20-09-2021, 10:57 PM
Widać, Zander był równie uparty, co i sama Shannon, i w tym wypadku albo mogli przerzucać się argumentami w nieskończoność, albo ktoś musiał ustąpić. Dlatego puściła mu tylko pełne powątpiewania spojrzenie, wsparła dłonie pod boki, ale nie odniosła się już w żaden sposób do jego dam sobie radę. Teoretycznie miał rację – każde zaklęcie mogło nie wypalić, w każdym przypadku mogło skończyć się to źle, ale magia, której mieli się dzisiaj uczyć, była bardzo trudna i zaawansowana.
— Ale nie myśl, że będę wlokła Cię do skrzydła szpitalnego, jak się wykończysz – stwierdziła śmiertelnie poważnym, prawie urażonym tonem, chociaż prawda była taka, że nawet gdyby sobie coś zrobił albo coś mu się stało, i tak by ściągnęła pomoc.
Może wydawała się powierzchownie niewzruszoną i nieczułą ścianą, ale tę grupkę, która zaskarbiła sobie jej sympatię, otaczała szczerą troską i opieką. A akurat Zander zaliczał się do tej niezbyt licznej grupki.
Za to słysząc jego śmiech, nawet lekko się uśmiechnęła. Przynajmniej dopisywał mu humor. To dobrze, może nie będzie tak źle. Może da się to jeszcze jakoś optymistycznie podciągnąć i uratować.
Westchnęła głęboko, kiedy powrócił temat Lucasa. Naprawdę była tym gościem zmęczona i miała nadzieję nie spotkać go już nigdy więcej… Co było dość nierealne, zważywszy na to, że był Krukonem i jednak w tej wieży mieszkał.
— Zdecydowanie zadawał takie pytania.
Pytał w końcu o to, co pisała, a to było jednoznaczne z natychmiastowym podniesieniem jej ciśnienia. Shannon zwyczajnie nie chciała rozmawiać o tym, co pisała w wolnym czasie i nikt nie miał prawa tego czytać. Tym bardziej zarozumiały Krukonik…
Ach, szkoda w ogóle o tym myśleć!
Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na Zandera, kiedy ten wyjawił jej własny problem. Hm, ze wszystkiego, o czym myślała, nie spodziewała się natrętnej adoratorki.
— Bardziej bym się martwiła, żeby nie dolała Ci gdzieś amortencji… - mruknęła, zanim zdołała zorientować się, jak to fatalnie zabrzmiało. Mrugnęła natychmiast oczami. Cholera, jeszcze brakuje, aby wpędziła Zandera w paranoję, i żeby przestał jeść i pić w strachu, że go jakaś dziewczyna upije eliksirem miłosnym… - Znaczy, nie, zapomnij o tym, to durny pomysł. – Westchnęła głęboko. No pięknie, zamiast pomóc, to zapewne tylko pogorszyła sprawę. – Myślałeś o tym, w jaki sposób można było się jej pozbyć? I daj spokój, po to się ma znajomych, żeby im powiedzieć, co Ci leży na sercu.
Może to były dość rzadkie słowa z jej strony, a tym bardziej nieoczekiwane, ale naprawdę się starała. Starała się pomóc tym najbliższym, gdy mieli jakiś problem. A że przeczytała znaczną większą część ksiąg w bibliotece (albo tak jej się tylko zdawało), często mogła poratować jakąś radą…
Akurat podręcznika jak dać kosza dziewczynie jeszcze w rękach nie miała.
Popatrzyła, jak Zander rzucał zaklęcie. Wydobyło się z różdżki kilka iskier. Od razu pomyślała o tym, że może jego wspomnienie nie było do końca silne, ale… cholera, kiedy tak myślała, ona również nie miała silnych i szczęśliwych wspomnień. Co miała przywołać? Pierwszy dzień w szkole?
— Expecto Patronum. – Zdecydowała się zaryzykować, ale kompletnie nic się nie stało.
Zamknęła oczy i westchnęła cicho.
To będzie cięższe niż przypuszczała. A już się nastawiała na cholernie ciężką pracę…
Kostka: 2
— Ale nie myśl, że będę wlokła Cię do skrzydła szpitalnego, jak się wykończysz – stwierdziła śmiertelnie poważnym, prawie urażonym tonem, chociaż prawda była taka, że nawet gdyby sobie coś zrobił albo coś mu się stało, i tak by ściągnęła pomoc.
Może wydawała się powierzchownie niewzruszoną i nieczułą ścianą, ale tę grupkę, która zaskarbiła sobie jej sympatię, otaczała szczerą troską i opieką. A akurat Zander zaliczał się do tej niezbyt licznej grupki.
Za to słysząc jego śmiech, nawet lekko się uśmiechnęła. Przynajmniej dopisywał mu humor. To dobrze, może nie będzie tak źle. Może da się to jeszcze jakoś optymistycznie podciągnąć i uratować.
Westchnęła głęboko, kiedy powrócił temat Lucasa. Naprawdę była tym gościem zmęczona i miała nadzieję nie spotkać go już nigdy więcej… Co było dość nierealne, zważywszy na to, że był Krukonem i jednak w tej wieży mieszkał.
— Zdecydowanie zadawał takie pytania.
Pytał w końcu o to, co pisała, a to było jednoznaczne z natychmiastowym podniesieniem jej ciśnienia. Shannon zwyczajnie nie chciała rozmawiać o tym, co pisała w wolnym czasie i nikt nie miał prawa tego czytać. Tym bardziej zarozumiały Krukonik…
Ach, szkoda w ogóle o tym myśleć!
Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na Zandera, kiedy ten wyjawił jej własny problem. Hm, ze wszystkiego, o czym myślała, nie spodziewała się natrętnej adoratorki.
— Bardziej bym się martwiła, żeby nie dolała Ci gdzieś amortencji… - mruknęła, zanim zdołała zorientować się, jak to fatalnie zabrzmiało. Mrugnęła natychmiast oczami. Cholera, jeszcze brakuje, aby wpędziła Zandera w paranoję, i żeby przestał jeść i pić w strachu, że go jakaś dziewczyna upije eliksirem miłosnym… - Znaczy, nie, zapomnij o tym, to durny pomysł. – Westchnęła głęboko. No pięknie, zamiast pomóc, to zapewne tylko pogorszyła sprawę. – Myślałeś o tym, w jaki sposób można było się jej pozbyć? I daj spokój, po to się ma znajomych, żeby im powiedzieć, co Ci leży na sercu.
Może to były dość rzadkie słowa z jej strony, a tym bardziej nieoczekiwane, ale naprawdę się starała. Starała się pomóc tym najbliższym, gdy mieli jakiś problem. A że przeczytała znaczną większą część ksiąg w bibliotece (albo tak jej się tylko zdawało), często mogła poratować jakąś radą…
Akurat podręcznika jak dać kosza dziewczynie jeszcze w rękach nie miała.
Popatrzyła, jak Zander rzucał zaklęcie. Wydobyło się z różdżki kilka iskier. Od razu pomyślała o tym, że może jego wspomnienie nie było do końca silne, ale… cholera, kiedy tak myślała, ona również nie miała silnych i szczęśliwych wspomnień. Co miała przywołać? Pierwszy dzień w szkole?
— Expecto Patronum. – Zdecydowała się zaryzykować, ale kompletnie nic się nie stało.
Zamknęła oczy i westchnęła cicho.
To będzie cięższe niż przypuszczała. A już się nastawiała na cholernie ciężką pracę…