16-03-2022, 03:42 AM
W pierwszym odruchu chciała mu wyrwać nadgarstki z uścisku, ale coś ją zatrzymało. Szarpnęła się, ale jakoś za słabo, jakoś bez determinacji. A przecież wystarczyłby jeden silniejszy ruch, aby wyswobodzić się, zabrać rzeczy i odejść.
Ale może w gruncie rzeczy wcale nie chciała.
W ogóle nie chciała tego tak kończyć. Nie chciała zostawiać Ethana. Ani teraz, ani nigdy. Chciała, żeby był blisko, tylko… tylko była tak skrajnie nieszczęśliwa, że…
Że jego zadane pytanie kompletnie ją rozbroiło.
Przez chwilę zwyczajnie milczała, patrząc w jego oczy. Czuła się coraz słabiej. Czuła, że kruszy się coraz bardziej. Że jej naprędce przygotowane emocjonalne okopy się rozbijają, a wraz z nimi – cała ta pokrywa obojętności.
Pierwsze zadrżały jej wargi. Potem zaszkliły się w oczy.
Co chcesz, żebym zrobił?
Chcę, żebyś mnie kochał. Ale nie mogę Cię do tego zmusić.
Dopiero wtedy wyrwała się, wstała i odeszła kawałek. Ale nie za daleko. Stanęła przy kolumnie, plecami do niego, obejmując się ramionami. Nie mogła z nim rozmawiać twarzą w twarz. Nie potrafiła. Ale nie potrafiła też go po prostu zostawić. Był dla niej zbyt ważny, aby się odwrócić i odejść, jakby był zwyczajnie nikim.
Znaczył zbyt wiele.
W tym był problem.
Czuła, jak gardło jej się ściska z żalu. Czuła, że ledwo hamuje łzy. A może nawet przestało jej się to udawać.
Przecież to wszystko jedno…
— Chcę, żebyś nie był moją matką – szepnęła.
Moją spierdoloną matką, na której miłość należało sobie zasłużyć, ale nigdy – ani ona ani tata – nie byli na to zbyt dobrzy. Moją spierdoloną matką, która odeszła do innego, bo jej tak było wygodniej. Bo może był ciekawszy. Na pewno był bogatszy. Lepszy.
I w końcu – moją spierdoloną matką, przez którą teraz boję się być sama. Przez którą boję się, że nigdy nie będę warta czyjegoś uczucia.
Ale może w gruncie rzeczy wcale nie chciała.
W ogóle nie chciała tego tak kończyć. Nie chciała zostawiać Ethana. Ani teraz, ani nigdy. Chciała, żeby był blisko, tylko… tylko była tak skrajnie nieszczęśliwa, że…
Że jego zadane pytanie kompletnie ją rozbroiło.
Przez chwilę zwyczajnie milczała, patrząc w jego oczy. Czuła się coraz słabiej. Czuła, że kruszy się coraz bardziej. Że jej naprędce przygotowane emocjonalne okopy się rozbijają, a wraz z nimi – cała ta pokrywa obojętności.
Pierwsze zadrżały jej wargi. Potem zaszkliły się w oczy.
Co chcesz, żebym zrobił?
Chcę, żebyś mnie kochał. Ale nie mogę Cię do tego zmusić.
Dopiero wtedy wyrwała się, wstała i odeszła kawałek. Ale nie za daleko. Stanęła przy kolumnie, plecami do niego, obejmując się ramionami. Nie mogła z nim rozmawiać twarzą w twarz. Nie potrafiła. Ale nie potrafiła też go po prostu zostawić. Był dla niej zbyt ważny, aby się odwrócić i odejść, jakby był zwyczajnie nikim.
Znaczył zbyt wiele.
W tym był problem.
Czuła, jak gardło jej się ściska z żalu. Czuła, że ledwo hamuje łzy. A może nawet przestało jej się to udawać.
Przecież to wszystko jedno…
— Chcę, żebyś nie był moją matką – szepnęła.
Moją spierdoloną matką, na której miłość należało sobie zasłużyć, ale nigdy – ani ona ani tata – nie byli na to zbyt dobrzy. Moją spierdoloną matką, która odeszła do innego, bo jej tak było wygodniej. Bo może był ciekawszy. Na pewno był bogatszy. Lepszy.
I w końcu – moją spierdoloną matką, przez którą teraz boję się być sama. Przez którą boję się, że nigdy nie będę warta czyjegoś uczucia.