31-05-2022, 07:46 PM
Musiałaby być ślepa, aby nie widzieć, że miły nastrój między nimi trafił szlag. Westchnęła cicho, bo naprawdę miała nadzieję na przyjemnie spędzony wieczór ze swoim ulubionym artystą, tymczasem Miles… nawet ciężko było jej się na niego gniewać, boczyć czy obrażać, bo widocznie się o nią martwił. I był w tym naprawdę słodki, ale przecież nie musiał. Była zaradną, dużą dziewczynką, a to, co miała na ramionach, trochę też żebrach i biodrach… to jedynie mały wypadek, no trudno. Lada chwila się przecież zagoją.
A jednak Miles widocznie nie potrafił odciągnąć myśli od przeświadczenia, że ktoś mógłby potraktować ją… cóż, brutalnie, nazywając rzeczy po imieniu. Ale ona też nie była grzeczną dziewczynką, odwdzięczała się silnym uchwytem czy drapaniem, o czym Villiers nigdy się nie przekonał i najpewniej się nie przekona.
Odsunęła się lekko od niego z głębokim westchnięciem, ponownym zresztą. Coś w niej mówiło, że to przecież nie jego sprawa i wcale nie musiała mu mówić. Mogłaby zwyczajnie wyjść i zostawić go samego, utrzeć nosa i obrazić się, a następnego dnia Miles zapewne zjawiłby się przed nią z kwiatami i na kolanach, prosząc o wybaczenie swojej zuchwałości. Taki był, ale nigdy tego nie wykorzystała.
Nigdy tego nie wykorzystała, bo ta wewnętrzna wrażliwość była tą cechą, którą w nim naprawdę lubiła. To właśnie ona sprawiała, że Miles był Milesem. Ona też uruchamiała w niej odruchy obronne, kiedy coś mu się działo.
Pokręciła lekko głową, gdy po dłuższej chwili ciszy sapnęła w końcu:
— Dickman. Ale to nie ma znaczenia, Miles, rozumiesz? – złapała go za nadgarstki i przysunęła ku niemu twarz, aby spojrzeć mu w oczy. Aby on jej spojrzał w oczy. – Nic się nie stało.
zt x2 przedawnienie
A jednak Miles widocznie nie potrafił odciągnąć myśli od przeświadczenia, że ktoś mógłby potraktować ją… cóż, brutalnie, nazywając rzeczy po imieniu. Ale ona też nie była grzeczną dziewczynką, odwdzięczała się silnym uchwytem czy drapaniem, o czym Villiers nigdy się nie przekonał i najpewniej się nie przekona.
Odsunęła się lekko od niego z głębokim westchnięciem, ponownym zresztą. Coś w niej mówiło, że to przecież nie jego sprawa i wcale nie musiała mu mówić. Mogłaby zwyczajnie wyjść i zostawić go samego, utrzeć nosa i obrazić się, a następnego dnia Miles zapewne zjawiłby się przed nią z kwiatami i na kolanach, prosząc o wybaczenie swojej zuchwałości. Taki był, ale nigdy tego nie wykorzystała.
Nigdy tego nie wykorzystała, bo ta wewnętrzna wrażliwość była tą cechą, którą w nim naprawdę lubiła. To właśnie ona sprawiała, że Miles był Milesem. Ona też uruchamiała w niej odruchy obronne, kiedy coś mu się działo.
Pokręciła lekko głową, gdy po dłuższej chwili ciszy sapnęła w końcu:
— Dickman. Ale to nie ma znaczenia, Miles, rozumiesz? – złapała go za nadgarstki i przysunęła ku niemu twarz, aby spojrzeć mu w oczy. Aby on jej spojrzał w oczy. – Nic się nie stało.
zt x2 przedawnienie