Klasa w której odbywają się zajęcia eliksirów jest miejscem chłodnym - zarówno jeżeli chodzi o temperaturę, jak i atmosferę.
Niektóre z kamiennych ścian zakryte są regałami, a wnęki wypełnione są półkami. Zdawałoby się, że może dzięki temu sala wydaje się nieco przyjemniejsza, jednak tajemnicze substancje na półkach - a przede wszystkim te, w których pływa coś, co zapewne można było uprzednio zaliczyć do zwierząt - niektóre osoby mogą czuć się tu nieswojo… Lub czuć niezrozumiałą pokusę, by sięgnąć po jeden z podobnych słoi. A jednak to właśnie uroki tego przedmiotu!
Sala podzielona jest na dwa rzędy ławek, których blaty spokojnie pomieszczą nie tylko pergamin na notatki każdego z uczniów, ale również kociołki, składniki eliksirów oraz przede wszystkim podręczniki, których treść może uchronić przed kolejnym wybuchem. Miejsca są również usytuowane wystarczająco dobrze, by każdy mógł spokojnie dostrzec tablicę na tyłach sali.
Camden zajął miejsce tuż obok Raphaela i zaraz przysłuchiwał się to instrukcjom nauczycielki, to rozmowie obok na temat wyścigu. Czy cały ten wypad do lasu był aż tak nienormalny? Chyba przez wszystkie lata nauki w Hogwarcie znieczulił się na podobne zachowania. Dziwił się jedynie, że panią profesor najwyraźniej nadal dziwią podobne zachowania... O ile to nie tylko gra i pozory wychowawcze - kto wie, co nauczyciele robili w ich wieku?
Jednak nie skomentował i nie wtrącał się do rozmowy. Może była trochę za wczesna pora na rozmowy... Ale w takim razie i na eliksiry, bo Camden był absolutnie gotów wsadzić jeden bezoar nie do moździerza, a prosto do kociołka z głupiego niedoczytania. Na szczęście zaraz Raphael go przed tym powstrzymał i uratował go przed ewentualnym wybuchem, opierzeniem, zieloną skórą, czy innymi ciekawymi efektami. Był dziś z pewnością bardziej czujny, niż Cam.
Właściwie od tego momentu zaczął obserwować też poczynania przyjaciela, który bezbłędnie wykonywał każdy z kroków. Pokręcił nawet lekko głową z myślą - którą liczył, że Raphael właściwie usłyszy - że to właściwie niefair, że prawdopodobnie mógłby przechodzić każdy z kroków wraz z myślami dowolnej osoby w tej sali, przecież łącznie z profesor Edwards! Oszukista.
Ostatecznie udało mu się rozdrobnić bezoar, dodać odpowiednią ilość do kociołka, zaraz po tym dodać kolejny składnik i dalej było już z górki. Przynajmniej sądził, że jeśli przy dodawaniu składników nic nie wybuchło mu w twarz, to na jakiś czas ma spokój. Zaraz machnął różdżką nad kociołkiem i... Cóż, pozostawało mu czekać.
W zasadzie to starał się nie oszukiwać, poza tym nie panował nad swoją umiejętnością więc po prostu nie było to oszukiwaniem kiedy nie mógł inaczej! Taki już był po prostu... Zresztą po prostu był dobry z eliskirów i umiał się skupić na czytaniu dokładnie co należy zrobić, i nawet to zrobić. Niby wydawało się to proste i niektórzy się złościli, że przecież nie ma jak tego zwalić, ale prawda była taka, że Eliksiry były jedną z najtrudniejszych dziedzin magii. Nie dlatego, że trzeba umieć czytać, ale po prostu mimo rozumienia co trzeba zrobić, i tak łatwo było coś spieprzyć i to niekoniecznie była wina braku uwagi czy rozgarnięcia. Bywały eliksiry trudne, gdzie najmniejszy błąd prowadził do katastrofy.
Był dobrym przyjaciele, chyba, i nawet podpowiedział Camdenowi cicho w pewnym momencie, widząc, że niecałkiem dobrze chce dodać jeden ze składników. Profesor jednak poza pilnowaniem żeby nikt nie zginął, pilnowała też żeby to była praca indywidualna, nie grupowa, więc też nie mógł za dużo mu podpowiedzieć. Ale wyszło na dobre, chyba, bo pierwsza połowa była za nimi i nawet dali radę.
Uniósł kąciki ust w rozbawieniu na myśl Camdena, którą oczywiście, że usłyszał.
- Nieprawda. - Mruknął do niego cicho, nadal z uśmiechem. Przyglądał się trochę też jak reszta sobie radziła, trochę gadał o byle czym z sąsiadami z ławki, aż przyszedł czas na kolejny etap. W zasadzie też nie wydawał się trudny, a Raphael był w stu procentach skupiony na zadaniu, dodając najpierw jeden składnik, niedługo drugi. Ostrożnie, żeby nie skończyć jak ci zieloni. I wyszło! Był z siebie szczerze zadowolony.
W zasadzie to nawet nie zamierzał z nim dyskutować. Ani komentować jego słów, bo nadal widział siebie nieco lepiej niż tych dwoje obok nich, przynajmniej nie wybuchnął. Ale był zielony, w sumie jak się zastanowić, spodnie by zmienił, a skórę już niekoniecznie. Skrzywił się tylko na komentarz Lucasa i patrzył z ukosa, możliwie dyskretnie, jak ten z kolei wykonuje swój eliksir poprawnie i nic nie zjebał po drodze.
Czasem jednak naprawdę go nie znosił. Teraz na przykład w sumie żałował, że zajął miejsce przy nim. Nawet jakby zjebał będąc gdzieś indziej, to chociaż by komentarza żadnego nie usłyszał. Ba, nawet by celowo nie patrzył na niego, wiedząc, że wykorzysta okazję żeby jeszcze go dokopać. Jakby aparycja kosmity nie była dostatecznym kopniakiem. Ostatecznie milczał całą lekcję już, trochę zerkając po ludziach - w sumie odrobinę lepiej poczuł się widząc, że nie on jeden jest zielony - albo wertując książkę, jednocześnie absolutnie ignorując Lucasa i wręcz wyglądając jakby był obrażony. A na koniec lekcji jedynie spakował się i bez słowa wyszedł, dołączając do przyjaciół, z którymi trzymał się na codzień i starając się przełknąć jakoś ten wstyd, jaki palił go od środka. Absolutnie na następne zajęcia wykuje tak wszystkie eliksiry, że niczym go już profesor nie zaskoczy...
Ze wszystkich przedmiotów, jakie w ogóle w tej szkole były i jakich się Thomas uczył, akurat eliksiry były tym, co najlepiej mu wychodziło. Czy to przez własne szczere zainteresowanie, czy też wpojenie rodziców, że to jedna z najważniejszych dziedzin magii i dobry czarodziej musi dobrze ją znać. A może oba w połączeniu z wysokimi wymaganiami ze strony profesor Edwards. Tak czy inaczej, przyszedł na zajęcia w zasadzie w spokoju ducha, że nic go nie zaskoczy dość by zrobić mu krzywdę, co nie było akurat takie rzadkie generalnie na tych zajęciach, a nawet zaintrygowany z czym przywita ich dzisiaj profesor.
Nie miał pojęcia do czego nawiązywała tym wywodem o wychodzeniu ze szkoły. Znaczy, generalnie coś tam przeszło mu koło głowy, szmery o nocnym... Czymś. Ale nie skupił się, nie zainteresował, w sumie to miał szczerze wywalone i zajęty był swoim życiem, które ostatnio dziwnie się komplikowało i nawet nie wiedział ani jak to ugryźć, ani co właściwie jest nie tak. Po prostu coś było.
Przypadkowo się złożyło, że usiadł w jakimś pewnego rodzaju kłębowisku Krukonów. Dwie ławki na samym przedzie opanowane przez jego kolegów i koleżanki z Domu, co w sumie pewnie ostatecznie nikogo nie dziwiło, z reguły to Krukoni siedzieli w pierwszych rzędach. Dla niego samego ważniejsze było, że wybrał miejsce obok Laviego, głównie dlatego, że raz, lubił go bardzo, dwa, jakoś był przekonany, że chłopak do wybuchu nie doprowadzi i te zajęcia będą spokojne i owocne, trzy, od dawna już czuł nieco więcej do chłopaka niż ot sympatię. Był jednak totalną sierotą i nie umiał w żaden sposób tego okazać ani nawet zabrać się za jakikolwiek podryw. W efekcie jak ten debil tkwił w cichutkim fankowaniu Krukona.
- Mam cichą nadzieję, że skoro już siedzimy przy samych Krukonach niemalże, nie stracimy głów. - Skomentował do chłopaka cicho, zdając sobie sprawę, że eliksir, za który mieli się zabrać, nie jest najłatwiejszy. Jak tylko czas wybił, zabrał się za przygotowywanie wywaru, w pełnym skupieniu i determinacji żeby faktycznie dobrze wykonać swoją pracę. Sam przepis dzielił się na dwa etapy, jako że w środku trzeba było poczekać dłuższy czas, zatem dodał pierwsze dwa składniki tak, jak kazał podręcznik i... No, czekał niezręcznie. I w mniejszym poczuciu bezpieczeństwa gdy tylko Krukonka przed nimi zaczęła dymić na zielono, a potem przebarwiła się sama. Dobrze, że nie wszystkich dookoła przy okazji.
- Przejebane. - Rzucił, lustrując wzrokiem dziewczynę, choć jego komentarz był dość cichy, żeby jeszcze nie dokopywać koleżanki. Kimkolwiek była, w sumie to jej nie kojarzył, pojawiła się w jego klasie od tego roku. Jedyne, co się utarło w jego głowie, to że laska jest prawie niewidoma, choć też nie był pewien co to znaczy w praktyce.
Patrząc na całą personę Timothy'ego, jego cele na przyszłość, ambicje, pewnie spodziewałby się nie jeden, że będzie typowym Krukonem - zawsze punktualnym, z nosem w książkach, bezbłędnie odpowiadającym na dowolne pytania i mogący uwarzyć każdy wywar. Może i mogłoby to tak wyglądać gdyby był w stanie się skupić i zebrać w sobie zamiast doszukiwać wszędzie dram i przeżywać każdą relację w swój pokrętny sposób. Bo kto skupiłby się na nauce do egzaminu wiedząc, że przyjaciel lata sobie z jakąś inną przyjaciółką niby, nie będącą nim, i pewnie zaraz się na niego jednak wypnie? Albo w ogóle pewnie go obgadują i śmieją się z jego schiz, że wszyscy go nienawidzą czy oczekują więcej niż był w stanie dać, na pewno to. A jego crush, który powstał już jakiś czas temu, czy był nim serio zainteresowany czy jednak to była tylko iluzja? W końcu to jak z kimś rozmawiał, z kolegą z roku, wyglądało jakoś tak... Dwuznacznie.
I tak oto jak przyszedł dzisiaj na zajęcia, akurat miał kryzys życia tak ogólnie. Źle mu się spało, wczoraj miał jakieś dziwne schizy, że Jay zaraz się na niego wypnie, i przyszedł z kacem psychicznym, mając dość wszystkiego. Zajął nawet miejsce w zupełnie pustej ławce, zresztą niby koło kogo miałby usiąść? Wszyscy mieli swoich innych znajomych i pewnie nawet go nie lubili. Nie to żeby tak się wszystkimi przejmował, ale czasem fajnie byłoby jednak też się do kogoś przyczepić i przy okazji nie zastanawiać czy aby na pewno ktoś jest miły czy tylko udaje. Czasem naprawdę sam siebie miał dość.
Jego humor poprawiło ostatecznie to, że miejsce obok niego ostatecznie nie tylko zostało zajęte - miło, że ktoś chciał! - ale jeszcze właśnie przez jego crusha, Killiana. Spojrzał na niego, witając się z oszczędnym grymasem uśmiech, ale szczerego przynajmniej. Słuchał nauczycielki z rosnącą irytacją, jak i wewnętrznym buntem, bo eliksir był cholernie trudny i niby jak mieli ot sami go uwarzyć? Znaczy, mogli, ale z większą pomocą niż "róbcie". Nie na tym to polega, tak to sobie mógł sam w kiblu trzaskać wywary jakiekolwiek. Zdemotywował się do cna zanim jeszcze zdążyła skończyć mówić, a czytając instrukcję, był przekonany, że to wcale nie takie proste, jak wygląda. Ale okej... Utarł ten głupi bezoar, wkrótce przy akompaniamencie wybuchów i innych efektów ubocznych zwalonego eliksiru. Duh. Po chwili wziął miarkę, chyba za dużą, ale nie zwrócił na to uwagi, i dodał jedną miarkę, drugą, trzecią...
Wybuch.
Tak, to była za duża miarka. Coś tak czuł, że chyba coś tu nie gra. Ostatecznie niby nic takiego się nie stało, poza tym, że gdy przetarł oczy by je zaraz otworzyć, zobaczył nieco czarnawy osad na palcach.
- Right. - Mruknął ponuro, poprawiając nieco poprzypalane włosy wokół głowy.
7 - 3 + 1 = 5
Efekt uboczny: 1 - Nastąpił wybuch. Niedobrze, masz całą osmoloną twarz i przypalone włosy ją okalające. Przynajmniej próbowałeś. He didn't.
Eliksiry były jednym z lepszych przedmiotów, których człowiek chciał się uczyć z własnej, niczym nie przymuszonej woli. Pragnął zgłębiać tajniki poszczególnych składników, jak również obserwować zachodzące w cieczy zmiany tuż po tym, jak dodało się kolejne porcje sproszkowanych kości, czy innych pozostałości o zwierzętach i roślinach. Mało apetyczne, ale kto powiedział, że mikstura miała zastępować pyszne śniadanie.
Wchodząc do sali Lavi czuł się pewnie. Wiedział co nieco o przedmiocie, zawsze też sobie na nim radził, nie narzekając na wyniki. Nie robił z siebie orła (może dlatego, że był krukiem lol), jednak gdzieś tam tliła się myśl, że mimo wszystko był lepszy, niż niejedna osoba, która siedziała w ciemnym pomieszczeniu.
Zajął miejsce mniej więcej z przodu, chociaż nie dostatecznie blisko, by podpaść innym. Jakoś nigdy nie zależało mu na tym, aby patrzono na niego krzywo tylko dlatego, że teoretycznie liże dupsko nauczycielowi. Był zbyt bezkonfliktowy, by szukać energii na walkę z hejtem.
Nim się spostrzegł, obok niego siedział Tom - osoba, która w ostatnim czasie wprawiała go nieświadomie w zakłopotanie. Nie był pewien czy było to spowodowane jego sposobem bycia, czy może faktem, iż jakiś czas temu podziwiał jego nagi tyłek, ale nie czuł się pewnie, kiedy chłopak znajdował się w zasięgu jego wzroku, nie mówiąc już o zasięgu niemal cielesnym.
-Krukońska szata nie zawsze oznacza rozum. Pamiętaj, że niektórzy z nas uwielbiają robić głupoty - powiedział, zerkając na kilkoro uczniów z własnego domu. Palcem mógł wskazać tych, który prosili się o kłopoty samym swoim jestestwem.
Chwilę później skupił się na warzeniu eliksiru. Pierwszy etap zdawał się pójść mu dość sprawnie - poradził sobie niemal bezbłędnie.
Niestety, problemy musiały się pojawić, bo najwidoczniej młody Azjata poczuł się zbyt pewnie. Gdyby nie pomoc kolegi obok, pewnie wysadziłby klasę, jak niektórzy.
-Dzięki. Mam przeczucie, że uchroniłeś nas przed katastrofą - westchnął.
Właśnie tak kończyło się utracenie skupienia spowodowane obecnością kogoś, na kogo nijak nie powinno się reagować.
Ale przecież uśmiech Raphaela był w tej sytuacji wręcz podejrzany! Nieprawda?! Teraz już Camden szczerze nie wiedział, czy ten pomaga sobie myślami osób dookoła, czy jednak szczerze zwyczajnie mu wychodzi. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość wybuchów i innych skutków ubocznych dookoła. Cóż, nawet nie miał zamiaru kłócić się z nim o to teraz. W końcu nie chciał zwracać na nich uwagi takim dziwnym, tajemniczym tematem. Właśnie dlatego Raphael mógł mu ufać - był dyskretny. Jedynie ponownie pokręcił głową, kiedy ten ukończył eliksir, a on sam musiał dopiero przystąpić do drugiego etapu.
Niestety poległ już na początku i szczerze mówiąc nie miał pojęcia, co zrobił nie tak. Nie zdążył się nawet zastanowić, bo gdy tylko kolejny składnik trafił do kociołka, rozległ się wybuch, który doleciał aż do sufitu i zrobił w nim piękną, dorodną dziurę... W efekcie Camden odsunął się o dwa kroki i patrzył chwilę jedynie nieco skrzywiony na efekt swojej pracy, który zdaje się nie był zadowalający... Niemniej zachował przy tym pełen spokój.
Zaraz zerknął jeszcze na kociołek sąsiada, a potem na niego samego.
- Zamień się.
3 składnik: nope efekt uboczny:otóż dziura w suficie
Kogoś dziwiło, że Killian nie miał akurat humoru? Nie? Bardzo dobrze. Może zdarzało mu się to zbyt często, ale przecież sam wcale się o to nie prosił. Uwaga, niespodzianka, niech wszyscy posłuchają - otóż nie prosił się o migreny. Ani o lekcje na dziewiątą. Świetne połączenie. W dodatku jak tylko pani profesor zaczęła tłumaczyć, zaczął się też wylewać z niej jad, bo była zła na jakichś tam idiotów, którzy ścigali się w lesie. Seriously, woman, get over it. Kiedy to w ogóle miało miejsce? Nie zdążyła tego przetrawić i ochłonąć? I to niby Killian był nadwrażliwy!
Tak. Tak, był. Dzisiaj w szczególności. Dlatego też zajął stanowisko obok Tima - osoby, która chyba wkurwiała go najmniej. Dlatego też zdobył się na krótkie kiwnięcie mu głową na przywitanie.
Prawdopodobnie wyglądał jedynie na zmęczonego. Takim wybaczało się brak inicjowania rozmów, prawda? Zresztą, Timothy i tak dostał już więcej, niż ktokolwiek inny tego dnia. Mógłby być nawet wdzięczny, gdyby tylko wiedział.
Nim miała jednak szansa nawiązać się jakakolwiek rozmowa, kociołek jego sąsiada wybuchł... Killian jedynie zmierzył go wzrokiem i zaraz wrócił do mieszania własnego wywaru, który choć zareagował nieco inaczej, również zdecydował się eksplodować. I to przy okazji oblewając mu spodnie. Cudownie. Czasem potrzeba tego jednego małego elementu więcej, żeby dobić człowieka danego dnia, prawda? O właśnie. To był ten element.
- Kurwa!
Wyszło za głośno? Ale była to najbardziej szczera reakcja, na jaką było go teraz stać i patrząc po stanie sali lekcyjnej, nie mówił tylko za siebie. Ukarany za jakąś garstkę uczniów i ich głupi pomysł, genialnie...
Wbrew pozorom przecież wcale nie chciał dokuczać Yannisowi... Za bardzo. A nawet jeśli, to przecież zwykle po to, by wskazać mu, jaki sam jest świetny. W końcu Yannisowi to umykało! A jak już miał na niego crusha, który trwał tyle czasu, naprawdę chciał być doceniony... W tej głupiej rywalizacji. Jednak zamiast tego, ten się na niego obraził całkowicie bez powodu i na nowo pogrzebał nadzieje Lucasa na coś więcej. Nie oznaczało to, że przestanie się starać, ale dlaczego było tak ciężko?
Na koniec dodał dwie jagody, zamieszał odpowiednio... Zrobił wszystko według instrukcji. Nawet zaraz po zakończeniu eliksiru, spojrzał z powrotem na Yannisa, który... No, nie patrzył na niego. To nie!
Cóż, Thomas nie zdawał sobie sprawy z tego, jak działał na Laviego. Generalnie w sumie niewiele miał pojęcia o tym jak zawiła jest ich relacja. Skąd miałby? Znaczy, ostatnio faktycznie jakoś mniej ogarniał życie i musiał chwilami nadrabiać rzeczy z zajęć, na których przecież był - nie rozumiał tego zupełnie - ale nie sądził, że ma to szerszą skalę. Albo może nie chciał tak myśleć, bo przerażało go to i bał się tego, co się dzieje i czego nie rozumiał.
Widząc jak w pewnym momencie Lavi chciał dodać nieco za dużo składnika, podpowiedział mu delikatnie, że może powinien trochę mniej. Na szczęście kolega nawet przyjął jego poradę i nie wybuchli jak... Wiele osób dookoła. Dobrze dobrał towarzystwo, bez wątpienia.
- Grunt żeby nikt przed albo za nami nas nie wysadził i będzie w porządku. - Skomentował z lekkim, przyjaznym uśmiechem, zerkając na Azjatę.
Dalej po oczekiwaniu odpowiedniego czasu aż się to wszystko pogotuje, zajął się dodawaniem kolejnych składników. Wiedział co robi więc nie był jakoś szczególnie zdenerwowany, jedynie ostrożny żeby nie rozproszyć się wybuchami dookoła czy innymi efektami zwalonego eliksiru. Ostatecznie jednak nic złego się u niego nie stało i eliksir zdawał się dokładnie taki, jaki miał być.
Niektórzy już od pierwszej klasy uważali Alana za świra ze względu na jego ulubione przedmioty. Większość uczniów Hogwartu miała ciężkie przejścia z transmutacją i eliksirami odkąd zaczęli naukę, z kolei dla młodego Badcocka to właśnie te najbardziej skomplikowane dziedziny magii były jednocześnie najbardziej pociągające. Nic dziwnego, że pełen werwy maszerował na każde zajęcia, chociaż gdy odbywały się one jako pierwsze zajęcia w ciągu dnia to bywało ciężko zachować przytomność. Profesor Edwards jednak na wielu uczniów działała pobudzająco i w przypadku Alana wcale nie było inaczej, więc jego senność odleciała w eter gdy tylko nauczycielka weszła do klasy. Wcześniej chłopak zajął miejsce w trzeciej ławce, które szczególnie sobie upodobał w ciągu ostatnich lat. Przy brzegu stolika siedział już pewien gryfoński szóstoklasista, ale Krukonowi to zupełnie nie przeszkadzało. Tak długo, jak nikt nie wpieprzał mu się do kociołka z łapami i nie próbował na siłę zagadywać, to Alan nie zwracał na swoje otoczenie uwagi.
Chłopak wysłuchał przemówienia profesor Edwards, po czym niemal od razu zabrał się do pracy. Otworzył podręcznik i przestudiował na szybko cały przepis, po czym zaczął szykować sobie ingrediencje potrzebne do pierwszego etapu warzenia, żeby potem nie biegać i nie szukać ich podczas gdy eliksir będzie bulgotał. Na początek musiał rozdrobnić bezoar, ale zanim zdążył się za to zabrać, obok niego zapanowało nagłe poruszenie. Oto na krześle obok sadowiła się właśnie zasapana Cassandra Montrose, ewidentnie o te kilka minut spóźniona. Alan nawet nie zastanawiał się, czemu usiadła AKURAT obok niego. — Znowu pomyliłaś mnie ze swoim przyjacielem? — mruknął, umieszczając bezoar w moździerzu i zabierając się za dość agresywne ucieranie go na drobniutki proszek. Odmierzył dokładnie cztery miarki i wrzucił do kociołka. Kolejny do dodania był składnik standardowy, którego nie trzeba było już specjalnie przygotowywać, więc dodanie go do kociołka nie było żadnym problemem. Sądząc po chaosie, jaki zapanował na wielu innych stanowiskach już na początku tworzenia mikstur, nie wszyscy radzili sobie jednak tak dobrze jak Alan. Podgrzewanie mikstury przez równe 5 sekund mogło być pewnym wyzwaniem dla osób bez zegarka i poczucia czasu, jednak z tym przyrządem nie stanowiło żadnego problemu i po kilku chwilach eliksir był gotowy do odpoczywania przez kolejne 40 minut. Alan zerknął na zegarek, by wiedzieć o której godzinie zabrać się za kolejny etap przygotowywania antidotum, a nuda popchnęła go do obserwowania poczynań siedzącej obok Cassandry.
pierwszy składnik: 9 - 1 +1 = 9 drugi składnik: 9 - 1 +1 = 9
Ugryzł się w język. I to dość mocno. Nie przez przypadek, bynajmniej, a po to żeby nie palnąć znowu czegoś, co zostałoby odebrane w sposób zupełnie niezgodny z jego zamierzeniem, ani żeby nie zabrzmieć jak chaotyczny desperat, którym przecież nie jest. Matko, jak bardzo nienawidził pełni w takich chwilach, to wie tylko on sam. Ciężko mu było zebrać myśli w sensowną kupę i odnaleźć w nich sens, nie mówiąc już o racjonalności.
Czy był faktycznie niezainteresowany? Bogowie, ku własnemu niezadowoleniu właśnie wręcz przeciwnie - był aż nazbyt zainteresowany osobą Oriane. Był jej szalenie ciekaw, bo czuł przy niej coś tak skrajnie niezwykłego, jak samo zjawisko zbliżającej się pełni. Dokładnie tak, jakby wołała go do siebie energetycznie, tak samo jak wschodzący księżyc woła uśpionego przez większość miesiąca wilka.
I teraz, dzisiaj, na dwa dni przed pełnią, czuł to wołanie tak mocno, jakby stał na otwartej przestrzeni w środku nocy, skąpany w świetle srebrzystego globu królującego pośród pokornie przygaszonych gwiazd. Gods damn it.
Próbował z całych sił nie zerkać na Ślizgonkę jak jakiś skołowany szczeniak, chociaż nie wyszło mu to tak dobrze, jakby sobie tego życzył. Nawet przez to nieświadomie jego ruchy przy sprzątaniu stanowiska zwolniły. Ostatecznie w ogóle się zatrzymały i ściskając w dłoniach zamknięty podręcznik, który właśnie miał wylądować w torbie, spojrzał w końcu otwarcie na Oriane. Westchnął płycej i bardziej gwałtownie niż zamierzał, mogło to nawet zabrzmieć odrobinę desperacko, jakby ktoś przykładał nadmiar uwagi do jego reakcji.
- Nie mam nic przeciwko wspólnej nauce. - Bardzo starał się ważyć w głowie każde słowo, dobierać je ostrożnie i brzmieć zupełnie normalnie, przyjaźnie. Pomocnie nawet. I również na zainteresowanego znajomością, chociaż bez podtekstów i sugestii, które krążyły w jego myślach sprowokowane wcześniejszym tonem i spojrzeniami dziewczyny. - Jeśli byłabyś zainteresowana, czy też potrzebowała wskazówek lub jakiejkolwiek pomocy, tym bardziej ze względu na różnice w programie nauczania w porównaniu z twoją poprzednią szkołą, z przyjemnością pomogę. - Dlaczego nie potrafił tak po prostu zostawić tego jak wyszło, odwrócić się na pięcie i najlepiej wyjść z sali dla własnego spokoju? Wszystko byłoby wtedy łatwiejsze...
Podstawowe pytanie brzmiało - co takiego właściwie robiła Cassandra Montrose na eliksirach, skoro jej umiejętność wysadzania wszystkiego była ponadprzeciętna, czego nijak nie można było powiedzieć o jej znajomości przedmiotu? Co takiego skłoniło nauczycielką do pozwolenia jej na uczestnictwo w lekcjach? Masochizm czy czysta, niczym krew jednorożca, litość? Jaka nie byłaby przyczyna, powód musiał być wystarczający, by mimo wszystko Krukonka mogła brać czynny udział w eliksirach.
Dzisiejszego dnia, porządnie spóźniona, pędziła na zajęcia modląc się, by nie była aż tak do tyłu. Nie dość, że musiała sporo nadrobić, a póki co nie zanosiło się, by z łatwością obudziła w sobie talent do tworzenia mikstur, tak na dodatek mogła podpaść nauczycielce, która w każdym momencie mogła stracić cierpliwość do jej osoby. O nie, nie. Na to nie mogła pozwolić.
Nic dziwnego, że do sali wpadła zziajana, z burząc rozrzuconych na około twarzy włosów, które co rusz lądowały w jej ustach. No i czemu ich nie związała? Przecież to byłoby znacznie bardziej praktyczne.
Rozejrzała się pospiesznie i dostrzegłszy skupisko niebieskiego koloru postanowiła zająć miejsce wśród swoich. Tylko jak mogła przeoczyć fakt, że klapnęła tuż przy osobie, z którą do końca rozmawiać nie chciała, bo już dawno wydawała jej się nad wyraz arogancka?
Westchnęła i uznała, że nie ma czasu na zmianę miejsce. Lekcja bowiem miała się zaraz zacząć na dobre, a wiadomo, że nauczycielka bacznie wszystkich obserwowała.
-Boli cię, że to nie ty nim jesteś? - skomentowała, zerkając na Alana. Tak, doskonale wiedziała już, jak nazywał się ten chłopaka. Czy powinna skarcić sama siebie, że pomyślała, by przy pierwszej możliwej okazji wlepić mu szlaban? - I nie musisz być taki opryskliwy. Jedna pomyłka nie rzutuje na wszystkim - dodała i skupiła się na warzeniu.
Z tym, że nie do końca wiedziała, co robi. W konsekwencji zawartość jej kociołka zaczęła śmierdzieć, wydając z siebie dziwne dźwięki. To chyba nie tak powinno wyglądać, co?
- kat ein tsej śoc ęzcruk - zauważyła błyskotliwie, chyba nie zdając sobie jeszcze sprawy, że brzmiała co najmniej dziwnie.
— Zdecydowanie nie. Nie pochlebiaj sobie — odciął się Alan szeptem, mierząc dziewczynę złym wzrokiem. Nie dość, że wpada spóźniona, to jeszcze ma czelność zawracać mu głowę swoją obecnością. Nie mogła usiąść gdzieś indziej, naprawdę? Dobrze, że Alan gdy się skupił mógł być skoncentrowany na swoim zadaniu bez względu na niesprzyjające okoliczności.
Eliksir póki co nie stanowił dla niego większego problemu, pozostało mu tylko czekać, aż się pogotuje te czterdzieści minut, a w tym czasie musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie. Obserwacja Cassandry, walczącej ze swoim kociołkiem, była niezbyt ambitną rozrywką, ale zawsze lepsze to niż wpatrywanie się w ścianę. Dziewczyna ewidentnie się na eliksirach męczyła i przez głowę Alana przeleciała myśl, co ona tutaj w ogóle robi. Po co zaniżać poziom klasy OWuTeMowej w przypadku tak trudnego i wymagającego przedmiotu? Krukon parsknął w myślach, patrząc jak dziewczyna nieudolnie rozdrabnia bezoar. Oczywiście mógł jej powiedzieć, że drobinki są zdecydowanie zbyt duże, jednak przemądrzała wiewiórka na pewno i tak by go nie posłuchała i zrobiła po swojemu. Cóż, skoro szkoda jej było poprzednich lat na naukę odpowiednich technik przygotowywania ingrediencji, to teraz musiała ponosić tego oczywiste konsekwencje. Nos Alana mimowolnie zmarszczył się pod wpływem smrodu, unoszącego się nad kociołkiem koleżanki.
— Wydaje mi się, że nadal możesz zrezygnować… — zaczął mówić w tym samym momencie, w którym z jej ust wydobył się bliżej niezrozumiały bełkot. — ...Słucham? — Powstrzymując śmiech, Alan zapatrzył się na ewidentnie zdziwioną Montrose, która chyba jeszcze nie była świadoma swojego poplątania języka. Było to jednocześnie zabawne i żałosne zjawisko.
Spóźniona! Była przeokropnie spóźniona!
Lexa zazwyczaj nie miała problemu z wstawaniem na czas, zwłaszcza gdy koleżanki zaczynały krzątać się po dormitorium. Jednak poprzedniej nocy zaczytała się w romantyczną powieść dla młodzieży, którą przysłała jej babcia wraz z ostatnim listem, przez co poszła spać dopiero grubo po godzinie drugiej. Nic dziwnego, że przespała absolutnie całą poranną krzątaninę i hałasy, a gdy w końcu się ocknęła, było już za późno, by zahaczyć o śniadanie. Miała równo osiem minut do rozpoczęcia zajęć, a musiała się jeszcze ubrać, zgarnąć książki i pergamin do torby oraz dobiec do klasy eliksirów. Jak dobrze, że nie miała przesadnie daleko; cieszyła się w tym momencie, że Pokój Wspólny Puchonów jest w lochach.
Wpadła do klasy zdyszana minutę po dzwonku. Starając się robić jak najmniej szumu, przeszła na przód klasy, by zająć miejsce obok Kitty. Opadła na ławkę, zmęczona sprintem. — Dlaczego mnie nie obudziłaś? — spytała szeptem z lekkim wyrzutem, wyciągając sfatygowany podręcznik. Pozwoliła sobie też na dyskretne ziewnięcie. Wyglądała na dużo bardziej zmęczoną niż zwykle, bo przez czasową obsuwę nie zdążyła nałożyć swojego skromnego, codziennego makijażu, który zamaskowałby cienie pod oczami. Nie miały jednak zbyt wiele czasu na swoje zwykłe gadulstwo, bo od razu trzeba było przejść do rzeczy.
Nieszczęścia tego dnia dopiero się zaczynały. Włożyć bezoar do moździerza i rozetrzeć go na drobny proszek – przeczytała Lexa w podręczniku, po czym zabrała się ochoczo do roboty. Może eliksiry nie były jej ulubionym przedmiotem (głównie dlatego, że były bardzo trudne), ale zawsze starała się przykładać na lekcjach. Gdy stwierdziła, że składnik jest odpowiednio przygotowany, zabrała się do dodawania go do kociołka.
Jak się okazało, już na tym początkowym etapie dziewczynie coś nie wyszło. Czy to z roztargnienia, czy z niewyspania, w każdym razie zamiast czterech miarek bezoaru dodała ich pięć. I to czubatych! Dookoła rozbrzmiewały wybuchy, jednak Lexie aż zadźwięczało w uszach od łupnięcia, które rozległo się przy jej stanowisku. Oniemiała patrzyła, jak rozpoczęty dopiero co eliksir zmienia się w zieloną maź, która – jakby mało było tego, że zaczęła się ruszać – rozpoczęła wywód o tym, jakim to Lexa jest warzycielskim beztalenciem. Krzyki powoli cichły, jednak co dziwne, cichły także inne odgłosy otoczenia i po kilku chwilach… Lexa nie słyszała zupełnie nic poza głuchą (hehe) ciszą. — Kitty, widziałaś to co ja? — spytała i z przerażeniem stwierdziła, że nie słyszy własnego głosu!
pierwszy składnik: 5 – 4 +1 = 2 xD efekt uboczny: 7 – zielona maź nakrzyczała na Lexę, po czym dziewczę ogłuchło
Pora na jeszcze jedną próbę. W końcu nie będzie się poddawał ledwie po pierwszej porażce! Może nie miał ochoty na uczestnictwo w niektórych lekcjach - a w szczególności w tych, na których nie było jego głównej grupki znajomych - ale to nie znaczy, że ponad połowę zajęć praktycznych będzie siedział ze splecionymi rękoma. Zwłaszcza, że nic takiego się nie stało.
Dalej poszło szybko... Może nawet trochę za bardzo chciał nadążyć za resztą grupy - albo w rozwalaniu sali, albo w faktycznych postępach. Z pierwszym składnikiem nie było problemu. Zdaje się, że już wiedział, co mogło pójść nie tak i naprawił swój błąd. Bezoar dodany... Co dalej?
I może właśnie przy kolejnym kroku za bardzo się pospieszył? Może kolejny składnik powinien był dodawać stopniowo, a nie wrzucić go od razu? Przynajmniej zdawało mu się, że ilość była w porządku... Ale nie miał też wiele czasu, by się nad tym zastanowić. Kociołek eksplodował i, cóż, właściwie niewiele z niego zostało, a mikstura rozlała mu się na stopy, przez co odstąpił szybko od swojego stanowiska, z którego lała się ciecz, która przynajmniej nie zdawała się stanowić już żadnego zagrożenia. To znaczy, o ile zaraz nie wyrosną mu jakieś pióra, czy inne kwiatki z zalanych nóg.
To tak. To by było na tyle.
- Juch... - mruknął cicho w reakcji na to wszystko i jeszcze nawet nie zwrócił uwagi na to, że brzmiał jakoś... Jakoś inaczej. Na pewno to chciał powiedzieć? Może później ktoś miał uświadomić go o efekcie poprzedniego błędu.
pierwszy składnik: 8 - 1 + 1 drugi składnik: 8 - 6 + 1 efekt uboczny: 8: wybuch kociołka, rozlana zawartość i pozbawienie złudzeń o udanym eliksirze
Nie był tak pilnym uczniem, jak wielu osobom się wydawało. Nie był bowiem fanem zapychania sobie głowy informacjami, które w jego mniemaniu na nic miały mu się przydać. Nic dziwnego, że wiele przedmiotów ignorował, nie chcąc poświęcać im uwagi bardziej, niż to było konieczne, by je zaliczyć i móc w przyszłości obrać ścieżkę, jaką się planowało. Nijak nie rozumiał, czemu przekreślano szanse młodzieży już w czasach szkolnych, ale najwidoczniej kogoś wyżej bawiło patrzenia, jak co poniektórzy miotają się wewnętrznie.
Wgryzł się w jabłko, które zostało mu ze śniadania i skierował się w stronę sali eliksirów. To właśnie one należały do grona przedmiotów, których się uczył. Tak serio, serio, chociaż świadków wielu nie miał - wszak preferował samotne chłonięcie wiedzy.
Rozejrzał się leniwie po klasie i skinął nauczycielce głową, nie zastanawiając się nawet czy mu odpowie. Nawet mu na tym nie zależało, bo jego wzrok skupił się na kimś zupełnie innym.
Siedział plecami, pewnie nie zdając sobie sprawy z jego obecności. Unikał go, nie trzeba było być orłem, by się zorientować. jedno jednak było pewne - Moona ignorować nie należało, tym bardziej, jeśli on sam nie wyrażał na to zgody.
Nie było mowy, by przeszedł obok niego obojętnie. Obierając za cel miejsce w ostatnim rzędzie, w którym siedział Philip podszedł do ławki, dłonią, niby przypadkiem, muskając plecy młodszego Ślizgona. Zaraz klapnął tyłkiem obok Noah, Krukona, który chyba wylądował nie w tym gnieździe, co powinien.
Ogarnął rzeczy, ogarnął składniki i był gotowy do warzenia eliksiru.
Szkoda, że ten nie chciał współpracować, co ostatecznie skończyło się dla niego mglistą ślepotą. Cóż, plus taki, że nie będzie musiał patrzeć na twarze debili na około. Minus, że twarzy buntowniczego młodzieńca też nie będzie miał okazji zlustrować.
Pierwszy składnik: 9-6+1=4 Efekt uboczny: 3 (słabo widzi)
Do klasy wszedł jako jedna z ostatnich osób i szybko zajął miejsce obok Lexy Ackerman z Hufflepuffu. Siłą powstrzymywał się od ziewania. Poprzedniego dnia do późna czytał księgi z zaklęć. Odgarnął opadające na twarz przydługie włosy, których tego dnia nie zaczesał nawet porządnie do tyłu. Po prostu marzył, żeby ten tydzień się skończył. Weekend był czymś czego teraz potrzebował jak powietrza. Tym razem przygotowywali całkiem ciekawy eliksir. Zdarzyło mu się czytać o nim kilkukrotnie. Chwycił szybko potrzebne składniki i zabrał się za rozdrabnianie bezoaru w moździerzu. Wszystko wydawało się iść dobrze. Proszek był miałki i równomiernie roztarty. Ostrożnie dodał do eliksiru cztery miarki proszku i podgrzewał go cierpliwie. W międzyczasie czytał o kolejnych krokach w warzeniu. Właśnie miał dodać składnik standardowy, gdy nagle eliksir pracującej obok niego Leksy wybuchł z głośnym hukiem, pryskając na wszystkie strony, w tym do jego kociołka, który zatoczył się gwałtownie, wtedy składniki, które trzymał w rękach wleciały w powstają w ten sposób breję. Eliksir zabulgotał gwałtownie, zmieniając swój kolor na jasnozielony i kłąb pary wystrzelił do góry jak gejzer. Avery dobrze wiedział co się teraz stanie. Obrzydliwa para i maź wylądowała na jego włosach i szacie. Mógł być pewien, że bez pomocy szkolnej pielęgniarki się nie obejdzie, a piękny jadeitowy kolor utrzyma się na jego skórze nieco dłużej. Wyglądał jak krzyżówka driady z trytonem i nie był pewien, czy była to korzystna mieszanka. Niech barwom Slytherinu stanie się zadość!
Wynik równania oraz bonus: 3-1+2=4 (spektakularna porażka) Efekt uboczny: 2 - zielono mi!
Madeline wpadła do sali eliksirów nieco spóźniona i dość mocno zdyszana. Nosz, kurwa, wiedziała, że siedząc do późna w nocy zaśpi, a mimo to nadal nie potrafiła się przestawić na tryb dobowy odpowiedni dla normalnego człowieka. Cóż, za piętnaście minut może nikt jej nie zamorduje. - Dzień dobry Pani Profesor. Bardzo, bardzo przepraszam, więcej się to nie powtórzy - powiedziała pospiesznie i kiwnęła przepraszająco głową w stronę nauczycielki, by jak najszybciej usiąść obok Arsene'a i pospiesznie dopytać, co tak właściwie mają zrobić. Cóż, wygląda na to, że zamiast ćwiczyć ze ślizgonem zaklęcia, mogła faktycznie przejrzeć podręcznik z eliksirów, gdyż tuż po tym, jak w pośpiechu dodała dość niedokładnie rozdrobniony bezoar, wokół zapanowało piekło, a wybuch jednego kotła spowodował istną reakcję łańcuchową praktycznie na całej ich ławce. (wybaczcie, że w ten sposób, ale nie widzę do końca, w jaki inny sposób miałby wybuchnąć kociołek, gdzie znajduje się dokładnie jeden składnik XD)
Wynik równania oraz bonus:4-2=2 (+2 nauczyciel) = 4, klapa Czy udane? (jeśli nie, wpisz kostkę na efekt uboczny): 8, kaboom
Beatrice nie wierzyła w tę klasę. Nie wierzyła by przynajmniej połowa dała radę ten eliksir przygotować. Dlaczego więc go zadała dzisiaj na zajęciach? Dosłownie tak jak powiedziała, by pokazać, że pakują się w kłopoty, z których nie umieliby wyjść. Sama nie była idealną, pilną uczennicą, tak zupełnie nie, w zasadzie. Ale jak już robiła coś nielegalnego według szkolnych zasad, to przynajmniej ze świadomością, że nie jest zielona i wie w razie co jak sobie poradzić. Może nie idealnie, ale jakkolwiek! A bieganie w nocy przy Zakazanym Lesie, a nawet pakowanie się wgłąb lasu... Cóż, zasługiwali na te wybuchy. Chociaż faktycznie okazało się, że wśród uczniów nastąpił pogrom. Nawet mieli prawo się złościć, chociaż tylko i wyłącznie na siebie.
- Eliksir się zepsuł, Rue, przykro mi. Masz zieloną skórę, ale powinnaś wrócić do normy w ciągu kilku dni, nie martw się. - Powiedziała Beatrice, mając dla dziewczyny nieco więcej wyrozumiałości z uwagi na to, że Krukonka starała się, acz nie widziała po prostu co robi. I tak była pod wrażeniem, że zdecydowała się na kontynuowanie tego przedmiotu. Nie sądziła też szczerze by kiedykolwiek akurat jej przyszło do głowy robić takie debilizmy, jak ten ostatni.
- Dzień dobry Maddie. Mam taką nadzieję. - Odpowiedziała mimo wszystko spokojnie profesor gdy Krukonka przyszła spóźniona na zajęcia. - Spróbuj mimo wszystko przynajmniej zacząć eliksir, może uda ci się zdążyć przed końcem. Koledzy powiedzą ci co robimy.
Podniosła gwałtownie głowę, słysząc dosyć głośno bardzo niecenzuralne słownictwo od jednego z uczniów. Podeszła nawet kilka kroków bliżej, ze splecionymi na piersi rękoma patrząc na Killiana surowo. Z reguły nie był problemowy, ale widać każdy uczeń ma moment, że musi sprawdzić granice profesora. Tak przynajmniej ona to odebrała, że chłopak poczuł się zbyt pewnie.
- Wyrażaj się, Killian, jesteś na zajęciach. - Zrugała go surowym tonem. - Masz prawo się denerwować, ale zachowaj przy tym ciszę przynajmniej.