22-07-2021, 09:48 PM
To miała być czysta i doskonała gra prowadząca Gryfonów do zwycięstwa – i przybliżająca do zdobycia Pucharu Quidditcha tego roku. Kaia była pewna, że uda im się to. Mimo że grali przeciwko Ślizgonom, którzy potrafili być okrutni i agresywni, Gryfoni mieli dość siły i odwagi w sobie, aby nie tylko to wytrzymać, ale czasami nawet uciec i postawić na swoim! Upór na pewno był cechą domową. Nawet jeśli Tiara Przydziału tak nie uważała.
Jeszcze w szatni usłyszała od kapitana, że powinna na siebie uważać, bo jest dla Ślizgonów zagrożeniem. I jej głupia dupa kazała jej zlekceważyć te słowa. Zapomniała już o tej przestrodze w momencie, kiedy wsiadła na miotłę i poszybowała w górę.
Chwilę później te słowa okazały się być prawdą. Ślizgoni po prostu uwzięli się na nią, nie tylko śledząc każdy jej ruch – to by jeszcze zniosła! Ale pałkarze zdawali się celować tłuczkiem tylko w nią! Więc poza łapaniem kafla i przerzucaniem go przez obręcz, jednocześnie musiała stać się baletnicą i unikać uderzeń. Pałkarze Gryfonów robili, co mogli, a po ich minach widziała, że sami są wkurzeni. I słusznie, bo to było chamstwo! Po meczu zamierzała wygarnąć im wszystkim, bo taka gra jest po prostu nie fair!
W chwili, kiedy złapała kafla i zebrała całą swoją determinację, żeby przeciąć boisko wprost do obręczy Ślizgonów, poczuła gwałtowne uderzenie w plecy, które sprawiło, iż wypuściła z rąk wszystko, co miała – włącznie z kaflem i miotłą. Jedyne, co pamiętała, to silny pęd i zieleń murawy – a potem już tylko ciemność.
Zerwałaby się z łóżka, ale nie miała na to siły. Pomyślałaby, że to tylko zły sen i stres przed tak ważnym meczem – ale coś jej tu nie grało. Pomimo że widziała niewyraźnie tylko wpadające promienie słońca, to zdawało jej się, że nadal jest tutaj za jasno jak na sypialnię Gryfonek. I zdecydowanie za mało czerwono.
Poruszyła ręką, ale jęknęła zaraz i skrzywiła się okrutnie. Wszystko ją bolało, a uniesienie dłoni wymagało od niej ogromnego wysiłku. Mimo wszystko, udało jej się to zrobić. Przetarła leniwie i niespiesznie oczy, a kiedy ostrość już się w miarę ustawiła, dostrzegła…
Miała ochotę się rozpłakać. Łzy napłynęły już do jej oczu.
To było skrzydło szpitalne. A to wszystko, co jej się śniło, wcale nie było snem – a faktem. Naprawdę zleciała z miotły i rozbiła się o murawę. I ledwo mogła się poruszać. Nie wiedziała nawet, czy mogła mówić. Nie chciała się o tym przekonać.
Zapadła się jedynie jeszcze bardziej w pościel, czując, że łzy pieką ją wręcz zbyt mocno.
Nie udało im się. I to w tak podłym czasie! To był maj, nie tylko koniec sezonu Quidditcha… ale też początek wielkiego stresu przed SUMami.
A ona była uziemiona. I to dosłownie.
Niech jej się tylko nawinie jakiś Ślizgon, a zamorduje go gołymi rękami.
Jeszcze w szatni usłyszała od kapitana, że powinna na siebie uważać, bo jest dla Ślizgonów zagrożeniem. I jej głupia dupa kazała jej zlekceważyć te słowa. Zapomniała już o tej przestrodze w momencie, kiedy wsiadła na miotłę i poszybowała w górę.
Chwilę później te słowa okazały się być prawdą. Ślizgoni po prostu uwzięli się na nią, nie tylko śledząc każdy jej ruch – to by jeszcze zniosła! Ale pałkarze zdawali się celować tłuczkiem tylko w nią! Więc poza łapaniem kafla i przerzucaniem go przez obręcz, jednocześnie musiała stać się baletnicą i unikać uderzeń. Pałkarze Gryfonów robili, co mogli, a po ich minach widziała, że sami są wkurzeni. I słusznie, bo to było chamstwo! Po meczu zamierzała wygarnąć im wszystkim, bo taka gra jest po prostu nie fair!
W chwili, kiedy złapała kafla i zebrała całą swoją determinację, żeby przeciąć boisko wprost do obręczy Ślizgonów, poczuła gwałtowne uderzenie w plecy, które sprawiło, iż wypuściła z rąk wszystko, co miała – włącznie z kaflem i miotłą. Jedyne, co pamiętała, to silny pęd i zieleń murawy – a potem już tylko ciemność.
Zerwałaby się z łóżka, ale nie miała na to siły. Pomyślałaby, że to tylko zły sen i stres przed tak ważnym meczem – ale coś jej tu nie grało. Pomimo że widziała niewyraźnie tylko wpadające promienie słońca, to zdawało jej się, że nadal jest tutaj za jasno jak na sypialnię Gryfonek. I zdecydowanie za mało czerwono.
Poruszyła ręką, ale jęknęła zaraz i skrzywiła się okrutnie. Wszystko ją bolało, a uniesienie dłoni wymagało od niej ogromnego wysiłku. Mimo wszystko, udało jej się to zrobić. Przetarła leniwie i niespiesznie oczy, a kiedy ostrość już się w miarę ustawiła, dostrzegła…
Miała ochotę się rozpłakać. Łzy napłynęły już do jej oczu.
To było skrzydło szpitalne. A to wszystko, co jej się śniło, wcale nie było snem – a faktem. Naprawdę zleciała z miotły i rozbiła się o murawę. I ledwo mogła się poruszać. Nie wiedziała nawet, czy mogła mówić. Nie chciała się o tym przekonać.
Zapadła się jedynie jeszcze bardziej w pościel, czując, że łzy pieką ją wręcz zbyt mocno.
Nie udało im się. I to w tak podłym czasie! To był maj, nie tylko koniec sezonu Quidditcha… ale też początek wielkiego stresu przed SUMami.
A ona była uziemiona. I to dosłownie.
Niech jej się tylko nawinie jakiś Ślizgon, a zamorduje go gołymi rękami.