Ravenclaw |
0% |
Absolwent |
|
b. bogaty |
? |
Pióra: 5
Skrzyżowanie korytarzy Miejsce, gdzie łączą się trzy korytarze, każdy prowadzący w inną część zamku - ku parterowi, głównym schodom na wyższe piętra, oraz wgłąb tego piętra. Zwykle panuje tu tłok i hałas z uwagi na fakt, że to tędy przewala się większość uczniów biegnących na zajęcia, posiłek czy umówione spotkania. Dobrze, że szkolne korytarze są dość szerokie, inaczej najpewniej codziennie ktoś kończyłby stratowany.
Gryffindor |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 82
5 września, godzina 15:34
Ten rok szkolny dopiero się zaczął, a już był szalenie udany! Widziała się z przyjaciółmi, a w dodatku – właśnie organizowała imprezę życia! Znaczy, miała taką nadzieję – bo to była pierwsza impreza w roku szkolnym i miała nadzieję, że będzie zapamiętana jeszcze przez długie dni, a najlepiej miesiące! Generalnie to wszyscy byli zaproszeni, a każda okazja jest dobra na to, żeby się pointegrować. Nawet jeśli większość z tych ludzi znała doskonale – zacieśnianie więzów nigdy się nie nudzi!
Jako że było to ten Wielki Dzień, w którym wszystko miało się odbyć – i zresztą idealny, bo w niedzielę wszyscy będą mieli szanse odpocząć przed powrotem na okropnie nudne zajęcia, postanowiła dopilnować, aby wszystko było na swoim miejscu i wszystko było doskonale zorganizowane. To w sumie był trochę oksymoron, Kaia i zorganizowanie, ale ta impreza naprawdę była dla niej szalenie ważna.
Wracała właśnie z lochów, gdzie odwiedziła znajomych Puchonów i upewniła się, że namówią skrzaty na jakieś super smaczne przekąski z kuchni (zresztą sama właśnie niosła miskę ciasteczek dyniowych i podgryzała jedno z nich), kiedy niespodziewanie zza roku korytarza wyłoniła się osoba, której kompletnie spotkać się nie spodziewała.
— Ivy?
Kaia momentalnie stanęła jak wryta i zamrugała oczami, żeby się upewnić, że jej się nie przewidziało. Może była bardzo zajęta, ale… nie widziała jej. Nie widziała jej i to od dobrego ROKU! Ivy była jedną z jej lepszych koleżanek, bywała przecież na legendarnych Gryfońskich imprezach. Naprawdę lubiła tę dziewczynę, a potem, ni stąd ni zowąd, zniknęła. Tak po prostu! Bez słowa pożegnania, wyjaśnienia, ani nic. Po prostu nie przyjechała na następny rok szkolny. Kaia dopisywała sobie różne scenariusze – może jakaś rodzinna tragedia, albo może jakaś choroba… A teraz Krukonka stała tutaj jakby nigdy nic!
Chociaż trochę ją bolało, że natknęła się na nią przypadkiem. Że nie dowiedziała się w listach, o co chodziło – i że Ivy nie przyszła się nawet przywitać.
— Mój Boże… myślałam, że coś Ci się stało… nie było Cię w poprzednim roku i… Matko! Co się stało? Wszystko w porządku? Kiedy wróciłaś? W ogóle się nie odzywałaś!
A myślała, że tego dnia kompletnie nic nie będzie w stanie jej zaskoczyć.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
| 05 września 2020
Starała się uciekać z Wielkiej Sali jak najszybciej tylko mogła, jadła głównie w dormitorium lub na błoniach jeśli akurat pogoda jej dopisała. Na zajęciach siadała w ostatnich ławach i nie odzywała się za bardzo. Musiała na nowo przywyknąć do szkolnej społeczności. Przez wakacje mało opuszczała dom, aby przypadkiem nie natknąć się na Hadesa, siedziała w pokoju i zajmowała się swoją siostrą, a gdy mała spała czytała podręczniki na nowy rok szkolny. O uszy zdążyło się jej już obić, że Kaia jej dobra znajoma, z którą spędzała sporo czasu w czwartej klasie wyprawiała imprezę. Nie chciała na nią natrafić. Nadal, gdy spotykała znajome twarze czuła jak zżerało ją poczucie winy, że tak wszystkich olała, ale jednocześnie, co miała im powiedzieć? Nie lubiła kłamać, wolała wszystko ukrywać, ale nie kłamać. Unikała odpowiedzi, odpowiadała lakonicznie i szybko się wykręcała z kontaktu z ludźmi.
Skierowała swoje kroki ku schodom, aby móc dostać się na sam dół i wyjść na błonia. Nie chciała przypadkiem wpaść na kogoś, z kim akurat nie chciała rozmawiać. Na korytarzu było zawsze mnóstwo ludzi, ale jak na złość tym razem było inaczej, jakby każdy wiedział, że w tym momencie, o tej godzinie, w tym miejscu Ivy Blackthorn spotka Kaie Harris, z którą chciała się teraz jak najmniej się widzieć. Musiała być jednak twarda i jeszcze bardziej dziwna niż zwykle, jeszcze bardziej chłodna i obojętna. Musiała naostrzyć swoje chłodne ostrza i zabić w ludziach chęć obcowania z nią. Miała nadzieję, że się poddadzą i będzie mogła na spokojnie przewegetować te dwa lata nauki w tym miejscu.
Głos Kai sprawił, że na karku przeszedł jej dreszcz. Nie do końca wiedziała, czy był to strach, czy może złość, frustracja, wstyd? Nie potrafiła określić tego uczucia, ale gapiła się na nią swoimi szarymi oczami jak ciele w malowane wrota. Co miała jej powiedzieć? Jak zareagować? – bo na entuzjazm nie miała nawet siły, a co dopiero ochoty.
— To ja… – bąknęła głupio, po dłuższej chwili jakby jej umysł zaliczył laga roku. — I tak, nie było mnie. Uczyłam się w domu. Wszystko w porządku – odpowiedziała szybko, krótko spuszczając wzrok i jakby próbując ją minąć, ale właśnie przechodziła grupka Ślizgonów, która ją lekko staranowała i tym samym powstrzymała jej kroki przejścia dalej. Nawet nie zwrócili na nią uwagi tylko przeszli dalej.
Gryffindor |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 82
Jeśli sam widok dziewczyny ją zdziwił, to ta odpowiedź…
No przecież to nie była Ivy! Ta Ivy, którą znała, była radosna! Z entuzjazmem by się przywitała, stwierdziłaby, że muszą nadrobić stracony czas, i ze szczegółami opowiedziałaby wszystkie sensacje, które w jej życiu się zadziały. Ale to? Co to była za odpowiedź? „To ja”? Przecież…
To wszystko wzbudzało tylko większą podejrzliwość w Kai. I chociaż usłyszała od Krukonki, że podobno wszystko jest w porządku, tym bardziej czuła, że wcale nic nie jest w porządku. A już tym bardziej ta próba ucieczki! Gdyby nie przechodzący obok Ślizgoni, którym chyba powinna po raz pierwszy w życiu za coś podziękować, pewnie by sobie poszła bez słowa! Czy to jest jakiś alternatywny wszechświat, którego nie rozumiała?
Wyciągnęła rękę, aby złapać Ivy za ramię i przyciągnąć z powrotem na miejsce. Sama nie wiedziała, czy chciała ją siłą zatrzymać czy może uchronić przed bezmyślnym stratowaniem. W każdym razie pasował jej taki obrót spraw.
— Słabo Ci idzie wciskanie kitu przyjaciołom, że wszystko jest w porządku, wiesz? Przecież widzę, że coś się stało. Tylko co? I dlaczego tak bardzo nie chcesz mi powiedzieć? Dlaczego mi już nie ufasz?
W tym momencie trzymana miska z ciasteczkami dyniowymi zaczęła jej bardzo przeszkadzać.
— Nie odpisywałaś w ogóle na listy i zniknęłaś na cały rok. Nikt nie wiedział, co się dzieje, każdy się o Ciebie pytał, a teraz przechodzisz obok mnie i mówisz „to ja, wszystko w porządku”? Daj spokój, największy debil by połączył kropki i się domyślił, że coś tu chyba ostro nie gra.
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
Wciskanie kitu? Nie wciskała kitu, było wszystko w porządku. Żyła, urodziła dziecko, jej mama jest zdrowa, a tata wkurzony, ale wszystko było w porządku, prawda? Kaia denerwowała ją tym, że była taka nachalna, a Ivy jej nigdy nie obiecała, że będą przyjaciółkami, prawda? Zgrzytnęła lekko zębami patrząc jej w końcu w oczy, gdy dziewczyna wyrzucała jej, że ich wszystkich porzuciła. Może i dobrze? Miała teraz złamane serce, nadal czuła się słabsza i nadal pamiętała ten rozrywający ból porodu. Nie mogła patrzeć przez dłuższy czas na swoją córkę, a patrzenie na nią przypominało jej jak bardzo kochała Hadesa.
— Nigdy nie mówiłam, że jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nie byłam zobowiązana do odpisywania na listy. – wyrzuciła z siebie czując dziwny ucisk w żołądku. Bała się własnych słów, które mówiła, a głos, którym je wypowiedziała był dla niej dziwnie obcy, odległy. — Wydaje mi się, że większość osób wie, że moja — dała nacisk na ostatnie słowo – mama była w ciąży i wymagała całodobowej opieki – zakończyła wyrywając swoją rękę z jej uścisku.
— Zostaw mnie w spokoju, nie mam ochoty na rozmowy.
Nie wiedziała, dlaczego to robiła. Mogła olać to, że była w ciąży, mogła brnąć w bajeczkę, którą wymyślili rodzice. Dali jej dobry powód, dobry start i pozwolili na to, aby miała dalej spokojne, nastoletnie życie, pełne zabawy. Ona jednak wolała wszystko zaprzepaścić, nie rozmawiać, unikać i tęsknić. Czuła się dziwnie pusta w środku. Znowu podjęła próbę minięcia jej czując gulę złości w gardle.
Gryffindor |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 82
Oniemiała. Po prostu… po tych słowach… nie wiedziała, co zrobić. Czuła się tak, jakby Ivy właśnie wymierzyła jej cios w twarz, oraz dodatkowo na nią napluła. Bo to przecież… to przecież niemożliwe.
Zamrugała oczami, czując, jak nagły żal i poczucie niesprawiedliwości oplatają jej serce. Przecież to nie może się dziać. To nie może być prawda! Niemożliwe, żeby Ivy – ta sama, radosna, roześmiana Ivy, która kochała chodzić na imprezy i bawić się na równi z nią, teraz uważała, że nigdy nie były przyjaciółkami i po prostu nie chciała się dalej przyjaźnić!
Niekontrolowanie kolor jej włosów zmienił się z ładnego, brązowego, na ciemnoniebieski przeplatany czarnymi pasmami, i w dodatku okrutnie matowy, a same włosy straciły swoją sprężystość i oklapły ponuro na jej czoło.
— Ale… - odezwała się, czując jej wargi drżą.
Ale co? Co mogła powiedzieć Ivy? Że to wszystko nieprawda? Że ją raniła, mówiąc w ten sposób?
— Ja w to po prostu nie wierzę – odezwała się ciszej, głosem wyprany z dawnego entuzjazmu. – Ivy by tak nigdy nie powiedziała. Nie ta prawdziwa, dawna Ivy, z którą tyle nas łączyło. Co się z nią stało? I dlaczego ciągle próbujesz uciec?!
Nie próbowała jej zatrzymać, ale też nie chciała dać za wygraną. Chciała odejść – w porządku. Ale Kaia nigdy nie obiecywała i nie obieca, że zostawi ją w spokoju, szczególnie po czymś takim, co przed chwilą usłyszała!
Ravenclaw |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
średni |
? |
Pióra: 0
Pustka pożerała ją niczym łasuch bożonarodzeniowe ciastka z dyni. Łapało, ściskało i zadawało jej sadystyczny ból, którego nie potrafiła określić. Zrzucała wszystko, co kiedyś kochała na dno jakiejś smolistej brei i miała nadzieję, że tam zostanie na zawsze, utonie i nigdy nie wróci. Była blisko, aby rozkleić się i przytulić do swojej przyjaciółki. Była blisko tego, aby jej wypłakać wszystko, co ją spotkało w ostatni rok. Opowiedzieć o tym jak zostawiła ukochanego, jak dowiedziała się, że będzie miała dziecko, jak siedziała zrozpaczona, ponieważ nie wiedziała, co zrobić, jak bardzo bała się spojrzeć w oczy ojca, ponieważ wszystkich zawiodła, a to czego wtedy doświadczyła z tym chłopakiem wcale nie było tego warte. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Nie było przecież tych wspaniałych fajerwerków, które były opisywane tak szczegółowo w książkach romantycznych, tak pożądliwie i pikantnie. Nawet tego nie pamiętała, ale zamiast tego pamiętała ból porodu, pamiętała jak dziecko przysysało się jej do piersi, jak darło się w niebogłosy, a ona musiała je zaspokajać, jak traciła na wadze… Jak wszystko, co sobie wyobrażała o przyszłości rozpadało się jak oblężony i prawie pokonany zamek.
Zamiast tego zatrzymała się obok dziewczyny, spojrzała w jej oczy pustym wzrokiem, który trenowała tyle miesięcy przed lustrem, uśmiechnęła się podle, pod nosem. Z jej ust wypadło ciche prychnięcie godne najgorszej Ślizgonki tej szkoły.
— Może tamta Ivy nie była prawdziwa? Może to wszystko, co tamta Ivy ci pokazywała była kłamstwem? Co możesz o niej powiedzieć? Nikt nic o niej nie wie. Zapomnij najlepiej o tym, co było, bo ludzie żyjący przeszłością daleko nie zajdą. – prychnęła i szybko uciekła kierując się na błonia.
Ivy opuściła temat.
Gryffindor |
50% |
Klasa VI |
16 |
średni |
Hetero |
Pióra: 82
Nie. Nie potrafiła w to uwierzyć. To wcale nie było prawdą. NIC nie było prawdą!
Ani ten pusty wzrok. Ani te słowa. Ani Ivy.
Nie wierzyła w to, co jej próbowała wmówić.
Nie da się okłamywać przez długie lata kogoś, potem zniknąć i ujawnić swoją prawdziwą twarz. Niby w jakim celu? Przecież to bez sensu! Okej, może Kaia nie była nigdy błyskotliwym umysłem godnym Krukona, ale nawet najgłupszy kretyn zorientowałby się, że coś tutaj ostro nie gra.
Po prostu nie potrafiła uwierzyć w kłamstwa, którymi raczyła ją Ivy. I tak samo nie potrafiła zrozumieć też, dlaczego tak zaczęła się zachowywać!
A jednak nie potrafiła też nic poradzić na to, że diabelsko ją to bolało.
To wszystko brzmiało tak, jakby miało ją zaboleć. I, cholera, udało jej się!
Nie protestowała już nawet, jak Ivy odeszła pospiesznym krokiem, zostawiając ją sam na sam z własnym żalem wobec tego, co się działo, i bolesnymi słowami wciąż rozbrzmiewającymi echem w jej głowie.
Jej włosy przez moment zmieniły kolor na kompletną czerń, lecz zaraz ich barwa stała się wściekle czerwona.
Tak samo wściekła jak i właścicielka.
— JESTEŚ PIEPRZONYM TCHÓRZEM, IVY! CHRZAŃ SIĘ! – wrzasnęła za nią, mając kompletnie w dupie, czy to słyszała czy nie.
Odwróciła się na pięcie i czym prędzej pospieszyła do wieży Gryffindoru. Cały jej dobry humor przepadł w jednej chwili. Miała ochotę odwołać tą pierdoloną imprezę, nie miała już ochoty ani się bawić, ani pić, ani nic.
Chciałaby się po prostu zaszyć w dormitorium i mieć naprawdę w dupie Ivy Blackthorn i jej kłamstwa i przekręty. Cholera, tak bardzo by chciała!
Ale nie potrafiła. I chociaż rozsądniejszym byłoby, gdyby sobie odpuściła, wiedziała, że nie da rady, dopóki nie dowie się prawdy, o co w tym wszystkim, do cholery, chodzi – i gdzie podziała się prawdziwa Ivy Blackthorn.
z/t x2
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
4 września, 18:30
Miles był... Człowiekiem bardzo, bardzo specyficznym. Na tyle, że ponoć można go było tylko "kochać albo nienawidzić", ciężko było o neutralność czy względnie niewielkie odczucia. Może dlatego, że był, no właśnie, dziwny. Sam określał siebie jako "przyszłego wielkiego artystę", przy czym zaznaczał, że wielki jest już, jednak potrzeba mu sławy, a tą zyska podróżując po szkole. Może nawet ze swoim bratem przyrodnim? W końcu Ethan chciał założyć zespół i koncertować tu i tam, on mógł się zabrać i malować... Wszystkich. Wszystko.
Nie był fanem malowania martwej natury, nudziło go to koszmarnie. Za to uwielbiał absolutnie malować ludzi. Skupiał się na sylwetkach, emocjach, nieuchwytności chwili. Na tym, by patrząc na jego obraz, wywołać konkretne odczucia, zainteresować oglądającego, dać mu nowe doznania. Co więcej, by je dać, sam musiał je znać, zatem ich stale szukał. W erotyce, w testowaniu ludzi czy relacji, w "poszukiwaniu siebie", używkach, w zasadzie nie było dla niego tematu tabu. Był wszędobylski i chciał zasmakować wszystkiego.
Co było w tym szczególnie dziwne, często napadał pod wpływem weny przypadkowych ludzi, chcąc ich malować w wymyślonej przez siebie scenerii. Nie malował raczej z głowy, nie lubił. Potrzebował życia by stworzyć coś żywego, tak się tłumaczył. Zatem żywego człowieka, by przenieść go na płótno właśnie takiego, a nie jako wątłe wspomnienie. Ethan nie raz stał się ofiarą jego nagłych potrzeb, jak i wiele panien i panów, przy czym akurat z wieloma kończyło lub zaczynało się to erotycznymi uniesieniami.
Tym razem jednak nie kierował się seksualnością, a odmiennością. Amity Llewellyn, jedna z członków świeżego, bogatego rodu Llewellyn, przykuła jego uwagę już na pierwszym spotkaniu rodów czystokrwistych. Cała jej rodzina była specyficzna, czy to przez ich wyznanie, inny ubiór, zachowanie, czy dziwne poczucie, że po prostu są inni niż pozostali. Miles był o tym przekonany w każdym razie, chociaż nie umiał określić czym jest ta inność. I można się było spodziewać, że Ślizgona wkrótce natchnie i zaatakuje Amity na obiedzie z podekscytowaną, pełną inspiracji propozycją namalowania jej. Miał to nawet w głowie! Był absolutnie zafascynowany tym, jak mogłoby to wyjść, jednak Gryfonka nieszczególnie. Ale nie powiedziała nie, zatem Miles się nie poddawał, nie był z tych.
I dzisiaj, kiedy szedł korytarzem szukając zajęć i weny twórczej, dostrzegł ową Gryfonkę niczym dar z niebios, gdyby tylko w nie wierzył. Uśmiechnął się szeroko, przyjaźnie.
- Hej! - zawołał, podbiegając do niej pospiesznie. Próbowała umknąć? Nie będzie to proste, acz powodzenia. - Jak minął pierwszy tydzień szkoły? Ciężko się wbić znowu w tok nauki, co? - Zagadał swobodnie, przyjaźnie, chcąc najpierw "nawiązać więź" i dopiero wypalić z propozycją, która wiedział, że przez wielu była odrzucana z niewiadomych przyczyn. Nudziarze.
Amity bez wątpienia również należała do osób nietypowych... W zupełnie inny sposób niż Miles, ale chyba można było powiedzieć, że była mu równa! Może nie była artystką, ale wierzenia oraz ogólne nastawienie do wszystkiego, co ją otaczało, zwyczajnie się wyróżniały. Problem w tym, że ta wzajemna dziwność wcale nie wskazywała na łatwe porozumienie. Gryfonka absolutnie nie wiedziała, o co chodzi chłopakowi. No dobrze, wspominał coś o malowaniu, ale co kryło się za tym tak naprawdę? Chodziło o to, że się z niej śmiał? Że to jakieś wygłupy? Czy raczej faktycznie chodziło o malowanie i może powinno jej to schlebiać? Tylko dlaczego miałby chcieć ją malować? Ani nie znali się za dobrze - właściwie ona nie wiedziała o nim praktycznie nic - ani nie czuła się wystarczająco wyjątkowa, by ktokolwiek mógł chcieć dobrowolnie upamiętnić ją na płótnie. A może nawet fajnie byłoby mieć podobny obraz! Tylko może... Może nie namalowany przez kogoś, kto za tobą lata i nie wiadomo jakie tak naprawdę ma zamiary.
Amity przemierzała właśnie korytarze, trzymając w ręce notes ze swoimi notatkami. Była na nich tak skupiona, że być może nieco za bardzo wyłączyła się ze świata zewnętrznego i napastujący ją chłopak zwyczajnie ją zaskoczył. Na tyle, że jej zapiski wypadły jej z rąk. Nawet próbowała przez chwilę złapać je w locie, jednak zeszyt jedynie żałośnie odbijał się chwilę od jej dłoni, by w końcu upaść na podłodze. Cóż, przynajmniej nie wiedziała nawet jaki mógłby być ból podobnych sytuacji, jeśli tylko byłaby mugolką, która upuszcza telefon...
Westchnęła patrząc na żałośnie leżący przed nią notes i - zaraz po zerknięciu na moment ku Milesowi - schyliła się, aby go podnieść.
- Hej... - mruknęła dopiero po chwili niezręcznej ciszy ze swojej strony.
Chętnie właśnie na tym zakończyłaby tę interakcję, ale w zasadzie nie chciała konfliktu z kimś, kogo prawdopodobnie miała widywać raz na jakiś czas... W ogóle nie chciała konfliktów! Czasem co prawda wychodziły same, gdy powiedziała o parę słów za dużo, ale wcale nie chciała źle, wyrażając swoje zdanie zbyt dobitnie!
- Nie, raczej nie ciężko... - odparła marszcząc przy tym brwi.
Och, gdyby tylko Villiers mógł wiedzieć, jak Amity podchodziła do nauki... Pierwszy tydzień szkoły to nic! Dopiero potem rozpoczną się wszystkie maratony zakuwania, dzięki którym będzie mogła być jedną z najlepszych osób na roku, a dzięki czemu będzie mogła czuć się... Wartościowa? Potrzebowała tego, sama dla siebie.
- Potrzebujesz pomocy, czy... Co?
Może był to głupi strzał i prawdopodobnie Miles nie do końca mógł zrozumieć, z czym chciała mu pomóc, ale miała na myśli naukę. W końcu chyba z jakiegoś powodu podjął ten temat, tak? Nieważne, że był starszy! I nieważne, że najchętniej odmówiłaby mu wszystkiego, a następnie uciekła w swoją stronę.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Niestety, choć Miles naprawdę nigdy nie naśmiewa się z kogoś gdy chodzi o sztukę, choć ma naprawdę szczere intencje i fascynacje, często nie jest to widziane w ten sposób. On tego nie rozumiał, przecież był miły, chciał kogoś docenić! Ale nie każdy tak to odbierze gdy słyszy, że jest "tak dziwny, że aż chce się go namalować". Albo tak groteskowy, czy humorzasty, rozwiązły, kłótliwy, wzbudzający ogromną irytację. Tak, Miles potrafił wyjechać z naprawdę obraźliwymi wyjaśnieniami, choć w dobrej wierze i sam uważa, że to przecież jest coś dobrego, że ktoś inspiruje. Widać tylko jego artystyczny umysł potrafi rozumieć tą logikę.
A co powiedziałby Amity? Jak byb usprawiedliwił to, co zwróciło jego uwagę w jej przypadku? Najpewniej, że jest dziwna i niepasująca, przez co wyróżnia się i według niego to wyjątkowość, którą warto uwiecznić. Ewentualnie dodałby, że wydaje się nieco dzika i nieoswojona, co mogło być prawdą, ale niekoniecznie taką, jaką się ludziom mówi w twarz.
Natychmiast zanurkował po notes zanim Amity zdążyła się schylić, podając go jej z uśmiechem przyjaźni i dobroci serca - w praktyce wyglądał podejrzanie.
- Znaczy nauka to spoko, ale wbić się w rytm dnia... Masakra, póki co zaspałem... Codziennie, dosłownie. Trzymajmy kciuki za następny tydzień.
Wciąż uśmiechając się pogodnie, uniósł lekko brwi. Cóż, troszkę czuł, że faktycznie dziewczyna jest "zdziczała" i zdaje się spłoszona kiedy z nim rozmawiała, ale to chyba kwestia czasu i nawiązania więzi? On chętnie nawiąże! I to nie tak, że był dziecinny czy tępy, zwyczajnie nie rozumiał problemów ludzi z relacjami międzyludzkimi, ani tego, dlaczego kiedy jest miły, ktoś miałby nie chcieć z nim gadać. Nikt też nigdy mu tego nie wytłumaczył, bo jakoś nie było okazji.
- W zasadzie to chciałem wrócić do naszej rozmowy z wakacji. Wiesz, o malowaniu. Naprawdę nie chcę być nachalny, ale to świetna opcja, a finalny obraz mógłbym ci nawet oddać jeśli się zgodzisz?
Gdyby tylko zechciał powiedzieć jej, że jest dziwna, zdziczała, czy też dodać parę innych epitetów, byłaby już pewna, że to jakiś pokręcony sposób na wyśmianie jej. No dobrze, była inna i zdawała sobie z tego sprawę od pierwszego roku w szkole, kiedy to rówieśnicy absolutnie ją zawiedli... To znaczy, sądziła wtedy, że wszystkie dzieciaki są takie jak ona, czy jej brat - że wierzą w podobne rzeczy, przestrzegają podobnych zasad i są po prostu... Cóż, w jej mniemaniu normalni, ale definicja normalności nieco zmieniła się w jej oczach w ciągu ostatnich lat.
Tak, na pewno nie była normalna w oczach większości uczniów. Tylko czemu musieli się o to czepiać?
I jak właściwie miała mu odpowiedzieć? Zaspał codziennie? Jak właściwie? Budzik mu nie działał? Było mu to wszystko aż tak obojętne? No dobrze, jej też zdarzyło się kiedyś zaspać, ale były pewne granice.
- Nie wiem, czy kciuki wiele pomogą w tym temacie - odparła chłodno, mierząc go ostrożnie wzrokiem.
Czy te wszystkie czystokrwiste rody nie miały być w jakiś sposób reprezentacyjne? Czy to nie tak, że za statusem szedł nie tylko majątek, ale i rozpoznawalność? A za rozpoznawalnością jakieś poczucie obowiązku? To jest, Amity sądziła, że absolutnie każdy powinien dawać z siebie wszystko, bez względu na ten cały status, niemniej odniosła wrażenie, że właśnie podobnymi zasadami kierują się rody. A miała przed sobą leniwego chłopaka, który na luzie opowiadał jej, jak to zaspał codziennie? Ale też na co? Na śniadanie? Na lekcje?
I przede wszystkim - o co wreszcie chodziło z tym malowaniem? I po co miałby ją malować, jeśli był gotów oddać jej po wszystkim obraz? Co to miało zmieniać? Chciał żeby mu za to zapłacić? Chciał ją ośmieszyć? Co to w ogóle miałoby być za malowanie?
- Erm... Tak, świetna... Opcja... - odparła absolutnie nieprzekonana. - Z tym, że zdaje się, że trochę poważniej traktuję... Niektóre obowiązki i nie do końca mam na to teraz czas.
Cóż, nie powiedziała nic, co byłoby kłamstwem...
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Obruszył się bez urazy, jedynie z rozbawieniem. On wierzył w kciuki! Poza tym to takie pesymistyczne stwierdzenie, że "nawet kciuki nic nie dadzą". On był człowiekiem wielkiej wiary, może nie zawsze wielkich chęci, a jeszcze mniejszego przejęcia się czymkolwiek, co nie było sztuką. Co za tym szło, nie był zbyt odpowiedzialny. Przeciwnie całkowicie do Amity, o czym on nie zdawał sobie sprawy (nie przyznając się przy tym do bycia nieodpowiedzialnym, naturalnie), a Gryfonka najpewniej się domyślała. Nie to żeby to było trudne...
- DUH, że pomogą. Kciuki dają trochę wiary, a wiara czyni cuda. A jak to nie da rady... - Wzruszył niedbale ramionami. - Nie wiem, wtedy się zastanowię.
Gdyby tylko wiedział jak bardzo Amity gardzi takim podejściem... Nie przejąłby się co prawda szczególnie, ale może wyrażałby się chociaż trochę mniej lekceważąco do obowiązków każdego ucznia. Póki co jedynie sobie grabił antypatię, a i tak już nieświadomie zdążył przerazić dziewczynę. Na jej odmowę podbiegł trochę, by znaleźć się tuż przed nią, przodem do niej, i zagadywać ją w twarz, idąc tyłem.
- No weeź, nie każę ci od razu zajęć omijać, możemy po zajęciach, albo w weekend jak odrobisz to tam będziesz miała, albo po prostu ci pomogę, łatwo będzie. Poza tym nie maluję całą dobę, to raczej abstrakcyjne obrazy, nie super szczegółowe. A pomyśl jak świetnie będzie potem to wyglądac na twojej ścianie! Ty masz obraz, ja satysfakcję z wyrzucenia weny twórczej. To jak będzie?
Rozłożył ręce na boki z szerokim uśmiechem, zupełnie jakby właśnie składał ofertę nie do odrzucenia.
No... No tak... Dobrze... Niech on polega na kciukach... A ona bardzo chętnie by się ulotniła.
Początkowo nie wiedziała nawet jak na to zareagować, dlatego niemrawo uniosła kciuk wolnej ręki w górę. Tak, wiedziała, że nie tak trzyma się kciuki, nie o to chodziło! Potrzebowała po prostu tego niemego "okej", kiedy nie mogła wyjść z zaskoczenia, że to jest ta duma świata czarodziejskiego. Ba! Jego przyszłość. Naprawdę nie oceniała ludzi ze względu na pochodzenie, ale to właśnie ci z rodów robili wokół siebie tyle szumu, tak się wszystkim szczycili, a ona w tym wszystkim dostrzegała coraz więcej fałszu... Oto stała przed nią duma rodu Villiers. Chłopak, który teraz nie mógł przestać jej napastować - choć jej zdaniem wystarczająco wyraźnie się wycofywała - a za parę lat poślą go do jakiegoś Ministerstwa i... I co? Nic! To była ich przyszłość! I to wydawało się jakieś bolesne...
Przez chwilę szła tak przed nim, krzywiąc się lekko, jednak już na koniec pierwszego zdania zatrzymała się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
- Z czym ty mi pomożesz?
Niech chłopak nauczy się wstawać rano, a nie rzuca się do pomagania! To on potrzebował pomocy! Mnóstwo pomocy. I to jak najszybciej. Czy on aby nie był na ostatnim roku?
Z drugiej strony szczerze sądziła, że fajnie byłoby mieć coś podobnego... Może sztuka nie była jej mocną stroną, ale zdecydowanie doceniała jej każdą dziedzinę. Właściwie zgodziłaby się! Gdyby tylko miała pewność, że nie nabija się z niej, miała do niego wystarczająco dużo zaufania i gdyby nie stracił w jej oczach aż tyle podczas tej krótkiej rozmowy.
I jeszcze może jedna rzecz chodziła jej po głowie... Przed jej wygłoszeniem zmarszczyła lekko brwi.
- Ale to nie dosyć dziwne? Wieszanie obrazów, które przedstawiają ciebie? Na swojej ścianie? Żeby patrzeć na nie codziennie?
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Cóż, Miles nie był wbrew pozorom głupi. Był bystry i w zasadzie jego olewczość mogła wynikać z tego, że raczej nie musiał wkładać wiele w naukę. Nie to, że był najlepszy, ale z ujemnym staraniem się był przeciętny. Gdyby się zaangażował, jechałby na najwyższych stopniach i nawet się nie upocił. Tylko właśnie, czy tego chciał? Wiedział ile wiedział, a nauczył się, w domu jak i w szkole, że jeśli pokaże, że stać go na wiele, będą wymagali od niego wiele. Lepiej i wygodniej było więc się nie wychylać, mimo że wiedzę miał nieco większą niż pokazywały stopnie. Można powiedzieć, że to nieco niesprawiedliwe, kiedy ktoś musiał całą noc wkurwać, a on w wielu kwestiach przeczytał temat przed zajęciami i to wystarczyło. Takich to nikt nigdy nie lubi.
- W nauce? Albo pracy domowej? To co masz teraz, w moim wieku będziesz miała tu. - Uniósł mały palec na chwilę. - To pewnie jakaś dziecinada. - Wzruszył ramieniem, absolutnie pewny, że co by to nie było, rozjebie temat. Nie był mistrzem we wszystkim, w zasadzie wiedział wiele, ale byli mądrzejsi, wiadomo. Ale jego ego? Większego nie było normalnie wcale.
Zatrzymał się może krok po niej, czując, że może to jest ten dobry krok bliżej wygranej. Niemalże sam się już podekscytował na nowo! Ale nie, trzymajmy emocje, bo póki nie padło słowo "zgoda", musiał być opanowany i super przekonujący. A według niego już teraz był bardzo.
- Jakbyś sama go namalowała, to trochę tak. Narcystyczne na pewno. Ale jak ktoś namalował, to nie podziwiasz bezpośrednio tylko siebie, ale czyjeś przedstawienie ciebie i twoje piękno na płótnie, w sposób abstrakcyjny i estetycznie doskonały. Patrzysz nie na "jakieś" dzieło sztuki, ale na siebie będącą dziełem sztuki.
Spojrzał przy tym w dal, niemalże jakby rozprawiał poetycko o zachodzie słońca, przesuwając nawet przed sobą dłonią jakby pokazywał jej horyzont.
Świetnie. Więc teraz jeszcze mówił, że to, czego się uczyła było banalne? Że było dziecinadą? I może jeszcze, że sprawiała wrażenie osoby, która mogłaby nie poradzić sobie z tymi dziecinnie prostymi tematami, czy pracami domowymi?
Na moment zmrużyła oczy i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Miles wzbudzał w niej bardzo różne emocje, z czego niestety zdecydowana większość była negatywna.
- Dziękuję, ale chyba nie skorzystam - odparła beznamiętnie.
Chyba znaczyło w tym kontekście tyle co na pewno, ewentualnie nigdy.
Szczerze nie przekonywały jej też jego słowa dotyczące wieszania takich obrazów... Siebie będącą dziełem sztuki... Cóż, chciałaby wierzyć, że każdy był jakimś takim doskonałym dziełem sam w sobie, ale nie zamierzała też wdawać się w dyskusję ze Ślizgonem. Nie chciała go prowokować. Priorytetem była ucieczka.
- Mhm... Dobra, to serio nie jest odpowiedni czas na to.
Obróciła się i zaczęła powoli odchodzić, kiedy ten patrzył akurat w dal... Cokolwiek miało mu to dać. Chyba nie liczyła już nawet, że tak łatwo się od niego uwolni, ale jeśli tylko dotarłaby - nawet z nim! - aż do obrazu Grubej Damy, umknie! Potem wystarczy tylko zostać tam na zawsze... Albo co najmniej do momentu, w którym Miles się nią znudzi, albo zrozumie, że to czas na znalezienie sobie nowej ofiary.
Slytherin |
100% |
Klasa VII |
17 lat |
bogaty |
Bi |
Pióra: 137
Gdyby wiedział jakie myśli chodzą po jej głowie, naturalnie by zaprzeczył. Nie chciał jej ubliżyć czy porównać do debila, co nie robi rzeczy banalnych. Po prostu on miał to dawno, wykuł, dla niego to było proste, tak podejrzewał przynajmniej, a że teraz było znacznie trudniej, jakoś i spojrzenie na poprzednie lata było łagodniejsze, bardziej przychylne. To jak w matematyce, liczenie pod kreskę może być trudne na początku, ale na poziomie całek to pierwsze jest dziecinnie proste.
- Chyba. - Powiedział z uśmiechem pociesznym, czując się kroczek bliżej wygranej. - To wciąż otwarty temat.
Nie zamierzał odpuszczać. Znaczy, może zaraz faktycznie zostawi ją w spokoju, ale jedynie na dziś. Póki przekaz nie będzie prosto w twarz, dobitnie, czasem z pomocą dosłownego wybicia mu z głowy pomysłu. To się nie zadziało, zatem Amity miała ogonek. Nie każda kobieta, ani nie każdy facet, chłopiec, byli łatwi i uchwytni od tak. Ba, czasem naprawdę ulatał się jak dzikus żeby kogoś do siebie przekonać! To wcale nie było wyznacznikiem, że ma się odczepić, jedynie postarać bardziej.
Spojrzał w chwili słabnącej wizji i rosnącego smuteczku i konsternacji, że nie "spojrzała" na jego wizję - ot co! - za oddalającą się Amity. Cóż, nie była łatwą sztuką, to pewne.
- Jeszcze do tego wrócę, piękna! - zawołał za nią donośnie, acz pogodnie. - W odpowiednim czasie!
Tylko jeszcze nie wiedział kiedy to nastanie. Ale od czego jest intuicja? I tarot Nico... Yes, about that.
zt.
Nie wyszło idealnie, ale szczerze dziękowała w duchu, że nie poszedł za nią. Ostatecznie umknęłaby mu prawdopodobnie do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, ale uwolnienie się od niego tyle pięter wcześniej było zbawienne.
Nie obróciła się nawet, gdy krzyknął za nią. Zamiast tego rozejrzała się dyskretnie na boki, czy aby na pewno nie ma tu nikogo, kto dziwnie by się na nią spojrzał, tylko dlatego, że jakiś dureń ją prześladuje. Zgarbiła się jeszcze nieco, nieświadomie chcąc być jak najbardziej niewidoczną.
Już teraz zaczęła obiecywać sobie, że kolejnym razem będzie ostrzejsza, że powie mu wprost, że ma spadać! Tylko po to, żeby nie było kolejnego kolejnego razu... Kto wie, czy Ślizgon nie mógł tak w nieskończoność? Nie musiała na ten moment znać chyba nawet jego intencji, był przecież... Był namolny. Nieuprzejmy.
Bezpieczniej poczuła się dopiero po przekroczeniu progu Pokoju Wspólnego.
z/t
Gryffindor |
0% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 0
Noc z 10 na 11 września, chwilę po północy
Niektórzy za nic sobie mieli takie rzeczy jak lojalność i więzy. Albo też powiedzenie, że członkowie hogwarckich domów są jak rodzina. Byli służbistami, zupełnie niedbającymi o dobro swoich sióstr i braci, a wlepiającymi im jeszcze szlabany. I to za jakieś głupie przewinienia! A każdemu czasem mogła się poślizgnąć noga, prawda? Tak właśnie Fran postrzegała swój i Valeriana występek, za który nadgorliwa pani prefekt wlepiła ich szlaban. I co z tego, że złamali regulamin? A bo to pierwszy raz? Zawsze mieli ku temu dobre powody! Przynajmniej we własnym mniemaniu, bo wszyscy nauczyciele i prefekci, mieli wiecznie jakieś pretensje. A to, że posuwali się za daleko w wygłupach, a to że zbyt agresywnie na coś reagowali… Same bzdury! Nie dawali się zmiażdżyć i niektórym to było najwyraźniej nie w smak.
W myśl zasady, że przetrwają najsilniejsi, Fran miała w głębokim poważaniu, co jest komu w smak. I skoro Danica wystąpiła przeciwko niej i Valerianowi, to musiała ponieść konsekwencje. Dlatego, zamiast leżeć w łóżkach, Caldwell włożyła dresy, związała włosy w koński ogon i wraz z towarzyszem, wymknęła się z wieży. Dotarli do skrzyżowania korytarzy, które w ciągu dnia roiło się od uczniów, a obecnie, ze względu na środek nocy, było zupełnie puste.
Nasłuchiwała przez chwilę i rozejrzała się odruchowo zanim postawiła przybory na ziemi. Oczywiście nic nie dostrzegła w ciemnościach, bo raz, że było ciemno, a dwa że światło płynące z różdżki mocno zawężało jej pole widzenia. Chociaż bez niego, pewnie wpadłaby na jakąś przy pierwszej możliwej okazji…
- Miejsce idealne - mruknęła ni to do siebie, ni to do Valeriana z wrednym uśmieszkiem. Wzięła na moment różdżkę w zęby i zakasała rękawy. - To jaki przydomek nadamy ostatecznie naszej wścibskiej pani prefekt? - Niestety, tego jeszcze nie ustalili. Nie, żeby nie mieli pomysłów, tych było co niemiara, a każdy jeden bardziej dobitny. Jednak musii wybrać jeden, żeby wrył się ludziom w pamięć. Chociaż gdyby w tym miejscu wypisali litanię, to ludzie pewnie i tak w końcu by ją zapamiętali.
Gryffindor |
25% |
Klasa VI |
16 lat |
b. ubogi |
? |
Pióra: 108
Oczywiście mieli zamiar zemścić się na prefekcie własnego domu... Mieli też narazić Gryffindor na utratę większej ilości punktów, siebie samych na kolejny szlaban i być może nawet rozmowę z opiekunem domu, ale czy przeszło to przez myśl któregokolwiek z nich? Nie. Liczyła się teraz tylko zemsta za ten durny pierwszy szlaban tego roku. Na szczęście Francis i Valerian doskonale się rozumieli i wiedzieli, że tak po prostu należy. Nie było innej opcji. Przecież nie dadzą sobie wejść na głowę szanownej pani prefekt. Zresztą, właśnie, za kogo ona się miała? Zupełnie jakby ci uczniowie z odznakami byli w jakikolwiek sposób lepsi i...! No dobrze, może siostra Valeriana też była prefektem, ale zdawało mu się, że nie uszczęśliwiłaby go podobnych szlabanem i to na samym początku września. Nie była idealna, ale na pewno rozumiała dużo więcej niż Danica.
Gdy znaleźli się w faktycznie idealnym miejscu, zatrzymał się i przesunął wzrokiem po ścianie, oczami wyobraźni widząc, jak dużą przestrzeń mają do zamalowania, aby nikt w codziennym tłumie nie zdołał przeoczyć ich dzieła.
- Coś jak... Nie wiem, ostrzegawcze... Strzeż się, święta Davies cię wyrucha?
W końcu to ona zawsze musiała robić wszystko idealnie, prawda? Miła, porządna, przestrzegała regulaminu bez najmniejszych odstępstw? Najwyższy czas, by pokazać jej, że wcale nie była lepsza, tylko zatruwała wszystkim życie.
- Albo coś prostego, jak chuj ci w dupę, Davies. Albo wypierdalaj do Hiszpanii. Albo coś jeszcze prostszego, że jest suką, czy inną dziwką i tak będzie w chuj zdziwiona, że ktoś miał czelność postawić się szanownej pani prefekt. No, chyba że zacznie w ogóle od poprawienia błędów w pisowni, jebany kujon.
Może był nieco zbyt nakręcony na tę nienawiść do koleżanki z domu, która obiektywnie nieszczególnie zawiniła... Ale liczyła się jego perspektywa, chęć zemsty i dokopania jej najbardziej jak się da.
|