08-08-2021, 10:56 PM
Kaia ściągnęła z zainteresowaniem brwi. Może Cavington nie odpowiedział jej wprost, o co mu chodziło, ale nadal – tyle wystarczyło, żeby mogła się domyślić, po której stronie chciał być. W zasadzie, wcale się nie dziwiła, że nie odpowiedział jej bezpośrednio. Tak jak zauważyła – gdyby dowiedziała się o tym jego drużyna, wykopaliby go na zbity pysk za sabotaż.
Mimo to, zaskoczył ją. I to tak pozytywnie. Na jej wargach nawet pojawił się delikatny uśmiech na komentarz, że nie tylko Gryfoni potrafią być szlachetni. Najwidoczniej. Miała wyrobione zdanie na temat Ślizgonów, szczególnie niektórych jednostek, ale Cavington wyróżniał się na ich tle. I to w dodatku, o ile perfidnie nie kłamał jej prosto w twarz, pozytywnie.
A chciała wierzyć, że nie kłamał.
W zasadzie… zdziwił ją. I tym, że tu przyszedł przeprosić w imieniu drużyny, i tym, że chciał pomóc się odegrać… i tym, że zainteresował się jej stanem zdrowia na tyle, że wcześniej rozmawiał z pielęgniarzem. Zrobił praktycznie tyle, ile zrobiłby dla niej lojalny, prawdziwy przyjaciel…
Nie mogła tak nazwać Cavingtona, ale do końca życia plułaby sobie w brodę, gdyby tego nie doceniła.
— Czekaj – odezwała się jeszcze, poruszywszy się nieco nerwowo na łóżku. Nie mogła za dużo zrobić, choć miała chęć się zerwać. Jej wzrok był utkwiony nadal w sylwetce Ślizgona, który najwidoczniej zbierał się już, aby opuścić skrzydło szpitalne.
Zaraz poczuła się nieco głupio. To, co miała zamiar powiedzieć, nigdy nie należało do rzeczy prostych. Dlatego uciekła spojrzeniem w bok, bardzo uważnie obserwując podłogę.
— Dzięki. Za wszystko w sumie – powiedziała może mało wylewnym tonem, ale bez wątpienia było to szczere. – I sory, że tak na Ciebie naskoczyłam. Myślałam, że to Ty zwaliłeś mnie tym tłuczkiem i przyszedłeś się jeszcze trochę ponabijać – dodała z cichym westchnieniem.
Ta sytuacja była dla niej wystarczająco trudna.
— Jesteś w porządku, Cavington – zdobyła się na to wyznanie, nieco niepewnie zerkając na Ślizgona. A końcówki jej włosów nawet zmieniły swoją barwę na zabawnie różową…
Mimo to, zaskoczył ją. I to tak pozytywnie. Na jej wargach nawet pojawił się delikatny uśmiech na komentarz, że nie tylko Gryfoni potrafią być szlachetni. Najwidoczniej. Miała wyrobione zdanie na temat Ślizgonów, szczególnie niektórych jednostek, ale Cavington wyróżniał się na ich tle. I to w dodatku, o ile perfidnie nie kłamał jej prosto w twarz, pozytywnie.
A chciała wierzyć, że nie kłamał.
W zasadzie… zdziwił ją. I tym, że tu przyszedł przeprosić w imieniu drużyny, i tym, że chciał pomóc się odegrać… i tym, że zainteresował się jej stanem zdrowia na tyle, że wcześniej rozmawiał z pielęgniarzem. Zrobił praktycznie tyle, ile zrobiłby dla niej lojalny, prawdziwy przyjaciel…
Nie mogła tak nazwać Cavingtona, ale do końca życia plułaby sobie w brodę, gdyby tego nie doceniła.
— Czekaj – odezwała się jeszcze, poruszywszy się nieco nerwowo na łóżku. Nie mogła za dużo zrobić, choć miała chęć się zerwać. Jej wzrok był utkwiony nadal w sylwetce Ślizgona, który najwidoczniej zbierał się już, aby opuścić skrzydło szpitalne.
Zaraz poczuła się nieco głupio. To, co miała zamiar powiedzieć, nigdy nie należało do rzeczy prostych. Dlatego uciekła spojrzeniem w bok, bardzo uważnie obserwując podłogę.
— Dzięki. Za wszystko w sumie – powiedziała może mało wylewnym tonem, ale bez wątpienia było to szczere. – I sory, że tak na Ciebie naskoczyłam. Myślałam, że to Ty zwaliłeś mnie tym tłuczkiem i przyszedłeś się jeszcze trochę ponabijać – dodała z cichym westchnieniem.
Ta sytuacja była dla niej wystarczająco trudna.
— Jesteś w porządku, Cavington – zdobyła się na to wyznanie, nieco niepewnie zerkając na Ślizgona. A końcówki jej włosów nawet zmieniły swoją barwę na zabawnie różową…