Gryffindor |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 228
Cóż, absolutnie nie chciał rozmawiać z tą laską dłużej niż potrzeba. Fakt, była dość miła by oddać mu pluszaka po dobroci, mimo że ewidentnie chciał zabrać ją siłą. Nawet pan od loterii wyglądał na oburzonego, jednak ostatecznie chyba nie wiedział co z tym wszystkim zrobić. I Hiro mu się nie dziwił, on sam nie wiedział. Może nie chciała po prostu oberwać i strach przykryła ot miłym tonem? Albo nie wiedziała, że jest skłonny się pobić o taką pierdołę?
- Ta, jasne, narazie - zbył ją niemalże, chociaż machnął jej ręką całkiem w sumie miło. I chwilę jeszcze patrzył na nią by zaraz przenieść dopiero skonfundowany wzrok na pana ze stoiska. - Także tego... - Wymamrotał, zerkając na pluszaki. Chwilę się wahał, bo w sumie miał tego już jakoś za dużo i chyba wystarczyło, miał salamandrę. Ale jednak nie dawało mu spokoju jedno - smok. Smoczek, taki słodki mały, jaka to zajebista zapalniczka też! Gdyby jeszcze Valerian takiego nie miał, ale miał i nie przestanie się chwalić, trafi go szlag.
Westchnął cicho, wiedząc, że teraz, to już utknął tu na zawsze. Ale najpierw musiał jakoś pochować to naręcze, bo albo się rozbiegną, te pająki przecież chodzą!, albo co gorsza, dziewczyny czy Alex zauważą i nie dadzą mu żyć.
- Okej, stójcie chwilę w miejscu - zarządził, stawiając też salamandrę na ziemi.
Wyjął różdżkę, już myśląc jakie to było zaklęcie. Na szczęście akurat to zaklęcie było bardzo intuicyjne, Reducio umiał chyba każdy idiota. Zatem rzucił je kolejno na pająka i schylił się po jego miniaturkę gdy... KRYJ SIĘ! Wystrzelił w podskoku przestrachu i szoku w górę niczym kangur, podrzucając przy tym pająka. Złapał go! Co prawda chwilę odbijał się biedny od jego niezdarnych rąk, ale ostatecznie zamarł, ściskając go w skrzyżowanych rękach i oglądając się co za czort drze mordę i rzuca... Brokatem? Bomba brokatowa, serio?
- No chyba kurwa jakiś-... - zaczął swoją wiązankę, częściowo wycenzurowaną przez bardzo niepoprawne słownictwo, kiedy jego wzrok padł po chwili na faceta, który aż nie wiedział chyba czy bardziej dziwić się bombą, krzykiem czy szerokim słownikiem jego przekleństw. Wtedu dopiero przerwał, po prostu dławiąc w sobie słowa i myśląc resztę z wyraźnie rozeźloną miną.
Ze złością otrzepał się z brokatu. Otrzepał też pająka i wcisnął go do swojej torby. Wszystko było kolorowe, opruszone na każdy możliwy kolor i absolutnie mu się to nie podobało, zawału dostał. Tylko nienormalni się tak zachowywali. A najgorsze, że miał pomysł na to, czyja to sprawka, choć wolał się mylić. Najpierw otrzepał też dokładnie obie salamandry, wzbijakąc chmurę brokatu i pyłu, i je również zmniejszył zaklęciem Reducio, wciskając je do torby. Odetchnął w końcu, składając przed sobą palce w daszek.
- Okej, dobra. - Rozejrzał się po zebranych. Valerian gdzies przepadł, Zosi też nie widział w sumie, może lepiej akurat w obu przypadkach... Ale masa osób wyglądała równie idiotycznie co on i w sumie było mu z tym lepiej. Otrzepał się po raz enty, strzepując z włosów i ramion ile tylko się dało. Eh...
- Ostatni raz - burknął do siebie i w sumie mogło znaczyć to wszystko. Jednak pan od loterii wyglądał jakby ewidentnie mu nie wierzył, unosząc brew jednoznacznie. - Ej, płacę przecież! - rzucił w formie niewiinnej obrony Hiro, wyciągając do niego pieniążek. I faktycznie spróbował znowu. - To wszystko przez tego smoka. Bo są jeszcze, nie?
Wystarczył, że mężczyzna pokiwał głową i już determinacja zrobiła swoje. Bardzo się starał, ale był rozkojarzony hukiem, brokatem, sytuacją z Zofią i generalnie... Jakoś po prostu był zdenerwowany. I nic dziwnego, że nie trafił wszystkich, ledwo trzy mu się udało. A kolejną nagrodą była... Ciepła salamandra. Druga już teraz. Wziął ją jakoś tak z wahaniem od loteriarza, zerkając na niego krótko. Chyba miał ubaw, ale ciężko powiedzieć.
- Teraz to nawet nie wiem czy mnie to cieszy, ale przynajmniej nie jest w brokacie - powiedział z westchnieniem. Postawił ją na blacie, wyciągając różdżkę. - Chyba więcej nie ugram - powiedział w sumie do pana, z którym nawiązał relację, widać, bo już stał tu tyle... To nic, że ani razu, nigdy mu nie odpowiedział, a jedynie mimiką i gestami się z nim komunikował. Ale nie był niemową, słyszał przecież! Nie to żeby jakoś bardzo mu to w sumie przeszkadzało. - Reducio - wypowiedział wyraźnie, jednak... Tym razzem nic się nie stało, a salamandra patrzyła na niego niemalże pytająco. Hiro zmarszczył brwi, zerkając na pana od loterii. - Trzy razy mi wyszło, żeby nie było, wiem jak się rzuca to zaklęcie.
Niemalże mu to wytknął, na co pan uniósł ręce w obronnym geście, przechodząc obok żeby obsłużyć innych ludzi. Całkiem fajny gość, Hiro serio go polubił. Ale nie był pewien w sumie czy sprzeda mu tym razem serio ostatni rzut... Znaczy, powinien, bo to w końcu zysk, ale chyba zapętlili się w nieskończoności próby ugrania czegoś, na co akurat się napalił. Najpierw było to salamandrą, ale teraz jak ją miał, nawet dwie zresztą, chciał smoka. Aż się obawiał czy jak wygra smoka, coś innego nie zwróci jego uwagi.
Rzuty na zakłócenia:
1. 6
2. 4
3. 10
4. 5
5. 7
Rzut na trafienie:
1. 9 + 2 = 11
2. 5 + 2 = 5 (-1)
3. 3 + 2 = 5
4. 10 + 2 = 12
5. 9 + 2 = 11
Rzut na nagrodę: 8. ciepła salamandra, teraz umrze szczęśliwy
Nagroda specjalna: nie
Rzuty na zakłócenia Reducio:
1. 6
2. 10
3. 1
4. 5
rozliczone i dodane do kuferka
Slytherin |
100% |
Klasa V |
15 lat |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 55
W zasadzie nawet miała rację, łajnobomba byłaby gorsza. Albo... Cokolwiek wonnego w sumie. Poza tym brokat nie był tak zły, z czasem jak był wszędzie to wkurwiał, ale może i płaszczowi doda uroku? Życzyła Zofii by dodał, ostatecznie, jak wytrzepie go z nadmiarów kiedyś.
- W sumie to tak - przyznała więc zgodnie, skinąwszy głową.
Absolutnie komfortowa ze swoim niezbyt dużym wygadaniem podążyła za Zofią, zaciekawiona zdecydowanie bardziej jej osobą niż czymkolwiek dookoła. Starała się nie gapić, wiadomo, ale jej pełne skupienie było wokół niej. Jaka była, co lubiła? Jakim była człowiekiem i czy warto było grzebać i poznać odpowiedź, czy lepiej zostawić to w sferze tajemnicy?
Nie lubiła tajemnic, póki to nie były jej tajemnice przed kimś.
- Aa, rozumiem. To pewnie z rodziną, czy do kogoś? - Absolutnie nie widziała problemu w dopytywaniu, najwyżej nic się nie dowie. - Dziwnie pewnie jest tak w połowie nagle do obcego miejsca przyjechać, wszyscy się znają, jakieś gangi, grupki wzajemnego uwielbienia, nie wiadomo z kim powinno się rozmawiać, a z kim niekoniecznie, bo to żmije.
Szczere, tak, może też przy tym surowe aż nazbyt, ale do zbyt wielu była nastawiona właśnie w ten sposób. Paradoksalnie to ona tu była z domu węża, ale jakoś nie widziała siebie jako wroga innych. Była nim jeśli musiałaby się bronić. Lubiła utożsamiać się z wężem, który atakuje tylko sprowokowany, niż który się zakrada by zabić dla własnej sprawy. Mówiąc to wszystko metaforycznie, naturalnie.
- Też jeden - rzuciła, niewiele myśląc i podając panu pieniądze. Właściwie to nie lubiła tych pierdół loteriowych, ale nie chciała wyjść jakby skąpiła, i też jakoś tak nieświadomie poczuła pewnego rodzaju presję. Niby mówiła wiele, jak to się nie dopasowuje do ludzi i jest sama sobie, wolna, niezależna, jednak umykało nie raz jej uwadze, że jednak pewne mechanizmy potrzeby przynależenia w pewien sposób zostały.
Wzięła do ręki paczuszkę, w której nie miała pojęcia co było. Coś... Małego, tyle tylko. Uniosła do ucha, leciutko potrząsając, żeby nic nie uszkodzić, ale słyszeć czy coś tam usłyszy. Ale nic nie usłyszała więc wzruszyła ramieniem i schowała do torebki.
- Nie mam pojęcia, ale jak to znowu wybuchający brokat, nie będę teraz tego otwierać - rzuciła z krzywym uśmiechem. - Upał nie jest taki zły, jeszcze zatęsknisz. Tu wiecznie jest tak dość wilgotno, raczej gorąco to nie bywa. Za to zimno bardzo często, przekonasz się.
Jej zdaniem przynajmniej, niby nie marzła jakoś bardzo, ale dobrze odnajdywała się w wysokich temperaturach, lubiła ciepełko, a było go malutko. Bez sensu...
- Chyba lubisz takie gry szczęścia, co? - Rzuciła, zerkając na nią, bo to już druga gra według jej wiedzy, przy jakiej była.
Nagroda w loterii: 34 - Pudełko niespodzianka (po dwóch przerzutach, 16 PF)
rozliczone i dodane do kuferka
Ravenclaw |
50% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 120
Camden nie był typem hazardzisty - i dobrze, bo w gruncie rzeczy majątek jego rodziny znacznie uszczuplił się jeszcze przed tym, gdy sam zaczął świadomie wydawać pieniądze. A jednak nie miał zamiaru kiedykolwiek odmówić sobie małej rundki po jarmarkowych grach, loteriach i innych. Większość z tych rzeczy nie kosztowało tak dużo, jeśli tylko nie zafiksować się za bardzo na jednej konkretnej nagrodzie, którą musiało się zdobyć. On taki nie był. Miał dużo zdrowsze podejście. Cieszył się z tego, co przyniesie mu los. Nawet kiedy tuż po udziale w loterii okazało się, że dostał... Obciążone kości. Szanse na to, że użyje ich kiedykolwiek były małe, a że miałby je użyć w najbliższej przyszłości, żadne.
Ale pomyślał, że w sumie są ładne, kiedy już dostał je do ręki i mógł przyjrzeć się im z bliska. Po chwili parsknął jednak, wiedząc, że u jego boku stoi Raphael i jeśli tylko usłyszał w tej chwili akurat jego myśli wśród całego zgiełku, musiało to wyglądać przeraźliwie smutno.
Zaraz jednak spoważniał, chowając kości do kieszeni i wyprostował się, wyszukując kolejnej atrakcji.
- Co powiesz na wyścigi gumochłonów? Brzmią, erm... Na poważną konkurencję.
Gdy tylko otrzymał odpowiedź twierdzącą, ruszył przed siebie i niemal od razu postawił pieniądze na gumochłona o dumnym imieniu Sock. Nie miał złudzeń - nie znał się na gumochłonach i przyszedł tu jedynie przetestować swoje szczęście. Jedna próba i mogą lecieć dalej.
Nagroda w loterii: 51: obciążone kości (2 przerzuty = 16PF)
Wybrany gumochłon: 19. Sock
Bonus: -
rozliczone i dodane do kuferka
Slytherin |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 137
Wreszcie po obkupieniu się w książki oraz dodatki, trafił do części z grami. Jedzenie zostawiał na sam koniec, licząc że do tej pory wpadnie na kogoś, z kim przeszedłby się na naleśnika, czy burgera... Choć już teraz myślał sobie, że burger byłby mało elegancki, jeśli chciałby z kimś flirtować, a miał ogólnie rzecz biorąc co najmniej jedną osobę na oku. Cóż, może powinien wynagrodzić sobie burgerem sytuację, w której nie spotka tego kogoś!
Zauważył, że chwilowo nikt nie stoi przy loterii, dlatego to tam ruszył na początku. Przesunął wzrokiem po dostępnych nagrodach i przekalkulował, że warto!
I wiecie co? Było warto! Było ledwie kilka nagród, które prawdziwie by go interesowały, ale ta salamandra, w dodatku w kolorze fioletowym, była idealna. W dodatku, jak zaraz się dowiedział, grzała! Jedyny problem polegał na tym, że nie zmieściłaby mu się łatwo do plecaka, czy torby, w związku z czym chwilowo był skazany na spacer z pluszakiem przytulonym do piersi. Nie to, żeby był to jakiś problem - niech wszyscy zazdroszczą mu takiej wygranej! Nie będzie mógł tylko liczyć na kliszową chwilę, kiedy obiekt jego zainteresowań gra przy którymś stoisk, aż nie wygra mu pluszaka... Cóż, innym razem. Miał na to jeszcze dwa lata.
Nagroda w loterii: 46: Ciepła pluszowa salamandra (ciemnofioletowa)
rozliczone i dodane do kuferka
Może pozornie wyglądał na mało rozrywkową osobę, zwłaszcza kiedy gromił wszystkich wzrokiem, czyli w te dni, kiedy przypadłość dawała o sobie znać najbardziej i sprawiała, że czuł się niesamowicie spięty... Co najmniej aż do momentu wizji. Ta nawiedziła go parę dni temu i szczerze mówiąc mocno go zaniepokoiła. Wizje ukazujące czyjąś śmierć nie mogły być niczym przyjemnym, ale śmierć uczniów Hogwartu w czasie roku szkolnego sprawiała, że nie mógł przestać o tym myśleć. Wciąż miał przed oczami ciała, wciąż zawieszał wzrok na uczniach, których zdołał rozpoznać i... Zdecydowanie potrzebował jakiegoś rodzaju rozrywki - odmóżdżenia.
Nie, w rzeczywistości potrzebował porozmawiać z kimś, zgłosić komuś to, co widział. Może spróbować zapobiec katastrofie! Idealnie byłoby, gdyby zgłosił niebezpieczeństwo któremukolwiek członkowi kadry szkoły, a następnie zdecydował się pójść do psychologa, aby porozmawiać o tym, jak radzi sobie z tym, co widział ostatnio oraz lata temu, kiedy przewidział śmierć członka swojej rodziny... Ale zamiast tego wybrał próbę życia normalnie. Udawania, że nic się nie stało - że to głupi sen, który nic nie znaczył.
Zaczął, jak wielu innych uczniów, od loterii. Tak, z pewnością uczestnictwo w jak największej ilości gier na Jarmarku pozwoli mu zapomnieć!
Jego los przyniósł mu... Cóż, obciążone kości, które nie brzmiały tak dobrze, jak peleryna niewidka, którą widział wśród nagród, ale w gruncie rzeczy nie widział problemu, aby użyć je kiedyś. To jest, jak już zdecyduje się z kimś zagrać. Mógłby być to ciekawy... Eksperyment.
Nagroda w loterii: 49. Obciążone kości (16PF)
rozliczone i dodane do kuferka
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 |
średni |
? |
Pióra: 23
Jarmark z założenia powinien być dobrą zabawą. I pewnie dla większości był, co dało się wywnioskować po śmiechach, krzykach i innych oznakach radości. Dla samego Milo zapewne byłby podobny, gdyby nie to, że po raz kolejny lost postanowił postawić na jego drodze Aidana, z którym wolałby się nie widzieć. Wystarczyło, że musiał patrzeć na jego twarz każdego wieczora i każdego ranka, z racji dzielenia tego samego dormitorium. Gdyby tylko Kang dał się namówić na porozumienia, zamiast ciągle go o wszystko obwiniać, pewnie byłoby inaczej. Zapewne byliby kolegami i cieszyli się razem podczas zabawy. A tak? Tak Lee marzył tylko by jedną z rzutek wysłać w jego dupsko i patrzeć, jak się wbija.
- Kang, dobrze cię czujesz? To brzmi niemal jak komplement. Właśnie stwierdziłeś, że nie jestem łatwy - powiedział ironicznie, interpretując wszystko na swój sposób. Starcia z Aidanem zawsze podnosiły poziom adrenaliny we krwi. Nie umiał sobie odmówić zaczepki, zupełnie, jakby za wszelką cenę musiał wejść w jakąkolwiek interakcję z tym chłopakiem. Może w głębi serca pragnął, by się dogadali, ale ostatecznie wszystko wyglądało jak teraz - nieprzyjemne zaczepki, komentarze rzucane w swoim kierunku. Nie umiał z nim normalnie rozmawiać, bo gdzieś w głowie miał zakodowane, że drugi Krukon wyjątkowo go nie lubi. A taka zasługiwał na atak, nie tylko czynną obronę.
-Może powinieneś zająć się czymś innym? - spytał z zainteresowaniem, obserwując jak chłopak posyła rzutki w stronę baloników. Nie szło mu najlepiej. Pewnie przy kim innym powiedziałby, że nie ma co się martwić, ale teraz było mu na rękę, że Aidan nie okazał się mistrzem celności.
Posłał pierwszą rzutkę w stronę baloników, przebijają go. Obserwacja przeciwnika pozwoliła mu rozpracować system, przynajmniej poniekąd, więc z pewnością było mu łatwiej, niż koledze.
Uśmiechnął się lekko patrząc, kiedy kolejna rzutka trafił wprost w kolejny balonik. To samo stało się z trzecim i czwartym.
Musiał poczuć się zdecydowanie zbyt pewnie, ponieważ ostatni rzut kompletnie mu nie wyszedł. Skrzywił się, a było tak pięknie.
- Widzisz? - uśmiechnął się szeroko do Aidana, a uśmiech ten z pewnością naszpikowany był triumfem.
Rzuty na zakłócenia:
1. 2 (-1)
2. 8
3. 3 (-1)
4. 4 (-1)
5. 9
Rzut na trafienie:
1. 8 - 1 + 1/2 = 7,5
2. 8 + 1/2 = 8,5
3. 9 - 1 + 1/2 = 8,5
4. 9 - 1 + 1/2 = 8,5
5. 1 + 1/2 = 1,5
Rzut na nagrodę: 5
rozliczone i dodane do kuferka
Ravenclaw |
50% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 166
- Jeżeli to, że jesteś trudny jest dla ciebie komplementem, to właściwie wiele wyjaśnia.
Porażka nigdy nie smakowała dobrze. W szczególności porażka przeciwko Milo.
A jednak Aidan nie ruszył się miejsca. Uważnie patrzył na poczynania kolegi z rękoma splecionymi na piersi. Tyle mu pozostawało. Przecież nie odejdzie, zdradzając, jak bardzo go w tej chwili denerwował. Wystarczy chłodna obojętność, wbrew temu, jak gotowało się w nim.
- Wow, widzę... Serio, masz więcej szczęścia, gratulacje? - odparł ironicznie, unosząc brwi i mierząc go przy tym krytycznie wzrokiem. - Właściwie racja, powinienem był się domyślić. Gdyby nie to szczęście, pewnie zdążyliby cię już wywalić za to, co odwalasz.
Jak to działało, że każda ich rozmowa wracała do akurat tego momentu? Z pewnością dla ludzi z ich najbliższego otoczenia, zaczynało to być nudne. Zwłaszcza, że wzajemnie obwiniali się o dokładnie to samo.
- Jeśli jeszcze nie zdążyłeś załapać, kierunek w jaki uskoczy którykolwiek z tych balonów, to praktycznie ruletka. Nie ma tu żadnego wzoru, który da się wyczuć.
A przynajmniej on takiego nie dostrzegł do tej pory... Ale czy nie wszystkie gry na jarmarku były wyjątkowo losowe?
Ravenclaw |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
Bi |
Pióra: 84
Zośka należała do osób, co sobie lubiły czasami pogadać za dużo. Więc tak długo, jak Macavity jej ględzenie nie przeszkadzało, ona tym bardziej nie miała z tym problemu. Nie miała też problemu z tym, że sama nie mówi o sobie za dużo; każdy otwiera się w swoim czasie. A tymczasem nowa koleżanka zadawała jej pytania, na które Zosia nie miała problemu odpowiadać.
- Z całą rodzinką. Tato dostał pracę w Anglii, nie chcieli, żebyśmy się rozdzielali, więc tak wyszło.
Na drugą część jej wypowiedzi pokiwała głową. To... sama prawda. Było (i dalej jest) trudno, ale Zośka wmawiała sobie, że jednak to bardzo krótki okres i że po jakimś okresie uda jej się wdrożyć.
- Prawda, wmieszać się jest trudno. Szczególnie że rozpoczynasz rok, będąc jedną z niewielu osób, która ma więcej niż metr dwadzieścia i podchodzi do tiary przydziału. Ale, mam wrażenie, że reszta "trochę starszych świeżaków" skutecznie ściąga na siebie większą uwagę niż ja, więc na razie- nie jest źle. Tylko ze znajomościami... inaczej. Bo właśnie, nie wiadomo co i jak. Bo żmije to przynajmniej widzisz i wiesz, że sprowokowane są niebezpieczne. Po ludziach trudniej powiedzieć.
Lubiła żmije. Lubiła ogólnie leśne zwierzęta i stworzenia wszelkiego rodzaju. I las, jako ekosystem. W nim każdy element miał swój cel, swoją rolę. I nawet takie żmije, które ludziom źle się kojarzyły, miały w nim swoje przeznaczenie. One nikogo nie udawały, były sobą i robiły swoją robotę. Więc skąd w sumie powstało to określenie?
Na czas losowania nowej koleżanki siedziała raczej cicho, obserwując po prostu co robi. Oczywiście, cały czas mają przyklejony do twarzy lekki, niewymuszony uśmiech- w końcu, poznaje nowe osoby! A ona wydawała się taka... inna? Charakterna, trochę tajemnicza.... być może ta tajemnica związana była z tym, że to Zosia bardziej odpowiadała niż ona; i czuła, że być może też powinna zadać jej jakieś pytanie. Tylko, po ludzku nie wiedziała, na razie jakie.
Na decyzję dziewczyny pokiwała głową. Słusznie, sama też by tego nie otwierała. Kto wie, co tam było- po tym miejscu można spodziewać się wszystkiego. Natomiast na fragment o pogodzie wzruszyła ramionami.
- Być może? Jakby, ogólnie jestem zdania, że jak jest zimno, to się zawsze możesz ubrać bardziej, a jak jest gorąco, to już skóry nie zedrzesz. Prędzej będę tęskniła za słońcem niż za samym gorącem chyba.
Odpowiedziała po króciutkiej chwili zastanowienia.
Tak, zdecydowanie za słońcem może tęsknić. Wtedy wszędzie jest jasno, roślinność się zieleni, i jest tak jakoś...przyjemniej. Ale deszczowa pogoda też ma swoje plusy. Więc koniec końców wszystko wyjdzie w praniu.
- W sumie nie wiem, czy lubię. Tu raczej chodziło o to, że nie brałam nigdy w czymś takim udziału. A, że miałam dzisiaj zaskakująco dużo szczęścia, bo i w grach mi dobrze idzie, i dużo nowych ludzi poznaję, to uznałam, że popłynę z prądem- dodała, uśmiechając się jak dziecko. Podczas tego jednego dnia poznała więcej ludzi niż przez ostatni miesiąc w Hogwarcie! To wyczyn i łut szczęścia dla nieco bojącej się interakcji Zośki.
Ravenclaw |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Hetero |
Pióra: 99
Choć pewnie Raphael mógłby mieć pewne zobowiązania co do doboru towarzystwa na dzisiejsze wyjście, to raz, że nie było to chciane z tej drugiej strony, dwa, że w summie faktycznie wolał zdecydowanie być tu z Camdenem. Przede wszystkim czuł się dużo swobodniej, nie jak na misji dyplomatycznej z królową os. I nawet miał dziś całkiem dobry humor, mimo, cóż, znacznie większego zgiełku, jaki słyszał, niż wszyscy inni dookoła.
Zajrzał jaką nagrodę dostał Camden, a słysząc jak nieco żałośnie brzmi, po czym jeszcze parska śmiechem, sam wyraźnie zaczął powstrzymywać nieudolnie uśmiech rozbawienia.
- Ale faktycznie są ładne - skomentował z przekonaniem. Zapłacił po tym za swój los, dostał nagrodę i...
Parsknął dzikim śmiechem, niemalże w głos, gdy dostał dokładnie takie same kości. No, ładne... Tak mu się podobały to miał, i tak samo jak Camden, absolutnie nigdy ich nie użyje. Mógł tylko mieć nadzieję, że było ich mało i uratowali parę gier od przekrętów.
- No widzisz, teraz jesteśmy kostkowymi besties, twoja babcia się ucieszy, coraz bliżej nadzieja. - Bawiło go to zdecydowanie za bardzo.
Naturalnie nie miał problemu zupełnie z wzięciem udziału w grze w gumochłony. I nikogo nie powinno dziwić, że jego wyborem był Wolfgang. Gdyby był jakikolwiek gumochłon o imieniu poety to pewnie by takiego wziął, a tak, został przy tym i był szczerze zadowolony ze swojego wyboru.
- Właściwie to co one robią, jedzą, tak? To pewnie najgrubszy je najszybciej. - Gdybał sobie na głos mimo już dokonanego wyboru, choć dość cicho żeby tylko Camden go słyszał. Nie będzie innym podpowiadał! Ale cieszył się, że gumochłony nie myślą, albo nie słyszał akurat ich, więc czuł się mniej... Oszukańczo. Nawet wcale!
Nagroda w loterii: 50 - obciążone kości XD (-13PF, 1 przerzut)
Wybrany gumochłon: Wolfgang
Bonus: +1 (kostka 9)
rozliczone i dodane do kuferka
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Uśmiechnął się do siostry odrobinę szerzej, bez jakiejkolwiek tajemniczości, czy sugestii ukrywania faktów. Nie miał przed nią tajemnic. Żadnych. Albo prawie żadnych, ale to chyba byłoby bardziej nieświadome, niż celowe.
- Jest niebywale ciekawą świata osóbką, ale fakt, jest w niej pewna... nerwowość. Może ma po prostu taki charakter. - Wzruszył leciutko jednym ramieniem, jednocześnie nakrywając spoczywającą w zagięciu swojego łokcia dłoń siostry swoją własną, po czym skierował ich w stronę rzutek. Nie szli pospiesznie, a typowo po Boleynowsku, stąpając po tym padole, jakby poniekąd należał do nich, królewski krok potomków władców. Z gracją, elegancją i radosnym spokojem. I oczywiście kontynuował ich konwersację.
- Ma sœur, oczywiście, że poinformowałem rodziców o moich wszystkich nowo zawartych znajomościach w Hogwarcie. I to niezwłocznie po ich zawarciu. Sophie poznałem przy okazji minionego wyjścia do Hogsmeade, także maman wie o niej całkiem sporo. - Przerwał na moment i nawet zatrzymał się w pół kroku, tym samym zatrzymując też Ori. Spojrzał na nią trochę w przejęciu. - Powinienem powiedzieć i tobie o tych znajomościach, wybacz. Chyba fascynacja nowym miejscem i kulturą porwała moją uwagę do tego stopnia, że nie zauważyłem kiedy minął ostatni miesiąc. - Ruszyli znowu, zatrzymujac się ostatecznie przy rzutkach, na co Pascal otwartą dłonią w zapraszającym geście wskazał Ori stanowisko. - Panie przodem. Żeby moje zwycięstwo smakowało lepiej.
Slytherin |
100% |
Klasa VI |
16 |
b. bogaty |
Hetero |
Pióra: 26
Czy taki był jej charakter? Być może, być może. Oriane jednak skłaniała się ku teorii o jakiejś nieznanej ich dwójce traumie z przeszłości. Nie musiała być to trauma ogromna; może rówieśnicy w poprzedniej szkole byli nadmiernie okrutni i stąd ta nerwowa spolegliwość. Jarmark jednakże to ani czas, ani miejsce na podobne dyskusje. Nie wspominając nawet o fakcie, że Sophie zasadniczo była znajomą brata, nie jej własną, więc nie było to także miejsce Oriane w sensie metaforycznym, by dociekać prawdy.
- Być może - zgodziła się więc ze skinieniem głowy, rezolutnie nie dzieląc się przemyśleniami.
Z pełną naturalnością wpasowała się w rytm kroku brata - nie spacerowali w końcu pod rękę po raz pierwszy. Główka wysoko by wyglądać dumnie a elegancko, niewystarczająco jednak wysoko by wyglądało to na wymuszoną postawę czy, nie dajcie bogowie, nie bawiło nikogo pokracznością. O nie, Oriane bywała pokraczna jedynie we śnie, jak praktycznie rzecz biorąc każdy człowiek pod słońcem.
Nie miała też potrzeby komentować odpowiedzi Pascala na swoje wcześniejsze pytanie. Uśmiechnęła się jedynie nieco szerzej, skinęła głową z aprobatą. Bardzo dobrze się zachował. Jeszcze parę razy zachowa się równie dobrze i dziewczyna zacznie wątpić, czy w ogóle powinna go pytać o podobne sprawy. Och, to będzie trudne, nie niańczyć go choćby odrobinę! Ale! Spalimy ten most gdy do niego dotrzemy, nie ma potrzeby się zamartwiać na zapas.
Niby powinna się spodziewać, że Pascal ich zatrzyma, by przeprosić albo wyrazić jakikolwiek rodzaj żalu, że nie powiedział nic wcześniej. Mimo wszystko: odrobinę ją to zaskoczyło.
Dołożyła swoją drugą dłoń na wieżę dłoni rosnącą w zgięciu łokcia brata; delikatnie poklepała wierzch jego palców w pokrzepiającym geście.
- Nie mam ci czego wybaczać! Jestem twoją siostrą, nie spowiednikiem - odpowiedziała ciepło, z lekkim rozbawieniem wręcz. - Masz prawo mi mówić o swoim życiu a nie obowiązek, tak? - Nieco poważniej dodała, szukając w jego oczach oznaki, że zrozumiał co powiedziała. Zaraz wrócił jednak całkowicie ciepły wyraz twarzy. - Chcę tylko żebyś wiedział, że zawsze jestem w zasięgu ręki gdybyś mnie potrzebował. W pogodę i niepogodę. - Podkreśliła swoje słowa kolejnym skinieniem głowy, zupełnie jak gdyby organizm zgadzał się na własną rękę ze słowami. Cofnęła dłoń z wieży rąk, przeniosła wzrok ku straganowi. - Et maintenant! Revenons à nos moutons.
Wznowili spacer aż dotarli do wcześniej ustalonego straganu.
Oriane po raz kolejny miała nadzieję, że wygra jej się sakiewka. Podejrzewała jednakże, że to nie był jej dzień. Za dobrze i za wesoło się czuła żeby mieć szczęście w grach fortuny.
- Ha, odważne słowa, książątko! - odparła, postępując ku stanowisku jako pierwsza z Boleynowskiej dwójki.
Rzuty na zakłócenia:
1. 9
2. 9
3. 4
4. 8
5. 7
Rzut na trafienie:
1. 5 + 1 = 6
2. 3 + 1 = 4
3. 4 + 1 - 1 = 4
4. 5 + 1 = 6
5. 3 + 1 = 6
Odrzuciła głowę w tył z perlistym śmiechem. Na pięć rzutów trzy były tak bliskie ale okropne, okropne baloniki uskoczyły w ostatniej chwili! Kiedy wybuch śmiechu się skończył, zwróciła się ku Pascalowi z zaczepnym uśmieszkiem.
- Po takiej porażce trudno będzie rozkoszować się zwycięstwem. Podejrzewam, że Goliathowi z łatwością by przyszło mnie pobić! - Skoro nic nie wygrała to musiała w końcu nieco skwasić wygraną braciszka.
Na tym w końcu polega Boleynowska miłość.
rozliczone
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 117
Właściwie nie ciągnęło jej aż tak do jarmarkowych gier. Przyszła tu trochę dla towarzystwa, trochę dla straganów na zakupy i może jeszcze dla jedzenia... Niemniej jednak loteria skutecznie przyciągnęła jej uwagę, gdy tylko zauważyła parę z pozycji wśród nagród. Na przykład taka peleryna niewidka! Tak, zdecydowanie była wśród jej największych nadziei... A każdy los wygrywał, więc zdaje się, że i tak, i tak miała nie stracić pieniędzy. Prawda?
A jednak. Jednak gdy tylko otrzymała niewielką butelkę z... Gradem w środku? Dokładnie w tym momencie poczuła ogromny zawód. Może gdyby była młodsza. Może na pierwszym, czy drugim roku byłaby podekscytowana. Teraz jednak nie wiedziała, co z tym zrobić. Mogła co najwyżej wrzucić zawartość Cavingtonowi pod koszulkę, albo może w spodnie, jeśli tylko zachciałoby się jej ratować resztę głupich dziewczyn w Hogwarcie przed nim na jakiś czas. Tylko ani one nie byłyby jej wdzięczne, ani jej nie widziało się zbliżać do Ślizgona, kiedy nie musiała. A musiała tylko w jednej sytuacji. Mianowicie podczas meczy Quidditcha - i to tylko po to, by przypadkiem zepchnąć go z miotły. Innych powodów na przekraczanie bariery między nimi nie widziała. Grad zachowa na kogoś innego.
Nagroda w loterii: 14. Pogoda w butelce: Grad
rozliczone i dodane do kuferka
Hufflepuff |
75% |
Klasa V |
15 lat |
średni |
? |
Pióra: 135
Co jak co, ale loteria była obowiązkowym przystankiem. Nie zajmowała dużo czasu, każdy los wygrywał, a przecież każdy uwielbiał wygrywać, prawda? W dodatku niemal wszystkie nagrody szczerze ucieszyłyby Saoirse. Nie była w tej kwestii wybredna. Świetnie bawiła się dzięki samemu elementowi niespodzianki.
W dodatku zaraz okazało się, że trafiła na jedną z fajniejszych i ciekawszych nagród. Sakiewka bez dna wyglądała ładnie i brzmiała szalenie praktycznie. A przynajmniej póki Puchonkę trzymał niepoprawny entuzjazm i nie dostrzegała wad. Nie widziała jeszcze scenariusza - bardzo prawdopodobnego, zresztą - w którym to grzebie w sakiewce, starając się wydobyć tą jedną konkretną rzecz, jaką poszukiwała, bez zadowalających wyników. Na koniec z kolei mogłoby przecież okazać się, że przez roztrzepanie, odłożyła rzeczony przedmiot w zupełnie inne miejsce i-...! Nie, teraz nie miała takich przemyśleń. Zacznie się martwić wraz z rozpoczęciem użytkowania sakiewki. Na razie była nią zachwycona.
Nagroda w loterii: 38. Sakiewka bez dna (szmaragdowa) [13PF]
rozliczone i dodane do kuferka
Hufflepuff |
50% |
Klasa VI |
16 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 44
Idea jarmarku była świetna... Był tylko jeden problem. Oznaczało to całe mnóstwo osób. Dzikie tłumy. Głośni uczniowie, a może nawet jeszcze głośniejsze osoby z każdego ze straganów, którzy chcieli zdobyć jak najwięcej klientów. Elías na przykład był w tym wszystkim zainteresowany kilkoma stoiskami, choć ostatecznie odszedł odstraszony zachowaniem sprzedających. Nie musieli przecież od razu dopytywać mu, czy mogą w czymś pomóc, albo krzyczeć mu nad uchem, by nawoływać chyba kogoś z innego końca jarmarku! Uspokójcie się wszyscy, klienci i tak sami przychodzą cały czas! Nie przeoczą waszego wielkiego, czerwonego szyldu na środku placu, na którym zwykle nic się przecież nie działo!
Szczerze mówiąc przychodził tu co roku i co roku żałował. Potem, gdy udało mu się wydostać i przedostać z powrotem do Hogwartu doceniał tę parę fajnych fantów, które udało mu się zdobyć - czy to z gier, czy ze straganów ze strefy zakupów - ale teraz nienawidził innych i... I troszkę siebie za to, że wrócił tu, wiedząc, co go czeka. Już nawet nie liczył, który raz komuś udało się go pyrgnąć, przepychając się gdzieś indziej, tylko po to, by zaraz zatrzymał się tuż przed nim, bo ku zaskoczeniu tejże osoby, dalej nie było przejścia. Tak, dokładnie! Może właśnie dlatego tu stał, nim ktoś postanowił brutalnie morfować w czołg, który jedzie przed siebie nie bacząc na przeszkody!
Ale od wewnętrznych narzekań, których miał nigdy nie uzewnętrzniać, na chwilę rozproszyła go loteria, w której postanowił wziąć udział, kiedy akurat było w tym miejscu trochę luźniej. Widział naprawdę wiele nagród, które absolutnie go nie interesowały i był już przekonany, że wylosuje kolejną pogodę w butelce, których idei nie rozumiał. A widział już wielu innych uczniów z podobnymi i tylko czekał, aż któremuś wyślizgnie się z ręki, rozbije o ziemię i nastąpi niemetaforyczne tornado. Tak, to byłoby piękne zwieńczenie tego dnia.
Na szczęście on nie wygrał tornada. Dostał za to sakiewkę bez dna, która przecież była zaskakująco praktyczną nagrodą. No proszę. Raz w coś wygrał.
Nagroda w loterii: 38. Sakiewka bez dna (szmaragdowa) (+1 przerzut = 13 PF)
rozliczone i dodane do kuferka
Gryffindor |
100% |
Klasa V |
15 |
b. bogaty |
Bi |
Pióra: 115
Uśmiechnął się wdzięcznie do Oriane, wiedząc zawczasu, że nie będzie się gniewała. Nie mniej poczuł potrzebę przeproszenia jej, bo zwykle mówił jej wszystko. O tym co się podziało z Heather w stajni w ich rodzinnym Hever oczywiście powiedział jej od razu! Chociaż wtedy to chyba ona sama nawet wiedziała co jest na rzeczy, Pascal nawet nie próbował ukryć wyśmienitego nastroju.
Ale, ale, nie o tym teraz...
- Wiem, mon chéri. Ale o pewnych sprawach zdecydowanie wolę żebyś wiedziała, dokładnie z takiego samego powodu, co powinni wiedzieć rodzice. - Zdecydowanie będąc tu w szkole razem, w razie jakiegokolwiek skandalu, to Oriane byłaby pierwszą pomocą Pascala. Jako starsza - mimo że urodzili się w tym samym roku - i odpowiedzialniejsza, z pewnością byłaby przynajmniej czymś w rodzaju jego rzecznika, jeśli zaszłaby taka potrzeba. - I dziękuję. A teraz czas w końcu pokazać ci jak się wygrywa. - Zaśmiał się krótko, najpierw ustępując siostrze w grze.
Zagrzewał ją oczywiście do "walki", każdą kolejną porażkę komentując zbolałym "uu" albo syknięciem i pokręceniem głową z dezaprobatą dla tych cholernych baloników.
- Nie musiałaś przegrywać aż tak po całości, Oriane, teraz to będzie mi aż głupio wygrać. - Z rozbawieniem i on przystąpił do zabawy. Po trafieniu pierwszego balonika, z triumfalnym "ha!" spojrzał na siostrę, kolejny rzut wykonując chyba nazbyt pewny siebie, bo o mały włos, ale jednak spudłował. Jednak nie poddawał się i już szykował z kolejną rzutką.
Niestety poza tym pierwszym celnym rzutem, wszystkie pozostałe były tak ogromnym pudłem, że nie mógł się nie roześmiać.
- Przynajmniej trafiłem ten jeden więcej niż ty. - To było tak jakoś ironicznie zabawne. - Masz ochotę spróbować szczęścia jeszcze raz? Czy może idziemy sprawdzić, czy nasze szczęście jednak leży w innym miejscu? - Mieli jeszcze możliwość odwiedzenia dwóch innych gier, a dzień nadal młody, równie dobrze mogli zrobić sobie rewanż w rzutkach.
Rzuty na zakłócenia:
1. 8
2. 7
3. 2
4. 8
5. 10
Rzut na trafienie:
1. 9 + 1 = 10
2. 5 + 1 = 6
3. 2 - 1 + 1 = 2
4. 4 + 1 = 5
5. 4 + 1 = 5
rozliczone
Może Amity nie była wcale synonim dobrej i szalonej zabawy. Na pewno spędzała więcej czasu na nauce i obowiązkach, niż statystyczny uczeń Hogwartu... Mimo to nie miała zamiaru odmówić sobie trochę przyjemności! Starała się bywać w Hogsmeade we wszystkich terminach, które im na to pozwalały, a Jarmark był sytuacją wyjątkową, której w ogóle nie mogłaby ominąć! Prawda, może był tłum i wiele osób nie potrafiło się zachować, ale wierzyła, że warto. Dla gier i zakupów. Nie za dużo, bo nie miała zamiaru dać się ponieść tak, jak chłopak, który podejrzanie długi czas stał przy stoisku z rzutkami. Właściwie to dało jej do myślenia i zaczęła zastanawiać się, czy niektóre gry nie są w jakimś stopniu ustawione...
Za to loteria brzmiała w porządku i Amity zaraz mogła odejść z łatwo wygraną ciepłą, pluszową salamandrą. To ładna wygrana.
Nagroda w loterii: 46. Ciepła pluszowa salamandra (ciemnofioletowa) (13PF)
rozliczone i dodane do kuferka
Hufflepuff |
75% |
Klasa VII |
17 |
zamożny |
Bi |
Pióra: 45
Aurory nie mogło zabraknąć na jarmarku z wielu powodów. Choćby dlatego, że to fantastyczne wydarzenie towarzyskie, gdzie można się pobawić, wygrać coś, lub też kupić rzadkie, interesujące książki, na które może polowało się od lat, ale ograniczony nakład wydruku uniemożliwiał łatwą dostępność.
Nie umawiała się z nikim konkretnie, bo i tak zakładała spotkanie wielu znajomych już w Hogsmeade, co wcale nie było trudne, wziąwszy pod uwagę popularność wydarzenia. I może uda jej się spotkać też byłych uczniów Hogwartu, z którymi kumplowała się przez minione lata!
Jako pierwszy punkt swojej samotnej, ale radosnej wyprawy, wybrała gry. Z początku chciała jedynie sprawdzić co takiego przygotowano w tym roku, ale jak tylko zorientowała się, że może poobcować z gumochłonami i możliwie coś wygrać, nie czekała długo. Postała trochę przy zagrodzie, przyglądając się zwierzakom w niegasnącej fascynacji, z jaką podchodziła do każdego żywego stworzenia, po czym wybrała jednego z nich, kierując się... powiedzmy, że jego słodką mordką. Postawiwszy na gumochłona ze szczęśliwym numerem siedem i uroczym imieniem, dopytała ile czasu zostało do kolejnego wyścigu, a skoro miała go w zanadrzu odrobinę, to udała się w dalszą przechadzkę między straganami, nastawiając ciągle uszu i nasłuchując, nie chciała przegapić tego wyścigu!
Wybrany gumochłon: Blobby
Bonus: +2 (10pkt ONMS)
rozliczone
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 78
Odchylił się w chęci uniknięcia tego brokatowego deszczu, jaki w tej chwili zaserwował mu Philip. Bardziej zrobił to chyba żartobliwie, niż autentycznie przejęty tym, że będzie trochę bardziej sparklił się jak jakiś kryształ. Można to było wykorzystać na swoją korzyść, chwalić się tym, że jest błyskotliwy, czy coś. No, aż tak mu ten brokat jego męskiego ego nie ranił. Nie mniej na słowa Iana o obecności świecącego gówna przez cały semestr...
... w drodze na rzutki trochę bardziej otrzepywał rękawy bluzy, zostawiając za sobą wolno opadające chmurki błyskotliwości. Kątem oka spojrzał na tę chochlę nieufnie, ale powstrzymał się od komentarza. Jego uwaga zdecydowanie została porwana przez rzutki jeszcze zanim dotarli do stoiska. Najwyraźniej cieszyły się popularnością. Chociaż rwał się do rywalizacji i chciał czym prędzej sprawdzić się w tej grze zręcznościowej, to puścił Philipa przodem.
- Proszę bardzo, żeby moja wygrana nie zniechęciła do rywalizacji, zgodzę się nie być pierwszym. - Rzucił to oczywiście luzackim, żartobliwym tonem, żeby nie było. I naprawdę nie życzył koledze źle, wręcz zrobiło mu się Philipa trochę szkoda, kiedy trafił dwa z pięciu baloników.
- Okej, okej, Leighton...s. Pokażę wam jak to się robi, to może chociaż Ian uratuje honor rodziny. - Przygotował się do rzutów, skupiając na tych cholernych złośliwych balonikach. I bardzo możliwe, że nie dał im czasu na uskakiwanie, bo rzucił każdą rzutkę szybko jedną po drugiej, trafiając w każdy balonik.
- Ha! Jakieś pytania? - Spojrzał na obydwóch braci z uśmiechem, zaraz parskając na widok ich min. Odebrał swoją nagrodę i ustąpił miejsca Ianowi. Czas obejrzeć jego porażkę.
Rzuty na zakłócenia:
1. 9
2. 2
3. 3
4. 2
5. 10
Rzut na trafienie:
1. 6 + 5 = 11
2. 7 + 5 = 12
3. 9 + 5 = 14
4. 8 + 5 = 13
5. 3 + 5 = 8
Rzut na nagrodę: 2
Nagroda specjalna: tak
rozliczone i dodane do kuferka
Hufflepuff |
0% |
Klasa VII |
17 lat |
b. ubogi |
Homo |
Pióra: 184
W sumie to miał nie przychodzić, bo jakoś nie czuł się dzisiaj w nastroju na tłumy ludzi. A jednak jakoś tak smutno mu było dziś zostawać samemu w zupełnie niemal opustoszałym zamku, i też odrobinę się bał. Nie czuł się najlepiej, psychicznie, a to tylko prowokowało sytuacje gdzie obecność ludzi mogłaby być kluczowa. Poza tym miał wrażenie, że jakoś zbyt ciemno było wokół niego. Nie dosłownie, raczej jak każdy, ale przeszkadzały mu cienie, mroczniejsze zakątki zamku, czuł jakby coś po prostu było nie tak.
Dlatego wybrał się na jarmark, tylko dlatego, że miał nadzieję schować się w tłumie. Bo wiedział aż za dobrze, że ten lęk nie bierze się znikąd i jeśli się nie postara jakoś tego zniwelować, skończy albo z atakiem paniki, albo ścigany przez nich, których tak się czasem bał, mimo że zdawali się przy tym być jedynymi stałymi towarzyszami w jego życiu.
Acz skoro już dotarł i kręcił się w największych tłumach, nie wiedząc gdzie się podziać za bardzo, mógł przynajmniej coś porobić. Niby nie chciał wywalać zbyt dużo pieniędzy, ale czasem każdy chciałby sobie pozwolić na cokolwiek. Zatem pierwsze co, to zainwestował w loterię, jak każdy tu, zdawało się. I dostał mini pogodę, grad. Dzięki?
Nagroda w loterii: Pogoda w butelce: Grad (16 PF)
rozliczone i dodane do kuferka
Slytherin |
75% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
Homo |
Pióra: 118
- No nie wiem, ciężko się z tego teraz odkuć - rzucił z rozbawieniem wobec komentarza o rzucie Philipa. Cóż, poszło mu przechujowo, nawet nie było sensu udawać, że nie.
Ian przyglądał się jak chłopaki próbowali szczęścia. Albo raczej Philip próbował, bo zdawało się, że Mickey miał tą grę opanowaną w pełni. Przyglądał mu się z niemałą ciekawością, splatając na piersi ramiona. Aż korciło by przy ostatnim rzucie jakoś go pyrgnąć czy coś żeby zjebał, ale powstrzymał się ostatecznie.
- Dobra dobra, miałeś farta po prostu. Ja i mój kociołek na patyku nie jesteśmy zdemotywowani.
Zatem przyszła i na niego kolej. Skupił się, fakt, bo fajnie byłoby wygrać też nagrodę główną, ale też nie spinał się by za wszelką cenę wygrać. Wystarczyło, że udało mu się przy gumochłonach, był usatysfakcjonowany. Zatem jak ostatecznie trafił cztery na pięc baloników i dostał dokładnie taką samą nagrodę, co Mickey, wzruszył ramionami nie będąc szczególnie cierpiącym.
- Możemy ją otworzyć jednocześnie i zobaczyć czy będzie padać po prostu bardziej, czy co się stanie. Może będzie powódź.
Już mówiąc to chował butelkę do torby, zadowolony, że w sumie tego nie miał!
Rzuty na zakłócenia:
1. 8
2. 8
3. 2
4. 8
5. 5
Rzut na trafienie:
1. 10 + 3 = 13
2. 5 + 3 = 8
3. 8 + 3 = 10 (-1)
4. 7 + 3 = 10
5. 2 + 3 = 5
Rzut na nagrodę: 2. Pogoda w butelce: Ulewa
Nagroda specjalna: nie
rozliczone i dodane do kuferka
|