Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Pomimo przynależności do Domu Kruka, Lavi nie zawsze grzeszył aż taką inteligencją, a przynajmniej jeśli chodziło o postawione granice czy kontakty międzyludzkie. Nie miał większych problemów z ich nawiązaniem, posiadając sporą ilość znajomych, niemniej jeśli chodziło o to pierwsze, niestety w chwili, w której się uparł, przekraczanie jakichkolwiek granic było dla niego chlebem powszednim. Wychodził z założenia, że czasem trzeba, żeby do ludzi dotarło. Może nie wyglądał, ale potrafił być dosadny, przynajmniej w swojej głowie, bo w rzeczywistości bywało różnie.
Póki co w starciu z kolegą z domu szło mu całkiem dobrze. Nie poddał się, nie machnął ręką i co najważniejsze, nie zostawił tego tak o, nadal uparcie pchając rozmówcę do konfrontacji. Trzeba było to wyjaśnić, bo brak rozmowy mógł skutkować narastaniem konfliktu. A ten nie był nikomu potrzebny, tym bardziej we własnym domu.
Kilkusekundowa cisza sprawiła, że poczuł się lepiej, jakby pewniej. Nie to, żeby się bał, ale bywały momenty, kiedy konfrontacja nie była jego mocną stroną. Teraz jednak się uparł, postawił poprzeczkę samemu sobie i chciał mieć pewność, że się nie ugnie.
-Nie chcę być niemiły, ale sam zacząłeś i nawet mnie nie przeprosiłeś za to, że tak na mnie naskoczyłeś, kiedy niczego ci nie zrobiłem. Ja to przeboleję, chociaż mi się to nie podoba, ale to nie jest za dobre podejście w poprawianiu relacji między ludźmi - odpowiedział. Powoli włączał mu się przemądrzały ton, który pojawiał się w momencie, kiedy kogoś pouczał lub dawał jakiekolwiek rady. Ten sam, który nie każdemu odpowiadał, o czym się już przekonał. - Może jakbyś się tak nie wiem, nie spinał, to byś się nie stresował, zaklęcie by wyszło, a ty być mnie nie zwyzywał - dodał. Dla niego to brzmiało logicznie. Wszystko się ze sobą wiązało i jego zdaniem wystarczyło wyeliminować przyczynę, by zmienić skutki.
-Możesz uderzać w worek, kto powiedział, że zaraz w ludzi? Trochę to agresywne - zmarszczył brwi. Czy to była aluzja czy ostrzeżenie, że to właśnie Lloyd może zaraz oberwać?
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 64
Timothy naprawdę zaczynał... Nie, właściwie, jego cierpliwość już dawno poszła do innego pokoju. Był wściekły, potrzebował długiego spaceru, chciał przemyśleć wszystko i uspokoić się żeby potem móc rozwiązać tą sytuację z Jaysonem na innym gruncie niż no, na takim, co zawsze. Jay sobie nie da wejść na głowę, a i on nie chciał mu tego robić, choć w pełni uświadomi sobie pewnie swoje zachowanie później, jak ochłonie. Teraz jeszcze miał wiarę ogromną w swoją rację i że niby Jay zachowywał się chujowo wobec niego. Nie robiąc nic, w zasadzie, ale kto by za nim trafił.
Uniósł brwi, jakby w niedowierzaniu jeszcze spoglądając po nim krytycznie.
- Nie będę cię za nic przepraszać - zastrzegł z prychnięciem pożałowania, podchodząc ku niemu kroczek. - Na pewno nie zamierzam ani się kajać, ani próbować poprawiać naszą nieistniejącą relację, byśmy w przyszłości mogli zostać przyjaciółmi.
Ironicznie to mówił, oczywiście.
- Umiem rzucać zaklęcia, dzięki za radę, nie potrzebowałem - dodał cicho, nieco przez zęby, patrząc na chłopaka coraz bardziej, cóż, nieprzychylnie. Gotowało się w nim, bo też trochę nieświadomie mu Lavi wjeżdżał na ambicje.
- Prosisz się na tyle w tym momencie, że uderzenie człowieka wydaje mi się mimo wszystko bliższą mi obcją... - Ostrzeżenie, myślał, że dosyć jasne, kiedy patrzył z agresją na chłopaka, zaciskając dłonie w pięści.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Z każdym kolejnym słowem brnął coraz bardziej w pouczanie chłopaka. Próbował słowem wymusić na nim chociażby zwyczajne przepraszam, które niczego go nie kosztowało. Lavi nie lubił niesprawiedliwości tym bardziej, jeśli ktoś robił względem niego nieprzyjemne rzeczy zupełnie bez powodu. Tim właśnie tak postąpił i to się Krukonowi nie podobało. Jako inteligentne istoty, obaj powinni przeprowadzić rozmowę i póki co Lloyda wcale nie interesowało, przynajmniej nie jakoś specjalnie, że on do tej konwersacji kolegę zmusza, naciskając.
-Postąpiłeś źle, powinieneś przeprosić. To nic nie kosztuje. Jestem pewien, że rodzice nauczyli cię tego słowa i miło byłoby pokazać, że jednak w jakiś sposób cię wychowali, bo ja tego robić nie będę. Chcę ci tylko pokazać, że też nie byłbyś zadowolony, gdyby ktoś coś podobnego odstawił tobie - zauważył, lekko marszcząc brwi. Czemu niektórzy uczniowie byli tak bardzo niereformowalni?Bądź co bądź żyli w społeczeństwie z zasadami, pasowało się chociaż do niektórych stosować. - Nasza relacja nie musi istnieć na stopie przyjaźni, ale będziemy się mijać w pokoju wspólnym czy przy dormitoriach, więc nie sądzisz, że jednak lepiej mieć chociaż neutralne stosunki? - Czy tylko on brzmiał tutaj rozważnie, jak na niemal dorosłego przystało? Tim niby starszy, a był jak jakiś rozkapryszony dzieciak.
-Poproszenie o pomoc to nic strasznego. Jak chcesz mogę ci trochę pomóc i poćwiczymy zaklęcia. Nie każdy musi w nich być super - stwierdził uważając, że właśnie tu leżał problem. Ten przedmiot po prostu nie był dla Hana. On zapewne specjalizował się w czymś innym.
-Proszę czym? Tym, że postanowiłem ci powiedzieć, że twoje zachowanie mi się nie podobało? Wiesz, gdyby nie to, że nie wyglądasz jakoś specjalnie groźnie, może uwierzyłbym w twoje groźby - dodał, pewnie kopiąc pod sobą grób. Typowe kiedy za bardzo mu się wkręciło stawianie na swoim.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 64
Właściwie mimo bycia narwanym, raczej nie był fizycznie agresywny. Ciął słowami i był w stanie, jeśli kogoś znał, zadać naprawdę mocne rany, mówiąc wszystko to, czego potem żałował. Ale nie lubił i wystrzegał się przemocy fizycznej, a w każdym razie w rozumieniu bójek czy jednostronnego bicia kogoś, o ile sobie ostro nie zasłużył. Wolał zresztą i wtedy skorzystać z magii, niż się fatygować.
Może to uratowało Laviego. Może gdyby nie to, że Tim nie chciał się bić, właśnie Krukon dostałby po mordzie za pyszczenie do kogoś, do kogo nie powinien. Być może gdyby nie był za dobrze wychowany, sprowadziłby go do parteru. Podszedł do niego ostatnią odległość, bardzo blisko, chwytając go mocno w garść za przód koszulki i patrząc mu w oczy z żarem wściekłości i ostrzeżenia. Drugą ręką w tych dwóch krokach wyjął różdżkę z kieszeni szaty szkolnej i przytknął mu ciut do podbródka. Oddychał głęboko, zaciskając zęby mocno, aż mu zazgrzytały. W głownie niemal słyszał nadal wesołe śmieszki Jaysona, Rose, widział spojrzenia wszystkich kiedy zaklęcie mu nie wyszło, czuł to upokorzenie.
Po chwili uśmiechnął się lekko, absolutnie nie z sympatią czy rozbawieniem, a jakby chciał go zjeść na kolację albo rzucić psom na pożarcie. Uroczy był, miał śliczną buzię, ale nie zmieniało to tego jak bardzo teraz cisnął Timowi na odcisk.
- Nie masz za grosz instynktu samozachowawczzego, hm? - zapytał go cicho, patrząc mu w oczy z odległości centymetrów. Może i go nie pobije, ale porządne zaklęcie jeszcze nikogo nie zabiło. - Naprawdę doceniłbym teraz święty spokój, a jedno nieudane zaklęcie nie sugeruje, że każde kolejne się nie uda. Naprawdę chcesz sprawdzać czy z łaski swojej raczysz spierdalać w przeciwnym kierunku?
To wszystko mówił cicho, gniewnym tonem, nie odrywając nawet na sekundę wzroku od jego oczu.
Ravenclaw |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Bi |
Pióra: 60
Z całą pewnością Lavi miał pewne zdolności samodestruktywne, które prezentował w tym momencie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien odpuścić, ponieważ nie mogło przynieść to niczego innego, jak bólu, niemniej był na tyle uparty, że zgasił swój umysł, który krzyczał, podsyłając mu najróżniejsze scenariusze i argumenty. Nie jego wina, że im bardziej Tim się wypierał, tym usilniej Lloyd chciał go przekonać, że to właśnie po stronie młodszego Krukona leżała racja. Wystarczyło przeprosić, niczego więcej nie oczekiwał.
Nie był ślepy, widział, że wyraz twarzy jego rozmówcy się zmieniał. To było kolejnym sygnałem, znakiem, który przemawiał za odejściem. A jednak trwał tutaj, niczym jakiś roztargniony Puchon (nie obrażając ich) i czekał, co się dalej wydarzy. Pod tym względem nie wyróżniał się na tle innych uczniów z jego domu - był ciekawski i lubił obserwować ludzi, poznając ich zachowania. Teraz przykładowo wiedział, że Tima wyjątkowo łatwo było wyprowadzić z równowagi.
Widział, jak się do niego zbliża. Wciągnął powietrze, kiedy złapał go za przód koszuli. Nie miał w planach patrzenia na niego z tak bliska, ale grunt to umieć dostosować się do sytuacji.
-Trochę agresywne zachowanie, nie sądzisz? - spytał, teraz ciszej. Nie musiał krzyczeć. Poza tym mimowolnie serce zaczęło mu bić znacznie szybciej. Zachowanie chłopaka stało się bowiem nieprzewidywalne. - Masz zamiar mnie pobić tylko dlatego, że zapytałem o przeprosiny za coś, co niesłusznie mi zrobiłeś? Mało honorowe - dodał. No tak, musiał brnąć w to wszystko dalej. Mediator był z niego raczej słaby, bo niestety w takich sytuacjach włączało mu się mędrkowanie.
-Traktujesz tak każdego, kto z tobą rozmawia? - spytał, zerkając na różdżkę, którą trzymał. Miał w tej chwili władzę i jeśli będzie chciał, może posłać Laviego do szpitala, zdawał sobie z tego sprawę. - Równie dobrze może się nie udać, bo nie wyglądasz na kogoś, kto może liczyć teraz na skupienie, a chyba to właśnie jego ci zabrakło - wyrzucił z siebie, zupełnie nieprzemyślanie. Wcale nie podobała mu się ta sytuacja. Nie, kiedy chłopak przed nim był wyższy, zapewne silniejszy i jeszcze celował w niego różdżką.
Ravenclaw |
75% |
Klasa VII |
17 lat |
zamożny |
Homo |
Pióra: 64
Właściwie to wszystko zależało od dnia. Nie to, że zawsze był tak wrażliwy, ale bywały dni kiedy po prostu coś w jego głowie tylko czekało na prztyka i domino się przewracało. Nie miał wiele takich rzeczy, które go wyprowadzały z równowagi, ale niestety chorobliwa zazdrość była jego ogromnym problemem i jak już się w tym zapętlił i pozwolił złości wziąc nad sobą kontrolę, naprawdę nie trzeba było wiele.
Niestety Lavi był tego ofiarą. Fakt, że zupełnie niesprawiedliwie i bez żadnego powodu w ogóle znalazł się w tej sytuacji, a konfrontacja nie była w zasadzie niczym złym. Nie mógł wiedzieć przecież jak Tim reaguje na niektóre rzeczy, albo z czego się wywodzi jego zachowanie. Jayson wiedział, a i tak ciężko mu czasem było w ogóle opanować pewne emocje Krukona, jakoś powstrzymać potok paranoi czy właśnie zazdrości. Choć podchodzenie do wściekłej osoby w ten sposób i z takim podejściem było tak czy inaczej ryzykowne ze strony Laviego, to nie można go tak całkiem było winić za sytuację, w jakiej się znalazł. Właściwie, nieświadomie wybrał sobie chyba najgorszą możliwą osobę w najgorszym możliwym momencie na takie dyskusje.
Wiedział czy nie, blondyn mówił wszystko to, co tylko dokręcało śrubę i Timothy najzwyczajniej w świecie już doszedł do kresu swojej i tak znikomej cierpliwości. Skinął głową jakby zgadzając się z Lavim, acz niestety to nie z nim się zgodził.
- Sam się prosiłeś. - Ciut go odpychając gdy go puścił i cofnął się tym samym o krok, tak tylko żeby po prostu zachował dystans, wymierzył różdżką z ostrym: - Petrificus Totalus!
I akurat teraz zaklęcie wyszło perfekcyjnie, no patrzcie go. Na nieszczęście Laviego, co prawda, kiedy najpewniej padł na ziemię. Tim popatrzył na niego z pożałowaniem i niezmiennie wściekły.
- Nie każdego, tylko tych, co mnie wkurwiają - odpowiedział na pytanie. I dosłownie go tak zostawił. Zostawił go! Później dopiero będzie miał cholerne wyrzuty sumienia i sam siebie skopie mentalnie za to zachowanie, może nawet faktycznie przeprosi Krukona. Teraz jednak nie myślał logicznie i odszedł, trzęsąc się z nerwów, w kierunku wieży astronomicznej. Absolutnie potrzebował świeżego powietrza, najlepiej zimnego, a tam zawsze piździ.
zt. x2
Kostka na zakłócenia: 9 UFF, THANK GODS
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 115
sobota, 31. października 2020 roku; godzina 12:40
Harper nie potrzebowała dziś więcej negatywnych bodźców. Wystarczyło, że nie była jeszcze w pełni gotowa na wieczór, właśnie przemierzała szkołę w poszukiwaniu swoich rzeczy, które chyba przez nieuwagę zostawiła poprzedniego dnia w jednej z sal i... Aha, no tak, i najważniejsze. Chodziła, a może raczej snuła się za nią nieprzyjemna myśl, która stale pobudzała uczucie niepokoju. Wspomnienie ostatniej imprezy towarzyszyło jej niemal bez przerwy, a gdy tylko ustępowało na rzecz skupienia na temacie zajęć, czy rozmowy, nie mogła pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak i nie powinna się rozluźnić. Prześladował ją moment, w którym popełniła bezmyślny błąd i straciła kontrolę. Im więcej myślała o całym zajściu, tym mniej chodziło o samego Cavingtona - choć również przyznała to przed sobą z trudem. Dużo łatwiej było obwiniać go za każdy krok, gest, słowo. Poziom obrzydzenia całą sytuacją ustąpił miejsca przerażeniu. Towarzyszył jej trwały, nieprzyjemny strach przed bezsilnością i byciem tak podatną, jak w tamtym momencie. Nie chodziło już nawet o to, co się wydarzyło, a o szereg rzeczy, jakie mogły mieć miejsce.
Nic nie zmieniało jednak faktu, że Mickey był bucem. Zdawała sobie sprawę z tego, że Ślizgon nie zostawi tak całej sytuacji - przecież to za dobry materiał! O nie, on z pewnością miał w końcu przyjść, wypomnieć jej całe zajście, a następnie płynnie przejść do drwin... Choć zwykle była w stanie stanąć z nim twarzą w twarz i odeprzeć jego słowa, nie dając mu tym samym satysfakcji z dominacji w jakiejkolwiek wymianie zdań, teraz nie miała najmniejszej ochoty na podobne starcie. Nie przyznałaby się przed nikim, jednak unikała go cały ostatni tydzień, licząc, że jeśli tylko będzie umykała przed nim wystarczająco długo, wspomnienie tamtego wieczoru zniknie. Nie tylko z jej głowy, ale i jego.
Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy biegać po zamku w sobotę o tej porze i nie musiała martwić się niechcianym towarzystwem. Właściwie, był to pierwszy dzień, kiedy poczuła się nieco mniej spięta. Dziś nie czekały jej lekcje z kimś, kogo usilnie unikała, a więc całe zadanie automatycznie stało się dużo prostsze... A przynajmniej aż do wieczoru, jednak wtedy planowała skryć się gdzieś wśród grona swoich znajomych i spędzić miło czas - tak dla odmiany.
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 56
Od minionej imprezy, na której doświadczył czegoś, czego z jakiegoś powodu nigdy nie spodziewał się doświadczyć, mimo że w pewien pokręcony sposób bezustannie próbował to sprowokować, próbował bardzo usilnie złapać Harper po którejś lekcji albo posiłku. Wbrew pozorom to nie złośliwości były pierwszym co mu na myśl przychodziło, bo szczerze zaskoczyła go cała sytuacja i nie wiedział skąd się wzięła. Ktoś zmusił Harper do flirtu? Założyła się z kimś i przegrała, a jej karą było zrobienie czegoś, co ją odrzucało? (Nadal nie był w stanie pojąć dlaczego jest tak bardzo inna od większości dziewcząt w szkole i dlaczego tak bardzo zawzięła się na nielubienie go) Grała w prawdę czy wyzwanie i to było jej wyzwanie? A może po prostu chciała wywinąć mu tego imprezowego pranka? Nie miał pojęcia jakie było źródło, ale aż go zmartwiło, że Harper Brooks próbowała go podrywać.
Niestety, skubana znikała bardzo skutecznie, kiedy tylko zajęcia się kończyły i chyba barykadowała się w dormitorium, bo nie widywał jej na korytarzach ani posiłkach.
To zdarzenie chodziło za nim i nie dawało mu spokoju aż do piątkowego treningu. Wiadomo, że unosząc się na miotle w powietrzu uwaga skupiała się na czymś zupełnie innym. A po treningu pewnie znowu wróciłby do zastanawiania się co za licho użarło Harper, gdyby nie kolejne nieoczekiwane zdarzenie. I to takie, które bardzo skutecznie wymazało z jego myśli zmartwienie o Brooks. Cały wybuch i wypadek nie tylko same w sobie były zaskakujące, ale jego własna reakcja była niespodziewana. Nigdy dotąd żaden upadek z miotły nie był tak traumatyczny. Z jakiegoś powodu obudziło to w nim niewyjaśniony lęk, który pogłębił się tylko w momencie, kiedy doszły go słuchy o decyzji dyrektora. Noc spędzona w Skrzydle Szpitalnym nie byłaby ani trochę spokojna, gdyby nie dostał odpowiedniego specyfiku mającego pomóc mu zapaść w sen bez snów. Bez tego na pewno miałby koszmary.
Wszyscy gracze Quidditcha zostali wypuszczeni ze Skrzydła po ostatecznych oględzinach przez pielęgniarza. I w tamtej chwili jedyne o czym Mickey marzył, to prysznic. Nie mógł też pozbyć się niepokoju, jaki czuł w klatce piersiowej wraz z bólem siniaków, których nie udało się tak szybko wyleczyć magią, a myśli wciąż wracały do tego niefortunnego treningu. Tak bardzo zamyślił się nad faktem, że to gracz drużyny Gryfonów wpakował zawodników Slytherinu oraz Ravenclaw do Skrzydła Szpitalnego, że nie zwrócił nawet z początku uwagi na to, że schody wywinęły mu psikusa i zamiast zejść bezpośrednio na parter, znalazł się na trzecim piętrze i jeszcze musiał obrać okrężną drogę do kolejnej klatki schodowej, bo tamte schody od razu uciekły w inne miejsce. Westchnął ze zrezygnowaniem i ruszył miarowym krokiem przed siebie.
Wyszedł akurat zza rogu na zakręcie korytarza, żeby idealnie prawie wpaść na nikogo innego, jak właśnie Harper, którą tak usilnie próbował złapać cały tydzień. Tylko że właśnie dzisiaj ani trochę o niej nie myślał, chyba że w kategoriach "jedna z zawodniczek drużyny Gryfonów", nie będąc pewnym, czy nie brała w jakiś sposób udziału w konspiracji przeciwko trenującym drużynom, chcąc sabotować konkretnie jego drużynę przed nadchodzącym meczem. Nie wpadł na nią tylko dlatego, że jak tylko wyszedł zza rogu i zauważył ją niemalże przed sobą, instynktownie odskoczył w tył, mając mini zawał.
- Ja pier-...! - Złapał się dłonią na wysokości serca i niemal od razu puścił, bo zabolało, siniak bardzo o sobie przypomniał. Spojrzał na Gryfonkę oddychając nieco płycej i szybciej, jakby się przestraszył. - Brooks, przyprawisz mnie kiedyś o prawdziwy zawał! - Nie było to oskarżające, ale gdzieś w jego głosie zabrzmiała jakaś nuta... żalu?
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 115
Jeżeli w Hogwarcie był ktoś, kogo Harper w tym momencie chciała widzieć mniej, nie była tego świadoma. Chyba nawet spotkanie z Irytkiem byłoby w tym momencie bardziej pożądane (nie było, ale musiałaby przekonać się tego na własnej skórze, aby móc się zgodzić)! Oczywiście wkrótce miało jej przejść. Mickey miał o wszystkim zapomnieć, a ona dawała mu tylko przestrzeń, aby mógł zapomnieć o... Cóż, zdaje się, że o jej istnieniu. Potem mógł wrócić do bycia irytującym idiotą, ale miał nie móc wypominać jej tamtej rozmowy. Najbezpieczniej byłoby wpaść na siebie ponownie za jakieś trzydzieści lat - to brzmiało rozsądnie!
Niestety Cavington nigdy nie miał wiele wspólnego z rozsądkiem.
Wbrew pozorom, ten jeden raz zapomniała skupiać się na niechęci do chłopaka. Było jej jedynie wstyd i obawiała się, że wykorzysta całą sytuację przeciwko niej! Przecież robił to nie raz. Czasem wystarczyło jedno słowo, aby obrócił je przeciwko niej. A najbardziej bolało, że tym razem miałby pewną rację. Sama się w to wpakowała i zdecydownie nie potrafiła samodzielnie z tego wybrnąć.
Gdy tylko na siebie wpadli, ona również odskoczyła do tyłu, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że tuż przed nią zatrzymał się właśnie on.
- Prze-... - zaczęła cicho w odruchu, nim jednak ją zamurowało.
O. Nie.
Nie chciała angażować się w tę rozmowę, czy choćby wymianę dwóch zdań, która mogłaby być zaproszeniem do dorzucenia paru kolejnych.
Zamilkła mierząc go nerwowo wzrokiem, po czym odwróciła głowę w bok, zaciskając usta. I tak szli w przeciwnym kierunku... Unikając jego spojrzenia, obeszła go szerokim łukiem. Starała się wyglądać przy tym swobodnie, jednak jej ruchy były w tym wszystkim dziwnie sztywne. Chyba nigdy nie była tak wyraźnie spięta.
Kilka kroków dalej, tknęła ją myśl o sytuacji na boisku. Czyżby nie ucierpiał? Nie był na tym treningu, o którym wszyscy mówili? A może już zdążyli ich wypuścić? Ale tak szybko? Tuż wybuchu, w którym ucierpieli?
Nie mogła się powstrzymać. Mimo niechęci, obaw, może nawet strachu. Wiedziała, że wina nie leżała może po stronie Gryfonów, jako całego domu, ale hogwarckie wychowanie sprawiało, że czuła się w pewien sposób odpowiedzialna za działania innych.
Ponownie zmierzyła go wzrokiem - tym razem, jakby chciała coś powiedzieć, jednak jakikolwiek rodzaj przeprosin nie przeszedłby jej przez gardło. Właściwie, nie była teraz zdolna do wyduszenia z siebie czegokolwiek. Czuła jedynie dziwną blokadę.
Cholera, trzeba było odejść szybciej. Nie puści się przecież teraz biegiem!
Slytherin |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
? |
Pióra: 56
Oddychając nieco ciężej, jakby przebiegł właśnie ten korytarz, a nie przeszedł spokojnie, przyglądał się Harper omijającej go szerokim łukiem. Aż zmarszczył brwi na ten jakikolwiek brak reakcji z jej strony, bo raczej spodziewałby się, że oberwie mu się zupełnie bezsensowny opierdol za to, że nie patrzy jak chodzi. Ale nie, Harper wyglądała jakby próbowała... uciec? A co bardziej go za chwilę zaskoczyło, to to nagłe zatrzymanie się i zmierzenie go wzrokiem z czymś przywodzącym na myśl zmartwienie. Może "zmartwienie" to za duże słowo, ale zdecydowanie nie był to typowo Harperowy wzrok, kiedy na niego patrzyła. Aż spojrzał po sobie kontrolnie, jakby oczekiwał znaleźć coś na tyle dziwnego, że aż Brooks zwróciła na to uwagę. Nie znalazł nic. Podniósł na nią pytające, nierozumiejące spojrzenie.
- Mam coś na twarzy? - Zupełnie jakoś zapomniał o typowych złośliwościach, kiedy z nią rozmawiał, bo ten lęk spowodowany nieoczekiwaniem wpadnięciem na siebie wciąż trzymał nerwy w nieprzyjemnym spięciu, jakby ciało gotowe było do ucieczki. - Wszystko w porządku, Brooks? - To jej milczenie najbardziej go martwiło. No i fakt, że odniósł ostatnio wrażenie, jakby celowo bardziej go unikała.
Ravenclaw |
0% |
Klasa I |
|
b. ubogi |
|
Pióra: 7
31 października 2020 roku miał okazać się dniem ekscytującym i niezwykłym nie tylko ze względu na imprezę Halloweenową i szczęśliwie przypadającą na ten dzień pełnię księżyca. Tego dnia można było spodziewać się dziwnych wydarzeń, głównie napędzanych wyobraźnią młodych adeptów magii. Albo ich lękami...
Nie spodziewający się żadnych nieprzyjemności Harper i Mickey, zupełnie nieoczekiwanie usłyszeli coś jakby szelest dobiegający z ciemnego kąta nieopodal. Kiedy spojrzeli w kierunku odgłosu, po chwili zauważyli wyłaniający się, jakby wręcz formujący się z cienia rosnący kształt. Nie minęła nawet sekunda, a kształt przybrał bardzo jasną formę postawnego mężczyzny, wzbudzając nagły strach w Harper. Nawet jeśli Harper nie zorientowała się, że ma do czynienia z boginem, to towarzyszący jej Mickey dodał dwa do dwóch.
SPOTKANIE Z BOGINEM! Wszystkie postacie w wątku mają obowiązek odnieść się do tego spotkania i zastosować odpowiednią mechanikę.
☞ Mechanika spotkania z boginem
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
ubogi |
Hetero |
Pióra: 115
Harper zdarzało się myśleć, tak jak z pewnością każdemu, że gorzej już być nie mogło. Często miała rację. Zazwyczaj w tego typie sytuacjach faktycznie beznadzieja osiągnęła swoje maksimum na tamten moment. Tu jednak, wbrew swojej niemal niezawodnej intuicji w tych sprawach, musiała zmierzyć się z kliszowym spotkaniem twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem - Cavingto-... Nie, nie tym razem.
Ślizgon miał swoje wady, o których Harper mogłaby (nie wiedzieć czemu) opowiadać godzinami. W rzeczywistości nikt wcale nie chciałby słuchać tego całego wyliczania... No, może poza samym chłopakiem, który angażował się zwykle w podobne wymiany zdań aż nadto.
Jednak po jego pytaniu, czy aby na pewno wszystko było w porządku, zacisnęła mocniej usta, jakby chciała dodatkowo powstrzymać się przed wymówieniem choćby jednego słowa w jego kierunku i obróciła się, aby pospiesznie ewakuować się z tego korytarza oraz przede wszystkim, z tej sytuacji. Nie zdążyła zrobić kroku, gdy jednak zobaczyła... To? Jego? Z ciemności wyłoniła się postać, której Gryfonka co prawda wcale nie znała osobiście, ale wzbudziła w niej natychmiastowy strach. W Hogwarcie czuła się zwykle bezpiecznie... To w domu było gorzej - zarówno dosłownie, w domu rodzinnym, jak i w jego otoczeniu, kiedy wracała skądś późnymi wieczorami, kiedy dorabiała sobie w przerwach od szkoły. To właśnie wtedy trafiała na takie osoby, jak ta, która stała właśnie tuż przed nią. Zdaje się, że nie zwróciła nawet uwagi, że postać, którą ujrzała, była wręcz nienaturalnie duża, choć wzbudziło w niej tym większy strach. Nie tylko był wyższy, niż typowy uczeń, ale najpewniej mierzył ponad dwa metry, górując tym samym również nad Cavingtonem, o którego istnieniu oczywiście Gryfonka natychmiastowo zapomniała, odsuwając się powoli o parę kroków od postaci, w kierunku Ślizgona, na którego zaraz miała wpaść, jeśli tylko sam się nie przesunął.
|