Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Pokój Szczerości Jedna z wielu sal mieszczących się w szkole. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym, a już z pewnością nie zachęca, aby w niej przebywać. Zniszczone meble, kurz walający się dosłownie wszędzie. Kto wie, czy w dwóch fotelach stojących pod oknem nie czają się bahanki.
Jednak w chwili, w której przekraczasz próg czujesz, jak zaczyna otaczać cię dziwna magia. Otwierasz usta, by wypowiedzieć słowo i już wiesz, że wszystko co powiesz będzie prawdą nieskalaną ani nutką kłamstwa. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej zastanów się, kogo tutaj przyprowadzasz.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
8 września, godzina 13:52
Nie chciało jej się już z nim dyskutować, a przy okazji jasno dał jej znać, że nie ma pojęcia, o której sali mówiła. Ona też znała ją tylko powierzchownie i do tej pory wyglądała na po prostu… zwykłą, starą, podniszczoną, zakurzoną komnatę. Bardzo przyjemna lokalizacja, nie ma co, ale z drugiej strony – lepsza taka niż jakaś inna, której byłoby jednak szkoda, gdyby coś się nie udało, kociołek eksplodował, albo… cokolwiek.
Gdy dotarła do Wielkiej Sali, dotarło do niej, że apetyt jej minął, dlatego zjadła coś niewielkiego, jakąś sałatkę, popiła sokiem i pomaszerowała do dormitorium, żeby się przebrać. Na szczęście to nie był ostatni posiłek dnia, jeszcze zdąży nadrobić.
Zrzuciła z siebie szkolne szaty, aby dzisiaj przywdziać… cóż, kolejną czerń, jakże pasującą do jej nastroju. Czarne spodnie ciasno przylegające do ud, łydek i bioder, do tego czarna koszulka z białym napisem, a na to narzuciła dżinsową kurteczkę. Głównie dla ozdoby, ale w sumie mury zamku też do najcieplejszych nie należały – więc w razie czego.
Niechętnie zgarnęła też wszystkie potrzebne rzeczy na ten cholerny eliksir i wybrała się trzy piętra w dół. W sumie nie wiedziała, która jest godzina, czy się spóźniła czy nie, miała to w nosie – ale wygląda na to, że nie, bo zaraz dostrzegła człapiącą się po schodach sylwetkę Royce’a.
— Skoro jednak dotarłeś, to chodź, zaprowadzę Cię – powiedziała dość głośno, a przy tym niechętnie, kierując swoje kroki w stronę komnaty, która, w jej mniemaniu, pasowała do tego zadania idealnie. Otworzyła sobie sama drzwi, bo przecież czego mogła się spodziewać po takim niewychowanym dupku jak Kieran, a już od przekroczenia progu poczuła jakąś… dziwną aurę osiadającą na jej ciele, głowie, barkach, brzuchu… wszystkim.
Od razu zakaszlała, kiedy do jej gardła dostały się pojedyncze drobinki kurzu, i machnęła ręką, jakby chciała odgonić je od swojej twarzy.
— Nie myślałam, że będzie tutaj aż tak brudno – stwierdziła, nie będąc pewną, czy akurat chciała powiedzieć to na głos.
Skoro jednak dotarł...
Naprawdę miała jakiekolwiek wątpliwości? To przecież on zainteresował się wspólnym projektem i kto wie, jak ona by to rozegrała? Nie zdziwiłby się, gdyby postanowiła nawet nie wyciągnąć w jego stronę metaforycznej ręki na czas przymusu współpracy. To on postąpił tutaj jak ta dojrzalsza strona! Zresztą, jak zwykle, jego zdaniem. W końcu to od niej, czy od jej rodziny wyszło zerwanie zaręczyn przez jakąś jedną głupią sytuację. Czy to nie nastawienie pod tytułem "zabieram swoje zabawki i żegnam"?
- Miałaś jakieś wątpliwości, czy planowałaś skrytobójstwo? - spytał ironicznie jeszcze w drodze do sali.
Miała absolutną rację, że nie otworzyłby jej drzwi, jednak nie przez swoje braki. Gdyby tylko wyrzuciła mu to na głos, bez zawahania zapytałby, skąd miałby wiedzieć, które drzwi ma jej otworzyć. To ona prowadziła! W dodatku jak głupio wyszłoby, gdyby wskazałaby mu na odpowiednie i czekała aż je przed nią otworzy. O nie, nie było tu dobrego wyjścia.
Przekroczył próg zaraz za nią i zamknął drzwi za sobą, żeby tylko nikt nie wpadł tu się wtrącać i zakłócać ich pracę, którą chciał mieć z głowy jak najprędzej. Nie skupił też za bardzo uwagi na dziwnej aurze, jaką najwyraźniej wydzielało pomieszczenie. Po prostu było stare i zaniedbane i... Tak, właśnie dlatego mogło się zdawać, że jest tu jakoś dziwnie.
- Dobra, zaczynamy, chcę mieć to jak najszybciej z głowy - zarządził, nie bardzo wiedząc, czemu podał tu powód... Może dlatego, że chodził mu po głowie cały dzień?
Ale to nic, przecież było jasne, że chciał spędzić z nią jak najmniej czasu.
Zaraz rozpakował też przyniesione przez siebie rzeczy. Oczywiście również wziął to na siebie. W końcu nie zdążyli podzielić się w żaden sposób, a on zwyczajnie nie zamierzał polegać na niej.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Uśmiechnęła się jedynie pod nosem, czego najpewniej nie zobaczył, na jego słowa. Skrytobójstwo w tym wszystkim wcale nie byłoby takim złym rozwiązaniem… Na pewno o wiele, wiele prostszym niż borykanie się z nim przez najbliższe kilka godzin, robiąc ten cholerny eliksir.
Kiedy znaleźli się w końcu w komnacie, przytaknęła mu, chociaż z niechęcią, mamrocząc pod nosem:
— Ja też.
I tak jak on, postawiła swoją torbę, z której zaczęła wyciągać własne przygotowane do tego zadania rzeczy. Uniosła jedynie brew, bo wychodziło na to, że żadne nie liczyło na drugie i w tym momencie mieli podwójną porcję… wszystkiego.
— Fajnie, mamy dwa kociołki, w razie gdyby jeden nie wytrzymał tej masakry – stwierdziła, opierając się o jakiś odrobinę mniej zakurzony stolik. – To co robimy? Balsam z płonącej lewizji czy eliksir spokoju? Osobiście głosowałabym za tym drugim. A potem sama bym go wypiła.
Po chwili jednak zmarszczyła lekko brwi i zamrugała w lekkiej dezorientacji. To była prawda, ale po co ją w ogóle mówiła na głos?
Skrytobójstwo, to może niekoniecznie ten stopień nienawiści... Za to byłby zachwycony, gdyby Bianca wybrała się na wymianę międzyszkolną. Mogłaby znaleźć sobie tam nawet męża, zostać z dala od Wielkiej Brytanii i nie spotkać się z nim, ani jego rodziną nigdy więcej. Nigdzie. Niestety, to odpadało jeszcze bardziej niż tajemnicze zabójstwo.
- Jeżeli któryś nie wytrzyma, będę winił ciebie - odparł bez zastanowienia, nie odrywając przy tym wzroku od wykładanych składników.
I oczywiście była to absolutna prawda. Nawet jeśli on popełni jakiś błąd, to przecież przez jej obecność! Dosłownie to jedyne, czego się obawiał po swojej stronie.
- Może być eliksir spokoju, ostatecznie i mi przyda się bardziej niż kiedykolwiek w tym roku... - odpowiedział i tuż po wypowiedzeniu tych słów zmarszczył lekko brwi.
To chyba nieco za dużo informacji. I czemu mówił to na głos?
- Nieistotne... - mruknął ciszej i pokręcił głową, żeby tylko nie zostawać przy tej myśli za długo i przewertował podręcznik w poszukiwaniu odpowiedniej receptury.
Nie odrywając wzroku od już odpowiedniej strony w podręczniku, wyciągnął różdżkę i ledwie zerknął w bok, by nakierować ją na kociołek. Następnie rzucił udane aquamenti, które zaraz pozwoliło mu napełnić naczynie wodą.
Aquamenti: 7
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Prychnęła jedynie na jego słowa.
— Oczywiście. Siebie winić nigdy nie potrafiłeś – rzuciła mu w odpowiedzi, i nie wiedziała, co ją bardziej zaskoczyło, to, że w ogóle mu coś takiego powiedziała, czy to, że w jej głosie wybrzmiał niemały wyrzut, którego kompletnie nie zaplanowała.
Zamrugała oczami, zastanawiając się, co tu jest grane. Czy ktoś jej dodał dzisiaj podczas lunchu jakieś veritaserum? Ciężko jej było podejrzewać samego Royce’a, bo po tej beznadziejnej rozmowie na korytarzu się do niej nie zbliżał, więc…
Co tu się w ogóle wyprawiało?
Chyba wolała tymczasowo zająć myśli eliksirem, bo zaczynało robić się naprawdę dziwnie…
A skoro Royce już otworzył na odpowiedniej stronie, sama stanęła nieco za nim, aby przeczytać recepturę. Przebiegła wzrokiem dość szybko po literach, aby dotrzeć do punktu, w którym niezbędny był pierwszy składnik.
Sproszkowany kamień księżycowy. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać.
Sięgnęła po składnik, który następnie wrzuciła do bulgoczącej wody, przy okazji nieco przepychając biodrem Kierana, no bo co, miejsce jej zajmował. Zamieszała w kociołku, niespodziewanie czując lekki stres – jakby nie spojrzał, Royce najchętniej by jej życzył, aby wszystko wybuchło jej w twarz.
Ku jej szczęściu, nic takiego się nie stało, a eliksir, po dodaniu składnika zielony, pod wpływem mieszania zaczął zmieniać kolor na niebieski. W sumie ładny był ten niebieski kolor, podobał jej się. Taki mógłby zostać.
Punkty Eliksirów: 1
Kostka: 4
Wynik równania oraz bonus: 4+1+1(Kieran)=6
Czy udane? (jeśli nie, wpisz kostkę na efekt uboczny): udane
Zmarszczył brwi i jedynie zerknął na nią przelotnie. On nie potrafił winić siebie? Naprawdę? Akurat Sforza mu to mówiła? Jak można być taką hipokrytką!
- Przy tych wszystkich sytuacjach, kiedy to ty mnie prowokowałaś? Gdybyś może raz spróbowała się ogarnąć i się dogadać, może też bym to zrobił.
Szczerze właśnie tak to widział, ale... Po co mówić to na głos?
Wybór ich rodzin był całkowicie nietrafiony i faktycznie Bianca wkurzała go za każdym razem, kiedy byli zmuszeni spędzić razem czas! Było nawet kilka pojedynczych sytuacji, kiedy obiecywał sobie, że nie wyprowadzi go z równowagi, ale była po prostu... Nawet nie był w stanie czasem wyjaśnić, co było z nią nie tak. Zamykał temat w słowie "wszystko".
Po swoim wyrzucie postanowił jednak zająć się kolejnymi krokami w instrukcji, licząc że zakończą na tym również swoją przyjazną pogawędkę. Zwłaszcza że naprawdę nie chciał zagalopować się bardziej niż przed chwilą, a najwyraźniej towarzystwo Bianci frustrowało go dziś bardziej niż zwykle. Bo jakie mogło być inne wyjaśnienie na te parę słów za dużo?
Sięgnął po ten sam składnik, co ona, aby następnie dodać go z ostrożnością, starając się przy tym skupić na wykonywanym zadaniu, a nie na niechcianym towarzystwie. W końcu chyba żadne z nich nie chciałoby zaczynać od nowa.
Punkty Eliksirów: 5
Kostka: 4
Wynik równania oraz bonus: 5+4+1 = 10
Czy udane?: udane (+1 do sumy kolejnego kroku)
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Żachnęła się, prychnęła, lub – tu można wstawić każde inne określenie pasujące do oburzenia – bo tak właśnie się poczuła! Ona! Prowokowała jego! Nie wiedziała, czy było to bardziej śmieszne czy żałosne – taki komentarz.
— Ja prowokowałam Ciebie?! – dobrze, że pod ręką nie miała akurat różdżki, bo chętnie by mu ją wsadziła w oczodół. – To nie ja robiłam jakieś chore akcje pod tytułem zabiję Cię kiedy tylko Cię zobaczę! To nie ja zachowywałam się tak, jakbym w Twoim towarzystwie miała dostać cholery i umrzeć! I w końcu to nie ja obrażałam Cię publicznie na przyjęciu, i to za co?! Za to, że miałam takiego niefarta zostać Twoją narzeczoną?!
Wkurwienie Bianci zaczynało osiągać swoje apogeum – a ona sama nie wiedziała, dlaczego zrobiła się nagle tak emocjonalna. Normalnie przecież by tylko prychnęła, stwierdziła, że jest żałosny, jeśli próbuje zwalać winę na nią, i poszła robić swoje. Ale teraz? Teraz czuła się oburzona, zbulwersowana, wkurwiona i potraktowana cholernie niesprawiedliwie. I żałowała, że nie nastąpił żaden cholerny wybuch!
Aż dziwne, że przy dodawaniu kolejnego składnika wszystko poszło dobrze, bo nerwowo odkręciła buteleczkę od syropu z ciemiernika czarnego, gdzie korek poszybował gdzieś na drugi koniec sali, i ściskając ją mocno, wlała gwałtownie płyn do kociołka. Ku jej zdziwieniu, eliksir zmienił kolor na turkusowy, podręcznikowo.
Postawiła z hukiem flakonik na stole i sięgnęła po sproszkowane kolce jeżozwierza, aby podać je Kieranowi.
— Masz, i żeby Ci ten jebany eliksir wybuchł w twarz – syknęła.
Dopiero po chwili zreflektowała się, że wcale nie zamierzała tego mówić na głos.
Rozejrzała się ze zdumieniem po pomieszczeniu. Co tu się, kurwa, dzieje? To nie był dzisiaj pierwszy raz. Ktoś jej dolał Veritaserum do jedzenia?
Punkty Eliksirów: 1
Kostka: 6
Wynik równania oraz bonus: 6+1+1(Kieran)+1(bonus)=9
Czy udane? (jeśli nie, wpisz kostkę na efekt uboczny): udane
- Ja pierdolę... A może zostawisz sobie zgrywanie ofiary dla swojej równie zajebistej rodziny? Oni najwyraźniej wstawią się za tobą nawet wtedy, a może w szczególności wtedy, kiedy nie masz racji, nie to co u mnie!
O nie. Chwila. Do tej pory mówił stanowczo za dużo, ale teraz w całej tej złości przekroczył potężną barierę, której przekraczać nie powinien. Przed nikim. W szczególności nie przed Biancą. Nawet jak byli tym całym narzeczeństwem nie zdobywał się przed nią na szczerość, która mogłaby obnażyć jego słabości. Teraz, kiedy byli już sobie oficjalnie wrogami, w szczególności powinien na to uważać, a niespodziewanie wyszło... To.
Na chwilę wyraźnie go zatkało. Zmarszczył brwi i pospiesznie odwrócił od niej wzrok, jakby miał jeszcze resztki godności do ukrycia.
Ale z każdą chwilą, w której myślał o tym, w jakim kierunku poszła ta cała rozmowa, czuł coraz silniejszą złość. Na Biancę, na siebie, na ten dzień, na nauczycielkę od eliksirów... A także na swoją rodzinę i właściwie na wszystko inne, co przychodziło mu teraz do głowy, przy czym czuł tylko rosnącą niemoc, bo nic nie szło po jego myśli. Może na chwilę zapomniał przy tym o Gemmie, która miała uratować go od odtrącenia przez rodzinę, bo sam najwyraźniej miałby być niewystarczający... Ale w gruncie rzeczy ona też nie była spełnieniem jego marzeń. Wmawiał sobie, że to najlepsze, co spotkało go od dawna, ale nie do końca tak było. Nie interesowała go. Traktował ją, jak jakąś misję do wykonania, dzięki której zyska na nowo uznanie. Może właśnie dlatego czuł teraz, jak przytłaczające było wszystko dookoła. Nawet jeśli coś było pozornie pozytywne, nie było to w żadnym stopniu spełnieniem jego marzeń. Nie było nawet blisko...
- Gdybyś tamtym razem zachowywała się normalnie... Gdybyś raz zachowywała się normalnie! Wtedy nic by się nie stało!
Zaraz zacisnął usta i zmierzył ją wzrokiem z pewnym zagubieniem... Ponownie powiedział za dużo i ponownie chciał z tego jakoś wybrnąć.
- Bo musiałaś wszystko dla mnie zjebać, tak?
Nie, to znowu nie to. Czy był tak blisko zwariowania? Czy już nie panował nad tym, co mówił? Był przekonany, że to emocje, które wzbudzała Bianca, a nieświadomie sam podsycał z każdym kolejnym zdaniem.
Wziął głębszy wdech, tuż przed przejęciem od niej kolejnego składnika.
- Gdyby tylko nie zależało mi na skończeniu jak najszybciej, wlałbym tam coś, co pozbawiłoby cię włosów, albo wzroku na parę godzin... - wymamrotał.
Dopiero po chwili dotarł do niego sens własnych słów i choć stał już nad kociołkiem, podniósł wzrok przed siebie w wyraźnym braku zrozumienia sytuacji.
- Kurwa - skwitował syknięciem, po czym dodał kolejny składnik... A mimo wyjątkowo podłego humoru, o dziwo wszystko poszło zgodnie z opisem w podręczniku. Oby tak dalej. Oby mogli pożegnać się jak najszybciej i oby Bianca zapomniała wszystko, co tu usłyszała!
Punkty Eliksirów: 5
Kostka: 5
Wynik równania oraz bonus: 5+5+1 = 11
Czy udane?: udane (+1 do sumy kolejnego kroku)
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Miała zamiar przejść od razu do ataku, odgryźć mu się tak, żeby zabolało – bo chyba nie myślał, że pozwoli sobie sugerować, że to ona jest winna temu, jak się wobec niej zachowywał! Chyba śnił! Już nawet otwierała usta, kiedy sens kolejnych słów uderzył ją do cna. I została z tak otwartymi ustami, oczami i brwiami uniesionymi w zdumieniu, gdy w głowie wciąż przetwarzała to, co właśnie przed chwilą wykrzyczał jej Kieran.
Kurwa. Okej, był totalnym dupkiem, chujem, który zasługiwał na najgorsze, ale… nie miała pojęcia, jak wygląda jego sytuacja rodzinna. Nie miała pojęcia, że jego rodzina go nie akceptuje, stawia coraz większe wymagania i może odrzucać, jeśli im nie sprosta.
Dla Bianci rodzina była zawsze fundamentem. Fortecą, w której się mieszkało, w której czuło się bezpiecznie, w której można było się schronić w każdej sytuacji – i której należało bronić przed napastnikami, niezależnie od tego, jakim nikczemnikiem miał być mieszkający w niej i szukający schronienia człowiek. Należało o nią walczyć, być solidarnym ze sobą. Zawsze. Niezależnie od sytuacji.
Toteż nie mogła pojąć tego, co właśnie uderzyło ją w twarz. Że Royce mógł tego nie mieć. Że jakaś rodzina mogła być inna – wcale nie stawać za sobą murem, w swojej obronie, a gnoić się nawzajem między sobą.
Prawda ta dotknęła ją tak mocno, że zamknęła usta i odwróciła głowę, spuszczając wzrok na eliksir i nie odzywając się ani słowem. W narastającej ciszy patrzyła jedynie na bulgoczący płyn w kociołku, rosnące i pękające bąble. W pewnym momencie postanowiła zajrzeć nawet do podręcznika, byleby coś zrobić. Bo nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć Royce’owi. Mogła go w tym momencie nienawidzić, ale nie chciała go gnębić za to, z jaką sytuacją rodzinną musiał się borykać. Było jej go raczej… żal. Tak szczerze, współczuła mu, bo zrozumieć tej sytuacji nie mogła, skoro jej nie doświadczyła. Nie zamierzała poklepywać go po ramieniu i mówić, że wszystko się ułoży – nadal był Kieranem Roycem, skończonym dupkiem, który upokorzył ją kiedyś na oczach wszystkich arystokratów – ale autentycznie, co samą ją dziwiło, czuła współczucie.
Przynajmniej do momentu, aż znów nie postanowił tego zjebać i ponownie zwalić winę na nią. Wtedy zacisnęła mocniej zęby, nim znów podniosła na niego pełen wściekłości wzrok.
— Myślisz, że mi to gówniane narzeczeństwo było na rękę? Może nawet było, do czasu, kiedy zachowywałeś się jak człowiek i traktowałeś mnie jak człowieka. A potem Ci nagle, kurwa, odbiło i zacząłeś traktować mnie jak szmatę do wycierania podłogi! Czego oczekiwałeś?! Że dam Ci się zdeptać Twoją pieprzoną nóżką?! Że pozwolę Ci wyżywać się na mnie za to, że nie podobała Ci się decyzja Twoich rodziców?! Że będę stała potulna i znosiła, jak plujesz mi w twarz?! Trzeba było znaleźć sobie inną ofiarę. Albo na boku umawiać się z laskami. Albo facetami, bo ciężko mi wyobrazić sobie, że którakolwiek chciałaby spać z takim wrzodem na dupie – prychnęła, gapiąc się w bulgoczący eliksir, kiedy Kieran ponownie wrzucał składnik. – Może nawet wolałbyś, żebyś zamiast narzeczonej miał narzeczonego. Ale wiesz co? Gówno mnie to obchodzi, bo kiedy chodzi o moją godność, nie będę stała z założonymi rękami. A to, że zapomniałeś się w towarzystwie i pokazałeś wszystkim, jakim jesteś dobrze wychowanym dżentelmenem, to tylko i wyłącznie Twoja wina.
Sięgnęła po sproszkowany róg jednorożca i dorzuciła go do kociołka, minimalnie delikatniej niż poprzednim razem. Na szczęście eliksir wdzięcznie zmienił kolor na różowy, a ona uśmiechnęła się z wybrzmiewającą w grymasie kpiną.
— Będziesz musiał na to chyba zaczekać – prychnęła, odwracając się w jego stronę. – Nie musiałeś mnie lubić. Tym bardziej nie musiałeś mnie kochać. Wystarczyło, żebyś mnie, kurwa, szanował. Ja się starałam. Nieważne, czy mi się podobałeś czy nie, próbowałam dobrze wypełniać powierzone mi obowiązki i robiłabym to dalej, gdybyś nie splunął mi w twarz.
Skrzyżowała ręce pod biustem i odwróciła się od niego odrobinę tyłem, pod pretekstem dalszego czytania przepisu. Tak naprawdę nie miała mu więcej nic do powiedzenia. A i tak powiedziała za dużo. Nigdy nie zamierzała przyznawać się, że faktycznie na początku próbowała. I że autentycznie ranił ją za każdym razem, kiedy zachowywał się jak buc. Kiedy traktował ją jak śmiecia.
Nie czuła już tego bólu. Zatarła go, wyparła z pamięci, wyrzuciła z życia. Ale żal i pretencje wobec Royce’a pozostawały. Za to, że zamiast powiedzieć rodzicom, że nie podoba mu się ta decyzja, próbował wyżywać się na niej. Za to, że był tak skończonym frajerem, że przenosił na nią całą złość, którą faktycznie czuł zapewne wobec kogoś innego! Ale tak mu było łatwiej, nie? Najłatwiej było obrazić kogoś równego wiekiem, z kim musiał borykać się praktycznie na co dzień, niż rodziców, od których uzależnione było jego życie.
Pan i władca świata, kurwa jego mać.
Punkty Eliksirów: 1
Kostka: 6
Wynik równania oraz bonus: 6+1+1(Kieran)+1(bonus)=9
Czy udane? (jeśli nie, wpisz kostkę na efekt uboczny): udane
Gdy Kieran dodawał kolejny składnik, byli tak naprawdę o krok od katastrofy. Jeden nieuważny ruch i mogli już mierzyć się z efektami ubocznymi... Naprawdę musiała się tak drzeć i tyle gadać? Nie wiedziała kiedy się zamknąć? Cóż, plan był inny. Planował praktycznie się nie odzywać, a jedynie robić swoje. A jednak odkąd tu wszedł, zdawało się to niemożliwe.
- A możesz się zamknąć? - zaczął pozornie spokojnie, by zaraz faktycznie wybuchnąć. Przynajmniej to on, nie eliksir... - Słuchałaś czasem sama siebie?! Jesteś wkurwiająca, nie masz pojęcia, kiedy się zamknąć, chyba że jesteś tak zachwycona tym jebanym zadaniem, że wolisz wszystko przedłużać? Jebie mnie twoja godność. Jeśli w międzyczasie ją odzyskałaś, to gratulacje.
Zamilkł ledwie na chwilę, gdy dorzucała kolejny składnik, choć bez przerwy cisnęły mu się na usta kolejne słowa. Wiele kosztowało go, by nie być w tej sytuacji hipokrytą, czy też nie zemścić się takim samym gadaniem jej głupot, gdy ich zadanie wymagało pewnej precyzji.
- Nie starałaś się - odparł od razu tuż po kolejnym prychnięciu i spojrzał na nią ze szczerym niedowierzaniem.
Jednak patrzyli na całą sytuację z dwóch bardzo różnych perspektyw - a jego kazała mu nie wierzyć, że Bianca jakkolwiek starała się, żeby to wyszło.
- Zresztą, naprawdę, kurwa, będziesz wypominała mi ten jeden raz? Może wypiłem za dużo i powiedziałem za dużo i może to było beznadziejne miejsce i towarzystwo, ale to był raz! - chociaż to również wykrzyczał, wyglądał już nieco łagodniej. Zupełnie jakby przy tym wyznaniu coś w nim umarło.
Właściwie nigdy nie zebrał się na taką szczerość i nadal nie chciał, by Sforza miała jakiekolwiek pojęcia o jego wyrzutach sumienia. Zasłużyła sobie! Zawsze powtarzał sobie, że sobie zasłużyła, że to wszystko było jej winą i gdyby tylko była inna... I przecież to prawda! Teraz było inaczej. Co prawda nie znał się z Gemmą tak dobrze, ale już dogadywał się z nią o niebo lepiej.
A wyrzuty sumienia? Tak, towarzyszyły mu cały czas. Nie współczuł Biance, jednak zdawał sobie sprawę, że nie powinno się tak wydarzyć. Uważał, że wszystko, co spotkało go po tym nieszczęsnym incydencie było zwyczajnie niesprawiedliwe i od tego czasu czuł się bardzo niepewnie nawet we własnym domu. Na zmianę obwiniał za wszystkie konsekwencje siebie oraz Gryfonkę.
W każdym razie powiedział za dużo. Znowu...
Obszedł stół, na którym postawili wcześniej kociołek, tak by nie musieć patrzeć na Biancę, jakby unikał jej wzroku. Niech tylko skończą ten cholerny eliksir... Trzeba było olać tę jedną pracę. To nie było tego warte. Nadrobiłby w inny sposób.
Zamieszał odpowiednio eliksir, a następnie dał mu chwilę podgrzać się do odpowiedniej temperatury. Ten z kolei zmieniał kolory zgodnie z przepisem. I dobrze. Gdyby tylko sama mikstura również nie współpracowała, nie wytrzymałby tego.
Zaraz dodał sproszkowany kamień księżycowy i ponownie przesunął wzrokiem po odpowiednim fragmencie w podręczniku. To już końcówka.
- Nie zjeb tego, proszę... - mruknął cicho, dla odmiany dużo spokojniejszym, jakby pokonanym tonem.
Punkty Eliksirów: 5
Kostka: 5
Wynik równania oraz bonus: 10
Czy udane?: udane
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Prychnęła sarkastycznie, słysząc to, co Kieran właśnie jej mówił. Jeśli chciał, żeby się zamknęła, mógł to powiedzieć na tysiąc innych sposobów. Ale nie. Najwidoczniej wychodziło na jaw, jakim typem jest tak naprawdę. Aż dziw, że wytrzymała z nim tyle czasu!
— Bo co? Bo jako kobieta powinnam siedzieć cicho i znosić, jak lejesz mnie po mordzie i plujesz w twarz? – prychnęła, nachylając się, aby bardziej do niego trafić. A to, że dodatkowo go nieco osaczyła, to tak przy okazji. I dobrze, należało się gnojkowi. – Posłuchaj czasem sam siebie i zastanów się, czy chciałbyś, żeby ktoś do Ciebie tak mówił. A może już mówi i potrzebowałeś się na kimś wyżyć?
W gruncie rzeczy – nie wiedziała. Royce przed chwilą wyznał jej, że nie miał tak wspierającej rodziny jak Sforza, ale czy rzeczywiście odnosili się do niego tak podle? Niemalże jak do bezdomnego kundla? Jeśli tak – współczuła mu. Ale nadal nie tłumaczyło to jego zachowania względem niej. Jeśli potrzebował pomocy, to mógł to, kurwa, powiedzieć, zamiast się wyżywać! Wiedziała, że dla niektórych może być ciężką osobą. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Ale nie była też pozbawioną uczuć sadystką. Posiadała empatię. Może by mu pomogła.
Ale nie. Ten wolał wypowiedzieć jej wojnę i traktować ją jak szmatę. Więc dobrze – nie pozostała mu dłużna. Gdyby mu pozwoliła, zamiast wojny – zmiażdżyłby ją jako osobę. Byłaby wrakiem człowieka, bo nie potrafiłaby znieść tak cierpkich słów na każdym kroku. Może wtedy czułby się lepiej. Ale kim wtedy byłaby ona?
— Nigdy, ani przez chwilę nie pomyślałeś o mnie. Dla Ciebie byłeś ważny tylko Ty i Twoja dupa – warknęła, zaciskając dłonie w pięści, bo miała już serdecznie dosyć. Najwidoczniej puściły jej już wszystkie hamulce. Specjalnie spuściła wzrok, żeby przypadkiem nie zabić go spojrzeniem. Tak w razie gdyby jednak była bazyliszkiem, a o tym nie wiedziała.
To, co powiedział, zabolało ją. Nie starałaś się. Nie starała się! Ona się, kurwa, nie starała! Nie musiała patrzeć na jego mordę, kiedy obrzucał ją wyzwiskami, kiedy witał ją cierpkimi słowami i traktował jak prywatnego wroga. Z dnia na dzień jego nastawienie wobec niej się zmieniło, a ona musiała odnaleźć się w nowym świecie i nikt jej nawet nie wytłumaczył, dlaczego. A on jej jeszcze, cazzo, mówi, że się nie starała!
— To był jeden raz, kiedy miałeś świadków, których się bałeś – syknęła tak cierpko, że pozazdrościłaby jej rasowa żmija. – To był jeden raz, którego żałujesz. A wiesz, dlaczego go żałujesz? – podniosła głowę i obdarowała go spojrzeniem, którym mogłaby go zamordować z miejsca. Gdyby faktycznie była bazyliszkiem, zdechłby tu i teraz. Udusiłaby go samym wzrokiem. – Bo byli tam Twoi rodzice. Jeden raz zapomniałeś się w towarzystwie i musiałeś znieść tego konsekwencje. Ty nie masz żadnych wyrzutów sumienia wobec tego, że kogoś zraniłeś. Ty żałujesz tego, że ktoś Ci, kurwa, nakopał do dupy za złe zachowanie. I masz pretensje do mnie. A wiesz dlaczego? Bo w gruncie rzeczy jesteś żałosnym, słabym człowiekiem, który nie potrafi znosić konsekwencji i nie ma sił sprzeciwić się rodzicom, więc całą swoją nienawiść przenosi na mnie, bo tak mu jest najprościej.
Nawet nie wiedziała, kiedy dotarła do tych wniosków. Być może właśnie przed chwilą. Miała to w dupie. Tak samo jak w dupie miała jego prośbę. Miała nadzieję, że ten cholerny eliksir wybuchnie, może nawet i jej w twarz, wszystko jedno, byleby temu małemu skurwielowi nie wyszedł. Nie zasługiwał na to, żeby cokolwiek mu wyszło. Za to, co zrobił, nie zasługiwał na nic.
Przeniosła wzrok na podręcznik i z ledwością udało jej się ustalić, gdzie są w tym momencie. To był ostatni krok. Tak. Dlatego odszukała sproszkowane kolce jeżozwierza i wrzuciła je do eliksiru.
Ku jej frustracji, eliksir zmienił kolor na turkusowy, a za chwilę zaczęła unosić się nad nim srebrna para. Podręcznikowo.
Bianca zagryzła wargę. Chciała podnieść wzrok na Kierana, ale czuła, że nie może. Czuła, że jej dłonie zaczynają drżeć, a ona sama… jakby się… łamać.
Nie chciała przed nim pokazywać własnej słabości. Przed każdym, tylko nie przed nim. Dlatego jedyne, za co złapała, to za własną różdżkę.
— Gratuluję. Możesz powiedzieć Edwards, że zrobiłeś go sam. Albo go, cazzo, wylać, wypić, cokolwiek. Mam to w dupie.
To były ostatnie słowa, jakie do niego powiedziała. Bezpardonowo po prostu odwróciła się i, ściskając w dłoni różdżkę, ruszyła do wyjścia z komnaty, zostawiając Royce’a z całym tym burdelem. I przy okazji własnymi rzeczami.
Niech sobie sam to wszystko sprząta. Niech przelewa, rozlewa, wylewa, niszczy wszystko, może się nawet i wyżyć na jej torbie, która została w środku. Miała to w dupie. Nie mogła już dłużej znieść jego obecności.
Kiedy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, jeszcze z ręką na klamce, ukryła twarz w drugiej dłoni i z głębokim wydechem czuła, jak całe napięcie z niej spływa. Jak robi się jej słabo, jak łzy cisną się do oczu.
Za co, do kurwy? Za co sobie zasłużyła na coś takiego?
z/t
Punkty Eliksirów: 1
Kostka: 5
Wynik równania oraz bonus: 5+1+1(Kieran)+1(bonus)=8
Czy udane? (jeśli nie, wpisz kostkę na efekt uboczny): udane
Nie potrafił nie przewrócić oczami, gdy zaczęła snuć teorie, że powinna być cicho, dlatego, że jest kobietą. Tak, bo z pewnością każdy, kogo wkurzała jest tylko i wyłącznie seksistą. Nie było innej opcji - przecież wszyscy nieseksiści musieli ją uwielbiać.
- Ale ja mogę się zamknąć! Nawet bardzo chętnie, pod warunkiem, że też jesteś w stanie!
I mówił tu całkowicie szczerze. A przynajmniej tak sądził. Sam nie rozumiał, czemu dziś dużo bardziej tak szczere komentarze cisnęły mu się na usta. Sam też już parę wypowiedzi chciał to zakończyć, przemilczeć, ale... Nie, z nią się nie dało.
- Dobra, jasne. To dlaczego ty nie poleciałaś do rodziców powiedzieć, że masz dosyć wcześniej? Ja nie miałem sił sprzeciwić się rodzicom, ale na pewno jest jakieś logiczne wyjaśnienie, dlaczego ty nie zrobiłaś czegokolwiek ze swojej strony, co?!
Nie było warto... Cały czas starał się powtarzać sobie w myślach, że nie warto ciągnąć tej rozmowy. Do niczego nie prowadziła. Nie zmieni Bianci i na szczęście już nie była jego zmartwieniem... To tylko durne zadanie od głupiej Edwards, która z jakiegoś powodu postanowiła być dla nich złośliwa.
I zaraz jego cierpienie miało się skończyć. Miał nieprzyjemne wrażenie, że Sforza doda zaraz coś bez umiaru, albo wybierze zły składnik, albo może nawet rzuci kociołkiem, by cała ich praca była na marne... Jednak się mylił. Na szczęście się mylił. Tylko nie zmieniało to nadal emocji między nimi i atmosfery, którą sami stworzyli.
Nie skomentował jej wyjścia. Nawet nie odprowadził jej wzrokiem. Jedynie czekał aż minie kilka chwil i zgodnie z własnym wyobrażeniem, odejdzie wystarczająco daleko, by nie słyszeć, co dalej... A dalej nie miało stać się nic wielkiego. Jedynie parę przekleństw wykrzyczanych jedno po drugim, kiedy przemierzał trasę wzdłuż pomieszczenie w tą i z powrotem. Powinien był doprowadzić to do końca - szybko zebrać wszystko i wrócić do dormitorium, jednak nie potrafił. Emocje targały nim o dziwo jeszcze bardziej, niż kiedy byli tu razem. Wtedy starał się szybko odpowiadać, a teraz każde ze słów Bianci trafiały w niego ze zdwojoną siłą. Nie wiedział, czemu tak się katował, przerabiając wszystko raz jeszcze.
Sporo czasu minęło, nim był w stanie zająć się eliksirem, jednak ostatecznie przelał go do fiolek, posprzątał i... Zatrzymał się nad torbą dziewczyny.
Czuł się podle i faktycznie wzbudziła w nim pewne wyrzuty sumienia. Nie oznaczało to, że nie był na nią wściekły, ale... Cóż, może tyle mógł zrobić. Był ponad grzebaniem jej w torbie, czy też niszczeniem jej. Zamiast tego postanowił ją zabrać i oddać przy najbliższej okazji. Najpóźniej na jutrzejszych zajęciach.
z/t
|