21-02-2022, 10:58 PM
Może i powinien poczuć się współwinny, kiedy profesor Edwards wspomniała o nielegalnym wyścigu (który, nota bene, wygrał), ale jedyne co jej słowa wywołały, to szeroki uśmiech pełen dumy, powoli rozciągający jego usta. Nie dość, że wygrał, to na dodatek go nie złapano i jeszcze pomógł koleżance w potrzebie. Hero of the night he was!
I chociaż jego ego urosło w tej chwili, to nie był to najlepszy moment na puszenie piórek, bo mimo wszystko eliksir jaki mieli przygotować nie należał do łatwych. Plus miał zamiar wykazać się nie tylko skupieniem, ale i całkiem niezłą wiedzą z zakresu eliksirów, bo siedział w towarzystwie dwóch dziewcząt, które bardzo lubił, choć obydwie z zupełnie innych powodów. Zaraz zanim zaczęła się lekcja zajął miejsce koło Flory, ciągnąc za sobą Laurel, którą mógł dumnie nazywać od jakiegoś czasu swoją dziewczyną - znowu. Nie chciał zostawić Puchonki na pastwę kogokolwiek, kto dokuczałby jej z powodu jej wyjątkowości, naprawdę ją lubił i zupełnie bezinteresownie opiekował się nią na tyle, na ile mógł. Na przykład będąc tarczą społeczną, od której miały odbijać się wszelkie nieprzyjemności.
Zanim w ogóle zaczął przygotowywać soją miksturę, spojrzał na Florę z lekkim, przyjaznym uśmiechem. Nie chciał jej nic narzucać, ale chciał żeby wiedziała, że jest gotów jej pomóc.
- Jeśli potrzebowałabyś pomocy, to mów, dobrze? - Skinął lekko głową, jakby na zachętę, po czym przeniósł uwagę na przepis, żeby nie naruszać jej przestrzeni osobistej. Nie musiał tego samego mówić Laurel, bo z jakiegoś powodu... wiedział, że i tak sama poprosi go o pomoc. Bo to Laurel. I pewnie też dobrze wiedziała, że Mickey lubi czuć się potrzebny, to również łechta jego i tak wybujałe ego.
Nie pomylił się. Zanim w ogóle zabrał się za przygotowywanie swoich składników, usłyszał bardzo dobrze znajome westchnienie akompaniujące słodko wypowiedzianemu swojemu imieniu. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, spoglądając na Ślizgonkę obok nieco pytająco.
- Oczywiście, skarbie! - Wcale nie musiała go długo prosić, to jasne, że pomoże swojej dziewczynie! Może torebki za nią nosić nie będzie, nie jest typem pantofla, ale wyręczyć ją w czymś siłowym? Jak najbardziej! Okazja o prężenia przed nią mięśni zawsze mile widziana. Wziął od niej moździerz, puszczając też przy tym oczko, po czym sproszkował więcej bezoaru, żeby obydwoje mogli go użyć do swoich eliksirów. Przy okazji rozglądał się nieco po sali, coraz to bardziej zaciekawiony wybuchami, ochami i achami kiedy ktoś obrastał w pióra. Doprawdy, zabawne. W końcu podsunął naczynko z drobnym proszkiem w kierunku Zimmerman.
- Proszę, panie przodem. - Dopiero kiedy odmierzyła swoje, on również wziął tyle miarek, ile powinien. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo w sumie zaskoczyło go, że... zaskwierczało, zasyczało, ale pożądany efekt nie nastąpił. - What the... - Nie skończył przekleństwa rzucanego pod nosem, bo niemal jednocześnie po jego prawej i lewej stronie miejsce miały nieco inne incydenty. Najpierw wybuch dobiegający z kociołka Laurel, a następnie zniknął eliksir Flory (widział to, bo spojrzał na nią kontrolnie, czy ta seria wybuchów za bardzo jej nie stresowała). I stał przez dwie sekundy jak ten kołek pomiędzy dwiema zupełnie inaczej reagującymi dziewczętami, wpatrując się w swój szary, nijaki wywar, aż usłyszał płaczliwy ton Ślizgonki. Odwrócił się w jej kierunku, na moment porzucając swoją pracę. Złapał ją za tę rękę, którą się nie wachlowała, ujmując też delikatnie jej policzek wolną dłonią. Trzeba było zapobiec łzawej katastrofie, jeśli miałaby nastąpić.
- Hej, Laurel, wszystko w porządku. Najważniejsze, że tobie nic się nie stało. - Pogładził ją kciukiem po policzku leciutko i odgarnął włosy za ucho, wskazując ruchem głowy najbliższą osobę, która nie miała tyle szczęścia co ona i była w znacznie gorszym stanie. - Nie zrobiłaś nic źle, chyba za mało rozdrobniłem proszek. Popatrz, mój eliksir też nie wyszedł. - Spojrzał na szarą breję ze zrezygnowaniem, a następnie na podziurawiony kociołek Zimmerman. Hm, chyba nie miała w czym dokończyć zadania. - Zrobię eliksir dla nas dwojga, co ty na to? - Jeśli tylko mu wyjdzie, to podzieli się swoim, oczywiście! Nie zostawi swojej dziewczyny na lodzie przecież!
Jak już zapobiegł katastrofie, cmoknął Laurel w czoło w bardzo słodkim geście, a nawet niech profesorka widzi, co tam, Miki lubi się chwalić tym, że ma ładną, popularną dziewczynę! Odwrócił się znowu do swojego "eliksiru" i wyczyścił go jednym szybkim zaklęciem. Wziął znowu moździerz, żeby może jednak drobniej ten bezoar ubić i pracując nad proszkiem, spojrzał na skonfundowaną całą sytuacją Florę.
- Miałaś najwięcej szczęścia z nas wszystkich, nie musisz nawet czyścić kociołka. - Mówił do niej zupełnie innym tonem niż do Laurel, znacznie łagodniejszym. - Spróbuj jeszcze raz. - Uśmiechnął się do niej na zachętę, podsuwając w jej stronę swój moździerz z teraz dużo drobniej ubitym bezoarem.
7 - 5 + 1 = 3
Efekt uboczny: 4
I chociaż jego ego urosło w tej chwili, to nie był to najlepszy moment na puszenie piórek, bo mimo wszystko eliksir jaki mieli przygotować nie należał do łatwych. Plus miał zamiar wykazać się nie tylko skupieniem, ale i całkiem niezłą wiedzą z zakresu eliksirów, bo siedział w towarzystwie dwóch dziewcząt, które bardzo lubił, choć obydwie z zupełnie innych powodów. Zaraz zanim zaczęła się lekcja zajął miejsce koło Flory, ciągnąc za sobą Laurel, którą mógł dumnie nazywać od jakiegoś czasu swoją dziewczyną - znowu. Nie chciał zostawić Puchonki na pastwę kogokolwiek, kto dokuczałby jej z powodu jej wyjątkowości, naprawdę ją lubił i zupełnie bezinteresownie opiekował się nią na tyle, na ile mógł. Na przykład będąc tarczą społeczną, od której miały odbijać się wszelkie nieprzyjemności.
Zanim w ogóle zaczął przygotowywać soją miksturę, spojrzał na Florę z lekkim, przyjaznym uśmiechem. Nie chciał jej nic narzucać, ale chciał żeby wiedziała, że jest gotów jej pomóc.
- Jeśli potrzebowałabyś pomocy, to mów, dobrze? - Skinął lekko głową, jakby na zachętę, po czym przeniósł uwagę na przepis, żeby nie naruszać jej przestrzeni osobistej. Nie musiał tego samego mówić Laurel, bo z jakiegoś powodu... wiedział, że i tak sama poprosi go o pomoc. Bo to Laurel. I pewnie też dobrze wiedziała, że Mickey lubi czuć się potrzebny, to również łechta jego i tak wybujałe ego.
Nie pomylił się. Zanim w ogóle zabrał się za przygotowywanie swoich składników, usłyszał bardzo dobrze znajome westchnienie akompaniujące słodko wypowiedzianemu swojemu imieniu. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, spoglądając na Ślizgonkę obok nieco pytająco.
- Oczywiście, skarbie! - Wcale nie musiała go długo prosić, to jasne, że pomoże swojej dziewczynie! Może torebki za nią nosić nie będzie, nie jest typem pantofla, ale wyręczyć ją w czymś siłowym? Jak najbardziej! Okazja o prężenia przed nią mięśni zawsze mile widziana. Wziął od niej moździerz, puszczając też przy tym oczko, po czym sproszkował więcej bezoaru, żeby obydwoje mogli go użyć do swoich eliksirów. Przy okazji rozglądał się nieco po sali, coraz to bardziej zaciekawiony wybuchami, ochami i achami kiedy ktoś obrastał w pióra. Doprawdy, zabawne. W końcu podsunął naczynko z drobnym proszkiem w kierunku Zimmerman.
- Proszę, panie przodem. - Dopiero kiedy odmierzyła swoje, on również wziął tyle miarek, ile powinien. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo w sumie zaskoczyło go, że... zaskwierczało, zasyczało, ale pożądany efekt nie nastąpił. - What the... - Nie skończył przekleństwa rzucanego pod nosem, bo niemal jednocześnie po jego prawej i lewej stronie miejsce miały nieco inne incydenty. Najpierw wybuch dobiegający z kociołka Laurel, a następnie zniknął eliksir Flory (widział to, bo spojrzał na nią kontrolnie, czy ta seria wybuchów za bardzo jej nie stresowała). I stał przez dwie sekundy jak ten kołek pomiędzy dwiema zupełnie inaczej reagującymi dziewczętami, wpatrując się w swój szary, nijaki wywar, aż usłyszał płaczliwy ton Ślizgonki. Odwrócił się w jej kierunku, na moment porzucając swoją pracę. Złapał ją za tę rękę, którą się nie wachlowała, ujmując też delikatnie jej policzek wolną dłonią. Trzeba było zapobiec łzawej katastrofie, jeśli miałaby nastąpić.
- Hej, Laurel, wszystko w porządku. Najważniejsze, że tobie nic się nie stało. - Pogładził ją kciukiem po policzku leciutko i odgarnął włosy za ucho, wskazując ruchem głowy najbliższą osobę, która nie miała tyle szczęścia co ona i była w znacznie gorszym stanie. - Nie zrobiłaś nic źle, chyba za mało rozdrobniłem proszek. Popatrz, mój eliksir też nie wyszedł. - Spojrzał na szarą breję ze zrezygnowaniem, a następnie na podziurawiony kociołek Zimmerman. Hm, chyba nie miała w czym dokończyć zadania. - Zrobię eliksir dla nas dwojga, co ty na to? - Jeśli tylko mu wyjdzie, to podzieli się swoim, oczywiście! Nie zostawi swojej dziewczyny na lodzie przecież!
Jak już zapobiegł katastrofie, cmoknął Laurel w czoło w bardzo słodkim geście, a nawet niech profesorka widzi, co tam, Miki lubi się chwalić tym, że ma ładną, popularną dziewczynę! Odwrócił się znowu do swojego "eliksiru" i wyczyścił go jednym szybkim zaklęciem. Wziął znowu moździerz, żeby może jednak drobniej ten bezoar ubić i pracując nad proszkiem, spojrzał na skonfundowaną całą sytuacją Florę.
- Miałaś najwięcej szczęścia z nas wszystkich, nie musisz nawet czyścić kociołka. - Mówił do niej zupełnie innym tonem niż do Laurel, znacznie łagodniejszym. - Spróbuj jeszcze raz. - Uśmiechnął się do niej na zachętę, podsuwając w jej stronę swój moździerz z teraz dużo drobniej ubitym bezoarem.
7 - 5 + 1 = 3
Efekt uboczny: 4