18-08-2021, 02:01 AM
Patrząc na całą ich koleżeńską relację wstecz, odkąd to Mickey przy byle okazji zaczął dedykować czas na niegroźne złośliwości i dokuczanie Harper, chyba nigdy nie zdarzyło jej się nazwać go per "kochany". Zaskoczyło go słyszeć taką uprzejmość z jej ust, ale w połączeniu z tym, jak go otaksowała wzrokiem, to całkiem mile połechtało. Może jakby się zastanowił nad tą nagłą zmianą jej podejścia, to uznałby, że jest to dość podejrzane, ale zdecydowanie nie lubił tracić czasu na przypuszczenia, które mogły okazać się bezpodstawne i wolał wykorzystać to na swoją korzyść.
- Czyli jednak nie myliłem się i masz serce. Może trochę zlodowaciałe, ale popracujemy nad tym. - Pokiwał potakująco głowa, jakby sam sobie gratulował tego, że ma jej uwagę w taki sposób, w jaki chciał mieć kiedyś kiedyś dawno temu. Może jednak nie była tak odporna na jego urok osobisty, jak sama zakładała i jak on zakładał?
Obserwował ją cały czas, jak tylko przeszła na drugą stronę ławki - pewnie nie mogła znieść tego napięcia! - żeby przeczytać przepis i wrzucić do kociołka pierwszy ze składników. Pochylił się nawet odrobinę nad wirującą cieczą i rzucił na nią okiem, jakby sprawdzał czy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie miał pojęcia co miało się stać, ale pokiwał głową wydymając odrobinę usta w przerysowanym geście aprobaty.
Kiedy tylko wykonany przez Harper krok zdawał się osiągnąć zamierzony efekt, przyszła kolej na niego. Wsparł się jedną ręką o blat ławki, jak tylko Brooks zbliżyła się odrobinę i wyciągnęła w jego kierunku następny składnik i zacytowała punkt instrukcji. Sięgnął do jej wyciągniętej dłoni i razem ze składnikiem objął też jej palce, przeciągając ten moment o parę sekund za długo, żeby każda normalna dziewczyna uznała to za koleżeńskie angażowanie się w przygotowanie eliksiru.
W uprzejmym i satysfakcjonującym zaskoczeniu uśmiechnął się do niej łobuzersko, jak nawiązała do wcześniejszej propozycji spaceru. Nawet jeśli nie była to poważna propozycja, to w każdej chwili taka mogła się stać.
- Zmieniłaś zdanie co do spaceru? W jakim razie... - nie patrząc nawet na kociołek, po prostu nonszalancko wrzucił doń składnik - ... jak już tu skończymy możemy wybrać się na małe rendez-vous o zachodzie słońca... - leniwie i zupełnie nie zwracając uwagi na to, co się dzieje wewnątrz kociołka, zaczął mieszać eliksir. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zupełnie niespodziewanie z wnętrza naczynia, nad którym połowicznie się pochylał, dobiegło głośne syczenie, a jego następstwem było nic innego, jak wyczekiwany przez Harper wybuch. O dziwo nie gorącą cieczą, tylko czarnym pyłem, który momentalnie osmalił 3/4 twarzy Cavingtona i wypalił kilka dziurek na szkolnej szacie, którą wciąż miał zarzuconą na ramiona.
Przez długie kilka sekund stał w bezruchu z totalnie idiotyczną miną cielaka, któremu ktoś wetknął termometr w tyłek. Jak tylko otrząsnął się z szoku, poczuł jak krew się w nim gotuje, bo a) dał się podejść i b) Harper wyglądała na za bardzo zadowoloną z siebie. Mrużąc nieco w złości oczy zatuszował to gestem wycierania twarzy. Czuł, że włosy trochę stoją mu dęba, a ciemny pył szczypie lekko w skórę. Jak już względnie oczyścił facjatę i zmierzwił do naturalnego nieładu włosy, spojrzał na poprzepalaną szatę. Owszem, rozgniewało go to i gdyby Brooks nie byłą dziewczyną, to pewnie oberwałaby w mordę. Ale mimo wszystko była dziewczyną, więc miała u Mickey'ego taryfę ulgową. Co nie oznaczało, że uniknie złośliwości.
Podniósł na nią spojrzenie, z którego ciężko było wyczytać, czy jest zły, zawiedziony, rozbawiony, czy zraniony. Przywołał na twarz ten sam wyraz, który stosował w sporcie - czy to na kortach tenisowych, czy też na boisku Quidditcha - czyli neutralną i nie wyrażającą nic powagę, która była strategicznym zagraniem mającym nie dać przeciwnikowi żadnych informacji na temat tego, co czuje w tej chwili.
- No, no... Harpia Gryffindoru pokazuje pazurki. Tak szybko chciałaś zedrzeć ze mnie ubranie? Jak wstydzisz się sama, to trzeba było powiedzieć. No, chyba że lubisz na ostro, z pewnością i w tym się dogadamy. - Chociaż użyte przezwisko sugerowało, że jednak był zły, to koniec wypowiedzi już był okraszony szelmowskim i wyjątkowo sugestywnym uśmiechem.
- Czyli jednak nie myliłem się i masz serce. Może trochę zlodowaciałe, ale popracujemy nad tym. - Pokiwał potakująco głowa, jakby sam sobie gratulował tego, że ma jej uwagę w taki sposób, w jaki chciał mieć kiedyś kiedyś dawno temu. Może jednak nie była tak odporna na jego urok osobisty, jak sama zakładała i jak on zakładał?
Obserwował ją cały czas, jak tylko przeszła na drugą stronę ławki - pewnie nie mogła znieść tego napięcia! - żeby przeczytać przepis i wrzucić do kociołka pierwszy ze składników. Pochylił się nawet odrobinę nad wirującą cieczą i rzucił na nią okiem, jakby sprawdzał czy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie miał pojęcia co miało się stać, ale pokiwał głową wydymając odrobinę usta w przerysowanym geście aprobaty.
Kiedy tylko wykonany przez Harper krok zdawał się osiągnąć zamierzony efekt, przyszła kolej na niego. Wsparł się jedną ręką o blat ławki, jak tylko Brooks zbliżyła się odrobinę i wyciągnęła w jego kierunku następny składnik i zacytowała punkt instrukcji. Sięgnął do jej wyciągniętej dłoni i razem ze składnikiem objął też jej palce, przeciągając ten moment o parę sekund za długo, żeby każda normalna dziewczyna uznała to za koleżeńskie angażowanie się w przygotowanie eliksiru.
W uprzejmym i satysfakcjonującym zaskoczeniu uśmiechnął się do niej łobuzersko, jak nawiązała do wcześniejszej propozycji spaceru. Nawet jeśli nie była to poważna propozycja, to w każdej chwili taka mogła się stać.
- Zmieniłaś zdanie co do spaceru? W jakim razie... - nie patrząc nawet na kociołek, po prostu nonszalancko wrzucił doń składnik - ... jak już tu skończymy możemy wybrać się na małe rendez-vous o zachodzie słońca... - leniwie i zupełnie nie zwracając uwagi na to, co się dzieje wewnątrz kociołka, zaczął mieszać eliksir. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zupełnie niespodziewanie z wnętrza naczynia, nad którym połowicznie się pochylał, dobiegło głośne syczenie, a jego następstwem było nic innego, jak wyczekiwany przez Harper wybuch. O dziwo nie gorącą cieczą, tylko czarnym pyłem, który momentalnie osmalił 3/4 twarzy Cavingtona i wypalił kilka dziurek na szkolnej szacie, którą wciąż miał zarzuconą na ramiona.
Przez długie kilka sekund stał w bezruchu z totalnie idiotyczną miną cielaka, któremu ktoś wetknął termometr w tyłek. Jak tylko otrząsnął się z szoku, poczuł jak krew się w nim gotuje, bo a) dał się podejść i b) Harper wyglądała na za bardzo zadowoloną z siebie. Mrużąc nieco w złości oczy zatuszował to gestem wycierania twarzy. Czuł, że włosy trochę stoją mu dęba, a ciemny pył szczypie lekko w skórę. Jak już względnie oczyścił facjatę i zmierzwił do naturalnego nieładu włosy, spojrzał na poprzepalaną szatę. Owszem, rozgniewało go to i gdyby Brooks nie byłą dziewczyną, to pewnie oberwałaby w mordę. Ale mimo wszystko była dziewczyną, więc miała u Mickey'ego taryfę ulgową. Co nie oznaczało, że uniknie złośliwości.
Podniósł na nią spojrzenie, z którego ciężko było wyczytać, czy jest zły, zawiedziony, rozbawiony, czy zraniony. Przywołał na twarz ten sam wyraz, który stosował w sporcie - czy to na kortach tenisowych, czy też na boisku Quidditcha - czyli neutralną i nie wyrażającą nic powagę, która była strategicznym zagraniem mającym nie dać przeciwnikowi żadnych informacji na temat tego, co czuje w tej chwili.
- No, no... Harpia Gryffindoru pokazuje pazurki. Tak szybko chciałaś zedrzeć ze mnie ubranie? Jak wstydzisz się sama, to trzeba było powiedzieć. No, chyba że lubisz na ostro, z pewnością i w tym się dogadamy. - Chociaż użyte przezwisko sugerowało, że jednak był zły, to koniec wypowiedzi już był okraszony szelmowskim i wyjątkowo sugestywnym uśmiechem.