06-01-2022, 11:31 PM
Cóż, z tego, co usłyszała na lekcji od Edward (i co prawdopodobnie wiedziała już cała szkoła, skoro profesorowie o tym wiedzieli), wcale tak dużo nie straciła, nie przychodząc na ten wyścig. Bo chyba o to chodziło. Nie kojarzyło żadnego późniejszego wydarzenia, podczas którego uczniowie mieliby błąkać się po Zakazanym Lesie, więc to musiało być to. I najwidoczniej część dała się głupio złapać. Cóż, egoistycznie cieszyła się, że nie należała do tego grona.
Kiedy usłyszała, co będą robić, jakoś nie była przekonana. Zerknąwszy na podręcznik, dostrzegła, że receptura jest cholernie skomplikowana. O wiele bardziej niż eliksir, który warzyła z Roycem. Swoją drogą, zerknęła na niego, a raczej jego plecy, jakieś dwie ławki dalej. Od tamtego incydentu, w którym powiedzieli sobie nieco za dużo (a on, o dziwo, nawet zwrócił jej torbę i to w jednym kawałku!) nie odzywali się do siebie. Może to nawet i lepiej, przynajmniej nie szargał niepotrzebnie jej nerwów. Wystarczająco musiała go znosić podczas narzeczeństwa.
Siedziała dzisiaj z Aurorą. Z tego akurat się cieszyła, bo dogadywały się świetnie nawet po rozstaniu. To było chyba niebywałe. Jednego ex chętnie by zamordowała i zakopała w Zakazanym Lesie, a jej przypadek był… zupełnie inny.
Tak czy inaczej, niechętnie i bez przekonania sięgnęła po bezoar i wrzuciła go do moździerza. Siły akurat miała dostatecznie, żeby go rozdrobnić – aczkolwiek Edwards, gdy zajrzała do naczynia, poleciła, żeby rozbiła na jeszcze drobniejszy proszek. No dobra. Drobniej to drobniej.
Najwidoczniej jednak drobno było za drobno, bo jak tylko wrzuciła odmierzone cztery miarki do kociołka, ten zaczął bulgotać, a na prawą dłoń spadła jej gorąca, kleista maź, którą zaraz strząsnęła. Chyba coś poszło mocno nie tak. Cazzo.
To nie ból ją przeraził a fakt, że za moment na jej dłoni zaczęły pojawiać się pióra. Czuła dziwne mrowienie praktycznie na całym ramieniu co oznaczało jedno – cała jej ręka zmieniła się w cholerne, jebane skrzydło.
Cudownie. Czy nie powinna pójść do skrzydła szpitalnego, żeby to jakoś ogarnąć?
Na pewno wiedziała jedno. Przez jakiś czas była wykluczona z robienia absolutnie wszystkiego. Nie miała nawet czym pisać ani trzymać różdżki!
2 - 1 +2 = 3
Efekt uboczny: 6
Kiedy usłyszała, co będą robić, jakoś nie była przekonana. Zerknąwszy na podręcznik, dostrzegła, że receptura jest cholernie skomplikowana. O wiele bardziej niż eliksir, który warzyła z Roycem. Swoją drogą, zerknęła na niego, a raczej jego plecy, jakieś dwie ławki dalej. Od tamtego incydentu, w którym powiedzieli sobie nieco za dużo (a on, o dziwo, nawet zwrócił jej torbę i to w jednym kawałku!) nie odzywali się do siebie. Może to nawet i lepiej, przynajmniej nie szargał niepotrzebnie jej nerwów. Wystarczająco musiała go znosić podczas narzeczeństwa.
Siedziała dzisiaj z Aurorą. Z tego akurat się cieszyła, bo dogadywały się świetnie nawet po rozstaniu. To było chyba niebywałe. Jednego ex chętnie by zamordowała i zakopała w Zakazanym Lesie, a jej przypadek był… zupełnie inny.
Tak czy inaczej, niechętnie i bez przekonania sięgnęła po bezoar i wrzuciła go do moździerza. Siły akurat miała dostatecznie, żeby go rozdrobnić – aczkolwiek Edwards, gdy zajrzała do naczynia, poleciła, żeby rozbiła na jeszcze drobniejszy proszek. No dobra. Drobniej to drobniej.
Najwidoczniej jednak drobno było za drobno, bo jak tylko wrzuciła odmierzone cztery miarki do kociołka, ten zaczął bulgotać, a na prawą dłoń spadła jej gorąca, kleista maź, którą zaraz strząsnęła. Chyba coś poszło mocno nie tak. Cazzo.
To nie ból ją przeraził a fakt, że za moment na jej dłoni zaczęły pojawiać się pióra. Czuła dziwne mrowienie praktycznie na całym ramieniu co oznaczało jedno – cała jej ręka zmieniła się w cholerne, jebane skrzydło.
Cudownie. Czy nie powinna pójść do skrzydła szpitalnego, żeby to jakoś ogarnąć?
Na pewno wiedziała jedno. Przez jakiś czas była wykluczona z robienia absolutnie wszystkiego. Nie miała nawet czym pisać ani trzymać różdżki!
2 - 1 +2 = 3
Efekt uboczny: 6