty takim przytykiem, ale nie odezwał się, bo chyba w porę zorientował się, że o to właśnie chodziło Ślizgonowi. Tak czy siak – znalazł się w drobnym impasie.
Inni nie byli tacy tolerancyjni, szczególnie, kiedy Cavington wprost nazwał ich krowim czy smoczym łajnem. Jeden chciał się nawet wyrwać i rzucić się na chłopaka z pięściami, ale kolejny z grupki prześladowców go zatrzymał. Jeszcze inny natomiast wyciągnął różdżkę, gotów tu i teraz wpierdolić Ślizgonowi za tak jawne obrażanie ich. W końcu nie mogli być gorsi od jakiejś głupiej Puchonki, która nawet sama siebie obronić nie potrafiła!
Ale ten, który miał najwięcej oleju w głowie z całej tej grajdaniny bezmózgich goryli, trzymał i jednego, i drugiego swojego kolegę, którzy chcieli się już rzucać na Ślizgona i najchętniej wydrapać mu oczy, albo wsadzić mu własną różdżkę w odbytnicę.
— Ty jebany…! – syknął jeden, wyrywając się nadal, jakby wręcz nie mógł się pohamować od zdrowego przywalenia Cavingtonowi.
— Daruj se, kurwa! – syknął drugi, choć nie do końca jasnym było, czy kierował te słowa do swojego kolegi, czy do Mickeya. – Ledwie stoi na nogach i będziesz lał najebanego gościa? – prychnął, obrzucając wzrokiem pełnym pogardy Cavingtona. – Policzymy się z nim innym razem.
Puścił obu swoich kolegów, i obaj, jak na zawołanie, nagle opuścili ręce, jakby tracąc chęć do wpierdolu. Ten, który wyjmował różdżkę, rzucił tylko mordercze spojrzenie Cavingtonowi, nim się odwrócił. Natomiast ten, który miał zamiar mu tradycyjnie przyjebać, został jeszcze chwilę, aby unieść wyzywająco palec przed twarz Ślizgona i syknąć do niego:
— Myślisz, że taki z Ciebie cwaniaczek, Cavington? Policzymy się jeszcze. Nie znasz dnia ani godziny – syknął groźnie i zaczął odwracać się już w stronę swoich koleżków, nim jeszcze raz spojrzał na stojącą bezradnie za Mickeyem Puchonkę, i splunął na podłogę, gdzieś pomiędzy Cavingtonem a MacGowan. – Ta szkoła coraz bardziej się starcza – prychnął, odwracając się już, aby dołączyć do swoich kolegów.
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
To w sumie ciekawe, jak bardzo adrenalina potrafiła człowieka otrzeźwić. Co prawda nie wypił wiele - a przynajmniej z tego co pamiętał, bo w pewnym momencie film urywał się bardzo brutalnie i nie miał pojęcia co działo się przez kilka godzin - ale nie będąc przyzwyczajonym do nawet średnich ilości alkoholu, skutki odczuwał bardzo wyraźnie i z pewnością niebawem również boleśnie, kiedy kac uderzy. Na szczęście na tę chwilę, pod wpływem adrenaliny, myślał tak jasno, jakby właśnie miał rozegrać mecz finałowy Wimbledonu. Ku własnej uciesze najwyraźniej wcale fizycznie nie prezentował się jakby tak było, ale to dawało mu element zaskoczenia, jakby jednak ci kretyni zdecydowali się na niego rzucić.
Ale tego nie zrobili. Jedynie zaczęli się odgrażać.
- Jasne, zapraszam, nie mogę się doczekać. But I won't be holding my breath.- Posłał im na odchodne sarkastyczny uśmiech, wyraźnie ostatnim zdaniem kpiąc z nich. Cóż innego miał zrobić? NA takich mocnych w gębie cwaniaczków nie było innej rady. Sam bójki wszczynać nie zamierzał, ale z pewnością skutecznie obroniłby siebie. I przy okazji Florę, która uniknęłaby dalszych szyderstw i miała okazję na ucieczkę, bo byliby za bardzo zajęci nim. Ale obyło się bez takich rzeczy.
- Zgadzam się, stacza się odkąd pozwala się takim pacanom na bezkarne chodzenie po korytarzach. - Odpowiedział na ostatnią zaczepkę głośno, ale wcale nie musiał zostać usłyszany. Jak tylko zniknęli z pola widzenia, odetchnął powoli, schował różdżkę i odwrócił się do Puchonki, żeby przyjrzeć się jej ze zmartwieniem.
- W porządku? Już sobie poszli, możesz wrócić do... cokolwiek robiłaś. - Pochylił się odrobinę, żeby spojrzeć w jej twarz w tej chwili skierowaną do ziemi.
Poczuł, jak adrenalina zaczyna odpuszczać, a wraz z nią wracają silniejsze zawroty głowy. No ładnie, teraz efekty pijaństwa dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą! Zachwiał się odrobinę, ale udało mu się jednak zachować pion. Przetarł nieco niezdarnie oczy, starając się zminimalizować wrażenie wirowania całego otoczenia, ale nie przyniosło pożądanego efektu.
I zupełnie znienacka poczuł jak oblały go zimne poty, jednocześnie uderzył gorąc i przeraźliwy chłód. Żołądek wywinął nieprzyjemnego fikołka i chyba zdecydował się na oddanie tego, czym go dzisiaj poczęstowano.
- Przepraszam na chwilę... - PRzysłaniając usta dłonią wydukał słabo przeprosiny, chwiejnie odszedł od Flory dwa kroki, wsparł się jedną ręką o murek, po czym zgiąwszy się w pół malowniczo wypuścił dorodnego pawia. Leć, ptaszyno!
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Dopiero kiedy Mickey odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią ze zmartwieniem, dopiero wtedy podniosła wzrok. Nie spojrzała konkretnie na jego twarz, ale gdzieś na przestrzeń obok. Ktoś jednak, kto dobrze znał Florę, wiedział, że był to najlepszy i najbardziej pełen uwagi kontakt, na jaki potrafiła się zdobyć.
Nigdy nie patrzyła komuś w twarz ani prosto w oczy. A jeśli się zdarzyło, to bardzo przelotnie i zaledwie na ułamki sekund.
Dostrzegała wokół niego delikatną, błękitnawą poświatę, która potwierdzała jego szczere intencje wobec niej. Ale nawet nie musiała się upewniać, bo wierzyła mu. Może stroniła od ludzi, i niespecjalnie trzymała się blisko szczególnie Ślizgonów, ale tego bardzo lubiła. Przypominał jej jednego z braci, których zostawiła w domu, na farmie. Oni też się nią przejmowali, tak jak on teraz.
— Szłam na śniadanie – wyjaśniła mu cicho, bo zrozumiała, że właśnie o to pytał. Chyba. Takie miała wrażenie, dlatego wolała odpowiedzieć.
Czy powinna powiedzieć coś jeszcze?
Nie zdążyła, bo dostrzegła, jak jego aura zaczęła powolutku drgać, coraz mocniej i intensywniej, zmieniając barwę na bardziej czerwonawą. A za moment Mickey odwrócił się od niej i z odgłosów zdołała wywnioskować, że zabrało mu się na wymioty.
Zupełnie jakby nic się nie stało, albo jakby było to naturalne zupełnie jak ziewnięcie albo mruganie, podeszła bliżej nieco, zwracając twarz w stronę jego twarzy. Uniosła nawet dłoń, aby dotknąć jego ramienia, ale ostatecznie ta zawisła w powietrzu, zostawiając drobną przestrzeń między nimi.
— Mi-Mickey… W porządku? – zapytała, nieco pochylając się w jego stronę.
Chciałaby mu pomóc, ale nie za bardzo wiedziała, jak. Nie wiedziała, czego potrzebował… A w dodatku wyczuwała od niego woń alkoholu. Nie oceniała go w żaden sposób, ale sama nigdy go nie piła i nie wiedziała, co jest potrzebne, aby załagodzić skutki jego działania.
— Potrzebujesz… wody? – może nieco za bardzo dukała, ale to było pierwsze, co przyszło jej na myśl. Woda zawsze pomaga. Może pomogłaby i jemu teraz?
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
No ładnie. Upił się, okej, to wiedział. W sumie miał nawet całkiem sensowny powód, jakim było poprawienie samopoczucia Biance. No i wino było bardzo dobre! Gorzej, że później po winie chyba stracił rozum, bo… cóż, najwyraźniej nie tylko winem się uraczył, ale jakoś tak nawet nie pamiętał czym dokładnie. I w jakich ilościach. Wiedział tylko, że musiały być bardzo duże, skoro nadal czuł się całkiem pijaniutki, świat wirował i migotał tysiącem barw i właśnie przed momentem żołądek zdecydował się na ostateczny bunt. Ugh.
Przez moment pozostał w bezruchu, taki zgięty w pół, opierając się jedną ręką o ścianę, a drugą trzymając za brzuch. Nie ruszał się, bo miał wrażenie, że jak tylko drgnie, to kolejny paw wyleci na wolność. Jedynie patrzył gdzieś w podłoże (nie na pawia) i oddychał trochę chaotycznie. Starał się jednak brać coraz głębsze i wolniejsze wdechy, żeby jakoś organizm uspokoić.
Na pierwsze słowa Flory jedyni niemrawo wyciągnął nieco w bok rękę do tej pory spoczywającą na brzuchu i pomachał nią tak, jakby miało to zastąpić słowa “nie, nie, nie teraz”. Nie mógł jeszcze mówić, potrzebował jeszcze chwili… zaraz będzie lepiej…
Po kilkunastu sekundach w końcu powolutku podniósł się do pionu, przecierając dłonią usta. Odetchnął powoli, głęboko i dopiero spojrzał na Florę. Wyglądała na tak bardzo… zagubioną. Aż zrobiło mu się bardzo głupio, że musiała być świadkiem… cóż, tego.
- Wszystko okej… tak sądzę… - Może nie było całkiem okej, ale jednak miał nadzieję, że więcej ptactwa nie wyleci przez jego usta. Oparł się plecami o chłodną ścianę i odchylił odrobinę głowę, nadal czując walące w piersi serce.
Poza tym, że był sportowcem, to przypomniało mu się dlaczego nie lubi alkoholu - kac i wymioty to nic przyjemnego.
- Woda brzmi dobrze. Ale zaraz, za chwilę… - Nie chciał jej fatygować po szklankę wody, wiedział że to bardzo (bardziej niż do tej pory) przełamałoby jej schemat dnia, a żeby samemu iść potrzebował jeszcze trochę czasu na zebranie się do kupy. - Tak, za moment pójdę… wiesz, Flora, nie musisz tu ze mną stać, możesz iść na śniadanie. Ja sobie poradzę. - Spojrzał na nią i uśmiechnął się nawet, choć wyszło to dość blado. Bo ogólnie był blady bardzo przez tego pawia. Powolutku odzyskiwał kolorki, ale mimo wszystko daleko mu było do zdrowego wyglądu.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Mickey miał rację. Była w pewnym sensie... zagubiona. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić w takiej sytuacji - była dla niej zupełnie nowa, a sam fakt nowości tej sprawy powodował u niej dyskomfort zwany strachem. Strachem przed nieznanym, nieprzewidzianym, łamiącym jej schematy.
Chciała mu pomóc. Nawet bardzo. Ale w ogóle nie wiedziała, jak... Co zrobić? Przyniesienie wody wydawało jej się jedyną sensowną opcją w tej sytuacji.
Jednakże Mickey bardzo długo milczał, zgięty wpół niebezpiecznie. Nie potrafiła nawet opisać barwy jego aury, ale rozumiała, że oznacza chyba... zmęczenie? Tak jej się wydawało, że Ślizgon był wyraźnie zmęczony. Dlatego tym bardziej chciała mu w jakiś sposób pomóc - a już tym bardziej, że stanął pomiędzy nią a zgrają uczniów, którzy...
To chyba nie był dobry czas na myślenie o tym.
Ucieszyła się nawet więc, kiedy powiedział, że woda by mu się przydała. Od razu założyła, że po nią pójdzie - i zapewne odwróciłaby się bez słowa, aby zaraz przekroczyć Wielką Salę i przynieść chłopakowi szklankę wody, gdyby nie jego kolejne słowa.
Wiesz, Flora, nie musisz tu ze mną stać, możesz iść na śniadanie. Ja sobie poradzę.
To sprawiło, że stała dalej, jeszcze bardziej bezradna niż jeszcze przed chwilą. Chciała pomóc Mickey'emu. Chciała przynieść mu wodę. Ale to prawda, że to by wyłamywało jej schematy i prawdopodobnie bardzo szybko odczułaby drżenie rąk i mały napad paniki. Mickey o tym najwidoczniej wiedział, skoro chciał, aby poszła sama. A jednak... jednak z drugiej strony chciała, aby i on do niej dołączył. Nie chciała go zostawiać tutaj, tak samego, po tym, co dla niej zrobił. Czuła nić wdzięczności, że rozwiązał problem, z którym sama poradzić sobie nie potrafiła.
Teraz za to spotkała kolejny problem. Co miała teraz zrobić...?
— Ja... - wydukała w końcu, dość zagubionym wzrokiem błądząc po podłodze, ignorując nawet wielobarwne na niej wymiociony. - Ja... nie wiem...
To i tak więcej, niż powiedziałaby komukolwiek innemu w tej chwili. Gdyby to nie był Mickey, po prostu stałaby jak słup soli. Ale starała się. Mickey był dla niej dobry, rozumiał jej potrzeby i nie lekceważył. Był jak jeden z jej braci, których zostawiła na farmie - a którzy opiekowali się nią z wielką chęcią, okazując jej tyle ciepła i serca, ile tylko mogli. On był podobny, dlatego tak bardzo go lubiła.
I dlatego tym bardziej nie chciała go teraz zostawiać.
Problem był tylko w tym, że nie potrafiła mu też o tym powiedzieć...
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Pomimo dalszych zawrotów głowy, które po zwymiotowaniu znacznie zelżały, zaczynał czuć się trochę lepiej. Wzrastało zmęczenie, to fakt i najchętniej położyłby się spać zanim dopadnie go kacowy ból głowy, ale obecna pozycja była tak wygodna, że nie chciał się ruszyć. Oparcie w postaci ściany pomagało zebrać myśli.
Spojrzał na Florę, słysząc jej ogromną niepewność w głosie. Nie powinien jej w sumie zostawiać w tej chwili samej, choćby ze względu na zapewnienie jej wsparcia swoją obecnością. Zmierzała na śniadanie, wiec odprowadzenie jej nie wymagałoby wspinaczki po żadnych schodach i byłby stosunkowo blisko lochów, żeby później skierować się do swojego dormitorium i paść na łóżko z nadzieją przespania kaca. To nie był zły plan.
- Hm, to może pójdziemy razem na śniadanie? Ale musisz dać mi jeszcze chwilę. - Zaraz się ogarnie, ale chyba jeszcze było na to za szybko. Nie chciał znowu puścić pawia, tym bardziej na korytarzu szkolnym. - Ta woda jest dobrym pomysłem, ale zdecydowanie wolę usiąść żeby ją wypić. - Posłał jej słaby uśmiech i westchnął powoli, względnie głęboko.
Powoli odzyskiwał kolorki na twarzy, bladość znikała stopniowo. Po kilku kolejnych głębszych oddechach również świat przestał tak wirować, chociaż nie od razu poczuł się na tyle pewnie, żeby iść.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
? |
Pióra: 0
Propozycja Mickey’ego spadła jej w zasadzie z nieba. Niby nie spodziewała się jej, ale miała cień nadziei, że jednak nie każe jej bezlitośnie odejść na śniadanie, jak najszybciej, samemu. Nie chciała. Chciała mu jakoś pomóc, może odrobinę choć odwdzięczyć się za to, jak przegonił tych chłopaków.
Spojrzała na niego, choć wciąż nieco nieobecnym spojrzeniem, a jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. Pokiwała głową. Mogła przecież poczekać. Miała nadzieję, że nie długo, bo przecież miała mnóstwo rzeczy do zrobienia, ale… ale mogła poczekać. Nic się nie stanie. Prawda?
— Dobrze – powiedziała cicho. A ponieważ nie miała przecież nic więcej do zrobienia, podeszła te kilka kroków i oparła się o murek obok niego. Wolała być blisko. Tak w razie czego.
Zazwyczaj bliskość ją peszyła, ale z nim było inaczej. To jak… to jak z braćmi na farmie. Lubiła ich towarzystwo, nie przeszkadzali jej, czuła się przy nich dobrze i bezpiecznie. Z tą różnicą, że może rodzina nie za bardzo rozumiała jej magiczne predyspozycje, ale to przecież nic takiego. I tak ją kochali.
Mickey był jak jeden z jej starszych braci. Tak go widziała. Chyba nigdy mu tego nie powiedziała, ale była również przekonana, że wiedział.
Towarzyszyła mu w ciszy, aż do momentu, kiedy uznał, że jednak jest gotowy, aby przejść do zamku na śniadanie. Na które poszli, oczywiście, razem.
z/t
|