15-08-2021, 05:04 PM
Poprzedni tydzień trochę dał jej się we znaki i miała naprawdę mało czasu dla siebie. Ciągle ktoś zawracał jej głowę – jeśli to nie nauczyciele z pracą domową, to jakieś cholerne natręty, a jeszcze do tego trzeba dodać naukę zaklęć z Riversem. Chociaż szybko okazało się, że on także ma problemy z psychofanami, i z czystego serca Shannon postanowiła pomóc mu jakoś się z nimi, a w zasadzie z nią, bo była to jedna dziewczyna, uporać. Miała szczerą nadzieję, że ten plan wypali.
Do tego dochodziło nadrabianie czasu z przyjaciółką, która zniknęła bez słowa na cały rok – ale bardzo szybko Shannon zdołała zapomnieć o tym przewinieniu, kiedy zrozumiała, że miała ku temu bardzo poważny powód. I od tamtej pory postanowiła, że zrobi wszystko, przeszuka wszystkie książki, nawet napisze do matki, aby znaleźć jakiś sposób, który potrafiłby zwrócić wzrok osobie. Musiał istnieć jakiś sposób. Może stary, trudny i zapomniany. Ale była tego pewna.
Jednakże to nie były wszystkie problemy osób najbliższych i… chociaż zawsze miała wrażenie, że nie otacza się całym sznureczkiem ludzi jak niektórzy bardziej towarzyscy, to i tak była zdziwiona, że jest ich aż tyle. Czy jej to przeszkadzało? Chyba nie. Dopóki byli to ludzie wartościowi.
Coś słyszała, że były problemy w domu Steviego, ale jeszcze nie zdążyła z nim lepiej porozmawiać. Poniedziałek zdawał jej się dniem odpowiednim, bo oboje mieli niewiele zajęć i chwilę po lunchu byli już wolni. To znaczy, Stevie miał jeszcze jedną lekcję, ale trwała prawie tyle, co nic.
A jednak i tak wybrała się za późno. A może to po prostu schody postanowiły spłatać jej psikusa i schodzenie z wieży Krukonów zajęło jej więcej czasu. W każdym razie minęła chwila, aż dotarła do umówionego miejsca (i sama nie wiedziała, co ją podkusiło, aby wybrać właśnie jaskinię, ale może myślała, że tam po prostu nie będzie ludzi) – i jak się okazało, dotarła w samą porę, bo właśnie zauważyła upadającego na niższe kamienie Steviego.
— Stevie! – zawołała za nim, a w głosie wybrzmiewała odrobina jakby irytacji, poirytowania, a częściowo nawet i troski. Ostrożnie zeszła po kamieniach w dół, a po drodze wyciągnęła różdżkę, aby przykucnąć przy Puchonie i przesunąć nią nad jego poobijanymi kolanami. – Ferula – wypowiedziała gładko zaklęcie i może nie widziała aż tak dobrze jego skutków, to czuła, że nie miało ono pełnego potencjału. Zbite kolana mogły się zagoić i nieco nawet zblednąć, ale pewnie i tak zostaną delikatne siniaki. – Musisz uważać jak chodzisz – dodała pouczająco, patrząc na niego karcąco, gdy chowała różdżkę i wyciągała rękę, żeby pomóc mu wstać.
Kostka: 3
Do tego dochodziło nadrabianie czasu z przyjaciółką, która zniknęła bez słowa na cały rok – ale bardzo szybko Shannon zdołała zapomnieć o tym przewinieniu, kiedy zrozumiała, że miała ku temu bardzo poważny powód. I od tamtej pory postanowiła, że zrobi wszystko, przeszuka wszystkie książki, nawet napisze do matki, aby znaleźć jakiś sposób, który potrafiłby zwrócić wzrok osobie. Musiał istnieć jakiś sposób. Może stary, trudny i zapomniany. Ale była tego pewna.
Jednakże to nie były wszystkie problemy osób najbliższych i… chociaż zawsze miała wrażenie, że nie otacza się całym sznureczkiem ludzi jak niektórzy bardziej towarzyscy, to i tak była zdziwiona, że jest ich aż tyle. Czy jej to przeszkadzało? Chyba nie. Dopóki byli to ludzie wartościowi.
Coś słyszała, że były problemy w domu Steviego, ale jeszcze nie zdążyła z nim lepiej porozmawiać. Poniedziałek zdawał jej się dniem odpowiednim, bo oboje mieli niewiele zajęć i chwilę po lunchu byli już wolni. To znaczy, Stevie miał jeszcze jedną lekcję, ale trwała prawie tyle, co nic.
A jednak i tak wybrała się za późno. A może to po prostu schody postanowiły spłatać jej psikusa i schodzenie z wieży Krukonów zajęło jej więcej czasu. W każdym razie minęła chwila, aż dotarła do umówionego miejsca (i sama nie wiedziała, co ją podkusiło, aby wybrać właśnie jaskinię, ale może myślała, że tam po prostu nie będzie ludzi) – i jak się okazało, dotarła w samą porę, bo właśnie zauważyła upadającego na niższe kamienie Steviego.
— Stevie! – zawołała za nim, a w głosie wybrzmiewała odrobina jakby irytacji, poirytowania, a częściowo nawet i troski. Ostrożnie zeszła po kamieniach w dół, a po drodze wyciągnęła różdżkę, aby przykucnąć przy Puchonie i przesunąć nią nad jego poobijanymi kolanami. – Ferula – wypowiedziała gładko zaklęcie i może nie widziała aż tak dobrze jego skutków, to czuła, że nie miało ono pełnego potencjału. Zbite kolana mogły się zagoić i nieco nawet zblednąć, ale pewnie i tak zostaną delikatne siniaki. – Musisz uważać jak chodzisz – dodała pouczająco, patrząc na niego karcąco, gdy chowała różdżkę i wyciągała rękę, żeby pomóc mu wstać.