Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Może to nie Historia Magii - ulubiony przedmiot Dextera - ale mimo wszystko zajęcia z eliksirów należały do tych przez niego lubianych. Poza tym to jedna z podstawowych dziedzin magii, jeden z filarów całej wiedzy ich świata, wypadało dobrze znać sztukę warzenia eliksirów z wielu powodów. Przynajmniej według Becketta. Dlatego poświęcał tym zajęciom dużo uwagi i choć może nie był takim orłem jak z wiedzy o historii, to uważał się za całkiem niezłego.
Jeszcze przed rozpoczęciem lekcji zajął miejsce w drugiej ławce i przygotował materiał... ku własnemu zaskoczeniu co chwilę zerkając w stronę drzwi do sali, jakby na kogoś czekał. Nie powinno go to zaskakiwać aż tak, bo owszem, wyczekiwał kogoś, kogo jeszcze miesiąc temu z największą ochotą by unikał. Opanował się tylko na tyle w tym oczekiwaniu, żeby nie zacząć jak pojeb machać rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę Rose, kiedy ta w końcu pojawi się w sali. Zaskakujące jak alkohol może zmieniać podejście do nawet największych wrogów.
Akurat przegapił moment jej wejścia, ale za to jak tylko kątem oka zauważył, że ktoś próbuje się do niego dosiąść, uniósł głowę znad podręcznika, już-już otwierając usta żeby zaprotestować i wygonić intruza, oświadczając że miejsce jest zajęte. Wtedy też zamarł na ułamek sekundy w bezruchu i bezdechu, zatrzymując słowa już cisnące się na język. Cóż, jeśli miesiąc temu ktoś powiedziałby mu, że ucieszy się na widok dosiadającej się do niego Rose Blackwood, to uznałby to za żart roku. Yet here we are...
Posłał Gryfonce oszczędny, ale dość znaczący uśmiech, który może i mógłby zostać odebrany za cyniczny, gdyby to nie ona była jego adresatem. Nie odezwał się od razu, a dopiero jak zajęła miejsce i zaczęła przygotowywać się do zajęć.
- Innych wolnych miejsc nie było, Blackwood? - Chociaż same słowa może i brzmiały dokładnie tak samo, jak te rzucane w jej kierunku kilka tygodni temu, ale ton zdecydowanie był inny. Przyjazny. Zaczepny. Zadziorny nawet.
Nie skomentował spóźnienia profesorki, chociaż właściwie korciło go szepnąć coś w kierunku Rose. Powstrzymał się chyba nawet nie dlatego, że nie wypada, ale bardziej żeby nie zakłócać Gryfonce spokoju, bo wiedział jak ważny to dla niej przedmiot. O dziwo.
Tyrady o nielegalnych wypadach do Zakazanego Lasu też nie skomentował, bo uważał, że jak już ktoś się tam pcha w nocy, to na własne ryzyko, nie warto w ogóle roztrząsać. Nie mniej antidotum, nad którym mieli dzisiaj pracować, mogło faktycznie być bardzo przydatne w wielu różnych sytuacjach.
Zerknął tylko z lekkim uśmiechem na siedzącą obok Rose, po czym wziął się do pracy, spoglądając na instrukcję chyba bardziej dla spoglądania. Chociaż receptura wyglądała na skomplikowaną, nie chciał wyglądać jakby nie wiedział co robi. Może kryła się w tym jakaś chęć zaimponowania koleżance. Ale tylko może.
Wrzuciwszy bezoar do moździerza, zaczął go proszkować, poświęcając chyba więcej uwagi ruchom Blackwood, niż przygotowywanemu przez siebie składnikowi. W pewnej chwili nawet zorientował się, że chyba za długo wpatruje się w jej dłonie, kątem oka widząc całą sylwetkę, otrząsnął się z tego transu i wrócił na ziemię. Nie sprawdzając na ile sproszkowany został bezoar, odmierzył odpowiednią ilość, wsypał do kociołka i chwyciwszy podręczni, odchylił się odrobinę, żeby spojrzeć jaki miał być następny krok.
Zanim jednak zdążył cokolwiek wykonać, z jego kociołka dobyło się dziwne bulgotanie. Odsunął książkę sprzed nosa akurat w tym momencie, żeby zauważyć jak widowiskowa eksplozja rozsadza naczynie, dziurawiąc je pokazowo. I w sumie nie byłoby to aż taką katastrofą, gdyby nie efekt uboczny wybuchu. Mianowicie cała niemal zawartość kociołka rozlała się po blacie, w większości jednak spływając od razu na Dexterowe spodnie i zostawiając na nich pokaźną plamę w kroku i na 3/4 nogawek. No ładnie, teraz to wygląda jakby się co najmniej olał. Co za żenada...
6 - 3 + 1 = 4 epic fail...
Dex nie ukończy eliksiru.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Nie było pod kopułą perfekcyjnie zaczesanych złotoblond włosów pewności: bo co mogła myśleć przyglądając się opierzonym dłoniom, przysłuchując wybuchającym kociołkom? Czy powinna uznać, że Hogwart nie tylko miał mniejszy zakres zajęć ale i niższy standard nauczania? Albo może powinna pomyśleć: e tam, ludzie po prostu są wciąż zbyt zardzewiali po wakacjach na recepturę tego stopnia zaawansowania.
Co było pewne? Że te wszystkie dramatyczno-drastyczne, nie wspominając nawet jak bardzo nieestetyczne, porażki wokół skłoniły dziewczynę by uważniej obserwowała zawartości kociołków obojga sąsiadów. W swoim szpiegostwie dostrzegła uśmiech Noah - odwzajemniła go najsłodziej jak mogła nim oceniła zawartość jego kotła jako akceptowalną. Nie żeby była jakąś anielicą zesłaną z niebios by im pomagać, co to - to nie. Zwyczajnie nie chciała dostać rykoszetem, co zdaje się być wystarczająco rozsądnym powodem dla tej odrobiny nieufności wobec zdolności zarówno Noah jak i... Odznaka, zielony krawat, znajoma twarz: Prefekt Philip. Tak, to był z pewnością on.
Oriane za Chiny Ludowe i kurczaka nie mogła jednak przypomnieć sobie jego nazwiska; zarzuciła też wszelkie próby wygrzebania go z pamięci kiedy coraz mniej dyskretnie patrzyła co on w ogóle wyprawia. Uch, nic dziwnego, że zawartość kociołka zmieniła się w breję! Jeśli zamierzał w ten sposób traktować wszystkie składniki skończy się to kolejnym wybuchniętym kotłem - a ona zapewne będzie co najmniej utytłana zawartością kociołka o bliżej nieokreślonym magicznym potencjale. Zerknęła jeszcze raz ku sali, popatrzyła po zachlapanych uczniach i na nowo doceniła bliskość ślizgońskich dormitoriów.
Powstrzymała się od westchnięcia - oczywiście, że tej Philipowej brei nie dało się odratować; mogła mu jednak pomóc ze składnikami. Jego sukces w końcu leżał w interesie Orianowej koszuli pragnącej pozostać czystą. Podniosła swój moździerz w którym zostało nieco drobniutkiego proszku po czym postawiła go bliżej sąsiada, pozwalając ceramicznemu naczyniu uderzyć o blat nieco głośniej - żeby chłopak zwrócił na nią i jej cudownie przyjacielski w tamtej chwili uśmiech bez zaczepki.
- Proszę, możesz wziąć resztę mojego bezoaru - oznajmiła teatralnym szeptem, konspiracyjnie pochylając się w jego stronę, jakby pomoc w warzeniu eliksiru była najbardziej dowcipną a przewrotną rzeczą jaką tego tygodnia wywinęła. - Powinno wystarczyć na drugą próbę, non? - Przymrużyła oko, rzeczowo oceniając zawartość naczynia. Ściągnęła usta w ciup, szczerze powstrzymując się przed śmiechem, gdy dodawała: - Spróbuj, w zamian za pomoc, nie wysadzić całej ławki, s'il vous plait.
Nie miała interesu w dalszej rozmowie - to pierwszy powód dla którego się wyprostowała znów w swoim krześle, bardzo wyraźnie tracąc prefektem zainteresowanie; drugim powodem była całkowita świadomość, że im bliżej się chłopaka znajdowała tym większa była na tę niechcianą eksplozję szansa; ot, niefortunny skutek uboczny wilowatego czaru.
Wciąż miała sporo czasu do wypełnienia. Oceniła okolicę. Hm, Noah zdawał się być równie mało zajęty i och, jakże interesujący - wciąż w końcu krył przed nią sekrecik do którego tak bardzo się chciała dogrzebać. Poza tym był zwyczajnie interesujący, jako młody mężczyzna co nie głupiał na jej obecność. Uniosła kącik ust: wiedziała jak zwrócić na siebie jego uwagę bez sprawiania wrażenia, że tej uwagi pożądała choćby dla samej rozrywki rozmowy. Przynajmniej od takiej subtelności zamierzała zacząć. Najdelikatniejszy dotyk jaki plan zakładał powinien wystarczyć; w końcu, oceniając po zawartości jego kociołka, był krukonem pełną gębą. Nawet subtelny dotyk powinien go wyciągnąć z tej medytacji w jaką zapadł na wypadek gdyby był alarmem przed zbliżającą się madame Edwards.
Wykorzystała więc fakt, że malutkie z niej stworzenie i zbliżał się drugi etap ważenia eliksiru: wyciągnęła się ponad ławką, lewą ręką sięgając po składniki jakich miała wkrótce potrzebować. Opadło lewe ramię, grawitacja zrobiła swoje - włosy przesypały się z pleców, rozlały na blacie, naciskając tak mocno jak tylko włosy mogły na łokieć Noah.
Graj muzyko, taniec się zaczyna!
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Hufflepuff |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 40
Nieco ją zaskoczył, gdy napotkała jego spojrzenie już w momencie, w którym wypowiadała pierwsze słowa, ale okej, może akurat podpatrywał co robiła… No, wiele rzeczy mogło się zdarzyć.
Uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem i rozejrzała się dokoła. Kilka wybuchów już słyszała, ale faktycznie, niektórzy uczniowie mieli na tyle pecha, że ich dłonie przypominały bardziej skrzydła. Nie miała pojęcia, jaka tragedia musiała się wydarzyć w ich kociołkach, ale cieszyła się, że póki co, u niej wszystko szło dobrze. U Merry na pewno też. I u Raphaela, z tego co widziała, też.
Ponieważ nie miała co robić, przyglądała się całemu procesowi twórczemu zachodzącemu u Keighleya, z zaciekawieniem. Z tego, co widziała, nieźle podszkolił się z eliksirów, szło mu naprawdę dobrze! A ta formuła była skomplikowana – bardziej niż eliksir, który robili razem jakiś czas temu. Więc naprawdę jej zaimponował!
Zaśmiała się, kiedy wypowiedział na głos jej myśli, chociaż ubrane w nieco inne słowa.
— Mam wrażenie, że to jest mała zemsta, żeby pokazać, jak bardzo sobie nie poradzimy na obecnym poziomie, jak będziemy dalej wpadać na takie głupie pomysły – stwierdziła, rozkładając ręce. Prawda była taka, że większość z eliksirów akurat orłami nie była, tak więc… Cóż, Skyler po prostu uznałaby ich za skrajnie nieodpowiedzialnych. Robić coś takiego bez kompletnie żadnych umiejętności poradzenia sobie w skrajnych sytuacjach.
Podczas czterdziestominutowego czekania swobodnie rozmawiała z Raphaelem praktycznie o wszystkim i o niczym. Lubiła go. Zadziwiająco dobrze się z nim rozumiała. Zresztą, chłopak promieniował masą pozytywności, co Sky się strasznie podobało. Miała wrażenie, że w pewnym stopniu nadają na tych samych falach.
Po upływie czasu oczekiwania, zabrała się za sproszkowany róg jednorożca i dodała szczyptę do kociołka. To nie było nic trudnego – prawie jak gotowanie i przyprawianie potrawy. Przemieszała wywar dwa razy, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a następnie sięgnęła po dwie jagody z jemioły i ponownie zamieszała, tym razem odwrotnie do ruchu wskazówek i machnęła różdżką nad kociołkiem. Przez chwilę miała wątpliwość, czy jej wyjdzie, ale ostatecznie… nic nadzwyczajnego się nie zadziało, a ona dotarła już do końca przepisu.
Nie za bardzo wiedząc, co robić dalej, podniosła rękę i zaczekała, aż profesor Edwards zwróci na nią uwagę.
— Pani profesor, chyba już skończyłam.
10 - 1 + 1 = 10
10 - 5 + 1 = 6
Eliksir ukończony
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 155
Minęło już trochę czasu od tego nieszczęsnego wyścigu... Znaczy, byłby świetny, gdyby połowa osób nie zdecydowałaby się wylądować w krzakach! A Ethan nie mógł nawet na głos narzekać, że to idioci, bo wśród nich była też jego przyjaciółka i dzie-... Żona. Znaczy, była... Może jednak dziewczyna?
Nie mógł na głos narzekać, bo była wśród nich Kaia.
A mimo zażegnania większości problemów z wyścigiem związanych, najwyraźniej niektórzy wciąż nie dawali spokoju. Dobrze, że chociaż nie wiedzieli o imprezie, albo o tym, że Ethan w jej czasie umknął jeszcze z Kaią do Zakazanego Lasu i... Cóż, wrzesień zaczynał się świetnie. Nawet nie był już pewien, ile punktów regulaminu udało mu się złamać w tegorocznym pierwszym miesiącu szkoły - a jeszcze zostało mu przecież parę dni.
W każdym razie, nie tylko nauczycielka postanowiła wytknąć im wypad do Zakazanego Lasu. Jego własny brat nie był lepszy!
- Serio? To ty mnie wystawiłeś - mówiąc to, dźgnął go jeszcze w bok łokciem.
Oczywiście Miles nie miał najmniejszego obowiązku przychodzić na wyścig, ale skoro już się przyczepił, to wypadało odpowiedzieć wyrzutem.
Prychnął zaraz cicho, słysząc jego dalszą rozmowę z Mad.
- Miał wenę twórczą - wymamrotał zajmując się już powoli pierwszym składnikiem do eliksiru.
Dosyć sprawnie udało mu się rozdrobnić bezoar, a gdy tylko dodał odpowiednią ilość do kociołka, dostrzegł kątem oka, że coś nie tak z jednym z kociołków na stole. Konkretnie zaczął pluć wywarem i cieszył się tylko, że to nie on wylądował przy Madeline. Nie to, żeby miał coś do niej na co dzień, ale nie chciał by dostać gorącym eliksirem po łapach, czy w gruncie rzeczy gdziekolwiek. Zwłaszcza, jak dostrzegł, że dziewczyna zaczęła obrastać piórami.
Zaraz po tym spojrzał podejrzliwie na własny kociołek, ale nic nie wskazywało na to, by miał zachować się ponownie. Następnie odmierzył składnik standardowy i z uwagą zaczął dodawać go do wywaru, gdy usłyszał pytanie Milesa, jednak gdy zdążył spojrzeć ku niemu, kociołek... Wybuchał. Odskoczył nawet o krok od stanowiska, patrząc z niedowierzaniem to na brata, to na jego... Nowe... Dzieło...
- Brawo - rzucił ironicznie, choć wcale nie po to, by go obrazić... Raczej był to suchy komentarz.
Ee... No tak... Cóż, przynajmniej jego własny eliksir wyglądał dobrze. Zaraz nawet machnął różdżką nad nim, a następnie zwrócił uwagę, że kolejny krok to oczekiwania.
1 składnik: 11 - 3 (+1) = 9
2 składnik: 11 - 1 (+1) = 11
Uniosła lekko brwi patrząc to na Ethana, to na Milesa.
- Ale wiedziałeś, tak? Serio? I nie powiedziałeś mi? - choć z wyrzutem zwracała się głównie do Milesa, z którym w końcu dogadywała się dużo lepiej, zerknęła zaraz na Ethana z równą pretensją, rozkładając ręce.
Oczywiście wizja konsekwencji do niej nie przemawiała, ale przecież bardzo chętnie by obstawiała i odebrali jej w ten sposób szansę na zwycięstwo. Nawet zaraz splotła ręce i wydęła lekko usta na znak niewypowiedzianego foszka, który miał minąć parę sekund później. Chociażby na rzecz robienia eliksiru. I obrastania piórami.
Zresztą parsknęła cicho, kiedy Miles spytał, czy może pogłaskać jej rękę. Cóż, takich pytań się dzisiaj nie spodziewała, ale zaraz wysunęła rękę ku niemu, obserwując tylko, czy zaraz nie pozbawi jej któregoś z piór.
- Ale to właściwie świetny pomysł... Pytanie ile będą się trzymać.
Po chwili zamachała lekko ręką, żeby zobaczyć, czy nie spadną od razu, jak suche liście na jesień. Nie spadły. Właściwie zdawały się bardzo dobrze trzymać. Może nawet utknęła z nimi na dużo dłużej, ale przecież, jeśli by jej się znudziło, mogłaby pójść do Skrzydła Szpitalnego, albo spróbować je wyrwać... Chyba nie bolałoby bardziej niż wyrwanie włosa, prawda?
Następnie westchnęła i obróciła się z powrotem do kociołka. Zdążyła go podnieść i obrócić się, by pozbyć się jego zawartości i w tym momencie coś wybuchło za jej plecami. Na moment zastygła, po czym obróciła głowę, by zobaczyć dym z kociołka Milesa i... Czy to dziura w suficie.
- Ojej, nie musiałeś tego robić, żebym poczuła się lepiej ze swoim fakapem - powiedziała z uśmiechem zupełnie tak, jakby absolutnie wierzyła, że tak właśnie zrobił.
Nie wierzyła. Ale chyba to brzmiało lepiej.
Zupełnie, jakby nic się nie stało, sięgnęła ponownie po bezoar i stłukła go dużo dokładniej, aby zaraz z dużo większą ostrożnością niż za pierwszym razem, stopniowo dodawać go do kociołka... I proszę! Od razu lepiej! To jeden krok miała za sobą.
1 składnik: 8 - 3 (+1) = 6
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 62
Lucas często przekrzykiwał się z Yannisem z drugiego końca sali, żeby przypadkiem nie rozszarpali się nawzajem... A jednak teraz zajmowali wspólne miejsce i jak najbardziej mu się to podobało. To znaczy, przez drobną zmianę charakteru ich relacji może miał się trochę rozpraszać, ale to nie znaczy, że nie da rady.
Oczywiście posłał chłopakowi lekki uśmiech, gdy przysiadł obok.
Jednak nie mieli za dużo czasu na pogawędki, bo zaraz do sali weszła profesor Edwards, a w swój wywód wplotła pewne przytyki... Najwyraźniej nie do niego, czy Yannisa. Ostatecznie oni nie byli w tamtym czasie w Zakazanym Lesie.
Wzruszył lekko ramionami na pytanie... Eee... Kolegi?
- Nie wiem, ja na przykład miałem lepsze rzeczy do roboty tamtej nocy - mruknął cicho, zaczynając już zajmować się bezoarem i nie patrząc na Yannisa, bo... No, miał nadzieję, że on też uważał, to za lepsze rzeczy do roboty.
Gdy ubił już składnik na drobny proszek zerknął ku drugiemu Krukonowi.
- Ale chyba nic więcej się nie działo... W każdym razie nie słyszałem, żeby ostatnio kogoś przyłapali.
Następnie dodał składnik i po krótkiej obserwacji zdecydował, że z jego eliksirem - w przeciwieństwie do wielu za nim - wszystko w porządku. Wtedy jego wzrok spoczął na poczynaniach Yannisa.
- Źle to robisz - skomentował mimo wszystko z dobrymi intencjami... - Znaczy, powinno być trochę drobniej. Też się nada, jasne, ale według podręcznika powinno wyglądać inaczej.
No to się zaczęło...
1 składnik: 11 - 5 (+1) = 7
Gryffindor |
25% |
Klasa VII |
17 |
b. ubogi |
Hetero |
Pióra: 195
Powinna była najpewniej przyjść na zajęcia wcześniej. Normalnie zawsze była wcześniej, nie dlatego się starała, bo była prefektem, a została prefektem, bo oczywiste było dla niej staranie się. Miała duże ambicje, chciała naprawdę jak najwięcej wynieść z tej szkoły, by później dostać wysoko płatną pracę i utrzymać nie tylko siebie, ale i wspomagać jak tylko mogła swoje rodzeństwo. Nie była jak Pansy, nie zamierzała się wypiąć, wyprowadzić i mieć w dupie szerokiej co stanie się z resztą. Kochała te dzieciaki. Przewijała je, uczyła chodzić, przynajmniej do pewnego momentu w sumie była ich główną opiekunką.
Nie mogłaby ich zostawić.
Ale jednak dzisiaj była ledwo na styk zajęć, wyjątkowo. Trochę dlatego, że przysnęła, a trochę też dlatego, że ostatnio, od pewnej schadzki wieczornej, dokładała nieco więcej starania do swojego wyglądu. Może nie odstawiała się nie wiadomo jak, bądź co bądź zawsze o siebie dbała, ale jednak teraz po prostu nie pozwalała sobie na dzień chujowych włosów albo worów pod oczami i ładnie poprawiała niedoskonałości żeby prezentować się dobrze. I w swojej pełnej okazałości pojawiła się punkt dziewiąta w sali. Rozejrzała się po wolnych miejscach, jednak jak tylko jej oczom ukazał się wolne siedzenie u boku Dextera, nie wahała się ani minuty, od razu skierowała się tam, jak gdyby nigdy nic, zupełnie jakby to normalne było, że z własnej nieprzymuszonej woli siada koło Ślizgona. Rzuciła tylko ciche "hej", zerkając na niego przyjaźnie, i od razu zaczęła rozkłądać swoje rzeczy.
Na jego pytanie uśmieszek sam wpłynął na jej usta, choć nie spojrzała na niego mimo to, a szukała mieszadła. Wcześniej faktycznie by już go od góry do dołu ożarła i kostki pogryzła, teraz jego komentarz był w dziwny sposób miły i jakoś tak rozjaśnił trochę jej dzień, ta subtelna zmiana tonu jego głosu, miększe spojrzenie, pod wpływem którego rozpływała się teraz za każdym niemal razem.
- Były, ale wybrałam najkorzystniejsze. - Podniosła na niego dopiero wzrok z uśmiechem, po czym dopiero po sekundzie skinęła na biurko profesor. - Bliżej profesor.
Tak żeby sobie nie pomyślał! Zresztą, jej spojrzenie raczej sugerowało, że mógł sobie pomyśleć i absolutnie nie myliłby się we własnych wnioskach.
Zaraz jednak profesor przyszła i trzeba było się skupić na zajęciach. Rosemary faktycznie przykładała się do eliksirów, jednak nie znaczyło to, że była nieomylna. Słuchała z uwagą, jak i zaraz w skupieniu przeglądała dokładne przygotowanie eliksiru. We względnym w każdym razie skupieniu, bo dopiero po pewnym czasie sama zwróciła uwagę jak bardzo rozprasza się i zerka co robi Dexter. W pewnym momencie nawet złapała jego spojrzenie i od razu odwróciła wzrok w swój podręcznik, powstrzymując uśmiech gdy zrobiło jej się gorąco w środku. Odchrząknęła, po czym chwyciła bezoar i skupiła się na ucieraniu go w moździerzu, as if her life depended on it. I w sumie może skupiła się aż za bardzo, bo aż podskoczyła gdy kociołek Dextera nagle wybuchł. Przyciskając moździerz do piersi, popatrzyła najpierw na kociołek, potem na podłogę i na spodnie Ślizgona. Dopiero po chwili podniosła wzrok na oczy kolegi i poczuła jak na jej usta wpływa mimowolny uśmiech, którego nie udało jej się stłumić gdy przeniosła nawet wzrok na swój moździerz.
- Nie sądziłam, że robię aż takie wrażenie. Trzeba może podmuchać, szybciej wyschnie.
Boże, czy ona nie mogła normalnie? Nie, nie mogła. Zamiast tego uniosła miarkę i odmierzyła odpowiednio jedną, dwie, trzy, tu jednak głupio parsknęła lekko pod nosem i spojrzała na Dextera, na chłopaków obok, bo się zaczęli już jak zwykle sprzeczać, cholera jasna, spojrzała na eliksir w chwilowym zupełnym rozproszeniu... Trzy? Trzecia, tak. Więc dodała trzecią i czwartą...
ŁUP. W zasadzie mogła skupić się bardziej, prawda, ale tego nie zrobiła i w efekcie jej kociołek wybuchł dokładnie tak samo. Patrzyła w zupełnym szoku na efekt swojej zwalonej pracy na lekcji i na to, że teraz i ona miała całe spodnie mokre. Spojrzała na Dextera niemal od razu, w wyczekiwaniu, już wiedziała, że jej nie podaruje stosownego komentarza. Nie była nawet zła, she just knew.
1 składnik 6 - 5 +1 = 2
efekt uboczny 8
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 117
Naprawdę nie potrzebowała dalszych nawiązań do wypadów do Zakazanego Lasu, ewentualnych urazów i wyścigu, o którym na pewno w tej chwili pomyślał każdy, kto tylko o nim wiedział. A jednak starała się utrzymać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy. W efekcie wyglądała przy tym na obrażoną. Nie do końca o to chodziło, ale chyba wyszło nie najgorzej - ostatecznie nikt nie spróbuje chyba zawracać jej głowy rozpoczynaniem tego samego tematu do znudzenia. Naprawdę, zniosłaby już upadek i utratę przytomności, ale dlaczego to Cavington rzucił się jej do pomocy?
Wkrótce ta myśl pomogła jej ubić bezoar na naprawdę drobny proszek - zupełnie, jakby wizualizowała sobie coś innego, kiedy tłukła go w moździerzy.
Następnie ignorując póki co otoczenie, dodała odpowiednią ilość do swojego kociołka. Wzdrygnęła się tylko, słysząc parę wybuchów za sobą. Obróciła się nawet na chwilę, by ocenić szkody, jednak nie skomentowała ich w żaden sposób. Jedynie zmarszczyła brwi, patrząc ponownie ku swojej miksturze, trochę jakby spodziewała się podzielić los tych paru osób za sobą. Może to jednak nieco trudniejszy eliksir, niż podejrzewała?
Z jeszcze większą ostrożnością odmierzyła ilość składnika standardowego i bardzo powoli dodała go do kociołka.
Cóż, chyba powinno być dobrze... Świetnie, bo nie przeżyłaby chyba upokorzenia związanego z obrośnięciem piórami, spaleniem sobie części włosów, czy zmianą koloru ciała.
Wreszcie machnęła różdżką i usiadła po raz pierwszy na tej lekcji, splatając przy tym ręce. No, to teraz pozostało jej czekać. Może w międzyczasie miała nawet poprawić sobie trochę humor.
Pierwszy składnik: 11 - 2 + 1 = 10
Drugi składnik: 11 - 6 + 1 = 6
Trzeci składnik: 11 - 3 + 1 = 9
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 162
Szczerze nawet nie chciało mu się kontynuować. Wszystko wskazywało na to, że jednak nie był to dzień, w którym powinien wstawać z łóżka. Przecież pewnie udałoby mu się wyłgać, że źle się czuł... Znaczy, nie byłoby to nawet kłamstwo, z tym, że źle czuł się jedynie psychicznie. Ale czy to ważne? Zrzuciłby to na jakiś ból brzucha, czy coś innego. Na pewno nie byłby wtedy dodatkowo tak wkurzony jak teraz. A przecież się nie wycofa. Zerknął nawet ku pani profesor, oceniając swoje szanse na ucieczkę niezauważonym. Były... Żadne. Cóż.
Nie spodziewał się też propozycji pomocy. Zwrócił wzrok na Oriane i zamrugał parę razy, patrząc na nią pytająco, kiedy jakoś nie potrafił nic wykrztusić. Przejął jej bezoar i odwrócił głowę w zmieszaniu.
- Eee... Dzięki - mruknął po chwili.
I jakoś tak wyszło, że po opróżnieniu kociołka i zagrzaniu wody po raz kolejny, odleciał myślami w zupełnie innym kierunku. Tak naprawdę w kilku różnych kierunkach, które nie były ze sobą szczególnie powiązane. Zdecydowanie rozproszyło go samo towarzystwo Ślizgonki, co zdawało się nie mieć dla niego sensu.
Bez skupieniu na swojej pracy, dodał bezoar. Może wsypał go za szybko, a może dodał za dużo... W każdym razie, efekty miały okazać się być opłakane. Nie, to absolutnie nie był jego dzień. Już po chwili zielony dym z jego kociołka wypełnił część sali, a jako że Philip znalazł się na pierwszym ogniu, odbarwił mu skórę. Pięknie... Oczywiście zauważył to dopiero po chwili, bo w pierwszym momencie był zbyt zajętym kasłaniem ze względu na gęsty dym, jednak ten szybko zniknął pozostawiając go bardziej załamanym, niż kiedy wstawał dziś z łóżka. Proszę, a sądził, że to niemożliwe!
Kolejna słaba próba: 4 - 2 + 2 + 1 = 5
Efekt uboczny: 2
Kieran usiadł z dala od innych i miał szczerą nadzieję, że nikt nie będzie zawracał mu głowy. Nie o tej porze, nie na tych zajęciach i w ogóle raczej... Nie. Od dłuższego czasu zresztą nie uchodził już za osobę towarzyską. Kiedyś było inaczej, jednak od zerwania z Biancą, pozornie dojrzał. W rzeczywistości był to jedynie wynik presji i strachu przed rodzicami. Może z kropelką depresji.
Nie obchodziły go wyrzuty o spacery po Zakazanym Lesie. Czekał jedynie aż profesor Edwards poda im temat dzisiejszych zajęć i będą mogli przejść do pracy. Po to tutaj byli. Zresztą, czy ostatnio znowu ktoś zrobił jakiś głupi wypad do Lasu, czy wciąż chodziło o ten wyścig, o którym zdążył usłyszeć? Po fakcie, co prawda, ale i tak nie wybrałby się na podobną wycieczkę. Nie czułby takiej potrzeby i chwilowo starał się nie ryzykować. To na pewno nie było godne ryzyka.
Gdy wreszcie dowiedzieli się, jakim eliksirem mieli się zajmować, zabrał się do pracy, wykonując każdy krok z ostrożnością i wyczuciem. Właściwie był w pełni skupiony na pracy. Najpierw zajął się oczywiście bezoarem, który szybko udało mu się rozdrobnić, a następnie dodać odpowiednią ilość. Świetnie, teraz kolejny składnik!
Sięgnął po składnik standardowy i zaczął ponownie odmierzać jego ilość. Następnie pochylił się nad kociołkiem i zaczął powoli, ostrożnie dodawać go do wywaru, zdając sobie sprawę z tego, że czasem jeden fałszywy ruch może oznaczać wybuch...
O właśnie, wybuch. Wybuch tuż za jego plecami. Wybuch, do którego ktoś doprowadził tuż za nim. Wybuch, który wreszcie spowodował, że nie tylko się wzdrygnął, ale też omsknęła mu się ręka, przez co gwałtownie wsypał resztę składnika do kociołka.
O nie.
Gwałtownie odsunął się od kociołka, który zaczął drżeć tuż przed takim samym wybuchem, jak ten za nim.
Wziął głębszy wdech. Ugh. Przecież to nawet nie jego wina! Zaraz odwrócił głowę, by dostrzec winowajcę, którym okazał się Miles i popatrzył na niego z wyraźnym wyrzutem. To tyle. Nawet nie chciał tego komentować.
Pierwszy składnik: 9 - 2 +1 = 9
Drugi składnik: 9 - 5 +1 = 5
Efekt uboczny: 5 - wybuch i dziura w suficie?
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Jak przystało na sumienną wychowankę domu niebieskich, April pojawiła się na zajęciach z eliksirów na kilka minut przed rozpoczęciem zajęć - spóźnienia zdecydowanie nie były w jej stylu i choćby weszła moment po dzwonku, czułaby się winna nie bycia w sali na czas. W ten sposób mogła wybrać sobie dogodne miejsce i na spokojnie przygotować cały materiał potrzebny do zajęć, nawet mając brzęczącego przy uchu Vatesa i jego niewybredne komentarze dotyczące każdej kolejnej osoby pojawiającej się w progu. Albo chociaż w zasięgu jej wzroku. Dawało jej to czas na przygotowanie się do ignorowania go przez kolejne parę godzin nauki. Tym bardziej, że akurat na eliksirach bardzo nie chciała być roztargniona, potrzebowała całą swoją uwagę skupioną na wykonywanym zadaniu, żeby nic nie wybuchło jej w twarz.
Przyzwyczajona do tego, że profesorka raczej do najpunktualniejszych nie należała (może czasem trochę ją to irytowało, ale przecież nie będzie pouczać nauczycieli!), nie przejęła się zbytnio tym odrobinę spóźnionym rozpoczęciem zajęć. A właściwie nawet za chwilę stwierdziła, że może i lepiej jakby akurat dzisiaj Edwards w ogóle nie przyszła... April odebrała jej irytację bardzo personalnie, bo aż za dobrze pamiętała tę ogromną i żenującą sytuację z minionego weekendu, kiedy to znalazła się w gronie osób przyłapanych na łamaniu regulaminu. Nie dość, że późna pora, to Zakazany Las! I jeszcze jakby tego było mało, pod wpływem zaklęcia rzuconego przez woźnego skończyła w bardzo żenującej, o której wolała zdecydowanie nie myśleć.
Zsunęła się trochę na krześle, starając możliwie najbardziej schować, będąc na widoku. Miała wrażenie, że wszyscy w sali wiedzą. Tym bardziej, że teraz Vates nie dawał jej spokoju, przywołując wspomnienia aż nazbyt skutecznie.
Za eliksir zabrała się połowicznie zdeterminowana do wykonania zadania dobrze, a z drugiej strony połowicznie mając już przeświadczenie, że to wszystko będzie epickim failem. Tym bardziej, że dzisiaj wcale nie mieli łatwego przepisu do wykonania.
Początek nie był taki najgorszy, bo samo rozdrobnienie bezoaru w moździerzu wykorzystała do wyładowania przynajmniej części nerwów. Odmierzyła dokładnie cztery identyczne miarki, wsypała ostrożnie od kociołka i niemal od razu sięgnęła po kolejny składnik.
Kolejne wybuchy, zaskoczone lub przerażone jęki oraz lamenty odwróciły jej uwagę akurat, kiedy dodawała składnik standardowy, przez co nie była świadoma tego, że zamiast dwóch miarek wyszło jej chyba z pięć, bo ręka sama za bardzo przechyliła się nad kociołkiem. Akurat patrzyła na ławki po drugiej stronie sali, kiedy jej własny eliksir postanowił eksplodować jak mała atomówka, wyrywając sporych rozmiarów dziurę w niczego winnym suficie. Aż podskoczyła, zrywając się z krzesła (i o mało go nie wywracając). Zdezorientowana i zażenowana spojrzała na własny kociołek, dziurę w suficie, profesor wyraźnie zawiedzioną poziomem wiedzy swoich uczniów, a następnie na koleżankę obok, która na dodatek nie mogła zauważyć nadciągającej katastrofy, wiec z pewnością wybuch tak blisko musiał ją co najmniej zaskoczyć.
- Przepraszam... - Wymamrotała pod nosem ze skruchą jedno tylko słowo, po czym niezwłocznie zabrała się za sprzątnięcie tego, co sprzątnąć należało zanim jeszcze raz podejdzie do zadania.
Teraz Vates z pewnością będzie miał ubaw.
Pierwszy składnik: 9 - 2 + 1 = 8
Drugi składnik:9 - 6 + 1 = 4
Efekt uboczny: 5 - eksplołżyn i dziura w suficie, nice...
Gryffindor |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
|
Pióra: 31
Oczywiście, że nie spóźniła się na zajęcia. Zawsze starała się jak może być przykładem, w końcu nie bez przyczyny została mianowana prefektem, a w tym roku nawet i naczelnym prefektem, mimo że jest rok młodsza niż zwykle osoby piastujące to stanowisko. A wręcz właśnie dlatego tym bardziej przykładała się do wszystkiego, żeby nie zawieść zaufania jakim ją obdarzono.
O wydarzeniach minionego weekendu usłyszała... nie po fakcie, zdecydowanie. Może i nic by się nie dowiedziała, ale jako gracz Quidditcha - mimo że nie dostała zaproszenia i to z bardzo zrozumiałych powodów - pewne rzeczy docierały do jej uszu. Nikt nie powiedział jej o tym wprost, ale wcale nie musiał. I tak stoczyła sama ze sobą małą walkę, bo z jednej strony czuła obowiązek poinformowania grona pedagogicznego o tak lekkomyślnej aktywności, a z drugiej... rozumiała chęć zabawy, no i jej najlepsza przyjaciółka brała w wyścigu udział! Dlatego ostatecznie nie doniosła, nikt i tak nie mógł jej udowodnić, że wiedziała. Już po wyścigu to inna sprawa, ale wtedy miała inne sprawy na głowie, na przykład obolałą i wyraźnie przybitą Kaię. I tak cieszyła się, że udało jej się uniknąć szlabanu, czego nie udało się innym uczestnikom tego nielegalnego przedsięwzięcia.
Reasumując: pomysł profesor odnośnie eliksiru, który mieli dzisiaj wykonać, Dani uznała za bardzo trafny i odpowiedni. I z pewnością przydatny nie tylko dla tych, co ochoczo łamią prawo szkolne. Zabrała się do pracy w skupieniu. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo świadoma tego co robi wrzuciła bezoar do moździerza i sproszkowała drobniutko. Ale myśli jednak dryfowały w trochę innym miejscu niż klasa do eliksirów, bo kiedy przyszło do odmierzania składnika, zrobiła to nazbyt automatycznie i zamiast czterech miarek, bezmyślnie wsypała sześć. I sypałaby dalej, gdyby nie dym wydobywający się z kociołka. Hm? To nie powinno tak wyglądać. Co gorsza, niemal od razu poczuła okropny smród rozchodzący się wraz z dymem.
Zerknęła do podręcznika zdezorientowana, szukając gdzie popełniła błąd i wtedy też zauważyła, że pomyliła się w ilości. Całe szczęście jej eliksir nie wybuchł, tak jak niektórym dookoła.
Spojrzała na siedzącą obok Harper, która musiała poczuć ten smrodek.
- Eytkefe enawikezcoein az mazsarpezrp... - Zaraz, zaraz, zaraz... co? Zmarszczyła brwi, mając chwilowego mindfucka, bo coś jej nie grało w jej własnej wypowiedzi. - Reprah... - Spróbowała zagadnąć koleżankę po imieniu, ale brzmiało to tak dziwnie, że tym bardziej nie zdziwiła jej z pewnością zaskoczona mina siedzącej obok Gryfonki. - ... Hco... Eis oc aicejop mam ein? Einm zseimuzor. - W końcu mózg chyba sam zaskoczył co się dzieje, bo jak tylko powiedziała te słowa, zawiesiła się na chwilę, realization moment. Aż otworzyła lekko usta i zasłoniła je dłonią, powoli zwracając wzrok na stojący sobie teraz spokojnie, niby nic, niczemu winny kociołek. No to zajebiście, mówiła wspak. I jak miała teraz brać udział w innych lekacjach?!
Pierwszy składnik: 9 - 6 + 1 = 4
Efekt uboczny: 10 - wspak mówię, mistrzem moim Yoda jest
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 28
Czy słyszała jakimś bzdurnym wyścigu, który nawet odrobinę by jej nie zainteresował? Nie. Latanie i wszystko z nim związane interesowało ją dokładnie tyle samo, co śnieg sprzed pięciu lat. A nawet jakby jej się o uszy obiło, to pewnie natychmiast by zapomniała, bo to naprawdę nie jej para kaloszy. Dlatego na pytanie Sky spojrzała na nią zupełnie beznamiętnie i wzruszyła ramionami w ramach przeczącej odpowiedzi.
Zajęcia z eliksirów od zawsze były jedynymi, na których Meredith skupiała swoją pełną uwagę na zadaniu do wykonania. Niekoniecznie zawsze na słowach profesor, ale z pewnością na tym, co miała przed sobą, podążając za swoją wiedzą i intuicją. Wielokrotnie też wykonywane na zajęciach eliksiry już zrobić potrafiła, bo sama w swoim czasie wolnym je studiowała. Dlatego nawet trudne i skomplikowane receptury raczej nie miały przed nią tajemnic.
Nie obawiała się, że tym razem nawali. Nie obawiała się nawet specjalnie o to, że Sky miałaby nawalić - doskonale wiedziała, że siostra jest bardzo w tej materii zdolna. A w razie potrzeby również by jej pomogła bez zawahania i marudzenia.
Zabrała się do pracy zanim w ogóle Edwards skończyła mówić. Przygotowanie wielu ze składników miała już tak zautomatyzowane, że nie musiała się nad tym zastanawiać. Na przykład proszkowanie bezoaru - tłukła składnik, kontrolując w tym czasie wodę w kociołku, co chwilę też zerkając na to, jak idzie bliźniaczce i w pełni dumna widziała, że Sky radzi sobie doskonale bez pomocy.
Po dodaniu odmierzonych czterech miarek, dodała również wymaganą ilość składnika standardowego. Nie odliczała pięciu sekund w trakcie podgrzewania, bo wiedziała wizualnie kiedy trzeba było machnąć różdżką. I jak tylko skontrolowała, czy wszystko jest w porządku na kolejne minuty warzenia eliksiru bez jej ingerencji, poświęciła uwagę sprzątnięciu niepotrzebnych składników, skontrolowaniu stanu eliksiru siostry na tym etapie (idealny, była z niej naprawdę dumna) oraz zabrała się za proszkowanie rogu jednorożca, co wymagało odrobinę więcej czasu niż bezoar.
Ani nie zaskakiwały jej wybuchy i inne dziwne reakcje w kociołkach pozostałych osób, ani nie poświęciła im chwili swojej uwagi. I tak dobrze wiedziała, że większość w tej sali nie ma pojęcia co robi. Byle tylko nie oberwała jakimiś odłamkami, ani jej eliksir nie ucierpiał z powodu głupoty innych, to Mer naprawdę miała w głębokim poważaniu co się dzieje dookoła, poza jej i Sky stanowiskiem.
Pierwszy składnik: 15 - 5 + 1= 11
Drugi składnik: 15 - 1 + 1 = 15
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Owszem, Aurora była w gronie osób złapanych tego pamiętnego wieczoru, kiedy to Ethan i William wpadli na genialny pomysł wyścigu na miotłach. W Zakazanym Lesie. Po ciemku. To dosłownie samo prosiło się o katastrofę (co później nie minęło się z prawdą niemal w ogóle, patrząc na ilość urazów i osób ostatecznie odbywających szlabany). Ale Aurory i tak nie mogło tam zabraknąć, każdy pretekst dobry do odwiedzenia szkolnej puszczy, a tym razem chciała upewnić się, że żadne z mieszkających tam stworzeń nie ucierpi w żaden sposób.
Przyłapanie na łamaniu regulaminu przyjęła z odpowiedzialnością, przecież nie będzie woźnemu w twarz zarzucać, że jej tam nie widzi, wydaje mu się. Szlaban też odbyła bez zawstydzenia, a teraz wyraźny wyrzut profesor Edwards przyjęła z uniesioną brodą. Nawet pochyliła się lekko w stronę siedzącej obok Bianci - która, swoją drogą, jak zwykle wyglądała oszałamiająco nawet w mało atrakcyjnym szkolnym mundurku, Aurora nigdy nie przestała doceniać jej urody.
- Wcale nie jestem przekonana, czy ten eliksir pomógłby przetrwać spotkanie z jakimkolwiek z magicznych stworzeń żyjących w naszym Zakazanym Lesie. Jakbyś się tam kiedyś wybierała, to polecam swoje towarzystwo, przynajmniej mam doświadczenie w obcowaniu z większością tego, co faktycznie może nas tam pogryźć, gwarantuję większe szanse na przeżycie, niż fiolka, która działa tylko po fakcie, a nie zapobiegawczo jeszcze przed ewentualnym atakiem. - Uśmiechając się szeroko, puściła do Gryfonki oko. Poniekąd żartowała, ale mimo wszystko było w tym na tyle powagi, że Bianca z pewnością mogła odebrać jej słowa na serio. No i Aurora nie odmówiłaby jej spaceru do puszczy! Z dwóch powodów: najzwyczajniej w świecie wypadu do Zakazanego Lasu nigdy nie odmawiała, no i naprawdę uważała, że zadbałaby o bezpieczeństwo koleżanki bardzo skutecznie.
- Okej, zobaczmy co z tego wyjdzie... - Jakby nie patrzeć, to znajomość tego eliksiru i tak była bardzo przydatna, jej rodzice zawsze mieli ze sobą spory zapas na którejkolwiek z organizowanych ekspedycji, bo nigdy nie wiadomo co mogło zdarzyć się za kolejnym zakrętem w dżungli, czy nawet przy kolejnym kroku w śnieżną zaspę. Widziała nie raz, jak sami go przygotowują, pomagała kilkakrotnie, ale samodzielnie jeszcze nie miała okazji wykonać. Najwyższa pora!
Wrzuciła bezoar do moździerza i zaczęła miażdżyć, rozglądając się po sali w sumie sama nie wiedząc w poszukiwaniu czego. A może nawet niczego nie szukała, tylko wrodzona ciekawość nakazała jej zakonotować gdzie kto siedzi, bo z pewnością przy tak trudnym poziomie zadania dzisiaj nastąpi kilka wybuchów. I wcale nie musiała długo czekać, żeby te przypuszczenia się sprawdziły. Nawet samej Biance nie poszło najlepiej i jej eliksir ochlapał ją akurat w momencie, jak Aurora spojrzała na jej kociołek. Aż odłożyła swój moździerz, nie kontrolując czy już odpowiednio przygotowała składnik.
- Och, Bianca, wszystko w porządku? Nie poparzyło ci~... OCH. - Zanim w ogóle skończyła zadawać pytanie, całe ramię Gryfonki porosło piórami, na co Aurora na moment zaniemówiła i zamrugała energicznie. Takiego efektu się nie spodziewała. Po paru sekundach uśmiechnęła się lekko, chcąc obrócić to trochę w żart i podnieść koleżankę na duchu. - Ale fancy! Idealne na karnawał, zdecydowanie nie obraziłabym się na taki efekt eliksiru! - Uśmiechając się szeroko, sięgnęła po swój moździerz. Nawet nie spoglądając na stan swojego bezoaru, wrzuciła cztery miarki do swojego kociołka. No i chyba jednak nie był dobrze sproszkowany, bo zalążek eliksiru zabulgotał i niemal od razu zaczął wydzielać śmierdzący dym, Aurora aż się skrzywiła.
- Aróip ycnaf ejom eizdg, myt azop cin jeinzarywjan ela, olizdormsan, oho. - Dopiero jak skończyła całe zdanie, zdała sobie sprawę z tego, że sama siebie usłyszała... dziwnie. Rozumiał co powiedziała, bo wiedziała co mówiła, ale brzmiało inaczej. - Ukyzęj mynni śmikaj w ałiwóm mybkaj ot ołaimzrbaz, enwizd. Ęzsyłs einwizd eibeis aj oklyt ot yzc? - Spojrzała na Biancę wyczekująco, jakby ta miała dać jej odpowiedź i wyjaśnić o co się tu rozchodzi, ale mina Gryfonki wyraźnie wskazywała na pełnie niezrozumienie. - Ecajuseretni ot, zseimuzor ein einm ilyzc, jeko. - Gdzieś pomiędzy jednym słowem a drugim, chyba w końcu dotarło do niej w czym był "problem". I tak bardzo ją to rozbawiło, że roześmiała się w głos. - Uhceimś ez ęcęrks ęis zaraz, ęgom ein, ein o. Kapsw ęiwóm! - Jakoś w ogóle nie przejęła się tym, że Bianca jej nie rozumiała, wręcz uznała to za niebywale dobry żart opatrzności.
Pierwszy składnik: 6 - 4 + 1 = 3
Efekt uboczny: Dym, smród i gadanie wspak
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 117
Podczas gdy za nią miały miejsce kolejne wybuchy - na które każdorazowo obracała się kontrolnie, by ocenić, na ile sama jest zagrożona - większość czasu udawała, że wszystko w porządku i ta lekcja wcale nie była parodią. W końcu, gdyby nią była, musiałaby zdecydować, czy reżyserowała ją profesor Edwards, czy raczej wszyscy ci, którzy dobrowolnie wybrali eliksir, jako przedmiot, który chcieliby kontynuować, a teraz wychodziło, jak wielu z nich nie miało pojęcia o tym, co robiło... Oczywiście na pewno były osoby, które całkowicie przypadkowo spowodowały wybuch, niebezpieczne bulgotanie, czy inne atrakcje, ale Harper nie wierzyła, by wszyscy, którzy do tej pory spaprali eliksir, byli niewinni.
O proszę. Nawet kiedy czekała aż będzie mogła przejść do kolejnego etapu, stało się. Danica, której ogólnie nie uważała za niekompetentną, najwyraźniej popełniła jakiś błąd i z jej kociołka była czuć nieprzyjemny zapach, na co druga Gryfonka niekontrolowanie się skrzywiła. Cóż, przynajmniej to nie wybuch. Podniosła wzrok na koleżankę, gdy ta zaczęła do niej mówić, ale zdawało jej się, że nie dosłyszała, co mówiła. W końcu każdy był zajęty co najmniej drobnymi rozmowami, wywary bulgotały, dużo się działo...
- Hm? - popatrzyła na nią pytająco, licząc, że powtórzy i wtedy okaże się to bardziej zrozumiałe...
Z tym, że wcale się takie nie okazało. Wręcz przeciwnie. Jeśli tylko Harper ufała swojemu słuchowi, to co wypowiedziała Danica nie miało najmniejszego sensu.
- Co ty...? - nawet nie była w stanie dokończyć pytania.
Zamiast tego tym bardziej przysłuchiwała się temu, co mówiła, zerkając nieufnie na kociołek.
- Eee... Może jakoś ci pomóc? - spytała marszcząc brwi.
Mogłaby to zrobić, z tym że nie miała pojęcia jak! Mogłaby to zgłosić profesor, nawet zerknęła w jej kierunku, ale nie była pewna, czy koleżanka by sobie życzyła, żeby zająć się tym za nią. Nie wspominając już o tym, że chyba w międzyczasie łatała jakąś dziurę w suficie...
Choć teraz zwracała już większą uwagę na to, co działo się na sąsiednim stanowisku, zaraz mogła zająć się kolejnymi krokami przygotowania własnego eliksiru i dodała ostrożnie szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca. Może nawet ostrożniej, niż przy poprzednich krokach.
Czwarty składnik: 11 - 3 + 1 = 9
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Czasem zastanawiał się, co właściwie podkusiło go, żeby wziąć o jeden przedmiot więcej, niż musiał... To przez własną głupotę gnił na tych zajęciach sam! To znaczy, lubił eliksiry i właściwie to jako jeden z nielicznych przedmiotów zdawało się mieć sens, tylko że... Niemiłosiernie nudził się w samotności. Zamiast z kimś pogadać i na spokojnie wykonywać każdy kolejny krok, zabrał się za eliksir na szybko. Bez przemyślenia, bez planu. Miał przed sobą jedynie przepis i już pierwszy składnik wrzucił bezmyślnie i na oko.
To niesamowite, że już przy pierwszym składniku można zawalić... I to jak! Chociaż Valerian akurat miał wrażenie, że to nie jego wina - to właśnie ze składnikiem musiało być coś nie tak. Czy takie rzeczy mogły się przeterminować? Zapach, jaki wydobył się zaraz z kociołka zdecydowanie właśnie to sugerował.
Jednak Gryfon nie przejął się tak bardzo. I co jeszcze ważniejsze, nie dostrzegł efektów ubocznych. Cóż, cała zabawa przed nim! W końcu niewykluczone, że odezwie się dopiero po zajęciach do któregoś ze swoich kumpli. Cudownie będzie usłyszeć samego siebie w tamtym momencie wspak!
Niemniej póki co, zajął się wylaniem zawartości kociołka, aby móc zacząć od nowa. Przynajmniej nie stracił tyle czasu i mógł zacząć od nowa.
Punkty Eliksirów - k6: 8 - 6 (+1) = 3
Efekt uboczny: 10 - mówi wspak przez dobę... o czym pewnie przekona się za jakiś czas
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Może i powinien poczuć się współwinny, kiedy profesor Edwards wspomniała o nielegalnym wyścigu (który, nota bene, wygrał), ale jedyne co jej słowa wywołały, to szeroki uśmiech pełen dumy, powoli rozciągający jego usta. Nie dość, że wygrał, to na dodatek go nie złapano i jeszcze pomógł koleżance w potrzebie. Hero of the night he was!
I chociaż jego ego urosło w tej chwili, to nie był to najlepszy moment na puszenie piórek, bo mimo wszystko eliksir jaki mieli przygotować nie należał do łatwych. Plus miał zamiar wykazać się nie tylko skupieniem, ale i całkiem niezłą wiedzą z zakresu eliksirów, bo siedział w towarzystwie dwóch dziewcząt, które bardzo lubił, choć obydwie z zupełnie innych powodów. Zaraz zanim zaczęła się lekcja zajął miejsce koło Flory, ciągnąc za sobą Laurel, którą mógł dumnie nazywać od jakiegoś czasu swoją dziewczyną - znowu. Nie chciał zostawić Puchonki na pastwę kogokolwiek, kto dokuczałby jej z powodu jej wyjątkowości, naprawdę ją lubił i zupełnie bezinteresownie opiekował się nią na tyle, na ile mógł. Na przykład będąc tarczą społeczną, od której miały odbijać się wszelkie nieprzyjemności.
Zanim w ogóle zaczął przygotowywać soją miksturę, spojrzał na Florę z lekkim, przyjaznym uśmiechem. Nie chciał jej nic narzucać, ale chciał żeby wiedziała, że jest gotów jej pomóc.
- Jeśli potrzebowałabyś pomocy, to mów, dobrze? - Skinął lekko głową, jakby na zachętę, po czym przeniósł uwagę na przepis, żeby nie naruszać jej przestrzeni osobistej. Nie musiał tego samego mówić Laurel, bo z jakiegoś powodu... wiedział, że i tak sama poprosi go o pomoc. Bo to Laurel. I pewnie też dobrze wiedziała, że Mickey lubi czuć się potrzebny, to również łechta jego i tak wybujałe ego.
Nie pomylił się. Zanim w ogóle zabrał się za przygotowywanie swoich składników, usłyszał bardzo dobrze znajome westchnienie akompaniujące słodko wypowiedzianemu swojemu imieniu. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, spoglądając na Ślizgonkę obok nieco pytająco.
- Oczywiście, skarbie! - Wcale nie musiała go długo prosić, to jasne, że pomoże swojej dziewczynie! Może torebki za nią nosić nie będzie, nie jest typem pantofla, ale wyręczyć ją w czymś siłowym? Jak najbardziej! Okazja o prężenia przed nią mięśni zawsze mile widziana. Wziął od niej moździerz, puszczając też przy tym oczko, po czym sproszkował więcej bezoaru, żeby obydwoje mogli go użyć do swoich eliksirów. Przy okazji rozglądał się nieco po sali, coraz to bardziej zaciekawiony wybuchami, ochami i achami kiedy ktoś obrastał w pióra. Doprawdy, zabawne. W końcu podsunął naczynko z drobnym proszkiem w kierunku Zimmerman.
- Proszę, panie przodem. - Dopiero kiedy odmierzyła swoje, on również wziął tyle miarek, ile powinien. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo w sumie zaskoczyło go, że... zaskwierczało, zasyczało, ale pożądany efekt nie nastąpił. - What the... - Nie skończył przekleństwa rzucanego pod nosem, bo niemal jednocześnie po jego prawej i lewej stronie miejsce miały nieco inne incydenty. Najpierw wybuch dobiegający z kociołka Laurel, a następnie zniknął eliksir Flory (widział to, bo spojrzał na nią kontrolnie, czy ta seria wybuchów za bardzo jej nie stresowała). I stał przez dwie sekundy jak ten kołek pomiędzy dwiema zupełnie inaczej reagującymi dziewczętami, wpatrując się w swój szary, nijaki wywar, aż usłyszał płaczliwy ton Ślizgonki. Odwrócił się w jej kierunku, na moment porzucając swoją pracę. Złapał ją za tę rękę, którą się nie wachlowała, ujmując też delikatnie jej policzek wolną dłonią. Trzeba było zapobiec łzawej katastrofie, jeśli miałaby nastąpić.
- Hej, Laurel, wszystko w porządku. Najważniejsze, że tobie nic się nie stało. - Pogładził ją kciukiem po policzku leciutko i odgarnął włosy za ucho, wskazując ruchem głowy najbliższą osobę, która nie miała tyle szczęścia co ona i była w znacznie gorszym stanie. - Nie zrobiłaś nic źle, chyba za mało rozdrobniłem proszek. Popatrz, mój eliksir też nie wyszedł. - Spojrzał na szarą breję ze zrezygnowaniem, a następnie na podziurawiony kociołek Zimmerman. Hm, chyba nie miała w czym dokończyć zadania. - Zrobię eliksir dla nas dwojga, co ty na to? - Jeśli tylko mu wyjdzie, to podzieli się swoim, oczywiście! Nie zostawi swojej dziewczyny na lodzie przecież!
Jak już zapobiegł katastrofie, cmoknął Laurel w czoło w bardzo słodkim geście, a nawet niech profesorka widzi, co tam, Miki lubi się chwalić tym, że ma ładną, popularną dziewczynę! Odwrócił się znowu do swojego "eliksiru" i wyczyścił go jednym szybkim zaklęciem. Wziął znowu moździerz, żeby może jednak drobniej ten bezoar ubić i pracując nad proszkiem, spojrzał na skonfundowaną całą sytuacją Florę.
- Miałaś najwięcej szczęścia z nas wszystkich, nie musisz nawet czyścić kociołka. - Mówił do niej zupełnie innym tonem niż do Laurel, znacznie łagodniejszym. - Spróbuj jeszcze raz. - Uśmiechnął się do niej na zachętę, podsuwając w jej stronę swój moździerz z teraz dużo drobniej ubitym bezoarem.
7 - 5 + 1 = 3
Efekt uboczny: 4
Ravenclaw |
75% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 111
Zażenowana własną niekompetencją i bardzo wybuchowym pokazem umiejętności, April przeczytała raz jeszcze przepis i wskazówki przygotowania eliksiru. Nie zrobiła tego dlatego, że nie zrozumiała instrukcji za pierwszym razem, jej celem było wyciszenie się, uspokojenie nerwów i ponowne zignorowanie Vatesa bardzo złośliwie syczącego jej do ucha, że chyba nierozważnie wybrała ten przedmiot, bo wychodzi na to, że jest porażką.
Zajęło jej to kilka minut.
Jak już poczuła się gotowa i zdeterminowana, żeby pokazać widzianemu tylko przez siebie przyjacielowi, że jest warta dużo więcej, niż on mówi, zaciskając szczęki podjęła kolejną próbę przygotowania eliksiru.
Tym razem całą swoją uwagę skupiła na kociołku, odmierzaniu sproszkowanego bezoaru i składnika standardowego. Pomimo wciąż słyszanych w tle wybuchów, zdołała zachować na tyle zimną krew, że nawet ręka jej nie zadrżała.
Cztery marki bezoaru. Dwie miarki składnika standardowego. Odliczyła pięć sekund z zegarkiem, pozwalając w tym czasie na podgrzewanie eliksiru, machnęła różdżką i... odetchnęła z ulgą, widząc dobry efekt swoich starań. Mogła teraz skupić się na ogarnięciu stanowiska, strzepnięciu ze stołu resztek pyłu z sufitu, schowaniu niepotrzebnych składników i przygotowaniu kolejnych.
9 - 3 + 1 = 7
9 - 1 + 1 = 9
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
19 |
średni |
Hetero |
Pióra: 17
Chyba jeszcze nigdy tak dokładnie nie sprzątał swojego stanowiska pracy na jakichkolwiek zajęciach. I chyba jeszcze nigdy nie robił tego, będąc z sekundy na sekundę coraz bardziej spiętym. Tym bardziej, że nie umknęło jego uwadze, jak siedząca przed nim Bianca nagle... obrosła w pióra. Częściowo tylko, ale jednak. Powstrzymał się przed troskliwym zagadaniem, bo nie był pewien jak bardzo troskliwie by to zabrzmiało. Miała obok siebie Aurorę, która najwyraźniej skutecznie próbowała przekręcić wszystko w całkiem dobry żart.
Skupił się więc znowu kociołku przed sobą. Skontrolował stan swojego eliksiru, chociaż wcale nie musiał, zaraz znowu zabijając czas przygotowywaniem kolejnych składników. Sięgnął akurat po fragment rogu jednorożca, żeby zająć się bardzo skrupulatnym proszkowaniem go przez resztę oczekiwania, ale nie dane mu było nawet składnika chwycić, bo zatrzymał się w pół ruchu. Zatrzymał się, bo poczuł na łokciu łaskotanie, które odebrał wewnętrznie jak oplatające się wokół jego silnej woli pnącza. Mógł nie podwijać wcześniej rękawów, to może blond włosy siedzącej Oriane nie zwróciłyby jego uwagi tak skutecznie.
Spojrzał na te kilka kosmyków, nieświadomie głębiej nabierając powietrza w płuca, przez co poczuł zapach jej perfum z taką mocą, jakby mu nimi psiknęła w twarz. Aż usłyszał niecierpliwe skomlenie gdzieś w tyle własnego umysłu. Zagryzł na moment wargi, starając się bardzo mocno zignorować nieodpartą chęć dotknięcia tych miękkich włosów. I przegrał tę walkę sromotnie. Zamknął na moment tylko oczy, westchnął ciężko przez nos, zmielił w ustach przekleństwo i ręka sama zmieniła kierunek. Nie sięgał już po swój składnik, sięgnął po składniki, po które sięgała Oriane. Jego nie kosztowało to tyle wysiłku, nie musiał wychylać się nie wiadomo jak ponad ławką, wiec po prostu przysunął jej te składniki bliżej, zaraz też drugą ręką odgarniając blond włosy z własnego łokcia.
- Ostrożnie z tym wychylaniem się ponad ławką, kilka centymetrów dalej i mielibyśmy małą katastrofę z płonącymi włosami. - No. nie takie kilka, bo kilkanaście, ale faktycznie jej włosy mogły wlecieć do ogania! Posłał jej krótki, trochę nerwowy, ale mimo wszystko przyjazny uśmiech, mając mimo wszystko ogromną nadzieję, że Ślizgonka nie podejmie konwersacji i skupi się na eliksirze. Wtedy i on będzie mógł skupić się na swoim.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
18 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 30
Na sugestię Rose, że może trzeba podmuchać, Dexter uśmiechnął się... no, zostańmy przy tym, że może jednak lekcja to nie miejsce na takie uśmiechy.
- If blowing you suggest... - Nie, on też inaczej nie potrafił. Blackwood wciąż potrafiła wyprowadzić go z równowagi, chociaż teraz wyglądało to zupełnie inaczej, niż kilka dni temu. Takie wyprowadzanie z równowagi i dekoncentrowanie... cóż, samo powiedzenie, że wręcz chciał towarzystwa Gryfonki powinno wystarczyć jako komentarz.
Spojrzał znowu na swoje spodnie, ale zanim zdążył choćby sięgnąć po różdżkę, żeby się wysuszyć, kociołek Rose eksplodował w podobny sposób, zalewając jej część ławki i jej spodnie swoją zawartością. Dexter nie powstrzymał krótkiego, stłumionego parsknięcia i zadziornego uśmiechu, jaki jej posłał.
- Gdybym wiedział, że aż tak działa na ciebie moje towarzystwo, to może rozważyłbym spędzenie lekcji eliksirów gdzieś... z dala od pełnej sali. - Tak, to była bardzo jawna sugestia. - Dmuchanie na tym etapie chyba nic już nie pomoże, sugerowałbym zdjęcie przemoczonych spodni. - Uniósł jedną brew i odrobine przekrzywił głowę, jakby niewerbalnie nie tylko składając jej propozycje, ale i zadając jednoznaczne pytanie. Cóż, przecież i tak nie mogli już wykonać eliksiru, bo nie mieli kociołków, a może jednak lepiej te plamy zaprać... Może profesor Edwards nie będzie miała nic przeciwko żeby poszli ratować garderobę? Oczywiście oficjalnie każde z nich do odpowiedniej łazienki!
|