Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Absolutnie nie zraził się przegraną, nie tylko po to się przecież grało! Wręcz szczerze cieszył się wygraną Sophie i jeśli Oriane zdecyduje się na obstawianie gumochłona na kolejną rundę, to z pewnością będzie cieszył się i jej wygraną.
- Gratulacje, Sophie! Może jednak adaptujesz się lepiej niż sama podejrzewasz? - Posłał koleżance uprzejmy, rozradowany uśmiech i obserwował jak losuje nagrodę. Sakiewka! Cóż za fantastyczny, użyteczny produkt! Aż klasnął w dłonie.
Na zagajenie Krukonki uniósł lekko brwi w zainteresowanym, pytającym geście i nawet odwrócił się odrobinę bardziej w jej kierunku, poświęcając jej uwagę, bo wyraźnie w tej chwili zwróciła się do niego.
- Och? Dla mnie? - Szczerze zaskoczyła go tym zupełnie nieoczekiwanym podarunkiem. Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek cokolwiek mu dzisiaj dał, a już tym bardziej nowa koleżanka bransoletkę przyjaźni. Nie mniej ucieszył się ogromnie, jakby gwiazdka (i zarazem jego urodziny) przyszły wcześniej. Uśmiechnął się szerzej, trochę też rozczulony tą nagłą nieśmiałością Sophie. - Ojej, dziękuję! To tak strasznie miło z twojej strony. - Niemalże w tej samej chwili, co Oriane sięgnęła po bransoletkę, on wyciągnął rękę po bransoletkę Sophie, żeby to jej zawiązać ją na nadgarstku. Musiał jedynie chwilę poczekać, aż siostra skończy węzełek i voila!
- Nie, jest idealnie, dziękuję. - Wyszczerzył się czarującym uśmiechem numer dwa, samym spojrzeniem mówiąc do Oriane "mam nową przyjaciółkę!", po czym znowu zwrócił się do Krukonki.
- Mogę? - Wskazał na tę jej bransoletkę i też nadgarstek, tym gestem sugerując, że pomoże jej z założeniem bransoletki. - W takim razie mam nadzieję, że moja bransoletka będzie najczęściej koloru... - Zerknął na listę kolorów przy etykietce towarzyszącej zestawowi. - ... żółtego. - Tak, miał nadzieję najczęściej ten właśnie kolor widzieć na własnym przegubie, bo oznaczałoby to dobry nastrój Sophie.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 55
W zasadzie nie przepadała za takimi grami. Nie to, że miała coś do nich konkretnego, po prostu z reguły nie sprawiały jej szczególnej przyjemności, nie czuła zupełnie tej wielkiej ekscytacji przed potencjalną wygraną, o której wszyscy mówili. Więc dlaczego w ogóle tu przyszła? Trochę z ciekawości, chciała zobaczyć co się dzieje i ot, wiedzieć. A trochę była ciekawa tego szpona konkretnie, bo wszyscy zdawali się uwalać każdą próbę, a nie wyglądało to trudno.
Poczekała chwilę aż największa grupa uczniów odejdzie od automatu i dopiero gdy miała wolną drogę, podeszła, oglądając krytycznie nie tylko pakunki w środku, ale i całośc urządzenia. No dobra, to chyba nie może być aż tak trudne?
Wrzuciła pierwszą monetę i spróbowała bardziej dla rozeznania. Poszło koszmarnie, pakunek upadł niemalże od razu jak go chwyciła. Ale pierwsze koty, teraz chociaż wiedziała jak działa to coś. Spróbowała więc drugi raz, jednak nawet nie dała rady chwycić niczego, po prostu wpiła się dziobem łapki pomiędzy wszystko i patrzyła z zawodem i pożałowaniem jak pustość unosi się w górę gdy czas jej się skończył. Odetchnęła więc i spóbowała po raz kolejny. Do trzech razy sztuka, prawda?
Nieprawda. Znowu jej się nie udało. Motywujące jednak było to, że chwyciła coś i aktualnie nawet uniosła sporo w górę. Nie zdążyła jednak nawet zakręcić w stronę dziury wylotowej. A niech to. Zostawiła automat na chwilę, odstępując zabawy innym i odchodząc powolnym krokiem wokół stoisk. Jedynie dla zabicia czasu, chwilowo zdemotywowana, patrząc bez przekonania na całą resztę gier. Cóż, może chociaz jedzenie będzie dobre? Ewentualnie jak tłum nieco się przemiesza, znowu spróbuje coś zaszponować.
Rzut na szpon: 5, 4, 10 (3 próby, 9 PF)
rozliczone
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Chyba tylko i wyłącznie dzięki instynktowi i odruchom wyrobionym w sporcie, Mickey uniknął wybuchu brokatu prosto w twarz. Jak tylko usłyszał niespodziewane "Kryj się!", nie odwrócił się w poszukiwaniu źródła ostrzeżenia, a zupełnie odruchowo zasłonił twarz ramionami. Dzięki temu oberwał błyszczącym pyłem prawie całkiem.
Wyjrzał zza ramienia po paru sekundach, ostrożnie przyglądając się sparklącym bliźniakom i nie powstrzymał parsknięcia śmiechem.
- Brokatu na jarmarku jeszcze nie było. Mogli chociaż poczekać na zakończenie wyścigu, efekt byłby lepszy. - Otrzepał włosy, rozsypując kolejną niewielką chmurę brokatu wokoło. Tym razem niestety nie uniknął tego błyszczącego gówienka i część wylądował mu na twarzy. Dobrze, że zamknął oczy.
Przez to przegapił wskakującą na stół prowadzącą wyścig. Spojrzał na nią dopiero kiedy się odezwała. Musiał przyznać, że ma babka werwę i dużo energii, nadawałaby się na komentatora quidditcha.
No i ruszyły! Może i Mickey nie zagrzewał swojego gumochłona tak, jak robili to stojący nieopodal nowi uczniowie, ale po cichu miał nadzieję, że jednak Bob go nie zawiedzie.
Niestety.
- Zapamiętać na następny raz - gumochłony reagują na motywujące zagrzewanie do walki. - Odznaczył jakby "ptaszka" w powietrzu, przyglądając się Ianowi losującemu nagrodę. A jak tylko ją otrzymał, entuzjastycznie klasnął na propozycję Philipa.
- Tak, rzutki. Tam przynajmniej nie musimy polegać na prędkości wpierdalania gumochłona. - Nawet skierował się w tamtym kierunku.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Na zapewnienie, że bransoletka nie jest zbyt ciasna odsunęła się o pół kroku odwzajemniając spojrzenie Pascala leciutkim ściśnięciem ramion, uniesieniem tak brwi jak kącików ust; jakby na jego niemy komunikat odpowiadała równie niemo: "Widzę i jestem taka szczęśliwa!".
- Idę obstawić gumochłona - oznajmiła, niepewna nawet, czy jest słyszana. - Jeszcze raz: bardzo miło było cię poznać Sophie. - Cóż, przy tych słowach miała nadzieję, że została choćby połowicznie usłyszana ale jeśli nie to nie.
W sumie by jej to nie przeszkadzało: pozostać nieusłyszaną. Chciała żeby braciszek miał przyjaciół. I nie musieli ci ludzie się nią zajmować ani być jej przyjaciółmi. To by wręcz było niezdrowe, nieprawdaż? Skinęła bratu głową na znak, że idzie obstawić.
Podeszła do stoiska i postawiła w efekcie na Bulldozer'a. Jego imię brzmiało jakby był typem gumochłona co przyjedzie i wyrówna konkurencję, nie zostawiając po sobie ofiar.
Zupełnie jak ona tylko dużo bardziej bezpośredni.
Wybrany gumochłon: Bulldozer
Bonus: 0
rozliczone
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Ojej! O Bogowie! I wszyscy herosi! To się stało!
Może jej strach był irracjonalny, ale naprawdę się stresowała- tym, że w jakiś sposób Pascal nie przyjmie prezentu, być może nawet wyśmieje. I mimo że te obawy nie były w żaden sposób, ani przez sekundę, nigdy, podyktowane jego zachowaniem czy przesłankami, to i tak się bała. Po prostu przemawiał przez nią strach, który wstał się częstym gościem w życiu Zośki od najmłodszych lat.
Tak, zdecydowanie są rozczulający- pomyślała, gdy Oriane wzięła od niej bransoletkę, a Pascal znowu pochwycił jej- wszystko po to, by sobie nawzajem je pozawiązywać.
Oczywiście, nie rozumiała ani grama słowa, które mówili po francusku- jedyne co umiała w tym języku to Pardon i Bonjour- ale w ich wykonaniu brzmiał niesamowicie przyjemnie, elegancko i mięciutko.
- Tak, bardzo proszę - podała, szybko kiwając głową na jego propozycję. Co prawda, była gotowa sama próbować, ale ktoś z obiema wolnymi rękami poradzi sobie z tym szybciej i zgrabniej.
- No, ja mam nadzieję, że w mojej też! A jak tylko zobaczę, ze jest szara, niebieska lub czerwona to przygotuj się, że będę koczować pod waszym dormitorium gotowa skopać osobę, która doprowadziła do tego stanu rzeczy! - powiedziała z werwą, robiąc przy tym "groźną minę", która co prawda wyglądała trochę bardziej na śmieszną niż straszną, to coś w niej mówiło, że Zośka chyba nie żartuje z tym kopaniem.
Gdy tylko skończył ją wiązać, skinęła mu głową, leciutko się przy tym kłaniając, jednocześnie ruszając ustami w słowa " dziękuję" - nie chciała, po prostu przerywać Oriane.
Natomiast, gdy usłyszała, że ta się niejako żegna, odwróciła się w jej stronę, ukłoniła się leciutko (imo, nawyk wyniesiony z domu) i uśmiechnęła.
- Cieszę się, że mogłam Cię poznać. Ja sama będę chyba atakować Szpona. Co prawda, tu nawet nie liczę na traf, ale chcę spróbować dziś wszystkiego. Szczególnie tych gier, no i tych śmiesznych lukrecji ze stoiska!- odpowiedziała, szczególnie ekscytując się pod koniec ostatniego zdania - no, i nie chcę wam zawracać za bardzo głowy podczas wspólnego wyjścia. Najwyżej, jak będziecie chcieli, to się zobaczymy gdzieś jeszcze później, w strefie gastronomicznej, czy coś. Mają tam te fajne herbatki z kuleczkami- dodała, dalej się szczerząc jak dziecko, patrząc to na Oriane, to na Pascala- a przy tym, śmiesznie gestykulując, jakby chciała palcami obu dłoni ukazać drobność kuleczek.
Gdy zobaczyła, że Oriane się oddala, zerknęła na Pascala, jakby chciała mu powiedzieć "No, idź idź, baw się dobrze!"; co prawda, na pewno nie miała takich zdolności komunikacji niewerbalnej jak rodzeństwo, ale miała nadzieję że jej nadprogramowo rozbudowana mimika twarzy da radę przekazać mu jakoś ten komunikat bez słów.
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Zerknął tylko za odchodzącą siostrą i posłał jej krótki uśmiech i skinienie głowy, jakby w ten niemy sposób dawał jej znać, że za moment do niej dołączy. Ale wypadało się pożegnać z Sophie, nawet jeśli tylko na chwilę, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że spotkają się przy innym stoisku.
Zaśmiał się serdecznie na tę wyjątkowo żarliwą deklarację ewentualnego wymiaru sprawiedliwości względem winowajcy doprowadzającego Pascala do niepożądanych stanów emocjonalnych.
- Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez konieczności rękoczynów. Czy nogoczynów, w tym wypadku. - Uśmiechał się jeszcze przez moment szerzej, aż w końcu zmarszczki rozbawienia wygładziły się nieco i z uprzejmym, przyjaznym błyskiem w oku, pokiwał krótko głową.
- Z pewnością spotkamy się jeszcze nie raz, jarmark nie jest taki znowu wielki. Ale ja i Oriane mamy bardzo długą i zażyłą relację z wszelkimi grami i hazardem, więc z pewnością najpierw spędzimy tu sporą ilość czasu. Baw się dobrze, Sophie. I do zobaczenia. - Lekkim, eleganckim pół-skinieniem, pół-ukłonem i znacznie mniej zobowiązującym zasalutowaniem, pożegnał się z koleżanką i podszedł do siostry wybierającej akurat gumochłona. Akurat mógł usłyszeć imię szczęśliwego wybrańca.
- Masz dzisiaj dużo sympatii do małych stworzeń o wielkich imionach. - Uśmiechnął się przelotnie do bukmachera, dziękując za jego uwagę i dając mu też znać, że on w tej chwili nie będzie obstawiał. - Zdaje się, że do kolejnego wyścigu jest trochę czasu, masz ochotę spróbować szczęścia w innym miejscu? Rzutki wyglądają zachęcająco, wyraźnie cieszą się zainteresowaniem. - Wskazał wspomniane stoisko, żeby Ori nie musiała rozglądać się jak surykatka.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
- I do wielkich stworzeń o małych imionach. Twoja nowa przyjaciółka jest wyjątkowo przyjemną osóbką - odwróciła w swojej odpowiedzi kota ogonem, z małego rozmiaru gumochłonów przeskakując na dość pokaźne sto siedemdziesiąt centymetrów nowej znajomej. - Bardzo nerwowa, przynajmniej tak mi się zdaje po pierwszym spotkaniu - dodała, zerkając ku bransoletce na nadgarstku brata, jakby niemo ostrzegała go, że może się czasem spodziewać zmian kolorów godnych laserowego show.
Tak, wiele słów, nadmiar gestykulacji, rozpoczęcie znajomości od przeprosin. Wiele było przesłanek na temat tejże nerwowości. Nie żeby przeszkadzało to Oriane. Po prostu we krwi już miała od ładnych paru lat odczytywanie cech, choćby pojedynczych, po zachowaniach ludzi.
Skinęła na pożegnanie głową bukmacherowi, także widząc, że nie ma sensu czekać na kolejny wyścig: poza jej zakładem nie było żadnych nowych obstawień.
- Rzutki brzmią świetnie, mój mały księciu. - Wsunęła dłoń w zagięcie Pascalowego łokcia, sygnalizując tym samym, że mogą ruszać w wybranym kierunku. - Wracając na chwilę do tematu Sophie: mam nadzieję, że napisałeś już o niej do rodziców?
Tak jak Pascal pilnował żeby w ich życiu było nieco niespodziewanej i żywiołowej akcji, tak Oriane pilnowała porządku. A częścią tego porządku było informowanie rodziny o każdym potencjalnym źródle problemów a problemików zanim dotarło to do nich drogą okrężną. To tak jak z chorobami: lepiej zapobiegać niż leczyć.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Miała dobrą passę i żal byłoby jej nie wykorzystać.
Co prawda, zawsze powtarzała, że woli się pozytywnie zaskoczyć niż przykro rozczarować, dlatego podchodząc do Szpona- którego znała jeszcze z galerii handlowych w swoim kraju- wiedziała, że szanse są niesamowicie nikłe. Ale, chciała spróbować wszystkiego na jarmarku, i tego słowa dotrzyma!
Akurat przy szponie była dziewczyna, która właśnie odchodziła od maszyny- chyba się poddała. Zrozumiałe całkowicie, to parszywe urządzenie.
Gdy tylko się oddaliła, wrzuciła do maszyny monetę. Dobra, skupienie Zośka, dawaj.
Szpon wyjeżdża ze stacji, ustawia się nad losowym pakunkiem, łowi... i ledwo muska paczkę.
Dobra, to było do przewidzenia. Wdech, wydech.
Kolejna moneta. Szpon, ponownie wyjechał, zawiesił się nad paczką, chwycił...! Ale upuścił przed samą dziurą.
To delikatnie irytujące- pomyślała Zosia, wrzucając ostatnią- jak sobie założyła- monetę.
Dobra, szpon podjechał, zawiesił się chwycił... i wrzucił. Wrzucił do dziury.
On naprawdę wrzucił do dziury!
Przez chwilę Zosia stała zdębiała, nie wiedząc trochę co się dzieje. Nie zakładała, że jej się uda- chciała, ale na pewno na to nie liczyła.
W końcu to Szpon. Wymyślone przez niemagicznych urządzenie do wysysania pieniędzy z dzieci.
Stała tak chwilkę, trawiąc co się właśnie wydarzyło.
- O bogowie - westchnęła pod nosem. Zamrugała chwilę, a jak do niej dotarło, to aż drgnęła, i szybko zanurkowała ręką do podajnika.
Ciekawe co to? Czy powinna to rozpakować teraz? Kusiło ją, ale tak zapakowane przynajmniej zmieściłoby się jej do torby...
Rzut na szpon: 9, 12, 18 (3 próby)
Rzut na nagrodę: 3
rozliczone i dodane do kuferka
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 55
Macavity nie odeszła zbyt daleko od maszyny. Pokręciła się po otoczeniu, jednak jej uwadze nie umknęła dziewczyna, jaką kojarzyła z zajęć. Nie rozmawiała z nią ani razu, ale skłamałaby mówiąc, że nie była nią zaintrygowana. Głównie dlatego, że po prostu była nowa i już samo to sprawiało, że była nieco bardziej ufna (co nadal bardzo niewiele, ale więcej niż minusowe zaufanie do osób tutejszych) do jej osoby.
Niewiele myśląc dyskretnie zakręciła się obok, przyglądając się jak blondynka próbuje ugrać cokolwiek w grze. Nawet lepiej poczuła się ze sobą jak i jej upadały rzeczy, acz gdy ostatecznie wyjęła pudełko z nagrodą, aż uniosła brwi w szczerym zdziwieniu. Nawet troszkę jej zaimponowała! To była trudna gra. Chciała podejrzeć co też wygrała, ale niestety nie było widać w zapakowanej rzeczy, a dziewczyna nie wyglądała jakby chciała to otwierać. Zawahała się czy w ogóle zawracać sobie głowę próbami ugrania czegoś dobrego w relacjach z ludźmi, ostatecznie jednak nawet podeszła niby mimochodem, wtykając do kieszeni eleganckiego płaszcza ręce nonszalancko.
- Raczej nie mają nic do tego, jakby mieli, nic byś nie dostała - rzuciła na zasłyszany komentarz blondynki, mimo swoich słów spokojnym, luźnym tonem, przyglądając jej się z odległości dwóch kroków. - Sophie, dobrze pamiętam? - Dodała, kiwając na nią głową. Jakieś miała nietutejsze imię, to kojarzyła, ale miała z tyłu głowy, że to, jak je wymówiła, niekoniecznie jest zgodne z rzeczywistością. Nie pamiętając jednak dokładnie brzmienia, strzeliła to, co czuła, że jest blisko.
Ravenclaw |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 166
Aidan z jakiegoś powodu nie miał dziś towarzystwa w drodze na Jarmark, ale nie należał do osób, które potrzebowały kogoś do wspólnego spaceru. Nie zamierzał sobie odpuścić tylko dlatego, że nie zdążył z nikim się umówić! W końcu spotka wystarczająco dużo osób na miejscu, a szczerze mówiąc, to nie po to się tam wybierał. Jasne, niech będzie to sobie przy okazji spotkanie towarzyskie, ale przede wszystkim interesowały go tam stoiska z rzadkimi książkami i - choć do tego z jakiegoś powodu wolałby się nie przyznawać - liczne gry, w których można było wygrać losowe przedmioty, których prawdopodobnie nigdy sam by nie kupił... A przynajmniej tak było z większością z nich.
Nie dojrzawszy jeszcze nikogo znajomego, ruszył do pierwszego stoiska, które przykuło jego uwagę. Loteria zdawała się mieć wiele sensu na początek... Była szybka, od razu znał jej wynik i nie musiał właściwie nic robić, poza wydaniem paru drobnych. Co prawda sumienie podpowiadało mu, że nie powinien i to głupie, ale chyba trzeba było pobawić się raz na jakiś czas! To dokładnie ten raz. Przecież kolejny jarmark dopiero za rok.
Nagroda jednak wcale go nie powaliła. To znaczy, nie miał pomysłu na zastosowanie tego produktu w praktyce i już na pewno nie kupiłby go sam z siebie, ale mając już butelkę w ręku, zaczął zastanawiać się, jak w gruncie rzeczy to działa. W jaki sposób ktoś to zaczarował i czy musiał użyć jakichś komponentów. Czy to bardziej dziedzina zaklęć, czy eliksirów? A może obu na raz? Fascynujące. Z pewnością miał spróbować w przyszłości stworzyć coś podobnego. Nie to, żeby jego wynalazki zwykle kończyły się sukcesem, ale absolutnie się nie zniechęcał!
Dalej z kolei ruszył ku stoisku z rzutkami, do którego w końcu musiał stanąć w niewielkiej kolejce... Cóż, przynajmniej szybko szło. W międzyczasie zaczął się jednak rozglądać za dalszymi celami swojego dzisiejszego spaceru - zarówno w postaci stoisk, jak i osób, z którymi rozmowa była... Pożądana.
Nagroda w loterii: 26: Pogoda w butelce: Mgła
rozliczone i dodane do kuferka
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 |
średni |
? |
Pióra: 23
Jarmark w Hogsmeade. Czy to nie brzmiało fajnie? Poniekąd jak najbardziej, chociaż sam Milo nie do końca był pewien, czy powinien się tam pojawiać. Nie miał przesadnej motywacji na dzisiejszą podróż do wioski, a co dopiero branie udziału w tego typu rzeczach, tym bardziej, że jego kolega Andrew umówił się już wcześniej z kimś innym. Czy to nie podlegało pod zdradę? Może powinien się obrazić?
Ostatecznie jednak, za namową swojego wewnętrznego dziecka, jak również za sprawą uwielbienia do wygrywania różnego rodzaju rzeczy, Krukon stwierdził, że czemu nie? Kto wie, być może okaże się to wyśmienitą zabawą, która przyda mu się po ostatnich wydarzeniach.
Już na starcie przekonał się, jak wiele osób postanowiło tu przyjść. Widział mieszaninę uczniów, jak również mieszkańców Hogsmeade, którzy chcieli wydać swoje ciężko zarobione pieniądze. Właśnie dlatego Milo nie miał dużego kieszonkowego - wszystko wydałby w tym samym momencie.
Spacerował, rozglądając się po różnego rodzaju stoiskach. Kusiły bardziej, niż podejrzewał. Tylko czy to wszystko było warte ceny, jaką trzeba było zapłacić?
Niespodziewanie wylądował przy tabliczce obwieszczającej loterię. Hazard nie był tym co go pociągało, ale pociągało go wygrywanie i niespodzianki. Uśmiechnął się, ustawiając w kolejce. Kto by podejrzewał, że będzie to tak popularne.
Zapłacił, z bólem serca, bo mógł wydać to na słodycze i sięgnął po los, by ostatecznie przekonać się, że jego nagrodą jest burza z piorunami w butelce. Może powinien jej zawartość przenieść do gaci Aidana? Przynajmniej wtedy miałby powód, aby się na Milo złościć.
Zmarszczył brwi, wcale nie chcąc myśleć o swoim współlokatorze, który winił go za jakieś swoje urojenia.
Obrócił się, idąc dalej. Musiał znaleźć dla siebie coś ciekawego. Może jakieś zawody? Jakaś gra, w której mógłby wygrać?
Rzutki. Właśnie na to trafił jego wzrok. Podobnie, jak trafił na postać, której nie chciał widzieć, a która stała zaledwie kilka kroków od niego.
Podejście do Aidana było silniejsze od niego.
- Na twoim miejscu skusiłbym się na coś łatwiejszego. Wiesz, rzutki nie są dla wszystkich - wypalił, tym samym zaczepiając kolegę.
Nagroda w loterii: 20
rozliczone i dodane do kuferka
Ravenclaw |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 166
Nie było w szkole zbyt wielu osób, które unikał... Właściwie, jak się nad tym zastanowić, nie unikał nawet najbardziej niebezpiecznych uczniów Hogwartu. Przynajmniej do tej pory zdawali się nie mieć z nim żadnego problemu, toteż czuł się w miarę swobodnie. Jedyna osoba, której nie chciał widzieć teraz na oczy, to Milo, więc oczywiście jego współlokator był pierwszą osobą, jaką napotkał na jarmarku. Życie nigdy nie było sprawiedliwe, choć liczył, że co najmniej trochę łaskawsze... Mylił się.
Gdy tylko jego wzrok spoczął na koledze - którego w gruncie rzeczy nie wiedział nawet, jak nazywać, ponieważ nie po drodze było mu mianować kogokolwiek wrogiem - był dosłownie o krok od odwrócenia się. Nie potrzebował tego. Przyszedł się tu dobrze bawić!
Plan dobrej zabawy prysł, gdy tylko Milo postanowił się odezwać. O nie. Może gdyby chodziło o kogoś innego nie dałby się tak głupiej prowokacji, ale wiedział, że drugi Krukon nie tylko z jakiegoś powodu go nienawidzi, ale dzieli z nim też dormitorium. Musiał mu pokazać, inaczej ten nie da mu spokoju.
- Mieszkam z tobą, nie jestem przyzwyczajony do prostych rzeczy - odparł automatycznie, nawet nie zdążywszy przemyśleć, czy chciał odpowiadać.
Po chwili uświadomił sobie, że nie, nie chciał. Trzeba było przemilczeć sprawę, zagrać po swojemu, pokazać mu swoją wyższość i odejść... I może wtedy Milo zamknąłby się na jakiś czas. Aidan wcale nie prosił o wiele... Tylko trochę spokoju!
Zaraz zresztą nadeszła jego kolej i mógł zrealizować choć część swojego planu.
Przy pierwszych dwóch rzutach baloniki, w które celował gwałtownie odskoczyły tuż przed rzutkami. Przy pierwszej próbie sądził, że tylko mu się zdawało, ale przy drugim był już pewien... Mógł przyjrzeć się lepiej, żeby wiedzieć, z czym właściwie się mierzy.
Wiedząc już, co jest grane, dwa kolejne rzuty okazały się prostsze, kiedy był w stanie wyczuć ruch baloników. Sądził już, że wygrana jest jego, gdy jednak ostatnia z rzutek poszybowała nie tam, gdzie powinna... Cóż, nie wygrał. Pozostawała tylko nadzieja, że Milo nie poradzi sobie lepiej.
Rzuty na zakłócenia:
1. 9
2. 10
3. 2 (-1)
4. 9
5. 6
Rzut na trafienie:
1. 4 + 1/2 = 4,5
2. 6 + 1/2 = 6,5
3. 10 + 1/2 - 1 = 9,5
4. 7 + 1/2 = 7,5
5. 3 + 1/2 = 3,5
Rzut na nagrodę: -
Nagroda specjalna: nie
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
W momencie, jak pakowała paczuchę do torby- którą kusiło otworzyć niemiłosiernie, ale musi te wszystkie cudawianki jakoś donieść do dormu- usłyszała głos, który najwyraźniej skierowany był do niej. Podniosła wzrok w kierunku źródła dźwięku i zobaczyła dziewczynę, która przed nią próbowała swoich sił w Szponie.
W sumie jej kierowanie westchnień do bogów wiązało się z specyficznym podejściem Zośki do religii. Otóż wierzyła, że zupełnie każde bóstwo istnieje- więc uznała, że zamiast wzywać natywnego dla języka polskiego Jezusa, woli kierować swoje żale do bogów, którzy byli przed nim na polskich rejonach. Bo czemu nie?
- Nie pierwszy nie ostatni raz robię im na złość - odpowiedziała dziarsko, wzruszając ramionami i domknęła torbę. Po czym, już na spokojnie, spojrzała na nowopoznaną dziewczynę.
Od razu zauważyła, że jako jedna z niewielu nie mieniła się brokatem. Więc albo przyszła tu po Wielkim Wybuchu, albo udało jej się jakoś schować- za czymś lub kimś.
W sumie, ciekawe co sobie myślą ludzie, który dopiero tu przyszli. Że ominął ich jakaś atrakcja obrzucania się brokatem? Jak to wytłumaczyć, jak się ktoś zapyta?
Z jakiegoś powodu dziewczyna znała jej imię. Trochę ją to wybiło z pantałyku, ale zaraz przypomniała sobie że jest tą nową. Ich tutaj nie ma za dużo.
A raczej są, ale to maluszki z pierwszego roku. Tych nowych ale trochę za starych do pierwszej klasy była garstka. A ona w tej garstce się znajdowała.
- Oh, tak. Zofia Różańska, miło mi - odpowiedziała, wyciągając brokatową rękę w jej stronę. Którą, po ułamku sekundy, cofnęla, otrzepała o płaszcz i podała ponownie.
Nie dało to, co prawda, wiele- bo i płaszcz, jak i cała ona, był w brokacie- ale optycznie wydawało się że jest go na dłoni trochę mniej.
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 55
Dopiero jak stanęła bliżej i dziewczyna się obróciła ku niej, jakoś zwróciła uwagę na to, że to nie przypadkowe lśnienie materiały na jej ramionach, a cała jest uwalona w brokacie. Może by się bardziej zdziwiła gdyby nie to, że parę osób takich minęła przed paroma minutami i podejrzewała, że to efekt jakiejś zabawy albo uczniowski żarcik. Na pewno nie pomyślałaby, że to inicjatywa nauczyciela, choć gdyby musiała strzelić który z nich byłby taki zdolny, pewnie trafiłaby w dziesiątkę. Żadna filozofia, każdy uczeń chyba by wiedział od razu...
Uniosła nawet na chwilę kącik ust w krótkim niby uśmiechu, bardziej nawet grymasie przyjęcia do wiadomości jej komentarza. Nie było niby złych odpowiedzi na jej słowa, ale gdyby miała oceniać, Zofia aktualnie dała jej dobrąa odpowiedź. Taką, która zaintrygowała ją nieco bardziej i zasugerowała, że może to jest ktoś sensowny.
Ale nazwiska to by poprawnie nie powtórzyła za chiny ludowe. Spojrzała na jej rękę, podając jej swoją gdy ta otrzepała dłoń z brokatu, mało skutecznie. Zaraz po uścisku dłoni spojrzała na swoją dłoń czy przypadkiem nie jest teraz naznaczona, po czym pomachała palcami lekko jakby chciała strzepać piasek, czy właśnie brokat, z opuszków.
- Zofia, byłam blisko - powiedziała neutralnym tonem. - Macavity. Rosier.
Najtrudniejsze były te momenty kiedy z jednej strony była dumna ze swojego nazwiska i nosiła je w sercu godnie, z drugiej jednak czasem obawiała się mówić z jakiej jest rodziny by przypadkiem nie dostać wpierdolu za rogiem. Tak jakby za samo to dokonała zbrodni na ludzkości, nie to urodzenie.
- To o co chodzi z brokatem? - zagadnęła z ciekawości, obrzucając ją spojrzeniem sugerującym, że nie ma na myśli tego tylko na dłoni.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Przyzwyczaiła się do tego, że dużo osób zmiękcza jej imię. No, i że nie próbuje wypowiedzieć nazwiska. Miała przez chwilę nawet myśl by od razu przedstawiać się czymś pokroju Sophie Rosy czy jakąś inną odmianą "różanego" nazwiska, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł- to nazwisko jej taty, a ona jest polką. Poza tym, nie miała z tym problemu, że jej imię jest delikatnie zmienione- w końcu, i tak znaczy to samo.
- Macavity - powtórzyła, jakby chciała zapamiętać samo imię i wymowę- w końcu z nią w języku angielskim też czasami u Zosi był problem- miło mi cię poznać - dodała z uśmiechem.
Jej mina mówiła, że jej nazwisko zupełnie nic jej nie mówiło. Chociaż, podejrzewała, że przez pauzę którą zastosowała dziewczyna było ważne. I trochę jej było głupio, bo być może to jakaś lokalna celebrytka a ona o tym nie wie, ale trudno byłoby jej znać każdą znaną osobę miesiąc po przyjeździe do szkoły.
- Problem w tym że tak w sumie to nawet nie wiem - odpowiedziała na jej pytanie, rozglądając się. Okolica, szczególnie w otoczeniu wyścigu gumochłonów nadal się mieniła, ale coraz więcej ludzi było normalnie ubranych- a nie pokrytych brokatem. - W pewnym momencie po prostu usłyszeliśmy huk i wszystko było w brokacie - dodała, wzruszając ramionami.
- Um, reflektujesz na przejście się w stronę loterii, może?- zapytała, wzkazując kciukiem na stoisko z loterią. Skończyła ze Szponem, a na jej drodze do wypróbowania każdego straganu stał właśnie ostatni przystanek- loteria. A nie chciała jej zostawiać, jak już zaczęły rozmawiać!
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
Bardzo chciał wygrać, ale w sumie z tymi czułymi słówkami do gumochłona to się zgrywał. Poniekąd, bo był miły dla zwierząt, ale... No, to był tylko jakiś ślimak czy co to tam. I zaaferował się w trzymaniu kciuków za swojego gumochłona na tyle, że nie zdążył nawet zareagować na krzyk z głową. Mianowicie, w przeciwieństwie do słusznego odruchu Mickey'go, on spojrzał się prosto na źródło krzyku tylko po to, by dostać brokatem prosto w ryj.
Na chwilę zamarł z zamkniętymi oczami, by powoli unieść ręce i lekko zaczać strzepywać z siebie brokat, na tyle, by nie nawpadał mu do oczu. Dopiero jak udało mu się znowu widzieć i popatrzył na chłopaków, westchnął cicho.
- Chyba nienawidzę brokatu - skomentował mimo wszystko bez specjalnych emocji. - Cały semestr będzie teraz z nami - Dodał, również pamiętając przygody brokatowe w domu rodzinnym. Jak to w ogóle było możliwe, że tak to się czepia? Do tej pory miał wrażenie, że czasem znajduje w przypadkowych miejscach drobinki tego gówna.
Zaraz jednak jego uwaga została rozproszona jak pani na stole zaczęła komentować jedzenie sałaty co najmniej jakby to były zapasy czy inne, ciekawsze sporty niż to. Czy to w ogóle był sport?
Za to jak się okazało, że wygrał, już przestało go interesować czy to sport czy nie, najważniejsze, że G opierdolił sałatę jak wygłodniały! Ucieszył się tylko troszkę bardziej niż powinien. Nawet już brokat przestał mu przeszkadzać.
- No widzisz, opłaca się nie być czasem zołzą - kiwnął do Philipa wesoło. - Brawo, G, na zdrowie! - Jeszcze zawołał do gumochłona, jego nowy przyjaciel, i dopiero poszedł wybrać nagrodę. Wrócił z kociołkiem, mało wygodnie go teraz targać... Ale może by zmieścił do torby? Albo na chwilę go zmniejszył, hm... Popatrzył na niego, mrużąc nieco oczy, po czym wyjął różdżkę.
- Nie będę go tak teraz nosił, chwila. Eee... Co jest małe? - Czasem jednak zapominał, że jest idiotą z transmutacji i w takich chwilach jak ta było mu przykro z tego pwoodu. - Dobra. Peniculus. - Machnął różdżką na kociołek.
Ten z kolei, i nawet nie był zdziwiony w sumie, zmienił się w malutki kociołek z rączką jak od szczotki. Trochę jak...
- Chochla? - Wyraźnie po jego minie nie to miało być efektem. Uniósł nieco nawet to coś, obracając je w dłoni. - Ee... - Schował do torby cokolwiek, co właśnie zrobił. - Dobra, później coś z tym zrobię. Rzutki?
Nagroda: 5. Dowcipny kociołek
Zakłócenie na zaklęcie: 2
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 162
- To będzie cud, jeśli pozbędziemy się go przez semestr... - mruknął, strzepując przy tym brokat z rękawa, prosto na Mickey'ego. Nawet się z tym nie krył! Po prostu doszedł do jasnych wniosków, że dostało mu się stanowczo za mało i starał się tą jawną niesprawiedliwość sprawnie naprawić. Aż strach pomyśleć, co miał zrobić, jeśli do kolejnej doszłoby przy stanowisku z rzutkami...
Zaraz jednak skupił się na czymś innym - mianowicie na próbie Iana zrobienia... Nawet nie wiedział czego z kociołkiem. Nie dosłyszał zaklęcia, ale wygląd już-wcale-nie-kociołka sugerował, że coś poszło bardzo nie tak.
- Ale chcesz się tym z kimś napierdalać, czy o co chodzi? - rzucił ironicznie, bez większego namysłu, choć z lekkim uśmiechem i czujnie patrząc ku chochli, na wypadek, gdyby jednak to on miał stać się jej pierwszą ofiarą. Po złośliwościach prawdopodobieństwo wzrosło.
Zaraz wreszcie ruszyli ku rzutkom. Philip miał tu szczerze mówiąc dużo większe nadzieje! Faktycznie, nie mieli polegać teraz na gumochłonach, ani tym, jak bardzo burczało im akurat w brzuszku, czy raczej obstawianiu, który z nich jest obrócony do sałaty odwłokiem, a który ee... Cóż... No... Twarzą.
Rzutki polegały w pełni na umiejętnościach i zręczności! Teraz musiał wygrać!
A przynajmniej tak myślał do pierwszego rzutu, który nie wyszedł całkowicie. Zmarszczył lekko brwi, uznawszy, że może nie będzie to tak proste i nieco bardziej skupił się przy kolejnej próbie. Trafiony... Ledwo. Ale zdaje się, że wiedział już, jak to działa!
Chybił.
Chybił.
Trafił.
- Bez sensu... - wymamrotał z niezadowoleniem po ostatnim, jedynie honorowym rzucie.
Było już w końcu jasne, że wygrał nic.
Rzuty na zakłócenia:
1. 1
2. 8
3. 1
4. 1
5. 8
Rzut na trafienie:
1. 2 + 2 = 4
2. 5 + 2 = 7
3. 9 + 2 = 11
4. 5 + 2 = 7
5. 9 + 2 = 11
Rzut na nagrodę: głupie zakłócenia
Nagroda specjalna: nie
rozliczone
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Może nie powinien odchodzić za daleko i na zbyt długo, skoro wspominał Hiro, że zaraz wróci, ale czy to naprawdę byłoby aż takim problemem? Znajdzie sobie inne towarzystwo, czy zajęcie w razie czego. A kiedy odchodził, zdawało się, że ma zajęcie na najbliższe parędziesiąt minut... Jak nie parę godzin. To w końcu uskakujące baloniki! Jasne, Valerian dobrze sobie poradził i ogólnie był dobry w takich rzeczach, ale wiedział, że musiał mieć też trochę szczęścia.
Niby chciał się też spróbować w innych grach, ale przecież zawsze mógł tu wrócić. Z kolei Peter mógłby łatwo się zniechęcić. Tego nie chciał...
- Dobra, jasne. W sumie i tak dopiero przyszedłem, więc nie wiem, co mają w tym roku, możemy się rozejrzeć.
Co prawda zakładał jeszcze, że z jego strony byłoby to faktycznie bardziej rozglądanie się... Faktycznie nie było go stać na wiele z tych rzeczy, a nie wymagał od Petera więcej prezentów. No, i liczył, że to działało w dwie strony, bo też byłoby mu ciężko znaleźć coś dla niego.
z/t Valerian i Peter
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 55
Generalnie Macavity uważała, że Sophie pasowało do niej jakoś bardziej. Było bardziej miękkie, delikatniejsze, tymczasem Zofia brzmiało jej za surowo jak na wygląd dziewczyny. Jakoś tak takby zbyt ją atakowało, ale może nie była przyzwyczajona po prostu do wydźwięku tego imienia, czy w ogóle imion nieanglojęzycznych.
Zdawała się przy tym nie kojarzyć w ogóle nazwiska. To dobrze! Nie to żeby nie miała się pewnie niedługo przekonać co za czort, ale ogólnie rzecz biorąc pozytywnie to rzutowało na przynajmniej początek tej znajomości. Miała tylko Leah nadzieję, że ostatecznie pozostaną w dobrych stosunkach, jakoś brakowało jej koleżanek. Po trochu z własnej winy, bo syczała na wszystkich, który byli "tutejsi" i nie przedarli się przez jej mechanizmy obronne, a po części nauczona na błędach. Odpowiedziała zatem Zofii oszczędnym, ale przyjaznym uśmiechem.
- Hm, to może lepiej, że akurat byłam gdzieś indziej. Może to jakaś zabawa młodszych roczników, ale zapewniam, będziesz ten brokat znajdować do końca roku po ciuchach - podsumowała, lekko tylko unosząc brwi z początku. Lubiła brokat przy makijażu, jak sama planowała coś sobie upstrzyć, co było rzadkie, ale się zdarzało. Ale żeby się w nim niemal tarzać to już inna sprawa i akurat nie jej broszka.
- Jasne, czemu nie - zgodziła się po sekundzie, może dwóch niby wahania czy na pewno chce. A jednak skłamałaby przed sobą mówiąc, że nie ucieszyła ją ta propozycja. - To co w sumie robisz w Anglii? Wymiana czy przeprowadzka?
Może było to wścibskie pytanie i na pierwszą rozmowę trochę dociekliwe, ale ani nie zwróciła uwagi, ani się tym nie przejęła, będąc po prostu szczerze ciekawą.
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Czy zdawała sobie sprawy z tego, że brokat, to pod stosunkowo słodką przykrywką, parszywa bestia która się uczepi i nie zostawi? Tak, zdawała sobie sprawę.
Bo oczywiście że będzie się lepił. Do wszystkiego, co stanie mu na drodze. Choćby do prochowego płaszcza, który wchłonął już pomiędzy mikro-włoski cały możliwy brokat, i nawet najsilniejsze wiatry czy najmocniejsze bicie go trzepaczką tego nie zmieni. Ten płaszcz, z dniem dzisiejszym, stał się do końca swojej egzystencji płaszczem brokatowym. Zdarza się.
Mógł śmierdzieć, na przykład. Albo, być ochlapany czymś czego nie da się wyprać.
- Łagodny wyrok. Brokat to nie najgorsza rzecz która mogła wybuchnąć - powiedziała bez większego przywiązania do tematu, wzruszając ramionami.
Na twierdzące słowa dziewczyny uśmiechnęła się szerzej, i patrząc, czy ta na pewno idzie za nią, ruszyła w kierunku Loterii.
W końcu, nowo poznana dziewczyna wydawała się miła. Nie była może najbardziej otwartą osobą, ale nie każdy musi trajkotać jak ona. Aidan też nie jest nie wiadomo jak rozgadany, a świetnie się dogadują.
Poza tym, w końcu to ona podeszła do Zosi, co już świadczyło jednak o jakiejś otwartości.
Na pytanie Macavity, Zośka zastanowiła się chwilę- ale stosunkowo krótką, a jej zamyślenie było spowodowane tym, że nie wiedziała że Hogwart prowadzi wymiany uczniów pomiędzy szkołami.
- Przeprowadzka. Przyjechałam do Anglii trochę ponad 4 miesiące temu no i od razu zmieniłam szkoły- odpowiedziała, jak już na spokojnie ustawiły się w kolejce do Loterii.
Czas zleciał trochę za szybko, ale tak bywa. Te kilka miesięcy w nowym kraju wydaje się długi tylko na papierze niestety. To taki czas, że z jednej strony nie czujesz się już nie wiadomo jak obco, ale z drugiej nie jesteś jeszcze obyty na tyle z otoczeniem, by czuć się w nim jak ryba w wodzie. Takie zawieszenie pomiędzy stanami.
W samej kolejce na Loterię nie miały za wiele czasu na gadanie, bo nie była nie wiadomo jak duża. Dlatego, w ciągi kilku minut Zosia stała już przed ladą z odliczoną ilością pieniędzy.
- Dzień dobry, poproszę los- powiedziała z uśmiechem do sprzedawcy, a gdy wyciągnęła karteczkę, przeczytała ją pod nosem:
- Słoneczny upał. Aish, nie lubię gorąca. Ale cóż, zdarza się- powiedziała, ponownie wzruszając ramionami, a gdy sprzedawca podał jej nagrodę, schowała ją do kieszeni. Była zdecydowanie zgrabniejsza do ukrycia niż pluszowy pająk- teraz również w wersji brokatowej.
Zerknęła na nową koleżankę, próbując wybadać czy też losuje. No, a jeśli będzie losować, to chciałaby wiedzieć co jej się uda zdobyć!
Sama Zosia nie miała znowu takiego złego wyniku, była przy każdym stoisku i nadal miała trochę pieniędzy. Więc może zaatakuje jeszcze coś? Ponownie? Cóż, nie będzie pewnie wiele okazji kupić takie cuda jak lukrecje z amortencją, więc może warto się zaopatrzyć w dawkę uderzeniową? W końcu to aż się prosi o podrzucenie komuś w formie żaru...wróć! W formie researchu badawczego.
Nagroda w loterii: Pogoda w butelce: Słoneczny upał
(rzut: 31; 10 PF + 3PF przerzut, z dokładnie tym samym wynikiem xD)
Zadanie: [2] Hazard uzależnia!; [3] Gotta go fast.
Dodatkowe informacje: Loterią udało się Zośce zamknąć przeprawę przez wszystkie możliwe stoiska, zahaczając przy tym o dwa eventowe zadania.
nagroda rozliczona i dodana do kuferka
|