Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Z rosnącą satysfakcją przyglądała się, jak Miles powoli poddawał się jej kuszeniu. Jak chętnie i bez cienia zawahania spełnił jej niemą prośbę podszytą sugestią. I choć czuła, jak każdy kolejny guzik jej sukienki puszcza, nie oderwała ani na moment wzroku od jego twarzy.
Był cudowny. Tak cholernie słodki. Za każdym razem, niezależnie od tego, czy się do siebie zbliżali, czy mijali na korytarzu, wpatrywał się w nią oczętami małego szczeniaczka, który zobaczył właśnie cały swój świat i gotowy był oddać mu wszystko, czego tylko ten świat by sobie zażyczył. Nie umiała stwierdzić, skąd w Milesie pojawiło się tyle uwielbienia wobec niej. Tym bardziej, że uczucie to było… dziwne. Balansujące gdzieś na granicy romantyczności, ale jednak nią nie będące. Byli… czymś bardzo specyficznym, układem, który zdawali się rozumieć tylko oni.
To było coś specyficznego. Coś wyjątkowego.
Wzięła szybki wdech, zaskoczona, gdy Miles poderwał ją w powietrze. Bianca objęła jego szyję, zupełnie odruchowo, byleby tylko nie stracić równowagi – lecz Villiers nie zachwiał się ani na moment, a delikatnie posadził ją na sofie, na której przed momentem sama siedziała i sam się nad nią pochylił. Zdołał jeszcze zobaczyć jej pełen zadowolenia uśmiech, kiedy złączył ich wargi w pocałunku.
Ten pocałunek był jak zwieńczenie tego dnia. Był jak coś, o czym nawet nie wiedziała, że tego faktycznie pragnęła. Przez cały ten czas bawiła się z nim, kusiła go na swój sposób, rozpraszała, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że igrała z samą sobą, a teraz sam Miles dał jej coś, o czym nawet nie wiedziała, że tego naprawdę chciała.
Jakby z lekkim zaskoczeniem, oddała mu ten pocałunek z równą pasją, a dłonie wplotła pomiędzy jego włosy, delikatnie je mierzwiąc. Przez krótki czas igrała z jego kosmykami, nim przesunęła dłonią powolutku w dół – po jego karku, po szyi, łaskocząc palcami jego obojczyk, klatkę piersiową, brzuch… Zahaczyła za skrawek jego spodni, jednakże jej dłoń wkradła się pod koszulkę Milesa, powolutku podważając jej materiał, aż nareszcie, odrywając się odrobinę od jego warg, ściągnęła ją i rzuciła gdzieś za niego.
Korzystając z tej chwili oddechu, poprawiła się na kozetce i podniosła do siadu, po czym posłała mu lekki uśmiech. Chyba nie myślał, że to będzie takie proste, a Bianca będzie biernie leżeć i czekać.
Ujęła jego twarz w dłonie, kompletnie zapominając, że na przegubach wciąż miała bielejące sińce. Podobnie jak i zresztą na biodrach i mniejsze na jednym z żeber. Ujęła twarz w dłonie i złączyła ich wargi w ponownym pocałunku.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Miles, gdyby ktoś go zapytał dlaczego Bianca robi na nim aż takie wrażenie, na co zresztą pewnie dałby bardzo wylewną, męcząca i niepotrzebnie poetyczną odpowiedź póki nie zorientowałby się, że pytający dawno już się poddał i sobie poszedł, to najpewniej też nie znałby prostej odpowiedzi. Generalnie chyba nawet nie uznałby tego za miłość, jaką faktycznie do niej czuł, wypierał podobne emocje. Były ograniczające, niemal pętające. Nie zważał jednak na to, że nawet jak ignorował i unikał stwierdzenia, że Bianca nie jest tylko kochanką (i modelką, boginią jego twórczości, i tak dalej), i tak był wobec niej niezwykle lojalny i pewnie wierniejszy niż nie jeden facet faktycznie będący w związku. No może poza seksem, ale nie umawiali się na wyłączność w tej materii. Za to w każdym innym sensie był naprawdę wierny jak pies, szczeniak, jak zwał tak zwał.
Hipnotyzowała go sobą, nie dawało się tego ukryć... Kiedykolwiek w sumie. Teraz też patrzył na nią jakby nie było sali, szkoły, nauczycieli, jakby nie było absolutnie całego świata. Jej dotyk rozpalał jego skórę i umysł, pobudzał mięśnie i serce. Naturalnie współpracował przy zdejmowaniu swojej koszulki, zaraz pozwalając jej usiąść. Ta kobieta nigdy nie była bierna, nawet nie spodziewał się, że to się zmieni. To nie był ten typ człowieka. I myślał tak w absolutnie pozytywnym sensie!
Jego wzrok przesunął się po jej ciele rozpiętej sukienki jakby patrzył na malarskie arcydzieło, i na dłonie, które sięgnęły do jego twarzy. Dopiero po chwili, sekundzie czy dwóch, dotarło do niego jedynie, że poza pięknym ciałem zobaczył coś jeszcze i aż go natychmiastowo zmroziło. Nabrał powietrza, mrugając i odsuwając się od krótkiego pocałunku trochę, chcąc też upewnić się co też zobaczył i mając nadzieję, że się myli. Odchylił nieco jej sukienkę na boku, niedostatecznie zakrywającej siniec na biodrze. Czasem ktoś się uderzy, prawda, ale nie umknęło jego uwadze gdy uniosła dłonie przez sekundą, że na nadgarstkach też miała jakiś nikły ślad, który wcześniej jakoś pominął. I na poziomie żebra również. Można czasem się uderzyć, ale jakoś to nijak nie wyglądało, chyba że rzuciła się ze schodów i upadła jeszcze na nadgarstki na końcu, jakimś chorym sposobem. Innym wytłumaczeniem było, że ktoś zrobił jej krzywdę, bo przecież sama siebie nie okłada ani nic. Przeniósł nagle niezwykle poważny, intensywny wzrok na oczy Bianci, szukając odpowiedzi na nie od razu zadane pytanie. Nie wiedział nawet jeszcze jak się czuć, był skrajnie zmartwiony, jak i ostrożny, jeszcze nie wiedząc kogo ma zabić. A chętnie się by dowiedział.
- Czy wszystko u ciebie w porządku, Bianca? - Zapytał cicho, poważnie jak zupełnie inna osoba niż ten wiecznie niepoprawnie uradowany artysta.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Niespodziewanie jej się wymknął. Odsunął się, zakończył tę przyjemność zanim zdołała się zacząć, i to wcale nie po to, aby poszukać jej w zupełnie innym miejscu, nie… Wszystko jakby się zatrzymało, włącznie z czasem, włącznie z jego oddechem. Nie rozumiała, co się stało – przecież nigdy nic takiego nie miało miejsca. Miles jeszcze przed chwilą był taki, jak zawsze, więc nie przypuszczała, aby cokolwiek się stało, więc… dlaczego?
Podążyła torem jego spojrzenia do własnych nadgarstków. A kiedy odsłonił nieco jej sukienkę na żebrach, stało się dla niej zupełnie jasne, na co zwrócił uwagę.
Cholera.
Była zbyt pochłonięta nim samym, aby zdać sobie sprawę, aby przypomnieć sobie, że jej ciało już od pewnego czasu zdobiły blednące powoli sińce.
Nie planowała tego, co się stało. Pamiętała, że jeszcze tamtego samego wieczoru miała dylemat moralny, co powinna zrobić w związku z zaręczynami z Ramseyem – i Mickey jej doradził. Posłuchała jego rady nieco szybciej niż się spodziewała, ale Dickman sam się prosił i…
Jakoś tak to wszystko wyszło.
Wyczuwała w tonie Milesa troskę. I dziwną powagę, tak bardzo niepasującą do portretu tego uradowanego, wiecznie zachwyconego artysty, którym zawsze był w jej towarzystwie. To nawet było… kochane. Ale niepotrzebnie się martwił.
Dlatego uśmiechnęła się, choć trochę niemrawo, i kręcąc głową, ponownie ujęła delikatnie jego twarz we własne dłonie, zbliżając się ku niemu raz jeszcze.
— To nic takiego. Nie musisz się martwić, Miles.
Naprawdę, umiała sobie poradzić. Kto jak kto, ale ona akurat potrafiła.
— Nie zwracaj na to uwagi – szepnęła i zbliżywszy się bardziej, oparła własne czoło o jego skroń, jakby w formie niemej prośby o zaufanie. I być może bliskość, którą tak nagle przerwał, a w niej wciąż nawet nie zaczęła przygasać rozpalona iskra…
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Dobrze wiedział, że umiała sobie poradzić i że gdyby ktoś ją skrzywdził, osobiście obdarłaby go ze skóry. Ba, to między innymi tak w niej kochał! Tą władczość i niezależność, siłę, jaką w sobie nosiła, pewność siebie, klasę. Wszystko to, co cenił w niej najbardziej, na równi w zasadzie z... Wszystkim innym, chyba nie umiałby wymienić jakiejkolwiek jej wady, musiałby bardzo długo się zastanawiać do czego się przyczepić. Ale nawet jak coś on by chciał inaczej, nawet jak czuł, że mogłaby zachować się inaczej w danej sytuacji, i tak ją uwielbiał i po prostu doceniał te nieperfekcyjności jako, paradoksalnie, dopełnienie jej ideału.
A jednak te siniaki po prostu... To nie było w porządku. Zdenerował się poważnie i choć może to nawet była też jej decyzja, bo jeden tylko scenariusz nabycia ich mu przychodził do głowy, to jednak nadal ściskało się w nim coś na myśl, że ktoś śmiał potraktować w ten sposób jej ciało.
- Prosisz mnie o dosyć trudną rzecz. - Skomentował cicho. - Kto ci to zrobił?
No może to nie jego sprawa i pytanie jest wręcz bezczelne, mimo że ton głosu miał łagodny, niemal proszący, ale nie byłby sobą gdyby nie zapytał. Zawsze pytał o cokolwiek, co mu w głowie chodziło, nie był typem osoby, która jakoś ukrywa się ze swoimi myślami. Może dlatego dla niektórych (albo całkiem wielu w zasadzie) był tak przytłaczający - czasem gubił granice taktu i aż nie wiadomo było jak odpowiedzieć na tak bezpośrednie stwierdzenia czy pytania, jakie tylko jest w stanie zadać.
Gryffindor |
100% |
Klasa VII |
17 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 87
Musiałaby być ślepa, aby nie widzieć, że miły nastrój między nimi trafił szlag. Westchnęła cicho, bo naprawdę miała nadzieję na przyjemnie spędzony wieczór ze swoim ulubionym artystą, tymczasem Miles… nawet ciężko było jej się na niego gniewać, boczyć czy obrażać, bo widocznie się o nią martwił. I był w tym naprawdę słodki, ale przecież nie musiał. Była zaradną, dużą dziewczynką, a to, co miała na ramionach, trochę też żebrach i biodrach… to jedynie mały wypadek, no trudno. Lada chwila się przecież zagoją.
A jednak Miles widocznie nie potrafił odciągnąć myśli od przeświadczenia, że ktoś mógłby potraktować ją… cóż, brutalnie, nazywając rzeczy po imieniu. Ale ona też nie była grzeczną dziewczynką, odwdzięczała się silnym uchwytem czy drapaniem, o czym Villiers nigdy się nie przekonał i najpewniej się nie przekona.
Odsunęła się lekko od niego z głębokim westchnięciem, ponownym zresztą. Coś w niej mówiło, że to przecież nie jego sprawa i wcale nie musiała mu mówić. Mogłaby zwyczajnie wyjść i zostawić go samego, utrzeć nosa i obrazić się, a następnego dnia Miles zapewne zjawiłby się przed nią z kwiatami i na kolanach, prosząc o wybaczenie swojej zuchwałości. Taki był, ale nigdy tego nie wykorzystała.
Nigdy tego nie wykorzystała, bo ta wewnętrzna wrażliwość była tą cechą, którą w nim naprawdę lubiła. To właśnie ona sprawiała, że Miles był Milesem. Ona też uruchamiała w niej odruchy obronne, kiedy coś mu się działo.
Pokręciła lekko głową, gdy po dłuższej chwili ciszy sapnęła w końcu:
— Dickman. Ale to nie ma znaczenia, Miles, rozumiesz? – złapała go za nadgarstki i przysunęła ku niemu twarz, aby spojrzeć mu w oczy. Aby on jej spojrzał w oczy. – Nic się nie stało.
zt x2 przedawnienie
|