Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Drewniany Most Naprawa Drewnianego Mostu była jednym z ostatnich elementów przywrócenia Hogwartu do użytku, jednak nowe pokolenia mogą cieszyć się z widoków, jakie stąd widać - a przynajmniej, jeśli ktoś nie ma poważnego lęku wysokości.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
5 września
Najbardziej prawdopodobna opcja? Malcolm przyszedł tutaj, żeby coś zniszczyć, albo zrobić komuś kawał. To miejsce było w końcu nazbyt spokojne, jak dla niego wyjątkowej osobowości. Tak, młody McGonagall był na swój sposób wyjątkowy - wyjątkowo wredny, dowcipny a przede wszystkim nad wyraz pobudzony. Po prostu nie było dnia, kiedy by nie mógł popisać się swoimi czarami, zabłysnąć na lekcji lub wysadzić coś za pomocą materiałów wybuchowych, które dla zabawy kupował na ulicy Pokątnej. Biorąc to pod uwagę, raczej lepiej było, żeby trzymał się z daleka od drewnianego mostu, który podczas słynnej Bitwy o Hogwart został zniszczony właśnie przez ładunki wybuchowe. Pewnie gdyby ten drewniany most był istotą żywą, widząc nadchodzącego Malcolma, by się sam pod sobą zarwał.
Po co tak właściwie tutaj Malcolm przyszedł? W zasadzie sam nie wiedział. Czasami, kiedy chodził bez celu po Gogwarcie trafiał w rożne ciekawe miejsca, tak jakby zamek sam go prowadził do miejsc, w których być powinien. Widocznie McGonagall tak dał mu w kość, że postanowił go zaprowadzić ku wyjściu, bowiem przechodząc przez ten drewniany most można było opuścić Hogwart. Oczywiście to była tylko jedna z wielu dróg.
Malcolm zatrzymał się nagle i rozejrzał wokół. Do jego płuc docierało czyste powietrze pachnące świeżością i lasem. Przed jego oczami z kolei rozciągał się zapierający dech w piersiach widok, który nie znudził mu się nawet po sześciu minionych już latach spędzonych w tej szkole. Położył dłoń na drewnianej belce i uśmiechnął się sam do siebie. Miał wrażenie, że mimo wszystko będzie tęsknił za tą szkołą. Spędził w niej kawał swojego życia i chociaż był całkiem utalentowanym, może mało poważnym, ale jednak, czarodziejem, to ciężko mu było z myślą, że będzie musiał po tym roku opuścić mury tej szkoły już... na zawsze. Wzdrygnął się na samą myśl.
Ten rok musiał być dobry, najlepszy ze wszystkich, a przede wszystkim miał się nigdy nie skończyć. No, a przynajmniej trwać nieco dłużej niż wszystkie poprzednie lata spędzone w tych zimnych murach, które stały się dla niego drugim domem. Ah, ileż on by dał, żeby cofnąć czas, przynajmniej do piątej klasy, i ponownie przeżyć sielankę, naukę oraz wszystko to, co sprawiało, że Hogwart stawał się prawdziwie magicznym miejscem, chyba jednym z najbardziej magicznych na całym świecie.
Nawet Malcolma czasami brało na sentymenty. Sam się sobie dziwił.
W tej chwili stanął przy balustradzie, oparł się o nią i ze spokojem obserwował widok zachodzącego słońca. Upił łyk wody, którą trzymał właśnie w ręku, w szklanej butelce. Cóż, po wczorajszej popijawie, trochę jednak męczył go kac.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Bi |
Pióra: 0
Długo w głowie puchona siedziało to, że przez niego, a raczej Avę stracili aż dwadzieścia punktów dla domu. Wkurzyło go to, ale na to już nic nie mógł poradzić. Tak wyszło i tyle. Pewnie będzie jeszcze okazja odrobić te punkty, ale skoro tak zaczynał rok to nie wiadomo co będzie się dalej działo. Nawet przez dzień czy dwa unikał Avy, żeby znowu nie zrobili czegoś co może im zaszkodzić. Bardzo ją lubił, była taką jego pocieszycielką w trudnych chwilach. Dzisiaj jednak postanowił się przejść, stęsknił się za tymi błoniami, za tym co było na zewnątrz. Akurat pogoda była dość znośna, więc jakoś specjalnie nie musiał się zastanawiać nad plusami czy minusami tego wyjścia. Zarzucił na siebie szkolną szatę, oraz opatulił się puchońskim szalikiem.
Sam nie wiedział gdzie zmierza, ale jakoś cieszył się z faktu, że nikt się nie przypałętał. Wyruszył. Dość szybko znalazł się jednak na drewnianym moście. Dlaczego tutaj? Dobrze pamięta te widoki, które towarzyszyły temu miejscu więc nie mogło być nic innego jak przyjście właśnie tutaj, żeby sobie to wszystko przypomnieć. Wchodząc na most zauważył jakąś postać, tak naprawdę nie mógł rozpoznać tożsamości, do czasu aż ten nie odwrócił twarz w jego kierunku. Jeden z kącików ust powędrował ku górze. Nawet się ucieszył na jego widok. Można powiedzieć, że trochę się za nim stęsknił. Nie było to żadną tajemnicą, że Malcolm mu się zwyczajnie podobał. Był starszym krukonem, ale czuł, że mogłoby coś z tego być. Wydawał się być lojalnym przyjacielem, ale co będzie to będzie. Tak naprawdę nie robił sobie żadnych nadziei.
Ruszył w jego kierunku.
- Kogo ja tu widzę! McGonagall! - podał mu dłoń na przywitanie.
Oparł się o barierkę patrząc w dal. To miejsce było piękne i tak naprawdę mógłby tutaj zostać. Jednakże było na tyle chłodno, że dłuższe posiedzenie tutaj może zakończyć się jednak jakąś chorobą i spędzeniu czasu w Skrzydle, a jednak chyba nikt tak naprawdę nie chciałby tam często trafiać.
- Co już Ci się znudziło siedzenie w zamku? - zapytał przenosząc wzrok na krukona. Wydawał się bardziej rozrywkowy od Adriana i chyba wolał spędzać czas w większym gronie znajomych. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
Zdecydowanie zaskakujące było to, że Puchoni tak szybko stracili punkty i byli pod kreską. Przez ostatnie sześć lat udawało się to raczej Krukonom za sprawą Malcolma, który nigdy nie mógł wysiedzieć na tyłku dłużej niż dzień. Raz nawet udało mu się stracić punkty po tym, jak obściskiwał się ze swoim byłym chłopaku w miejscu, gdzie myślał, że nikt go nie przyłapie, a jednak ostatecznie przyłapał go sam dyrektor Hogwartu. Plusem było to, że tamten Gryfon też stracił wtedy punkty ale głównie za to, że dał się tak łatwo podejść McGonagallowi niż dlatego, że się z nim obściskiwał. Czy jednak tak trudno było winić za to całowanie kogoś w kim buzowały nastoletnie hormony? Inna sprawa, że te hormony nadal się nie uspokoiły, bo jednak Malcolm wręcz kochał wciąż psocić i podrywać chłopaków w szkole, nawet tych, o których wiedział, że są hetero. Hej, w końcu może mu się jakiegoś uda wyrwać, a wtedy będzie mógł się szczycić, że sprowadził kogoś na drogę homoseksualizmu! Tak, to było coś z czego zdecydowanie chodziłby dumny niczym paw.
Nagle w to samo miejsce przyszedł mu znany, o rok młodszy Puchon, którego wcześniej zaczął uczyć transmutacji. Malcolm mógł powiedzieć, że go lubi. Ba! Puchon ten był również całkiem przystojnym czarodziejem, więc nic dziwnego, że McGonagall wciąż na niego naciskał, że powinien brać więcej korepetycji u niego. Oczywiście to robił tylko po to, żeby popatrzeć jak Adrian rzuca zaklęcia, pręży swoje mięśnie i w ogóle.
- No proszę Robinson. Dawno się nie widzieliśmy - odparł mu. Spojrzał na niego trochę z dołu. W końcu Adrian był aż siedem centymetrów wyższy od Krukona. Zresztą wcale nie tak trudno było być od niego wyższym, Malcolm niestety nie odziedziczył wzrostu po swoim ojcu, a raczej pod tym względem wdał się w szczupłą i niską matkę. No cóż, przynajmniej odziedziczył tez po niej coś z urody, bo co jak co ale nie można było odmówić mu uroczego uśmiechu czy wyjątkowo ładnych oczu.
- Co? Nie... to znaczy tak. W zasadzie trafiłem tu przypadkiem, chyba zamek chce odpocząć zanim znowu coś odwale. Spokojnie, tym razem nie brałem ze sobą materiałów wybuchowych więc jesteśmy bezpieczni na tym moście... a przynajmniej tak sądzę - odpowiedział i poskakał przez chwilę na odnowionych deskach, które wprawdzie skrzypnęły ale jednak solidnie trzymały się całości konstrukcji.
- No więc co tam u Ciebie? Jak spędziłeś wakacje? - spytał i wyciągnął paczkę z jakimiś słodyczami z kieszeni szaty. Podał czekoladę Adrianowi, chciał go po prostu poczęstować. - Nadrobiłeś trochę transmutację czy dalej mam cię uczyć? - spytał od niechcenia, chociaż miał nadzieję, że Adrian zgodzi się na dalsze korepetycje.
Hufflepuff |
0% |
Klasa VI |
16 |
ubogi |
Bi |
Pióra: 0
Adrian był raczej uczniem dzięki któremu jego dom zdobywał punkty, więc naprawdę czuł się fatalnie z tym, że przez niego ucierpieli, no ale trudno. Teraz mógł jedynie się cieszyć z tego, że to tylko dwadzieścia punktów, a tak naprawdę to dziesięć, więc nie musiał się tym tak bardzo przejmować. Rok szkolny dopiero się zaczął, więc na pewno będzie miał okazję odrobić te punkty. Ale jak przystało na Robinsona będzie musiał trochę z tym pożyć, póki mu to przejdzie. Raczej zawsze chciał dla wszystkich jak najlepiej więc nie czuł się z tym dobrze.
A wracając do krukona. Bardzo mu się podobał to pewnie było widać jak przebywał w jego towarzystwie. Adrian nie potrafił spędzać z nim czasu tak po prostu, jego spojrzenie wiele mówiło i ten pewnie doskonale zdawał sobie sprawę, że był wtedy jakiś inny, bardziej szczęśliwy i zapominał o całym świecie. Obawiał się, że może coś z tego być, on się poruszał w innym towarzystwie i tak naprawdę nie wiedział czego mógł się po nim spodziewać. Bał się tego odrzucenia, bądź robienia z siebie osła, ale co miał do stracenia, tak naprawdę? Pewnie wiele osób by zaryzykowało, ale nie Adrian. On z pewnością nie zrobi tego pierwszego kroku chyba, że sytuacja będzie ku temu sprzyjała. Pewnie gdyby posiadał w sobie choć odrobinę odwagi pewnie inaczej by się to wszystko potoczyło, ale póki co jest jak jest teraz i sam nie wiedział czy nie wolałby, żeby to tak zostało. Lepiej mieć takiego przyjaciela, niż nielojalnego wobec niego chłopaka, a obawiał się, że właśnie tak będzie jak tylko by się ze sobą spiknęli. Czas pokażę jak to dalej będzie, ale pewne było to, że jak tylko krukon będzie działał coś w tym kierunku może być pewny tego, że ten ulegnie i to w wielkim tego słowa znaczeniu.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że jakby zaczął sam podrywać i szukać kogoś na siłę w końcu by znalazł, ale nie chciał tworzyć czegoś co będzie sztuczne i nierealne. Malcolm póki co był jego korepetytorem od transmutacji i tak niech zostanie jak najdłużej.
- No jakby nie było to dopiero wróciliśmy z zaświatów zwanych wakacjami. - mruknął do niego. Pewnie, że był ciekaw co ten na nich robił. Ale pewnie o wiele lepiej się bawił niż on. Z tego co wiedział pochodził z rodziny czarodziei to też wiele zmienia. Mógł tak naprawdę używać magii gdzie chciał i jak chciał tym bardziej, że był już w ostatniej klasie, a tym uczniom po skończeniu siedemnastego roku życia można używać magii poza Hogwartem. Tego mu naprawdę bardzo brakowało, ale zdawał sobie sprawę, że dopóki mieszka z dziadkami w mugolskiej dzielnicy i tak nie będzie mógł się tym szczycić.
- Jesteś w ostatniej klasie więc zachowywałbyś się trochę bardziej... Męsko? - spojrzał na niego i prychnął. - Eee to chyba niemożliwe jednak. - zaśmiał się. Jakoś nie wyobrażał sobie chłopaka siedzącego i uczącego się danego przedmiotu. Jednakże musiał o tym poważnie myśleć, bo kończył Hogwart i jednak wypadałoby mieć jak najlepsze oceny na zakończenie szkoły.
- Wakacje spędziłem w Londynie z rodziną... Nic specjalnego. - oznajmił i wzruszył ramionami. Sam nie wiedział czy Malcolm wiedział o jego pochodzeniu, całkiem możliwe że mu o tym nie wspominał, ale ręki nie dałby sobie odciąć. - Transmutacja dla mnie to czarna magia więc jeżeli nadal masz chęć mnie uczyć to chętnie skorzystam. - przytaknął. Może i nieco poprawił się w tym przedmiocie, ale nie mógł pozwolić na to, żeby z tego zrezygnować. Tak naprawdę to ich łączyło i obawiał się, że oprócz tego nic ich nie połączy i będą skazani tylko na przypadkowe spotkania, a tego by nie chciał.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 |
bogaty |
Homo |
Pióra: 0
McGonagall w zasadzie nie był zaskoczony, że Adrian uchodził za dobrego ucznia, mimo wszystko całkiem przykładał się do nauki transmutacji, kiedy nauczyciel poprosił Malcolma, żeby chłopak pomógł młodszemu koledze. Niemniej utracone punkty to przecież nie koniec świata, a przynajmniej nie dla samego McGonagalla, który w ich utracie chyba wiódł prym pośród Krukonóa, chociaż konkurencja z jego przyjacielem szła mu całkiem przednio. Alan bowiem całkiem dobrze radził sobie też z ich traceniem, niekiedy Malcolm musiał aż się specjalnie starać, żeby punkty leciały w dół. No nie było tak źle, dzięki swojej wiedzy na temat niektórych dziedzin magicznych, całkiem szybko udawało mu się odzyskać, to co mu odjęto.
O ile Malcolm nie bał się odrzucenia, o tyle jednak nie podrywał Adriana dlatego, że ten wydawał mu się być na tyle uroczy, że nie chciałby mu złapać serca. Doskonale wiedział, że związki niekoniecznie były dla niego, pomimo młodego wieku był już w dwóch i nauczył się, że przede wszystkim tego, że młodość chce spędzić na zabawie, nierzadko także na niezobowiązujących spotkaniach. Czy Adrian był na to gotowy? Nie wiedział, bo jednak fajnie było spędzać z nim czas. Z drugiej strony Malcolm starał się nie ranić emocjonalnie ludzi, dlatego unikał podrywania Adriana. Co innego było zrobienie żartu, a co innego złamanie serca. Z drugiej strony nierzadko trudno było mu oderwać wzrok od jego oczu czy chociażby ust, które wydawały się być całkiem fajne do całowania. No i Malcolm w zasadzie często miał ochotę go pocałować, ot tak, po prostu, żeby sprawdzić to, jak smakuje. Zwykle wtedy trzeba było się skupić na nauce, a wbrew pozorom, wtedy kiedy trzeba było, Malcolm potrafił zachowywać się względnie normalnie.
- Męsko? No błagam! Aczkolwiek lubię mężczyzn - odpowiedział i mrugnął do niego. Nie był pewien, czy kiedykolwiek interesował się orientacją seksualną Adriana. Gdzieś w głębi jednakże czuł, że miałby u niego całkiem spore szanse, może niekoniecznie na podbicie serca ale może jakiś wspólny wypad poza zamek do pobliskiej miasta.
- E tam, czarna magia jest straszniejsza, zapewniam cię. Ciotka mi dużo o niej opowiadała i zdecydowanie wolę transmutację. W zasadzie transmutacja to swojego rodzaju sztuka w porównaniu do pozostałych dziedzin magicznych, jakby się zastanowić - odpowiedział. Tak, przemawiała w tej chwili przez niego pasja do tego przedmiotu, a nawet do tej dziedziny magicznej. - Londyn mówisz? Zabawne, że mieszkamy w tym samym mieście a nigdy na siebie nie trafiamy. W każdym razie ja byłem tez u dziadków we Francji. No i odwiedziłem też Hiszpanię, żeby pooglądać smoki. Jednego nawet pogłaskałem... to znaczy prawie przypłaciłem to spalonymi włosami ale jednak przeżyłem - odparł. Jakby na potwierdzenie swoich słów przeczesał palcami swoje gęste włosy, które ponownie opadały mu na czoło.
- W ogóle może wyskoczymy od czasu do czasu na piwo kremowe? Wiesz, tak poza nauką? - zaproponował. Niby od niechcenia, jednakże fajnie było poznać się nieco bardziej niż tylko siedząc w bibliotece, machając różdżkami i zmieniając szczury w kieliszki, co Malcolm opanował chyba do perfekcji przez te lata, a przynajmniej odkąd mógł kupować i przemycać do Hogwartu ognistą whisky.
wątek zakończony z powodu przedawnienia
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
6 września, godzina 20:02
Po powrocie do dormitorium, miała autentycznie wszystkiego już dość. Toteż zrzuciła z siebie tylko ciuchy, ubrała lekką piżamę i zakopała się pod kołdrą, z nadzieją, że ból głowy zaraz jej przejdzie, a ona szybko zaśnie.
Nie udało jej się, bo zaraz koleżanka z dormitorium powiedziała, że niesie jej śniadanie od Ramseya. Bianca westchnęła tylko, wykopując się spod kołdry i puściła nieco nienawistne spojrzenie dziewczynie, kiedy ta stwierdziła, że słodkiego ma brata, skoro tak się troszczy. Tak, kurwa. Brata. Właśnie.
Mimo wszystko, spojrzawszy na tacę pełną jedzenia, poczuła wdzięczność. I drobne ukłucie wyrzutów sumienia, że tak na niego nawrzeszczała, a on, mimo wszystko, postanowił przytaszczyć jej przez siedem pięter tacę z jedzeniem. W zasadzie… nikt dla niej czegoś takiego jeszcze nie zrobił. A nawet jeśli, to nie przyniósł jej aż tyle. I pomyślał nawet o wodzie.
Westchnęła głęboko, i gdy wypiła jednym duszkiem całą szklankę wody, sięgnęła po specjalny papier, który za moment złożył się w samolocik i sam wyleciał z jej dormitorium, aby odszukać Ramseya. Nie napisała na nim wiele. Zwykłe grazie, jednakże nie miała teraz głowy do myślenia. Zjadła tylko śniadanie, które dla niej przyniósł, a przynajmniej jego część, i najedzona, z pełnym żołądkiem, położyła się spać.
Nie zeszła nawet na obiad. Gdy się przebudziła, dojadła resztę zimnego już śniadania, i spała dalej. Musiała być bardzo padnięta, bo kiedy wstała, była już godzina siódma, tylko wieczorem. Ale czuła się o niebo lepiej i nawet głowa jej nie bolała. Znalazła czas, aby ubrać się w końcu porządnie na kolację (czarne, materiałowe spodnie z wysokim stanem i szerokimi nogawkami zapinane ozdobnym paskiem, czerwony sweterek z długimi rękawami, aczkolwiek nieco odkrywający brzuch, do tego czarne czółenka na niewielkim obcasie i długie, złote kolczyki z drobnymi perełkami), rozczesała dokładnie włosy, nawet nałożyła lekki makijaż, głównie skupiając się na podkreśleniu oczu, zadbała jeszcze o świeższy oddech – i była nareszcie gotowa do opuszczenia dormitorium. Nareszcie była sobą i jutro nawet da radę przeżyć zajęcia!
Udała się na kolację, a po niej wyściubiła nos poza zamkowe drzwi. Dostrzegła kropelki deszczu na trawie, co aż za dobrze sugerowało jej, że cały dzień musiało padać. To w sumie nawet dobrze, że go przespała. I chociaż niebo nadal było zachmurzone, przez co było ciemniej niż normalnie o tej porze, nie przypuszczała, że może nagle lunąć. Poza tym, potrzebowała świeżego powietrza, dlatego udała się na krótki spacer po błoniach.
Bardzo krótki, bo jej zdolności meteorologiczne były na poziomie wręcz tragicznym. Pierwotnie kilka kropelek na jej twarzy, za chwilę zmieniło się w siąpiący drażniąco deszcz. Włosy, które ledwo co uczesała i ułożyła, zaczęły przesiąkać, a ona w dodatku ani nie miała parasola, ani nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby ją uchronić. Za daleko, żeby wrócić do zamku, dostrzegła zadaszenie nad drewnianym mostem i przyspieszyła kroku, aby się pod nim skryć.
Od razu poczuła ulgę. Z głośnym westchnięciem, oparła się przedramionami o balustradę i spojrzała w dal.
Wiele osób mogłoby dostać lęku wysokości – ale nie ona. Jej podobał się ten krajobraz. Może nieco dziki i bardziej ponury niż we Włoszech, jednakże miał w sobie coś urzekającego. I melancholijnego. Idealnie wpasowywał się w jej dzisiejszy nastrój…
Zamknęła oczy, wzdychając raz jeszcze. Poczuła, jak przez przemoczone ubrania zaczyna robić jej się zimno, toteż zsunęła nieco ramiona, aby objąć się i dodać sobie chociaż trochę ciepła.
Idealne zakończenie beznadziejnego dnia. Najlepiej będzie, jak jeszcze się po nim pochoruje.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Po fatalny poranku miał kiepski nastrój przez cały dzień. Nie poprawił go nawet samolocik z podziękowaniami, który najpierw schował do kieszeni, a później gdzieś mu się zawieruszył. Mógł dawać odrobinę nadziei, na pewno był lepszy niż żadna odpowiedź, ale nie dawał żadnej gwarancji na to, że Bianca celowo, jeszcze intensywniej zacznie go unikać. A kiedy tak się stanie, to sowy naprawdę staną się jedynym sposobem na to, by z nią porozmawiać.
Brak zajęć tego dnia mu nie pomagał. W trakcie lekcji miałby coś innego, na czym mógłby się skupić, a tak co chwila jego myśli wracały na te same tory. Nie miał nawet żadnego zaległego zadania domowego, które mógłby zrobić. Poszedł na jakiś czas do biblioteki, pogrzebał w podręcznikach z historii magii, ale nie znalazł nic ciekawego. Poszwendał się po zamku, porozmawiał z kilkoma znajomymi, odmówił gry w eksplodującego durnia grupie młodych puchonów, którym wydawało się, że skoro był stary i wyglądał jak morderca, to pewnie wymiatał i swoje blizny zdobył w trakcie jakieś wyjątkowo kozackiej partyjki.
Po obiedzie poszedł do sowiarni rozesłać kilka listów, a w drodze powrotnej przeszedł się wzdłuż błoni. Kiepska pogoda mu nie przeszkadzała. Zabrał ze sobą nieprzemakalny płaszcz, więc był zabezpieczony przed wiatrem oraz co chwilę pojawiającym się i znikającym deszczem. Słabe warunki nawet mu odpowiadały. Dzięki nim nie było innych spacerowiczów i nie musiał się tłumaczyć z swojej smutnej miny. Co jakiś czas zatrzymywał się by zapalić.
Żałował, że ich rozmowa potoczyła się w taki sposób. Żałował, że nie zachował więcej spokoju i cierpliwości. Jednocześnie było to bardzo, bardzo smutne – kochał ją, z dnia na dzień czuł to coraz mocniej, a nawet nie potrafił z nią porozmawiać na temat, który powinien obchodzić ich oboje. Czuł się z tym źle i nie wiedział do końca, co robić, zwłaszcza, że reakcja Bianci sugerowała, że nie czuła względem niego niczego podobnego. Powoli to przetrawiał, powoli to do niego dochodziło, ale nie było to ani łatwe, ani przyjemne.
Postanowił wracać do zamku. Po wejściu na mostek postanowił zrobić sobie ostatnią przerwę na papierosa. Odpalił jednego, po czym dostrzegł gryfonkę stojącą w oddali. Przyjrzał się jej i zastanowił się: w pierwszej chwili miał ochotę odejść, bo obawiał się, że w przeciwnym wypadku dziewczyna pomyśli sobie, że jest przez niego śledzona lub coś w tym stylu. Z drugiej strony gdy przyjrzał się jej lepiej aż zadrżał. Wyglądała świetnie, jak zwykle, ale nie była przygotowana na deszcz, nie miała płaszcza ani parasola. Pozostawienie jej tak byłoby okrutne, nie było wiadomo, kiedy ulewa przejdzie. Po krótkim namyśle Ramsey zaciągnął się i podszedł do narzeczonej.
- Potrzebujesz płaszcz? - spytał się jej. Zatrzymał się dobry kawałek od niej i ułożył ramiona na balustradzie mostu.
- Nie martw się, nie łażę za tobą. Wracałem akurat do zamku. - zapewnił ją.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Drgnęła nagle, kiedy niespodziewanie usłyszała obok siebie głos. Bardzo znajomy głos – głos, który dzisiaj tak bardzo wyprowadził ją z równowagi… Jednakże z drugiej strony, wcale nie była mu dłużna. Była zmęczona, skacowana, zniecierpliwiona i rozkapryszona, i to wszystko potoczyło się ogólnie w beznadziejnym kierunku.
Nie wiedziała, co siedziało w głowie Ramseya. Mogła się tylko domyślać, aczkolwiek jej wyobraźnia zapewne stworzyłaby kompletnie nierealne scenariusze… więc w konsekwencji wolała w ogóle tego nie robić. Może się martwił, może się bał. A może tak samo mu to wszystko przeszkadzało, a ona go po prostu unikała i olewała. Może chciał z nią pogadać, bo lubił ją, kochał, jak siostrę. I może myślał, że razem jakoś przekonają rodziców, że to beznadziejny pomysł.
Skąd im się w ogóle pojawił w głowie?
Spojrzała na niego, a potem uniosła kącik ust w lekkim rozbawieniu, kiedy stwierdził, że nie łazi za nią. Nie, jasne, że nie. Nawet kobiety Sforzów były świetnie wyszkolone do walki – w końcu by go zobaczyła. Chyba że chodziłby z peleryną-niewidką na plecach, o co go raczej nie podejrzewała.
Wiedziała, że nie ma peleryny-niewidki.
— Nie, grazie, principe – odezwała się z cichym westchnieniem, odnosząc się bardziej do propozycji płaszcza. Następnie zwróciła nieco ku niemu twarz i z lekkim uśmiechem dodała: - Jak już ma ktoś moknąć i się rozchorować, lepiej, żebym to była ja.
Tego była uczona jako starsza siostra. Chronić swoją rodzinę. Swoje rodzeństwo. Swoich bliskich. Chociaż było w niej naprawdę wiele paskudnych cech i wiele powodów, przez które mogłaby trafić do Slytherinu, to ta lojalność i fakt, że byłaby w stanie własną piersią zasłonić tych, którzy byli dla niej ważni, chyba przeważało szalę. Zresztą, sama świetnie czuła się w Gryffindorze. Nie wyobrażała sobie, że miałaby zamieszkiwać lochy.
— Deszcz, nie deszcz, niedługo trzeba będzie wracać, zanim prefekci zaczną swoje obchody – dodała, ponownie patrząc gdzieś w dal, przed siebie. – Głupio by było stracić punkty już na początku roku.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 0
Głupio było zaczynać ich kolejną rozmowę tego dnia od konfliktu, ale czułby się jak kretyn, gdyby pozwolił jej marznąć. Tak samo jak ona dbała o swoje rodzeństwo, tak Ramsey dbał o Sforzów, w ostatnim czasie w szczególności o Biancę. Zależało mu nie tylko na tym, by była jego, by czuła to, co on do niej. Szczerze chciał, by miała się dobrze. Patrzenie na to, jak była od krok od przeziębienia i odmawiała pomocy z powodu swojej gryfońskiej upartości nie było komfortowe.
- Przecież widzę, że jest ci chłodno. Jesteś cała przemoczona i się trzęsiesz. Weź go, ja sobie poradzę – odparł i mimo wszystko ściągnął z siebie płaszcz. Pod spodem miał to samo ubranie co rano. Szybkim ruchem strzepnął z niego trochę wody i wystawił go w stronę dziewczyny. Uznał, że będzie jej trudniej odmówić, jeśli będzie miała sposób na zimno i deszcz podstawiony tuż pod nos.
- Mamy jeszcze dużo czasu do ciszy nocnej. Z godzinę. Lepiej przeczekać aż deszcz zelżeje – odpowiedział i westchnął głośno, gdyż uznał wzmiankę o powrocie do zamku za próbę ucieczki przed nim. Był do tego przyzwyczajony: ze względu na jego aparycję ludzie mieli tendencję do unikania lub ignorowania go, ale ona była osobą, na której towarzystwie mu zależało. I bolało, kiedy rozmyślała nad zmianą swojego miejsca pobytu zawsze gdy tylko pojawiał się w pobliżu.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie interesowało go w tym momencie co robiła przez cały dzień, jak i z kim bawiła się na wczorajszej imprezie ani jakie ma plany na jutro. Nie był w nastroju na rozmowę o lekcjach, pogodzie lub innych uczniach. Chciał poruszyć tylko jeden temat, ale czuł, że jeśli o nim wspomni, dziewczyna się ulotni. Już raz spróbował i nie przyniosło to niczego dobrego. Więc nie mówił nic. Bianca, jeśli chciała o tym porozmawiać, z pewnością pamiętała o co pytał rano w dormitorium.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Spojrzała na niego, kiedy już zdejmował płaszcz, aby jej go podać i… westchnęła cicho, ale mimo wszystko na jej twarzy lśniły delikatne oznaki uśmiechu. Wiedziała, że nie pozwoli sobie odmówić. Tak, jak Bianca dbała o rodzeństwo, tak Ramsey starał się dbać o nich. I o nią również. Uważała to za szalenie kochane – że był taki ktoś, kto potrafił też spojrzeć na jej dobro i jej bezpieczeństwo. Albo w tym przypadku – uchronienie jej od rychłego przeziębienia.
Przyjęła i założyła jego płaszcz, aby za moment ponownie oprzeć się o balustradę drewnianego mostu.
— Grazie, principe – powiedziała raz jeszcze, chociaż nieco ciszej. I… miał w sumie rację. Do ciszy nocnej było jeszcze trochę czasu, a deszcz lał jak opętany. Wcale nie musieli wracać natychmiast. Zresztą… widok stąd był naprawdę piękny. – Si – odezwała się niemal szeptem, wpatrując się z zamyśleniem w dal. – Mamy jeszcze trochę czasu.
Teraz, kiedy tak obok niego stała… i myślała o całym zajściu, które miało miejsce rano, zrobiło jej się trochę głupio. I przykro. Potraktowała go jak najgorszego natręta. W zasadzie – od momentu zaręczyn tak go traktowała. A przecież w nim nic się nie zmieniło. Poza tym, że rodzice oznajmili, że zamierzają zmienić jej stan cywilny i wydać go za niego, to nadal był ten sam Ramsey. Ten sam Ramsey, z którym dorastała i mieszkała przez dobre osiem lat swojego życia. Ten sam Ramsey, z którym dzieliła tak wiele wspomnień, szczególnie tych pierwszych, kiedy razem trafili do Gryffindoru. To wszystko… To wszystko było po prostu dla niej za wiele. Nie umiała sobie poradzić, chyba po raz pierwszy, i wyładowywała się okrutnie na nim. To było nie fair. To było okrutne.
Zwiesiła tylko lekko głowę i zamknęła oczy, wzdychając ciężko. A przyznawanie się do winy było w tym wszystkim jeszcze tylko cięższe.
— Zachowałam się rano jak ostatni wałek – przyznała w końcu, przygryzając lekko wargę. I za wszelką cenę na niego nie patrząc. Gdyby to nie był on, zapewne w życiu nie usłyszałby takich słów… - Jak skończona egoistka. Wiem, że chciałeś porozmawiać, a ja Cię chamsko odepchnęłam, bo się źle czułam. I… - i nie tylko. I cała sytuacja była ponad jej siły. Bianca Sforza napotkała przeszkodę, której nie potrafiła pokonać. Która zdawała się być silniejsza niż ona sama. Ale tego już nie potrafiła przyznać na głos. Jeszcze nie. – Mi dispiace, principe – powiedziała niemal szeptem, lekko zwracając głowę ku niemu. I jak nigdy wcześniej, chciała, żeby się uśmiechnął i powiedział, że jeszcze wszystko będzie dobrze.
Chciała, żeby wszystko było dobrze…
zt - wątek przedawniony
|