25-09-2021, 11:51 PM
Róż coraz bardziej obejmujący powierzchnię włosów Kai przez moment naprawdę całkiem pochłonął jego uwagę, zanim się zreflektował i wycofał z jej przestrzeni osobistej. Nie miał do tej pory okazji widzieć z aż tak bliska swoistej cechy zmiany wyglądu przez metamorfomaga. A jak tylko brąz całkiem ustąpił dużo żywszemu kolorowi na głowie dziewczyny, Mickey nie mógł nie uśmiechnąć się nawet odrobinę szerzej. Naprawdę uważał, że bardzo ładnie wyglądała. Co prawda jeśli dobrze pamiętał, to jedna z Puchonek też była metamorfomagiem i cały czas nosiła różowe włosy, ale to było zupełnie co innego.
Na komentarz, że wiele osób potrafi gapić się na osoby jej pokroju jak na okaz w zoo, Cavington poruszył się nieco nerwowo, jakby trochę za bardzo osobiście to zrozumiał. Nie jakby go rugała, ale jakby jednak naruszył jakąś granicę. W zakłopotaniu podrapał się po głowie i rozejrzał na boki, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na trzymanych w drugiej ręce ochraniaczach. Przynajmniej teraz miał wymówkę co zrobić z rękami! Podsunął sobie krzesło, żeby odłożyć na nie części ekwipunku sportowego.
- Nie chciałem tak bezczelnie się gapić… - Rzucił to wciąż przepraszającym tonem, po czym w zastanowieniu przez moment przyglądał się Kai. Wyraźnie coś chciał powiedzieć, ale nie mógł ubrać myśli w słowa, przez dwie długie sekundy skubał od wewnątrz kącik dolnej wargi, nieopodal blizny odznaczającej się przy ustach.
- Tak sobie pomyślałem… - Podrapał się po policzku, dając sobie czas na ułożenie wypowiedzi w głowie. - … może… może chcesz żeby dotrzymać ci towarzystwa zanim przyjdzie cała twoja drużyna? - Nie wątpił, że niebawem tu wpadną, ale z jakiegoś powodu nie chciał jeszcze iść. Poza tym nawet jak go tu zastaną, to co z tego? Jakoś nie bał się konfrontacji z rozjuszonymi Gryfonami, bo niczemu sam nie zawinił. I Kaia już o tym wiedziała.
- To znaczy, nie czuj się w żaden sposób zobligowana, czy coś, po prostu tak pomyślałem, że może nie chcesz jednak być teraz sama. A ja nie mam nic do roboty i… możemy porozmawiać. O Quidditchu. Albo o niczym. Albo nie rozmawiać nawet? - Trochę się zamotał, ale ostateczne nie wyszło tak źle. Zrekompensował to niepewnym, czarującym uśmiechem najzwyklejszego chłopaka z sąsiedztwa, a nie gwiazdy sportu, za jaką się uważał tak ogólnie. - No chyba że chcesz odpocząć, to nie będę ci głowy zawracał… - Wskazał ponad ramieniem w kierunku drzwi do Skrzydła Szpitalnego, sugerując że zna drogę i wyprosi się, jeśli trzeba.
Ale nie chciał wychodzić, naprawdę.
Na komentarz, że wiele osób potrafi gapić się na osoby jej pokroju jak na okaz w zoo, Cavington poruszył się nieco nerwowo, jakby trochę za bardzo osobiście to zrozumiał. Nie jakby go rugała, ale jakby jednak naruszył jakąś granicę. W zakłopotaniu podrapał się po głowie i rozejrzał na boki, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na trzymanych w drugiej ręce ochraniaczach. Przynajmniej teraz miał wymówkę co zrobić z rękami! Podsunął sobie krzesło, żeby odłożyć na nie części ekwipunku sportowego.
- Nie chciałem tak bezczelnie się gapić… - Rzucił to wciąż przepraszającym tonem, po czym w zastanowieniu przez moment przyglądał się Kai. Wyraźnie coś chciał powiedzieć, ale nie mógł ubrać myśli w słowa, przez dwie długie sekundy skubał od wewnątrz kącik dolnej wargi, nieopodal blizny odznaczającej się przy ustach.
- Tak sobie pomyślałem… - Podrapał się po policzku, dając sobie czas na ułożenie wypowiedzi w głowie. - … może… może chcesz żeby dotrzymać ci towarzystwa zanim przyjdzie cała twoja drużyna? - Nie wątpił, że niebawem tu wpadną, ale z jakiegoś powodu nie chciał jeszcze iść. Poza tym nawet jak go tu zastaną, to co z tego? Jakoś nie bał się konfrontacji z rozjuszonymi Gryfonami, bo niczemu sam nie zawinił. I Kaia już o tym wiedziała.
- To znaczy, nie czuj się w żaden sposób zobligowana, czy coś, po prostu tak pomyślałem, że może nie chcesz jednak być teraz sama. A ja nie mam nic do roboty i… możemy porozmawiać. O Quidditchu. Albo o niczym. Albo nie rozmawiać nawet? - Trochę się zamotał, ale ostateczne nie wyszło tak źle. Zrekompensował to niepewnym, czarującym uśmiechem najzwyklejszego chłopaka z sąsiedztwa, a nie gwiazdy sportu, za jaką się uważał tak ogólnie. - No chyba że chcesz odpocząć, to nie będę ci głowy zawracał… - Wskazał ponad ramieniem w kierunku drzwi do Skrzydła Szpitalnego, sugerując że zna drogę i wyprosi się, jeśli trzeba.
Ale nie chciał wychodzić, naprawdę.