26-09-2021, 07:38 PM
Jego słowa sprawiły jedynie, że jej wargi zaczęły rozciągać się w szerokim, pełnym satysfakcji uśmiechu – może też odrobinkę pobłażliwym, jakim zazwyczaj rodzice raczą swoją pociechę, gdy ta zaczyna oglądać się za partnerami i interesować tymi bardziej dorosłymi sprawami…
— Mmm, widzę, że ktoś tu wpadł Ci w oko – rzuciła z odrobiną śmiechu słyszalną w głosie, i puściła mu oczko. – Nie martw się, zostawimy jej wszystko to, co Ci się w niej podoba.
Chociaż coś jej podpowiadało, że na jednej randce z dziewczyną może się skończyć, to przecież nikt nie zabraniał jej odrobinkę się z nim podroczyć… Tym bardziej, że oboje teraz byli samotni i potrzebujący opieki jakiegoś silnego, a na pewno pocieszycielskiego ramienia…
Uśmiechnęła się do niego szerzej, zalotnie, falując zabawnie brwiami.
— Nawet nie wiesz, jaka była to dla mnie katorga – rzuciła mu w odpowiedzi, bo, cóż, taka była prawda! Nawet jeśli ich znajomość opierała się na przyjaźni i niewinnym flircie, to i tak bardzo lubiła obecność Cavingtona. I teraz, tutaj, blisko, i generalnie w swoim życiu.
W zasadzie w momencie, kiedy Mickey zauważył obściskującą się w romantycznym uniesieniu parę, zaczęła odrobinkę, tycieńkę żałować, że mu jednak pokazała to, na co patrzyła. Ale cóż, ani nie była już tak do końca trzeźwa, ani nie pomyślała, że Cavington może chować urazę. Zdawał się beztroski, jak zawsze, i miała szczerą nadzieję, że w ten oto sposób nie popsuła im imprezy.
A jeśli nawet, to chyba oboje mieli dzięki temu więcej powodów do zapijania swoich frustracji…
Ale, na szczęście, na jego twarzyczce nie dostrzegła cienia bólu czy frustracji, a raczej… rozbawienie. Z ciekawością aż sama przysunęła się bliżej, żeby lepiej usłyszeć to, co miał jej do powiedzenia i… spojrzała na niego za moment z zaskoczeniem, a następnie ponownie na Ethana i Kairę.
Cóż, nie do końca znała szczegóły ich rozstania – chyba Mickey zbyt wiele jej o nim nie opowiadał, ale teraz to była kompletnie ciekawa! Czy jego ex już wtedy kręciła z Ethanem? Niemożliwe, trochę ją kojarzyła i zdawało jej się to do niej niepodobne… Ale czy ludzie nie udowadniali jej na każdym kroku, że są zdolni praktycznie do wszystkiego?
— Chyba muszę lepiej poznać tę historię, bo nie spodziewałam się, że będzie taka ciekawa – rzuciła, sama wychylając do końca wino ze swojego kieliszka, nim rzuciła okiem na Mickeya. – Ale chyba następnym razem, dzisiaj mieliśmy imprezować po całości – dodała, puszczając do niego oczko, a następnie, nucąc pod nosem osławione z dnia wczorajszego bella ciao zabrała mu kieliszek z dłoni i sama odwróciła się w stronę stołu, na którym… cholera, była pewna, że przyniosła jeszcze jedną butelkę. – Mickey, tu była jeszcze jedna butelka – dodała, nagle zmieniając ton na śmiertelną powagę. Przy okazji nieświadomie zignorowała zaproszenie się do jej domu w wakacje, chyba nawet nie była świadoma, że takie słowa padły. – Ktoś nam zajebał, kurwa, butelkę wina – dodała, jakby pierwszy komunikat nie wystarczył.
Dość nerwowo odwróciła się, aby spojrzeniem omieść raz jeszcze komnatę. Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to ta mała blond siksa z różowym pasemkiem – ale pamiętała, że przed chwilą obserwowała ją jak wychodziła i… zmarszczyła lekko brwi, jakby miało jej to pomóc sobie przypomnieć, czy niosła w ręce wino. Miała wrażenie, że nie. A może jednak?
Rozejrzała się raz jeszcze, z narastającym wkurwieniem, jakby w desperackiej nadziei, że jednak znajdzie kogoś, kto jej zakosi wino, wpierdoli mu i odzyska trunek. Ale nie zauważyła nikogo takiego – możliwe że dlatego, że podniesione ciśnienie wymieszane z procentami rzucało się na jej koncentrację.
— Cazzo, co za zasrana szkoła złodziejów! – zaklęła może odrobinę za głośno, a potem z ostentacyjnym westchnięciem, rzuciła do Mickeya: - Poczekaj tutaj, mam w dormitorium jeszcze trochę zapasów. Wrócę z drugą butelką.
Szkoda jej było tego trunku, i to bardzo! Dobre wino było w końcu na miarę złota, no ale… najwidoczniej nie tylko ona o tym wiedziała.
Zostawiając kieliszki za sobą, bo w końcu zaraz i tak miała wrócić, przemaszerowała szybkim, sprężystym krokiem przez komnatę, aby ostatecznie ją opuścić i skierować się w stronę pokoju wspólnego Gryfonów.
z/t
— Mmm, widzę, że ktoś tu wpadł Ci w oko – rzuciła z odrobiną śmiechu słyszalną w głosie, i puściła mu oczko. – Nie martw się, zostawimy jej wszystko to, co Ci się w niej podoba.
Chociaż coś jej podpowiadało, że na jednej randce z dziewczyną może się skończyć, to przecież nikt nie zabraniał jej odrobinkę się z nim podroczyć… Tym bardziej, że oboje teraz byli samotni i potrzebujący opieki jakiegoś silnego, a na pewno pocieszycielskiego ramienia…
Uśmiechnęła się do niego szerzej, zalotnie, falując zabawnie brwiami.
— Nawet nie wiesz, jaka była to dla mnie katorga – rzuciła mu w odpowiedzi, bo, cóż, taka była prawda! Nawet jeśli ich znajomość opierała się na przyjaźni i niewinnym flircie, to i tak bardzo lubiła obecność Cavingtona. I teraz, tutaj, blisko, i generalnie w swoim życiu.
W zasadzie w momencie, kiedy Mickey zauważył obściskującą się w romantycznym uniesieniu parę, zaczęła odrobinkę, tycieńkę żałować, że mu jednak pokazała to, na co patrzyła. Ale cóż, ani nie była już tak do końca trzeźwa, ani nie pomyślała, że Cavington może chować urazę. Zdawał się beztroski, jak zawsze, i miała szczerą nadzieję, że w ten oto sposób nie popsuła im imprezy.
A jeśli nawet, to chyba oboje mieli dzięki temu więcej powodów do zapijania swoich frustracji…
Ale, na szczęście, na jego twarzyczce nie dostrzegła cienia bólu czy frustracji, a raczej… rozbawienie. Z ciekawością aż sama przysunęła się bliżej, żeby lepiej usłyszeć to, co miał jej do powiedzenia i… spojrzała na niego za moment z zaskoczeniem, a następnie ponownie na Ethana i Kairę.
Cóż, nie do końca znała szczegóły ich rozstania – chyba Mickey zbyt wiele jej o nim nie opowiadał, ale teraz to była kompletnie ciekawa! Czy jego ex już wtedy kręciła z Ethanem? Niemożliwe, trochę ją kojarzyła i zdawało jej się to do niej niepodobne… Ale czy ludzie nie udowadniali jej na każdym kroku, że są zdolni praktycznie do wszystkiego?
— Chyba muszę lepiej poznać tę historię, bo nie spodziewałam się, że będzie taka ciekawa – rzuciła, sama wychylając do końca wino ze swojego kieliszka, nim rzuciła okiem na Mickeya. – Ale chyba następnym razem, dzisiaj mieliśmy imprezować po całości – dodała, puszczając do niego oczko, a następnie, nucąc pod nosem osławione z dnia wczorajszego bella ciao zabrała mu kieliszek z dłoni i sama odwróciła się w stronę stołu, na którym… cholera, była pewna, że przyniosła jeszcze jedną butelkę. – Mickey, tu była jeszcze jedna butelka – dodała, nagle zmieniając ton na śmiertelną powagę. Przy okazji nieświadomie zignorowała zaproszenie się do jej domu w wakacje, chyba nawet nie była świadoma, że takie słowa padły. – Ktoś nam zajebał, kurwa, butelkę wina – dodała, jakby pierwszy komunikat nie wystarczył.
Dość nerwowo odwróciła się, aby spojrzeniem omieść raz jeszcze komnatę. Pierwsze, co przyszło jej na myśl, to ta mała blond siksa z różowym pasemkiem – ale pamiętała, że przed chwilą obserwowała ją jak wychodziła i… zmarszczyła lekko brwi, jakby miało jej to pomóc sobie przypomnieć, czy niosła w ręce wino. Miała wrażenie, że nie. A może jednak?
Rozejrzała się raz jeszcze, z narastającym wkurwieniem, jakby w desperackiej nadziei, że jednak znajdzie kogoś, kto jej zakosi wino, wpierdoli mu i odzyska trunek. Ale nie zauważyła nikogo takiego – możliwe że dlatego, że podniesione ciśnienie wymieszane z procentami rzucało się na jej koncentrację.
— Cazzo, co za zasrana szkoła złodziejów! – zaklęła może odrobinę za głośno, a potem z ostentacyjnym westchnięciem, rzuciła do Mickeya: - Poczekaj tutaj, mam w dormitorium jeszcze trochę zapasów. Wrócę z drugą butelką.
Szkoda jej było tego trunku, i to bardzo! Dobre wino było w końcu na miarę złota, no ale… najwidoczniej nie tylko ona o tym wiedziała.
Zostawiając kieliszki za sobą, bo w końcu zaraz i tak miała wrócić, przemaszerowała szybkim, sprężystym krokiem przez komnatę, aby ostatecznie ją opuścić i skierować się w stronę pokoju wspólnego Gryfonów.
z/t