01-09-2021, 10:08 PM
Piątek był dla niej dniem częściowo łaskawym, a częściowo też i nie. Z jednej strony – mogła się wyspać (i tak dnia dzisiejszego na przykład przegapiła śniadanie), z drugiej – jej lekcje ciągnęły się wręcz w nieskończoność i kończyła je bardzo późno, prawie o osiemnastej. Toteż z jednej strony lubiła ten dzień, z drugiej jednak nie.
Ubrana jeszcze wyjątkowo w jasnoniebieską, koronkową sukienkę oraz dżinsową kurteczkę, przemierzała niespiesznie kolejne korytarze zamku, w celu dotarcia do kuchni i podjedzenia czegoś skrzatom. Śniadania dzisiaj zjeść nie zdążyła, a czekały na nią dwa zielarstwa pod rząd, zanim doczekałaby się jakiegoś posiłku, a to by oznaczało praktycznie cztery godziny głodu… To nie był dobry pomysł.
Nie przejmowała się za bardzo mijanymi po drodze postaciami, toteż nie od razu zawiesiła spojrzenie na tej jednej, która akurat stała na drugim końcu witrażowego korytarza. Dopiero kiedy poczuła wwierajacy się wręcz w nią wzrok, spojrzała na chłopaka i… rozpoznała w nim Milesa. Jej usta wygięły się w delikatny łuk. I chociaż na początku myślała, że Ślizgon jedynie zaczepi ją na niezobowiązującą rozmowę, to jego mina… Cóż, jego mina zdecydowanie mówiła coś innego.
Gapił się na nią co najmniej, jakby właśnie zobaczył anioła zstępującego z niebios. Aż na chwilę odwróciła głowę, aby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie stoi za nią – Miles potrafił patrzeć na świat nieco inaczej, więc i może tym razem zobaczył coś, czego ona nie widziała?
Ale nie. Patrzył na nią. Potwierdził to jego dotyk, kiedy złapał ją za dłoń, nakrył drugą i kręcił głową tak, jakby właśnie zaparło mu dech w piersiach. A po chwili jego słowa…
Uśmiechnęła się z odrobiną rozczulenia. Zawsze podziwiała to, jak Miles potrafił patrzeć na świat. Różnili się od siebie tragicznie – ona była typem wojowniczki, on był artystą, ale nie uważała siebie za skończoną ignorantkę. Naprawdę imponowało jej spojrzenie na świat Villiersa, oraz przelanie tego spojrzenia na płótno. Gdyby mogła, pewnie zatrzymałaby dla siebie wszystkie swoje obrazy. Inna sprawa, że najczęściej nie miałaby gdzie ich powiesić, bo na znacznej większości była… naga.
Spojrzała więc na niego z odrobiną rozczulenia, a jej uśmiech znacznie poszerzył się, gdy prawił jej tak piękne komplementy. Wcale nie musiał prosić jej drugi raz, tyle że… był malutki problem.
— Wiesz, że zawsze z przyjemnością pozwolę Ci się namalować. Ile razy tylko byś zechciał – powiedziała, nie przebierając w podtekstach. Zmrużyła odrobinę oczy, po czym zbliżyła się do niego o krok, zmniejszając jeszcze bardziej dzielący ich dystans do… niemalże intymnego. – Ale mam zaledwie czterdzieści pięć minut do zaczęcia zajęć. Kończę je dopiero o osiemnastej… Czy Twoja wena może czekać aż tak długo? – zapytała, unosząc delikatnie brew.
Ubrana jeszcze wyjątkowo w jasnoniebieską, koronkową sukienkę oraz dżinsową kurteczkę, przemierzała niespiesznie kolejne korytarze zamku, w celu dotarcia do kuchni i podjedzenia czegoś skrzatom. Śniadania dzisiaj zjeść nie zdążyła, a czekały na nią dwa zielarstwa pod rząd, zanim doczekałaby się jakiegoś posiłku, a to by oznaczało praktycznie cztery godziny głodu… To nie był dobry pomysł.
Nie przejmowała się za bardzo mijanymi po drodze postaciami, toteż nie od razu zawiesiła spojrzenie na tej jednej, która akurat stała na drugim końcu witrażowego korytarza. Dopiero kiedy poczuła wwierajacy się wręcz w nią wzrok, spojrzała na chłopaka i… rozpoznała w nim Milesa. Jej usta wygięły się w delikatny łuk. I chociaż na początku myślała, że Ślizgon jedynie zaczepi ją na niezobowiązującą rozmowę, to jego mina… Cóż, jego mina zdecydowanie mówiła coś innego.
Gapił się na nią co najmniej, jakby właśnie zobaczył anioła zstępującego z niebios. Aż na chwilę odwróciła głowę, aby sprawdzić, czy przypadkiem nikt nie stoi za nią – Miles potrafił patrzeć na świat nieco inaczej, więc i może tym razem zobaczył coś, czego ona nie widziała?
Ale nie. Patrzył na nią. Potwierdził to jego dotyk, kiedy złapał ją za dłoń, nakrył drugą i kręcił głową tak, jakby właśnie zaparło mu dech w piersiach. A po chwili jego słowa…
Uśmiechnęła się z odrobiną rozczulenia. Zawsze podziwiała to, jak Miles potrafił patrzeć na świat. Różnili się od siebie tragicznie – ona była typem wojowniczki, on był artystą, ale nie uważała siebie za skończoną ignorantkę. Naprawdę imponowało jej spojrzenie na świat Villiersa, oraz przelanie tego spojrzenia na płótno. Gdyby mogła, pewnie zatrzymałaby dla siebie wszystkie swoje obrazy. Inna sprawa, że najczęściej nie miałaby gdzie ich powiesić, bo na znacznej większości była… naga.
Spojrzała więc na niego z odrobiną rozczulenia, a jej uśmiech znacznie poszerzył się, gdy prawił jej tak piękne komplementy. Wcale nie musiał prosić jej drugi raz, tyle że… był malutki problem.
— Wiesz, że zawsze z przyjemnością pozwolę Ci się namalować. Ile razy tylko byś zechciał – powiedziała, nie przebierając w podtekstach. Zmrużyła odrobinę oczy, po czym zbliżyła się do niego o krok, zmniejszając jeszcze bardziej dzielący ich dystans do… niemalże intymnego. – Ale mam zaledwie czterdzieści pięć minut do zaczęcia zajęć. Kończę je dopiero o osiemnastej… Czy Twoja wena może czekać aż tak długo? – zapytała, unosząc delikatnie brew.